Uwaga: to ścieżka, którą powinno się przechodzić jako ostatnią, więc tekst zawiera masę spoilerów.
Waltz Cresswell to jeden z tych bohaterów, z którymi mam zwykle problem, aby sympatyzować. Dlaczego? Ano, ponieważ przez swoje liczne zalety są zbyt papierowi i tutaj w zasadzie spotykamy się dokładnie z takim przypadkiem. Ten love interest jest opiekuńczy, dojrzały, odważny, pomocny, wyrozumiały, silny, przystojny… itd., itd… Innymi słowy, na jego idealnej kreacji nie ma ani jednej, choćby maluśkiej skazy, bo nawet jego dziecięcy wygląd to w zasadzie efekt klątwy – czyli coś, co da się z czasem naprawić.
Historie Waltza poznajemy jako jedną z ostatnich, bo musimy przed nią odblokować najpierw inne ścieżki. Wiemy więc już, że naszą bohaterką w „Cinderella Phenomenon” jest księżniczka Lucette, która była wychowywana przez surową matkę. To sprawiło, że dziewczyna stała się bardzo zimną i samotną osobą, a w efekcie zyskała sobie przydomek „księżniczki o lodowym sercu”, aż pewnego dnia Lucette została przeklęta przez dobrą wiedźmę Delorę i zmuszona odtąd wieść smutne życie, biednego Kopciuszka aż do dokonania trzech dobrych uczynków. Tyle że Lucette nie wie, jak się za to zabrać, bo nigdy nie była uczona życzliwości i tutaj właśnie Waltz ma swoje pole do popisu, aby okazać się dla dziewczyny wsparciem.
Tyle że ten bohater najwidoczniej woli działanie od gadania, bo po prostu postanawia zabierać MC na swoje przedstawienia kukiełkowe. To tam, w towarzystwie dorosłych i dzieci, Lucette może obserwować, jak bajki wpływają na widzów oraz dowiedzieć się więcej na temat Waltza. Chłopak wyjaśnia jej bowiem, że wcale nie jest utalentowanym dzieckiem, ale uwięzionym w ciele 12-latka młodym mężczyzną, który jest starszy nawet od księżniczki. Zaskakuje ją również, jak pozytywnie ludzie reagują na same przedstawienia, choć opowiadane historie wydają się jej bardzo proste i pozbawione polotu. Z czasem zaś Lucette zaczyna pomagać Waltzowi w jego wystąpieniach, co przyczynia się do tego, że MC wreszcie zostaje rozpoznawana przez poddanych. Wcześniej, gdy nie dotknęło ich zaklęcie magicznej amnezji i mieli ją za zimną władczynię, to zawsze byli wobec niej podejrzliwi.
Bardziej jednak niż na romansie, ta ścieżka koncentruje się nawet na innym problemie, a są nim zepsute relacje Lucette z jej ojcem królem. Obserwując rodziny w tłumie, a zwłaszcza pewnego ojca i jego córkę, wybierającego dla dziewczynki prezent urodzinowy, księżniczka uświadamia sobie, jak wiele straciła. Zamiast jednak żyć tylko w żalu, to wydaje własne pieniądze, aby kupić dziecku wymarzoną zabawkę, na którą jej rodzica nie było stać. Jakby naprawdę była życzliwą wróżką, matką chrzestną, co doprowadza do jej pierwszego, dobrego i bezinteresownego uczynku. Z kolei spędzanie czasu z Waltzem nie uważa już za tak nieprzyjemne, bo chociaż dalej go nie rozumie, to chłopak pokazuje jej nowe rzeczy. Jak pracować z lalkami, tłumaczy zachowanie ludzi, kupuje jej słodycze, których nigdy nie jadła… itd.
Idylle parki przerywa pojawienie się Varga, który próbuje uprowadzić księżniczkę, ale zostaje powstrzymany przez Waltza. Ranny bohater wraz z Lucette wracają do tawerny Marchen, a tam wreszcie dowiadują się prawdy o backstory księżniczki. Tak naprawdę matką Lucette była Zła Królowa – wiedźma Hildyr, która w zemście za zabijanie jej braci i sióstr zaczęła rzucać na poddanych baśniowe klątwy i ogólnie siać terror w krainie. Dzięki magii zmusiła króla, aby się z nią ożenił i spłodził potomka, a potem wymazała córce wspomnienia, by zrobić z niej swoją idealną i posłuszną lalkę. Co ciekawe Waltz był jednym z uczniów Hildyr, który został przez nią zabrany, po tym jak zamordowała jego rodzinę. To również on, ostatecznie, zdradził swoją mistrzynię, czym przyczynił się do jej upadku, ale w zamian za to musiał borykać się z klątwą.
Lucette jest więc przytłoczona tymi wszystkimi informacjami, ale zarazem wdzięczna, że Waltz się dla niej naraził. Nie była również świadoma, że znali się w przeszłości. Księżniczka nauczyła go szyć lalki, a on znajdował w jej towarzystwie pocieszenie, które pozwalało mu na moment zapominać o ponurej sytuacji na zamku. Stali się więc już wtedy dziecięcymi przyjaciółmi, nim zostali rozdzieleni przez okoliczności i czas. Teraz jednak Lucette, w osiemnaste urodziny, miała przypaść rola nowego opiekuna kryształu Tenebrarum – co oznaczało, że także stanie się użytkowniczką magii.
Tydzień później Waltz, Lucette, Jurien i Garlan, czekają przed pałacem na Roda w nadziei, że pomoże on im znaleźć Klucz – Tinkerbell i szkatułkę – Neverland, które były rodzinnymi pamiątkami Waltza i przedmiotami niezbędnymi do złamania jego klątwy. A chociaż początkowo wszystko idzie sprawnie, parka dociera nawet do komnaty, to na miejscu spotykają króla Genaro, który co prawda rozpoznaje Waltza (i nawet klęka przed nim, aby mu podziękować za dawne poświęcenie), a potem go jednak opieprza, że czemu się włamał do pałacu… hę? Naturalnie, z powodu klątwy Kopciuszka, Genaro nie rozpoznaje w Lucette swojej córki, co wkrótce doprowadza do jeszcze większych komplikacji, bo właśnie ten moment sir Alcaster wybrał sobie na pucz.
Nasi bohaterowie muszą więc kolejno mierzyć się ze zdradzieckimi rycerzami (Jurien i Garlan nagle zniknęli), Mythrosem i Vargiem, a gra wraca do nielubianego przeze mnie chaotycznego biegania po lokacjach. Raz bohaterowie zostają złapani, raz uciekają, to znowu wpadają w pułapkę itd. Z tego wszystkiego ważne jest w sumie tylko to, że zdejmując klątwę z Waltza i ochraniając ojca, Lucette dokonała swojego ostatniego, dobrego uczynku, więc odzyskuje wreszcie dawny status. Od tej pory gra skupia się nieoczekiwanie na szybkim reunion Genaro z Lucette. Mężczyzna przeprasza, że nigdy nie był dla niej dobrym ojcem, wyjaśnia, że nienawidził Hildyr, która zniszczyła jego królestwo i gdyby nie strach przed jej zazdrością, nigdy nie odsunąłby się od własnego dziecka. To dlatego, po kryjomu, tylko w urodziny córki przesyłał jej niespodzianki urodzinowe. Wiedźma nie chciała jednak, by ktokolwiek na zamku miał jakikolwiek kontakt z księżniczką i strzegła jej bardzo surowo.
Niestety, rodzina nie może się nacieszyć sobą za długo, bo znowu zostają pochwyceni, a Lucette jest przez Mythrosa zmuszona pomóc w rytuale wskrzeszenia Hildyr, albo jej rodzina zginie. W zamieszaniu Zła Królowa powraca, Genaro zostaje śmiertelnie ranny, Waltz przybywa na ratunek księżniczce, a wróżka Parfait wyteleportowuje ich stamdtąd, elegancko spóźniona. A przynajmniej na tyle, by Lucette musiała w Marchen pożegnać swojego ojca, którego wreszcie odzyskała i zmierzyć się z konsekwencjami powrotu swojej potwornej matki. Jest więc to zarazem druga ze ścieżek w grze, gdzie mamy okazje zobaczyć Złą Wiedźmę w akcji. Ze względu jednak na chaotyczne okoliczności swojego wskrzeszenia, kobieta nie jest tym razem w pełni sił i musi ukrywać się na zamku.
Skoro zaś Waltz odzyskał wreszcie ciało dorosłego, to gra przypomina sobie, że mieliśmy mieć tu jakiś romans. Trochę szkoda, że gdy działy się w sumie najważniejsze sceny, to naszego love interest absolutnie w tym wszystkim zabrakło, ale rozumiem z drugiej strony, że trudno wtedy byłoby skupić się na Lucette i jej ojcu. W każdym razie młodzi wyznają sobie uczucia w otoczeniu magicznych światełek, a potem Waltz oficjalnie zostaje nauczycielem księżniczki, bo skoro musi ona opanować magię, to kto by się nadawał do tego lepiej niż najpotężniejszy z uczniów Hildyr? (Parka też dzieli ze sobą później scenkę rodem z „Amnesii”, gdzie przestraszona Lucette chce nocować z Waltzem, a ten się zgadza z oporami, ale zaznacza, że było to dla niego jak tortura… Cóż…).
Pewnego dnia Annice wraca z miasta z ulotką informującą, że za cztery dni Alcaster wygłosi przemówienie o zmianach w Angielle. Bohaterowie chcą więc być przy tym obecni, nawet jeśli wszystko z kilometra śmierdzi zasadzką. I faktycznie tak jest, bo całość okazuje się tylko jedną, wielką intrygą, aby wywabić Lucette z ukrycia. W międzyczasie bohaterowie wpadają też na Fritza, który zdradza im info o sytuacji na zamku, a jednocześnie przeprasza za troski, jakich im przysporzył, będąc Vargiem. Tyle więc z tego, że przynajmniej jednego antagonistę mają z głowy, bo rycerzyk daje się dobrowolnie uwięzić i unieszkodliwić.
Później Alcaster rozpoczyna przemówienie, obarczając winą za śmierć króla jego zdradziecką córkę… ale to teatralne wystąpienie przerywa mu znienacka Hildyr. Kobieta krótko walczy z Alcasterem, ale w rzeczywistości kieruje zaklęcie w stronę tłumu. Lucette biegnie więc na środek, rzuca magiczną tarczę, by chronić poddanych i ignoruje to, co ludzie wokół mówią na jej temat. (Że prawdopodobnie jest taka sama jak matka). W tym samym czasie Waltz walczy z Mythrosem, ale kiedy królowa próbuje zaatakować księżniczkę, to mężczyzna ingeruje, przez co zostaje wzięty na zakładnika. Hildyr ostrzega, że jej dawny uczeń będzie cierpieć, chyba że Lucette się podda i znowu podporządkuje jej woli. Zła Królowa chce mieć bowiem pełną kontrolę zarówno nad córką, jak i kryształem Tenebrarum.
A to już nas w sumie prowadzi praktycznie do finału. Ludzie próbują oskarżać księżniczkę o to, co się stało i powrót tyranki, ale na tym etapie dziewczyna ma już tyle sojuszników, że bronią ją przed wściekłymi poddanymi i przypominają jej wszystkie, dobre uczynki. Jest więc to jedyna ścieżka w grze, w której widzimy, jak przemiana Lucette, pomogła jej zarazem odzyskać reputację. Ma bowiem po swojej stronie i dzieciaki, które oglądały jej przedstawienia, i wspomnianego ojca z córką, którym kupiła prezent, i wreszcie wszystkich z tawerny Marchen… Niemniej, MC nie może zwlekać, bo ma do uratowania ukochanego w opałach. To dlatego wraca do zamku na ostateczną konfrontację z matką.
W smutnym zakończeniu: księżniczce nie pozostaje jednak nic innego, jak się poddać, aby ochronić Waltza. Ostatecznie więc Hildyr odzyskuje pełną władzę nad kryształem, Lucette znowu zmienia się w posłuszną, pozbawioną woli lalkę, a Waltz zostaje na służbie królowej, bo chociaż tak chce mieć kontakt z dziewczyną, którą zawiódł. Nawet jeśli nadzieja, że kiedykolwiek MC będzie jeszcze sobą, jest praktycznie żadna. Z czego zresztą Hildyr bezlitośnie szydzi.
W szczęśliwym zakończeniu: Lucette oszukuje matkę, że przemyślała to wszystko i gdy tłum zwrócił się przeciwko niej, mimo że chciała poddanych chronić, zrozumiała, że królowa od początku miała rację. Że ci ludzie nie zasługują na jej pomoc i że tylko Hildyr kiedykolwiek ją kochała. Zauroczona tym pokazem oddania królowa poddaje córkę testowi. Ma zabić Waltza na dowód swojej lojalności, a to sprawia, że Lucette rzuca jedyne ofensywne zaklęcie, jakie zna. Tyle że w swoją krewną. Ponieważ zaś znajdowała się tak blisko celu, to sama również zostaje ranna. Trzy dni później księżniczka budzi się wreszcie ze snu, by dowiedzieć od Waltza, co dokładnie wydarzyło się w sali tronowej. Żegnamy również wróżkę Parfait, która dosłownie rozpływa się w powietrzu, bo „nadszedł jej czas”. Ale na pocieszenie z wszystkich mieszkańców Marchen zostają zdjęte klątwy, gdyż od teraz to Lucette jest nowym powiernikiem Tenebrarum oraz przyszłą królową.
Stąd ze wszystkich ścieżek powiedziałabym, że ta jest najbardziej „bajkowa”. Lucette zmienia się w niej w protagonistkę z krwi i kości, która w scenie finałowej pokonuje wielkie zło – reprezentowane przez swoją matkę. Porwany Waltz robi zaś z kolei za księżniczkę w wieży, którą nasza bohaterka dostanie za swoje heroiczne poświęcenie w nagrodę. Z jednej strony mamy więc odwrócenie stereotypowych ról, z drugiej jednak trochę mnie rozczarowało, że po tak ciekawym przedstawianiu klątw w innych ścieżkach, tutaj w zasadzie nie pojawiło się nic na temat powiązań sytuacji Waltza z historią „Piotrusia Pana”. I chociaż fajnie, że poświęcono uwagę np. Lucette i królowi Genaro, to stało się to jednak kosztem jakiegokolwiek developmentu love interest.
Waltz jest tu tak niedookreślony, że jak znikał z fabuły, to łatwo było mi o nim zapomnieć. A przecież aż prosiło się, by opowiedzieć trochę, jak wyglądała jego nauka u Hildyr, jakim wtedy był człowiekiem, co właściwie potrafi jako niby tak potężny mag itd. Tymczasem porzucał z Lucette te trochę barier ochronnych, dowiedzieliśmy się, że stracił rodziców… i tyle. Jasne, to dalej bardzo ciepła i sympatyczna opowieść, może dlatego uważana za kanoniczną, ale jednak liczyłam na coś więcej, gdy wspominano, że ten bohater „ma jakiś smutek w oczach”. W efekcie mam wrażenie, że Waltz ujawniał więcej osobowości w swojej dziecięcej formie, gdy np. obrażał się na towarzyszy, że traktują go jak gówniarza, chociaż był od nich wszystkich starszy, bo jako młody mężczyzna Waltz jest po prostu zbyt wyidealizowany.
Co więcej, chociaż Waltz był katalizatorem, by MC zaczęła oglądać rzeczywistość poza zamkowymi murami, to trudno nie zauważyć, że suma summarum nie był do przemiany dziewczyny potrzebny. Tak naprawdę, znudzona przedstawieniami, Lucette sama zaczęła przyglądać się tłumowi, zainteresowała relacjami ojców z córkami, a potem zdecydowała się kupić ten nieszczęsny prezent. Waltz nigdy jej ani do tego nie zachęcił, ani nawet nie wyjaśnił, że byłby to dobry uczynek, ani się nawet nie dołożył. Przez większość czasu po prostu robił swoje – wystawiał te przedstawienia, a MC offscreenowo stawała się lepszą osobą. I szkoda, że koniec końców, by znowu go wyidealizować, to również kupił Lucette jej wymarzoną lalkę, bo to sprawiło, że wcześniejsze poświęcenie księżniczki (oddanie własnych środków pieniężnych komuś innemu niż sprawienie przyjemności sobie) straciło na znaczeniu. Mieliśmy się tylko zachwycać tym, jak to on ciężko harował, by zrobić Lucette prezent. W czym takie powtórzenie motywu w scenariuszu przeważnie traktuje się jako błąd. Po co bowiem wrzucać dwa razy dokładnie to samo?
Najbardziej rozczarowująca była jednak dla mnie chyba sama klątwa. Historia Piotrusia Pana miała przecież taki potencjał – tyle ciekawych symboli i nawiązań. Tymczasem o ile w każdej ze ścieżek pomagaliśmy love interest przełamać klątwę, dzięki czemu uczyli się oni czegoś o sobie i stawali ogólnie lepszymi osobami, o tyle tutaj bohaterka zostaje zmuszona tylko przynieść 2 potrzebne przedmioty do questa… i już. Co więcej, wszyscy bohaterowie przekonywali mnie, że warto ryzykować i poszukać tych przedmiotów na zamku, bo Waltz ze swoją magią będzie cennym sojusznikiem w walce z Hildyr… ale jedyne, co facet zrobił, po odzyskaniu dorosłej formy, to raz ochronił księżniczkę, a potem dał się porwać. Po co więc było to całe budowanie napięcia, o jego rzekomej sile, skoro nigdy tego nie uświadczyliśmy? (Pomijam już zabawny fakt, że te przedmioty były tak dobrze ukryte, że nawet król je przypadkowo znalazł… tylko po co właściwie on przeszukiwał szuflady w pokoju Lucette?).
Mam też przykre wrażenie, że jednym z powodów, dlaczego w ogóle wprowadzono motyw dziecięcej przyjaźni była potrzeba stworzenia jakichkolwiek więzi z bohaterką. Inaczej w sumie nie bardzo byłoby wiadomo, dlaczego ona go tak polubiła, bo wspólne występy i wypady na miasto także działy się zakulisowo i niewiele nam z tego etapu pokazano – pospiesznie gnając do momentu, w którym Waltz może wreszcie zmienić się w hot dorosłego, aby nikt nie czuł się niezręcznie. Ale skoro twórcom pisało się niekomfortowo o takim, młodocianym typie bohatera, to po co w ogóle go wprowadzać? (I czemu pominięto dramat, że Waltz zmarnował w tej formie masę lat?).
Dlatego dobrze, że jego ścieżka została mi na koniec, bo to było takie nieskomplikowane, pozytywne pożegnanie z serią, która wywarła na mnie sumarycznie dobre wrażenie, więc wymienione niedociągnięcia nie odbiły się na moim odbiorze całości. Waltz i Fritz mogliby być swoimi lustrzanymi odbiciami (znają się z MC przed główną fabułą, nie mają wad, są jej absolutnie oddani itd.), z czego czego drugi chociaż ujawnił „mroczne ja”, ale obie ścieżki cierpiały na skutek tych samych problemów. Ale może o to właśnie chodziło? Twórcy chcieli mieć chociaż jedną, taką absolutnie stricte bajkową opowieść? Nie potrafię odpowiedzieć. Jest to jednak jeden z przykładów braków warsztatowych, wynikających z małego doświadczenia, o których wspominałam w głównej recenzji. Wierzę więc, że po upływie czasu, w nadchodzącym fandiscu, Waltz nabierze wreszcie jakiegoś charakteru i przestanie być tylko „miłym facetem”.
Miejsce w rankingu? Ostatnie… Przykro mi Waltz, ale „panowie idealni”, poza kilkoma wyjątkami, zawsze dostają ode mnie niską notę, bo zamiast być zawadiackim Piotrusiem Panem, stałeś się przewidywalnym Księciem z Bajki. A nie o to przecież chodziło. Jasne, facet miał chyba najładniejsze CG, ale kompletnie zmarnowano potencjał jego klątwy. Równie dobrze mógł mieć jakąkolwiek inną przypadłość. Nie zrobiłoby to różnicy.