Ścieżka Gardisa z pewnością została przez twórców uznana za kanoniczną, bo tak naprawdę gostek pojawia się na każdym ekranie ładowania, okładce, ma największą ilość CG, a i jeszcze cała fabuła kręci się wokół niego. Myślę więc sobie, że nawet jakby ktoś nie chciał przechodzić całego „The Second Reproduction”, a bardzo chciałby zobaczyć, w czym rzecz, to wystarczyłoby ukończyć jego wątek. W każdym razie Gardis jest 100%, stereotypowym Maou – czyli władcą demonów. Zasłynął wśród ludzi z niebywałego okrucieństwa (podobno sam zniszczył jedno państwo — Crofts), jak i potęgi, bo potrafi w pojedynkę obronić swoje włości przed całą armią. Jest przy tym przebiegły, potrafi latać, włada magią, żyje ileś tam setek lat i… cholernie się nudzi. Tak, to zwykle przychodzi w pakiecie.
Prawdopodobnie dlatego nie zabił ani nie zamknął bohaterki, która przychodzi do jego zamku, aby wraz ze swoim wiernym rycerzem dokonać skrytobójczego zamachu. (Chociaż to w sumie za dużo powiedziane – bo dziewczyna wprost obwieściła i wykrzyczała swoje zamiary przed przystąpieniem do walki). Opowiem Wam więc teraz nieco o samej MC. Christina jest córką królowej Almenan i wiernym wyznawcą Heterodoxismu. (Kultu oddającego część bogini słońca i przekonanego, że wszystkie demony należy niszczyć i zwalczać za wszelką cenę). Ma więc sporo krwi na rękach, pomimo młodego wieku, bo jako Czempionka swojego królestwa nigdy nie musiała się zastanawiać nad kwestiami moralnymi. Po prostu wypełniała rozkazy. Aż pewnego dnia otrzymała od królowej polecenie udania się na specjalną misję i zabicie lorda Gardisa za wszelką cenę — co raz na zawsze mogło pozwolić wygrać ludziom tę bezsensowną, między rasową wojnę.
To dlatego Christina wraz z Lezette zakradają się do wrogiego zamku. Tyle że atak Christiny zawodzi. Władca demonów jest zbyt silny i nawet połączone starania dwójki rycerzy nie czynią mu większej szkody. Zresztą nie wydaje się nawet wrogo nastawiony, jedynie całą sytuacją rozbawiony aż do momentu, w którym nasza MC oznajmia mu wprost, że jego istnienie jest grzechem, że powinien zostać usunięty z tej ziemi, wraz z wszystkimi przedstawicielami swojego gatunku (w tym kobietami i dziećmi) i nie spocznie, póki nie dokona całkowitej eksterminacji jego rasy. To bowiem wkurza Gardisa na tyle, że przyszpila naszą bohaterkę do ściany i zaczyna się do niej dobierać na oczach bezsilnego Lezette’a – ochroniarza i przyjaciela MC, który jest w niej skrycie zakochany.
A po cóż to było? Ano, aby zagrozić naszej protagonistce, że może zamiast zostać zabitą, wolałaby, cytuję: „być gwałcona bez przerwy przez 3 dni i 3 noce”, a jak już urodzi dziecko władcy demonów, to może instynkt macierzyński sprawi, że zmieni swoje poglądy… Eee… Gardis, dude, jestem pewna, że twój przemyślany plan nie miałby takiego efektu. Ale luz, ta scena mi aż tak nie przeszkadzała, jak wielu recenzentom, bo były to tylko takie puste groźby, aby nastraszyć nieco pyskatą Czempionkę.
Koniec końców nie robi jej nic, a nawet pozwala Christinie i Lezettowi zamieszkać na zamku jako swoim „gościom”. Co daje im sposobność do podejmowania kolejnych prób skrytobójczego zamachu i staje się dla obu stronnictw formą zabawy. Jasne, trochę dziwi fakt, jak szybko MC przeszła nad groźną sytuacją do porządku dziennego, ale z drugiej strony dowiadujemy się potem, że to niby była „miłość od pierwszego wejrzenia”, więc może dlatego nasza bohaterka uznała, że w najgorszym wypadku, znowu cytuję: „straciłaby cnotę”. Jakby nie patrzeć, od początku wątpiła w powodzenie misji i spodziewała się raczej, że król demonów po prostu ich zamorduje. Ale tak się nie stało.
Zamiast tego między Gardisem, a jego ludzkimi wrogami narodziła się nic sympatii. Zupełnie jakby znalazł sobie przyjaciół, dzięki którym mógł wreszcie pokonać trawiącą go nudę. Nieważne, że młodzi rycerze systematycznie próbowali mu odrąbać co jakiś czas łeb. Choć oddajmy sprawiedliwość, szybko się na swoim fanatyzmie przejechali, gdy król zabrał ich na przejażdżkę po swoich włościach. To w trakcie odwiedzin w wioskach przekonali się, że w sumie demony niczym nie różnią się od mieszkańców ich rodzinnych stron. Są tak samo przyjaźni, skupieni na swoich rodzinach i chcą być po prostu zostawieni w spokoju, a widok ich szczęśliwych, absolutnie niepotwornych, twarzy wywołuje wreszcie w Christinie kryzys wiary. Uświadamia sobie, że dla swojego wyznania przez lata dokonywała zupełnie bezpodstawnej rzezi. Tylko dlatego, bo przekonano ją, iż jakaś rasa jest złem, którego należy się pozbyć. Stąd kobieta wstydzi się swoich wcześniejszych poglądów i przeraża ją świadomość dawnych zbrodni. Odsuwając od siebie myśl, że dokonuje masakry, pozbawiła życia wielu bogu ducha winnych demonów i dopiero poznając ich kulturę, zaczęła postrzegać ich jako wartościowe jednostki.
Nic zatem dziwnego, że nasza MC zalewa się łzami i traci grunt pod nogami, a z tego rozpaczliwego stanu wyciąga ją nie kto inny jak sam maou – deklarując Christinie miłość. Podobno od początku zafascynował go ogień w jej oczach i determinacja, z jaką próbowała go zabić. A chociaż kobietą targają jeszcze wątpliwości natury filozoficznej, to jednak nie odmawia sobie romansu z przystojnym królem, który na dodatek roztacza nad nią opiekę. To dzięki wspólnym rozmowom dowiaduje się, że rasa demonów powolutku wymiera, że jest coraz mniej przedstawicieli czystej krwi (sam Gardis jest mieszańcem) i mężczyzna skrycie uważa, że jeśli jakaś rasa już musi przetrwać, to lepiej by byliby to ludzie, bo inaczej nigdy nie dojdzie do pokoju.
Niestety dla Christiny – demoni władca wyznacza też bardzo wyraźną granicę, jak na wielką intymność mogą sobie pozwolić. I kiedy MC marzy się dzidziuś, to maou nie zamierza się z nią nawet przespać na wypadek, gdyby przegrał wojnę i kobieta musiała wrócić do rodzinnego królestwa. W sensie: księżniczka musi pozostać dziewicą, aby móc zostać wydana za mąż – więc Gardis nie chce przekreślać jej ewentualnej przyszłości. Potem jednak i tak umiera, bo w tej grze pojawia się coś w rodzaju pętli czasowej, więc w zasadzie, w środku opowieści, wracamy ni z tego, ni z owego do samego początku, czyli do momentu, gdy nasi rycerze dokonali swojego pierwszego, nieudolnego zamachu.
Christina jest tym wszystkim nieco skołowana. Nie rozumie działania mocy, które doprowadziły do istnienia alternatywnej rzeczywistości (ja, jako odbiorca, również), ale też cieszy się, że w tej wersji wydarzeń Gardis jest wciąż żywy. Tylko co z tego, skoro ich miłosna relacja również została przekreślona? Stąd MC postanawia się skupić na powstrzymaniu tragicznych wydarzeń, o których wie, że będą miały miejsce np. nie doprowadzić do rzezi na wiosce demonów itd. Sam król demonów również jest zachowaniem czempionki nieco zaskoczony, bo Christinie włącza się 100% „tsundere mode”. Jest wredna, uszczypliwa, zazdrosna, pozornie zimna, często go obraża, ale wydaje się nim jednocześnie zainteresowana i zatroskana, ilekroć niepotrzebnie ryzykuje zdrowie.
Na szczęście ta romansowa drama nie trwa długo, bo bohaterowie po prostu ponownie zakochują się w sobie i tym razem MC realizuje plan „chce mieć demoniego dzidziusia”, nawet jeśli Gardis robi jej z tego powodu problemy, bo jeszcze przez jakiś czas stawiał opór i próbował ją chronić, by potem praktycznie nie wypuszczać kobiety z sypialni. A skoro dziecko jest już w brzuchu, to wszystkim panom włącza się nagle bardzo przedmiotowe traktowanie bohaterki. Na zasadzie: podobno dla jej własnego dobra, najchętniej trzymaliby ją ciągle zamkniętą w pokoju i zabronili robić cokolwiek poza odpoczywaniem i czekaniem na poród. Włącznie z jej rzekomym przyjacielem, rycerzem Lezettem, który zdawał się w tej kwestii całkowicie popierać Gardisa.
I teraz, w smutnym zakończeniu, dochodzi do kolejnej wojny między demonami a ludźmi. Christina postanawia pertraktować ze swoją matką, aby ją przekonać do zawieszenia broni, ale królowa Almenan ani myśli słuchać córki, która stała się kochanką demona. Zamiast tego starsza kobieta wykorzystuje nieuwagę latorośli i ją zabija… Cóż, nie będzie więc żadną niespodzianką, jeśli powiem, że na widok tej zdrady Gardis wpadł w absolutny szał. Wymordował wszystkich ludzi, poświęcił swoje długowieczne życie eksterminacji ich rasy, a z ciała Christiny zrobił sobie magiczną lalkę, do której mówił i którą opiekował się w swoim obłędzie.
W pozytywnym zakończeniu: również dochodzi do wojny, ale Gardis zdradza wcześniej MC sekret, że to nie on zniszczył w przeszłości Crofts, ale dokonała tego królowa Almenan, aby mieć pretekst do walki z demonami. Dlaczego nigdy nie zaprzeczał swoim winom? Ano, bo nie wierzył, że ktokolwiek mu zaufa, a poza tym doszedł do wniosku, że póki ludzie mają wspólnego wroga – w jego postaci – to przynajmniej nie walczą między sobą i panuje jako taki pokój. (To miło, że narażał dla tej idei własnych poddanych. Może najpierw jakieś referendum czy coś, by się przydało, czy chcą być kozłami ofiarnymi?). W każdym razie, gdy dochodzi do finalnej konfrontacji z matką, to dla odmiany Christina zabija królową, aby ochronić swojego ukochanego i powstrzymać Almenan przed dalszymi działaniami wojennymi.
W epilogu dowiadujemy się, że wszyscy żyli potem w miarę długo i szczęśliwie. Lezette nigdy się nie ożenił, ale otworzył szkołę szermierki. Christina i Gardis doczekali się córki. A na świecie faktycznie zapanował jakiś taki w miarę względny spokój, bo sojusz ludzi przeciwko demonom się skończył, a nikt nie miał dość siły, by w pojedynkę kontynuować krucjatę.
I cóż powiedzieć? To była niby flagowa ścieżka, ale jeśli tak, to określiłabym ją jako takie czytadełko. Jedynym interesującym motywem, był fragment, w którym Chris odkryła z listu matki, po co właściwie królowa wysłała ją do krainy demonów. Bynajmniej nie po to, aby dokonała skutecznego zamachu. W to nikt nie wierzył. Ale aby umarła, stała się męczennicą i ludzie mieli kolejny powód, dlaczego powstać zbrojnie przeciwko lordowi Gardisowi. W końcu miałby na rękach krew księżniczki Almenan. A skoro jej plan nie wyszedł, to królowa namawiała nawet córkę do samobójstwa. Byle tylko postawić na swoim. Co, jak wspominałam, było nawet spoko zwrotem akcji.
Cała reszta… cóż. Ciężko mówić tu o jakichkolwiek interesujących wątkach, bo w fabule pojawia się ta dziwaczna pętla czasowa, która sprawiła, że nie bardzo rozumiałam intencje twórców. Zupełnie jakby zabrakło im pomysłu na scenariusz, więc musieli go… zresetować i powtórzyć? Stąd o ile sam problem rasizmu, fanatyzmu i kryzysu światopoglądowego MC był nawet ciekawy, o tyle obserwowanie rozkwitu dwukrotnie tego samego romansu, oceniam jako zabieg dość dziwny. A i sam Gardis – powiedźmy sobie szczerze – jest prosty jak budowa cepa: pacyfistyczny, wszechpotężny, przystojny władca demonów – praktycznie pozbawiony wad, poza tendencją do wydawania za dużo na biżuterię, który zauroczył się jakąś naiwną, ludzką dziewuszką praktycznie za nic. Zupełnie jakby po prostu na zamku nie było nikogo innego, więc brał, co jest pod ręką. (Chociaż już dynamika pary nie była znowu taka zła, bo mieli kilka zabawniejszych wymian zdań. Szczególnie gdy Lezette robił się zazdrosny albo Gardis zbyt namolny. Ale nic poza tym).
To czy w ogóle polecam Wam tę ścieżkę? I tak jest najbardziej dopracowana w całej grze, która miała być przecież o pokonywaniu różnic rasowych. Powracamy więc do wniosku z samego początku. Ukończcie ją sobie, jeśli chcecie poznać „The Second Reproduction”, a jeśli nie czujecie się przekonani, to absolutnie niczego nie stracicie. To jedna z tych historii, która jest przyzwoita na wszystkich wymaganych od scenariusza gier otome poziomach, ale jednocześnie nie sprawia, że mamy do niej, po co właściwie wracać.