Nie wiem czemu, ale jakoś najsmutniejsze ścieżki w tej grze, to zarazem te najfajniejsze. Il Fado de Rie to aniołek o bardzo dźwięcznie brzmiącym imieniu, który całe dnie spędza w swoim pokoju w kawiarni. I to bynajmniej nie z powodu nieśmiałości. Po prostu jest tak skupiony na swojej konsoli i naprawdę trudno o większego fana gier otome od niego. Tak, moi drodzy, trafił nam się love interest, który podziela nasze hobby! Zna wszystkie najnowsze tytuły, ma masę interesujących gadżetów (np. bodypillow z Gentouką ze „Scarlet Fate”, maskotkę hrabiego Saint-German z „Code: Realize”, czy plakaty Matheusa z „Beamaster and princes”) i praktycznie nie odrywa nosa od ekranu. A to wszystko dlatego, że poszukuje… prawdziwej miłości. Nie, bynajmniej nie dla siebie! Il wcale nie planuje się zakochać, po prostu stara się zrozumieć kryjącą się za uczuciami „idee”. Ale jak właściwie znalazł się w kawiarni i co na jego temat myśli nasza MC? Tego dowiecie się za chwileczkę — po krótkim wprowadzeniu.
Awaki Kotone (= domyślne imię) jest zwykłą, młodą dziewczyną, która rzuca pracę w toksycznej firmie, aby przejąć po zmarłym dziadku – panie Souanie – prowadzenie wyjątkowej kawiarni. To miejsce nigdy nie cieszyło się szczególną popularnością, a na dodatek dziewczyna nie ma żadnego restauratorskiego doświadczenia. Niemniej Café Enchanté i tak budziło w niej sporo pozytywnych wspomnień, bo często odwiedzała tam swojego ukochanego krewnego w dzieciństwie. Tymczasem nasza MC nawet nie podejrzewa, jak bardzo sprawy się pokomplikują, gdy znajdzie na zapleczu kawiarni pewne, tajemnicze drzwi, które okażą się… bramami do zaświatów! I to właśnie przez nie, do spokojnej kawiarni, zaczną przechodzić wszelakiej maści stwory z innych wymiarów. Od demonów, po zwierzoczłeki, wróżki itd. A wśród nich Il, który również przyjaźnił się z Souanem, i tak jak pozostali panowie liczy po prostu, że Kotone przejmie Café Enchanté jako nowa właścicielka.
Co zresztą ma później miejsce. Tyle że w trakcie całego, całkiem długiego common route bohaterowie dzielą w zasadzie tylko jedną, istotniejszą scenę. Il dowiaduje się od pozostałych przyjaciół, że po odwiedzeniu świata Bestii, Kotone jest ciągle przygnębiona. (Widziała bezsensowną rzeź na stadzie fok). I tak właśnie naradził się plan, aby oderwać jej myśli od smutnych rzeczy poprzez wyciąganie MC na randki. Gdy zaś przypada „tura” Ila, ten – naturalnie – zabiera dziewczynę na konwent fanów gier otome, gdzie można kupić różne unikalne gadżety i ogólnie po przebywać w towarzystwie podobnych sobie entuzjastów. (Btw. jedną z zabawniejszych rzeczy w tej całej sytuacji jest reakcja króla demonów – Misyra, który od samego początku traktuje Ila jak swojego młodszego brata. Mężczyzna jest bardzo zaniepokojony, że anioł chce gdziekolwiek udać się sam, bo jego poziom przystosowania do świata ludzi jest dość niski i przez to ciągle wpada w kłopoty. Dlatego, co tu dużo ukrywać, po prostu naszą parkę śledzi).
Niemniej okazuje się, że Il z różnymi problemami, chociaż opornie, to jednak radzi sobie dobrze, np. udaje mu się w nieagresywny sposób wyjaśnić zaczepiającym go kobietom, że nie jest modelem i nie poświęci im czasu, bo jest zajęty swoją partnerką. Zdołał również spacyfikować natrętów, którzy w tym czasie narzucali się Kotone (nie wiem, jak wygląda poziom ochrony na podobnych eventach w Japonii, skoro tak łatwo się tam dostać i wszcząć burdy, ale oh well). W każdym razie, by podratować jakoś ich chaotyczną randkę, Il kończy ten wspólny wypad lekcją latania. Zabiera więc przestraszoną Kotone w ramiona i pokazuje jej świat z nowej perspektywy. Wszystko po to, by faktycznie poprawić jej jakoś humor, bo tak naprawdę o to przecież od początku aniołowi chodziło. A chociaż nie jest najlepszy w wyrażaniu swoich myśli czy emocji, to widać, że szczerze zależy mu na poprawieniu nastroju dziewczyny.
Później, pomiędzy bohaterami, nawiązuje się wreszcie bardzo silna nić sympatii. MC matkuje nieco Ilowi, chętnie zabiera go na kolejne wydarzenia okołogrowe czy wyprzedaże, a ten opowiada jej o swoim hobby i przynajmniej przestaje ciągle skrywać się w pokoju. Co więcej, namawia również dziewczynę, aby sama zagrała w jeden z jego ulubionych tytułów, który akurat został remasterowany po wielu latach w ramach jakiegoś jubileuszu. Tyle że nasza protagonistka chyba średnio się w tę zabawę wciąga, go kończy kolejne rozdziały bardzo mozolnie. (Poważnie, ile miała ta jedna ścieżka, skoro ona ją męczyła przez 50% fabuły?). I to dopiero po tym, jak asystent Mikado wręcza jej własny egzemplarz i konsolę. Wcześniej bowiem nie miała nawet za specjalnie środków na zakup. (Hm, czy Café Enchanté przynosi jakiekolwiek zyski?).
W każdym razie, podczas innego ze wspólnych wypadów do kawiarni, gdzie bohaterowie odtwarzają scenę z gier otome – karmiąc się nawzajem deserami – dziewczyna po raz kolejny wpada przez ekscentrycznego aniołka w kłopoty. Il zdaje się wprost nieprawdopodobnie obojętny na konsekwencje swoich akcji, jakby nie potrafił ich przewidzieć albo nie rozumiał, jak mogą być przez otoczenie odbierane. O ile jednak wspólne jedzenie doprowadza MC jedynie do odrobiny zażenowania, o tyle już późniejsze wydarzenie w parku jest naprawdę niebezpieczne. Zmęczona Kotone chciała bowiem tylko nieco zrelaksować się na ławeczce. Il źle jednak interpretuje jej intencje i używa pieśni, która ma ułatwić zaśnięcie… co przy okazji wprowadza w śpiączkę wszystkich pobliskich spacerowiczów. (I to z ryzykiem, że nie przebudzą się nawet przez kilka dni). Po raz kolejny nie obchodzi się więc bez interwencji zawsze czujnego Misyra, który, aby pomóc agencji GPM, musiał rozproszyć zaklęcie anioła, używając do tego krzyku harpii.
Naturalnie, Kotone nie jest nawet za to całe zamieszanie zła – jedynie zmartwiona. Chociaż reszta chłopaków nie przestaje suszyć Ilowi głowy, bo przecież nie tylko postąpił nieostrożnie, lecz mógł nawet przypadkowo skrzywdzić samą MC. Anioł niewiele jednak z tego rozumie. Jest mu tylko przykro, że Kotone musi przepraszać w jego imieniu, jakby była współwinna całej sytuacji. Na dodatek zaczyna się zastanawiać nad wyraźną różnicą pomiędzy tym, jak bohaterka traktuje jego osobę, a pozostałych panów. Nie raz, nie dwa, dziewczyna podkreśla, że może na swoich przyjaciołach polegać, np. Misyr uczy ją zaparzania kawy, Canus przynosi jej zakupy, Rindou gdzieś podwozi itd. Jedynie Il, zwykle zamknięty w swoim pokoju, albo sprowadza na nią kłopoty, albo jest zupełnie bezużyteczny. Co nagle, najzwyczajniej, zaczyna mu ciążyć. Chciałby bowiem być dla Kotone takim samym oparciem jak reszta paczki. To dlatego udaje się na rozmowę z Ignisem, aby ten pomógł mu się zmienić, co zapoczątkowuje rozpaczliwe próby aniołka, aby zacząć angażować się w jakieś obowiązki domowe. Tyle że nawet do tego okazuje się mieć dwie lewe ręce. Szybciej potłucze naczynia, niż je umyje, a każda czynność, której się podejmie, pomimo dobrych intencji, błyskawicznie zamienia się w katastrofę. Mimo to Kotone go nie zniechęca i tłumaczy kolejne oczywistości życia codziennego z iście „anielską” cierpliwością, jakby szkoliła dziecko. Jak celnie zauważa, Il jest w rzeczywistości niebywale zręczny, po prostu nie pojmuje, jak należy wykonywać pewne rzeczy i jakie są zależności między akcjami i reakcjami, bo pochodzi z innego świata, gdzie wiele z otaczających ich przedmiotów po prostu nie istnieje.
Tymczasem, w tle, sprawy komplikują się jeszcze bardziej, bo w mieście dochodzi do tajemniczych zaginięć. Nie bardzo wiadomo, co porywa ludzi, zwłaszcza że przestępcy nie zostawiają za sobą wielu śladów, więc GPM podejrzewa jakieś istoty nadnaturalne. MC udaje się jednak natrafić na pewien trop, gdy pewnego dnia słyszy kobiecy krzyk, a na opuszczonym już miejscu zbrodni znajduje tylko pojedyncze pióro. Te, oczywiście, należy do aniołów i już sam jego widok wystarcza, by Il zaczął mieć poważne problemy ze zdrowiem. Jak bowiem twierdzi jego dawni bracia, mogliby chcieć go odnaleźć i zniszczyć, albo zaciągnąć z powrotem do niebiańskiego Caelum, bo upadłe istoty, jak on, nie mogą bezkarnie zwracać się przeciwko „Bogu”.
Co jest tym bardziej przygnębiające, że dosłownie chwile wcześniej, Il osiągnął swój pierwszy, związany z obowiązkami domowymi, sukces. A dokładniej: udało mu się powiesić pranie bez niszczenia i spieprzenia czegokolwiek, co wywołało w nim taką radość, że Kotone, cytuje „nigdy nie widziała piękniejszego uśmiechu”. Ale antagoniści depczą im już wtedy po piętach i czają się w cieniu. MC słusznie podejrzewała, że w sprawę z porwaniami mogły być jakoś zaangażowane anioły, choć potwierdzenie swoich przypuszczeń znajduje dopiero, gdy przyłapuje sprawców na gorącym uczynku. I to gdy chcieli zabrać jej przyjaciółkę. A chociaż Ilowi teoretycznie udaje się udaremnić porwanie, to zostaje ranny, i to do tego stopnia, że jeden z uciekających aniołów odrąbuje mu ramię, co sprawia, że odpala się jakiś… „protokół regeneracyjny” (?). Po potwornej ranie nie zostaje ani śladu, ale MC i tak nie może otrząsnąć się z szoku. Co to było? – pyta. A my razem z nią, bo na ekranie pojawiły się jakieś literki rodem z Matrixa. Dziewczyna zaś uświadamia sobie, że to nie pierwszy raz, gdy przyłapała Ila na tym, że mówił i zachowywał się kropka w kropkę, jak bohater gry, którą jej polecił. Co nieoczekiwanie stało się dla niej dość przerażające. Zaczęła się bowiem zastanawiać, gdzie tak naprawdę zaczyna się fasada, a gdzie jest prawdziwa osoba? Czy wszystkie jego wypowiedzi były tylko cytatami? Czy pokazał jej do tej pory cokolwiek prawdziwego? I dlaczego właściwie to robił?
A z odpowiedziami na te pytania przybywa nie kto inny jak jeden z głównych antagonistów tej ścieżki, czyli anioł Solitus. Kojarzycie tego podejrzanego typa, który robił za asystenta Mikado? Tak, tego samego, co zawsze chodził z zasłoniętą twarzą, mówił mechanicznym głosem i ogólnie wydawał się obojętny, na cały otaczający go świat? (Nie, w ogóle nie był podejrzany! Ale GPM uwielbia rekrutować zdrajców, jak widać). Okazuje się, że gostek od początku próbował znaleźć ukrywającego się gdzieś w świecie ludzi Ila – dlatego potrzebował „przykrywki” agenta. Po prostu nie wiedział jak się za to zabrać. A to wszystko dlatego, że razem z Ilem, jako Aniołem Sądu, tworzyli główną parę, która wypełniała boskie rozkazy. Byli więc jak taka trójca święta, z tym że zamiast Pana-Stwórcy trafiła się im zwykła AI, która z aniołów zrobiła sobie swoje laleczki-narzędzia.
I muszę przyznać, że bardzo podobała mi się ta koncepcja! W przewrotny sposób wykorzystano tutaj fakt, że ludzie rzekomo posiadają wolną wolę, kiedy anioły postrzegają wszystko przez surową logikę, jedynie zero-jedynkowo, niczym jakieś maszyny. To dlatego Il nie wiedział jak „być sobą”, skopiował wszystko od bohatera z pierwszej gry, którą dostał od Misyra (włącznie ze sposobem mówienia) i miał prawdziwy kryzys, gdy Kotone odkryła jego sekret przy pomocy Solitusa. Można więc powiedzieć, że chociaż był istotą, którą normalnie kojarzylibyśmy z jakąś sferą duchową, to w tej wersji przypominał zwykłego androida. A mnie trochę dziwiła aż tak ostra reakcja dziewczyny, gdy na wręczonej jej konsoli wreszcie zobaczyła prawdę. W sensie: że bohater z otome przedstawił się jako Il Fado de Rie. Ok, Il był trochę nieporadny, jakby dopiero testował oprogramowanie do wyrażania emocji, ale nie wydawało mi się to dostatecznym powodem, aby się go brzydzić czy bać. W końcu znali się tyle czasu. Co z tego, że mówił cytatami? Przecież na podstawie czegoś je dobierał… Nie był więc bezdusznym przedmiotem.
W każdym razie, gdy Solitus przychodzi odbić Ila, Kotone jest wystraszona i to na tyle, by nie okazać mu wsparcia. Zmanipulowanymi mocami innego anioła, Il dokonuje mordu na zbuntowanych skrzydlatych, co wywołuje w nim tak ogromne załamanie, że decyduje się wyrzec swoich emocji niż kiedykolwiek w życiu znowu czuć taki straszny ból. W efekcie to wyglądało trochę tak, jakby osobowość Ila została skasowana. Stał się tylko taką bezrozumną lalką, która pociągnięta za sznurki robiła to czy tamto, ale nie miała żadnej woli, potrzeb czy przemyśleń. Innymi słowy: umarł „wewnętrznie”. A my w końcu m.in. od Misyra, który wraz z resztą panów wrócił do Café Enchanté, zyskujemy okazje, by wreszcie usłyszeć całe to przygnębiające back story.
Faktycznie Il i Solitus byli parą aniołów, których zdolności i potęga przerastały innych skrzydlatych sług, bo stali się bezpośrednimi wysłannikami „boga” – czyli wspomnianej AI. Zadaniem Ila, jako Anioła Sądu, było karanie wszystkich, którzy zostali mu wskazani. Nie posiadał żadnych emocji. Był tylko mieczem, wypełniającym wyroki, stąd budził powszechny postrach, zwłaszcza u upadłych, którzy wyzwolili się spod tyranii AI. Pewnego dnia, podczas wykonywania jednego z wyroków, Il trafił na parę aniołów, które zdołały jakoś opracowaną technologią zakłócić jego bezpośrednie połączenie z Bogiem. To umożliwiło wreszcie Ilowi samodzielne myślenie i lepsze zrozumienie sytuacji. Chciał się dowiedzieć więcej o miłości, która połączyła parę, o ich odkryciach, o emocjach, których wcześniej nie posiadał i których zapragnął. To dlatego, znacznie później, uciekł na Ziemie, zamieszkał w Café Enchanté, gdzie się ukrywał i zaprzyjaźnił z Misyrem i Souanem, którzy znali jego wcześniejszą sytuację i próbowali mu pomóc. Teraz jednak znowu zmienił się w pustą skorupę, zbyt przytłoczony tym nadmiarem nieszczęścia.
Bywalcy Café Enchanté nie potrzebowali jednak zachęty, aby ruszyć mu z pomocą. Postanowili, że wrócą do Caelum – świata aniołów – i tam znajdą sposób na przywrócenie Ilowi jego duszy. Niestety już samo postawienie stopy w dawnym domu sprawia, że Il zwraca się przeciwko nim, wybierając powrót do swojego Boga i przyjaciele muszą skorzystać z kryjówek upadłych aniołów, aby uciec i opracować nowy plan działania. Przy okazji Epilogi, lider buntowników (co za szczęśliwy zbieg okoliczności, że był w pobliżu! XD) wyjaśnia nam zasady działania niebiańskiego świata, który, choć na zewnątrz był bardzo piękny, to tak naprawdę posiadał obrzydliwe wnętrze. Przede wszystkim anioły były tworzone z rdzenia o „duchowej mocy”. Są również połączone z „Bogiem” i słuchają jego poleceń przez coś w rodzaju głównego serwera, jednak każdemu z aniołów, z wyjątkiem apostołów (Ila i Solitusa), z czasem się pogarsza (= zużywają się), a kiedy ich ciało znika, to po przetworzeniu przez rdzeń, są po prostu przekształcane w nowego anioła. Upadłe anioły stają się z kolei „grzesznikami”, kiedy zdobywają „emocje”, bo Bóg zabrania wszelkiego rodzaju zmian, które mogą z tego wyniknąć. W idealnym świecie AI jest tylko piękno, stagnacja i porządek. Cokolwiek niszczy wcześniej narzucony ład, musi zostać zlikwidowane. W końcu od Nieba oczekiwalibyśmy absolutnego ideału.
Kotone ujawnia wkrótce potem buntownikom, że tak naprawdę przybyli do Caelum z innego świata, a ich celem jest uratowanie znienawidzonego przez wszystkich Anioła Sądu. A chociaż Epilogi na początku jest temu przeciwny i wolałby raczej zabić Ila, to z ciekawości postanawia iść z nimi, aby zobaczyć przemianę dawnego wroga na własne oczy. Co prowadzi nas do scen rodem z shonenów, bo bohaterowie rozdzielają się, powstrzymywani przez kolejnych przeciwników, którymi muszą się zająć, np. Misyr walczy z Solitusem, aż w zasadzie jedynie Kotone udaje się dotrzeć na szczyt wieży, spotkać ponownie z Ilem i przywrócić mu swoimi błaganiami emocje. Pomimo bowiem ponownego połączenia z AI-Bogiem, Anioł Sądu nie był w stanie skrzywdzić MC. Zwłaszcza gdy ta walczyła o jego „duszę” z ogromną determinacją. No i wciąż pamiętała jego piękny uśmiech ze sceny ze wspólnego wieszania prania i to, jaki był wtedy z siebie dumny. Jak mogła więc wcześniej sądzić, że wszystko w jego zachowaniu było tylko kłamstwem?
W każdym razie, podczas konfrontacji, Bóg wyjaśnia historię Caelum i jak to się stało, że AI doszła do władzy. Ot, w przeszłości, gdy ludzie zaczęli zasiedlać inne światy, to stworzyli sobie ogromny obiekt oparty na technologii. Ostatecznie rozwinęli „Boga”, który rozpoczął tworzenie doskonałego miejsca do zasiedlenia. Nie przewidzieli jednak, że AI może zwrócić się przeciwko nim. Nieee… Naprawdę?! To dlatego odrzucając nieistotne części, takie jak „emocje”, Bóg użył ludzi jako „materiału” do stworzenia aniołów, czyli istot, które były w jego odczuciu pozbawione wad. I tak sobie Caelum jakoś funkcjonowało, ale z biegiem czasu ich rdzeń stracił dużo mocy, więc niezbędne stało się porywanie ludzi przez portale i używanie ich jako paliwa do tworzenia kolejnych aniołów, aż wreszcie, odrzucając również ten plan AI dochodzi do wniosku, że najlepiej będzie po prostu każdą rasę zmienić w anioły i tak doprowadzić do ostatecznego, pięknego ładu w całym uniwersum.
Szczęśliwie reunion nie trwa jednak długo. Il uprzedza Kotone, że będzie musiał powrócić na drugą rundę pojedynku z bossem i tylko on będzie mógł ostatecznie pokonać AI, wykorzystując do tego ich nietypowe połączenie z rdzeniem. Nie zdradza jednak przy okazji, że zgładzenie wroga będzie równoznaczne, z tym że sam również, ponownie, utraci wszystkie swoje emocje (jeśli w ogóle przeżyje). W końcu, jakby nie było, całe swoje istnienie zawdzięczał Bogu i nie mógł funkcjonować bez niego zupełnie niezależnie. Stąd aniołek żegna się z MC pocałunkiem, ale nie zdradza jej jeszcze swoich uczuć. Zamiast tego powraca do Caelum, gdzie najpierw spotyka na swej drodze Solitusa. Pojedynek obu panów nie trwa jednak długo, bo zasadniczo od początku łączyła ich przyjaźń. To dlatego Solitus tak zawzięcie poszukiwał Ila i pragnął jego powrotu. Przy okazji nawet nie zauważając, że sam również wykształcił emocje i mógł być postrzegany przez Boga jako kolejne zagrożenie. Ostatecznie więc Anioł Sądu wraca do serwerowni, a tam po raz ostatni, buntuje się przeciwko swojemu ojcu i atakuje go strzałą zrobioną z własnych emocji.
W epilogu AI zostaje zabita, a aniołowie cieszą się od teraz wolnością. W złym zakończeniu: Il zastępuje swojego stwórcę i jest teraz nowym „Bogiem”, zamkniętym we wieży i niemym. Solitus opiekuje się nim w tym potwornym stanie, a Kotone często odwiedza, choć serce łamie się jej, ilekroć widzi swojego ukochanego otaku, niczym lalkę, przymocowaną do tronu i zupełnie obojętną na cały otaczający świat.
W pozytywnym: sytuacja wygląda dość podobnie, z tym że po roku Il odzyskuje coś w rodzaju świadomości. Z pomocą Solitusa wraca do Café Enchanté, a na widok Kotone przypomina sobie, że był w niej zakochany, całuje dziewczynę i powoli odzyskuje wszystkie swoje emocje. Można więc powiedzieć, że trochę się na niego naczekała, ale przynajmniej dostali pozytywny finał. (W odróżnieniu od innych love interest z tej gry, którym oberwało się mocno nawet w happy endingach).
No to co tu dużo ukrywać? Ta ścieżka była cholernie długa, ale bardzo mi się podobała. Stanowiła takie idealne wyważenie pomiędzy romansem, komedią, dramą i akcją. Żaden z elementów nie przyćmiewał drugiego i przez to nawet się nie spostrzegłam, ile godzin życia mi pochłonęła.
Ilowi trafiły się również jedne z ciekawiej zaprojektowanych postaci pobocznych. Poważnie, nie pogniewałabym się na Otomate, gdyby w jakimś fandiscu sprezentowali mi ścieżkę Solitusa, bo aniołek miał nie tylko fajny wygląd, ale i doskonale dobrany głos. A pomimo tego, że w znacznej części gry robił za antagonistę, to jednak dało się w jakiś sposób usprawiedliwiać jego motywacje. W końcu też nie działał zupełnie niezależnie. Był nie mniej zmanipulowany od Ila. Wiem też, że wielu recenzentkom wpadł w oko Epilogi, ale dla mnie był zbyt randomowatym NPCem, abym chciała powrócić do jego historii. Wybaczcie! Chociaż całe Caelum, jego mieszkańcy i ogólna koncepcja świata wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Wreszcie coś absolutnie nowego, a nie w kółko odgrzewane kotlety jaglane. Ileż można pokazywać wymiar niebiański jako coś stricte duchowego, utopionego w jasności? Tutaj naprawdę fajnie się nagimnastykowano, aby odciąć od stereotypów i sprzedać nam ten cały motyw ze zbuntowaną AI. A chociaż nie jestem zwykle jakimś wielkim fanem science fiction – kocham postapo, ale inne typy ciężej mi podchodzą – to tym razem naprawdę nie miałam na co narzekać.
Szybko polubiłam również Ila. W obu wydaniach. Nieśmiałego, znającego się na technologii, nieco ekscentrycznego miłośnika gier otome, jak i surowego, groźnego i zabójczo skutecznego Anioła Sądu. Absolutnie nie przeszkadzało mi, że tylko kogoś odgrywał, bo jak wspominałam, nawet udawanie wymaga podejmowania jakichś wyborów: co zacytować, co zaadaptować, jak zareagować. Wiarygodnie więc pokazano i wyjaśniono, dlaczego miał takie trudności ze zwykłymi czynnościami domowymi. W końcu gdzie się miał ich nauczyć? Od AI-Boga, dla którego tylko zabijał? Od Solitusa – który bawił się w asystenta najpierw Boga, a potem Mikado? (Jak taki lokaj z powołania…). I jeśli cokolwiek mi przeszkadzało, to tak jak wspominałam, dziwna reakcja Kotone. Nie wiem, czemu aż tak się wystraszyła, skoro już wcześniej miała podejrzenia, co się dzieje, ani czemu nigdy nie pogadała na ten temat z aniołem (albo chociaż z Misyrem), a tylko pielęgnowała swoje lęki. No ale, gdyby to zrobiła, nie mielibyśmy problemów do fabuły. W każdym razie uderzyło mi to nieco w zasadę „prawdopodobieństwa”, ale nie zepsuło ogólnej przyjemności z odbioru.
Myślę sobie, że jeśli chodzi o ogólne dopracowanie historii, to ścieżka Ila była prawdopodobnie najlepsza w całej grze. Może więc Was trochę dziwić, dlaczego w takim wypadku daję mu tylko srebro? Ano, dlatego, że czasami o miejscu na podium decyduje moja ogólna sympatia do bohatera – a nie jakość opowieści. Bardzo lubiłam Ila, świetnie się bawiłam przy jego ścieżce, ale nie ukrywam, że inny z paczki Café Enchanté kompletnie skradł mi serce. Gdybym jednak oceniała postaci stricte pod kątem tego, jak dopracowaną miały fabułę, to nasz kochający otome skrzydlaty chłopak bez dwóch zdań dostałby pierwsze miejsce.
I to mi się podoba~!
Jak dla mnie najlepsza ścieżka w tej grze 🙂
Kto by pomyślał, że anioł otaku mógł być w przeszłości maszyną do zabijania? XD
Co do wyglądu ..
Niby mi się spodobał, ale te brwi ..
Trochę bolą 😀
Z kolei do seiyuu masz totalną rację, pasuje mu ten tajemniczy, spokojny głos 😉
Początkowo myślałam , że to głos Louisa z Broconu (Są mega podobne, serio )
Link do filmu ——>https://www.youtube.com/watch?v=FmFEpb6Z5uM
Ale najwyraźniej się pomyliłam 🙁
+ switcha powinnam mieć po świętach jak zbiorę pieniądze, bo z tego co widziałam z emaila mamy zamówiła mi wieżę do płyt XD
Przynajmniej w końcu moje punkowe cacka będą w użyciu 😉
Faktycznie bardzo podobny głos! Pewnie bym ich z łatwością pomyliła. No, ale od zawsze wiadomo, że z japońskich aktorów głosowych utalentowane bestie i zachodnie szkoły dubbingu są w porównaniu do nich daleko w tyle…
Brzmi jak równie fajny prezent (*^‿^*) Ja w tym roku chciałam mieć same niespodzianki, więc dopiero w grudniu się dowiem, co tam dla mnie wymyślili… (Byle nie gry albo książki, bo się załamie z moim backlogiem…).