Kiedy zobaczyłam, że z Ignisa jest taki chodzący archetyp – rudowłosy, energiczny tsundere, co ciągle woła, aby karmić go mięsem, to nie miałam wobec jego ścieżki zbyt wielkich oczekiwań. Szykujmy się na festiwal wtórności – pomyślałam. Szybko jednak okazało się, że moje pozbawione entuzjazmu nastawienie, było absolutnie błędne. Motyw jedzenia, a właściwie pożerania, faktycznie będzie mocno eksploatowany w tym wątku, ale w zupełnie inny sposób, niż się początkowo obawiałam.
Przypomnijmy, że Ignis Carbunculus jest jednym z pięciu stałych bywalców tytułowej kawiarni — Café Enchanté. Tak jak inni nieludzie przybył on do tego miejsca przypadkowo i zaprzyjaźnił się z właścicielem, czyli dziadkiem naszej bohaterki. Po śmierci ukochanego ojiichan Awaki Kotone, czyli domyślna MC, postanawia przejąć po nim schedę. Staje się nową właścicielką Café Enchanté, a — co się z tym wiąże — spadają na nią wszystkie wyzwania i problemy, z jakimi musiał borykać się jej krewny. Włącznie z zaspakajaniem potrzeb nadnaturalnej klienteli, bo w kawiarni znajdują się przecież drzwi-bramy do zaświatów.
Stąd początkowo relacje pomiędzy Ignisem a Kotone nie są zbyt przyjazne. Firewolf (czyli w zasadzie ognisty wilkołak) nie pogodził się z tym, że Souan już odszedł z tego świata i nie spotkają się więcej. Niby udaje, że akceptuje taką naturalną kolej rzeczy, ale widać, że radzi sobie z żałobą najciężej z paczki i potrzebuje nieco czasu, aby zaakceptować „nowego człowieka”. Im bardziej jednak poznaje Kotone, tym bardziej przekonuje się, że jest niebywale silną, zdecydowaną i serdeczną osobą, pomimo tego, jak kruche ciało posiada. Chociaż w zestawieniu z nieludźmi wydaje się skazana na porażkę, to zawsze potrafi przedstawić im swój punkt widzenia, a nawet pomóc, gdy borykają się z problemami. Co MC udowadnia już w samym common route, w którym bohaterowie udają się na wycieczkę po różnych światach, aby Kotone mogła dowiedzieć się więcej na temat swoich klientów. Dziewczyna jest nieco zaskoczona, że jej dziadek nigdy nie skorzystał z takiej opcji – w końcu to niebywała szansa, aby poszerzyć swoje horyzonty – ale szybko odkrywa, że dla Souana ważniejsze było zapewnienie przybywającym do świata ludzi bezpiecznego miejsca, a nie włażenie z butami w ich sprawy. Tymczasem Kotone wybiera zgoła inne podejście. Skoro przyjaźni się z nieludźmi, to chce wiedzieć na ich temat jak najwięcej. Choćby miała przy tym nieco ryzykować.
Naturalnie, Ignis ma opory, by pokazać MC swoje rodzinne strony, bo zaświat Bestii jest bardzo nieprzyjemnym miejscem. Zamieszkują go różne mniej lub bardziej humanoidalne stworzenia, obdarzone mową lub nie, które respektują tylko jedną zasadę – prawo silniejszego. To dlatego potrafią mordować się nawet dla sportu, a widok przelewanej krwi nikogo nie zaskakuje. Ignis nie cieszy się też popularnością wśród swoich rodaków, ponieważ stoi na samym szczycie łańcucha pokarmowego. Do tej pory był po prostu niepokonany, ale poprzysiągł sobie, że nie daje mu to zarazem prawa do zabijania. Upokorzonych wrogów zawsze puszczał wolno i niejeden raz stawał w obronie słabszych, choć ci nie potrafili tego docenić ani mu się odwdzięczyć.
Poza jednak samą wycieczką w celach podziwiania krajobrazów, klientów Café Enchanté sprowadziła do Bestii jeszcze jedna sprawa. A dokładniej… foczka. Czyli kolejny taki, dziwaczny pokemon. Kororo może i wygląda uroczo, ale nie pogniewałabym się, gdyby rzadziej otwierał paszczę. W każdym razie foczka straciła swoje stado, które prawdopodobnie zostało zamordowane. Co prawda Ignis przygarnął tymczasowo sierotę, ale bohaterowie i tak próbowali oddać ją rodzinie, bo uznali, że tak byłoby dla niej najlepiej. Brawo, scenarzyści! Bałam się, że będziecie zachwalali trzymanie w takich okolicznościach egzotycznego peta. Niestety, nawet po licznych poszukiwaniach, paczce nie udaje się oddać Kororo stadu, a co więcej natrafiają na ślady, które jasno wskazują, że foki zostały prawdopodobnie bezmyślnie zamordowane. Jak to już w Bestii bywa.
Po tym wydarzeniu Ignis boi się trochę, że MC będzie go postrzegać przez pryzmat postępowania swoich rodaków i nawet próbuje ją przeprosić. Dziewczyna całkiem rozsądnie jednak zauważa, że skoro są przyjaciółmi, to mu wierzy. Przecież zapewniał ją, że kieruje się ideą pacyfizmu. Tym bardziej nie ma podstaw, aby sądzić, że ją okłamuje i byłby zdolny do morderstwa, pomimo swojej potęgi. Ta wspólna wyprawa i wymiana poglądów bardzo umacnia między nimi więzi. Ignis w końcu otwiera się przed Kotone, zaczyna zachwalać jej jedzenie (które dosłownie pożera) i widać, że czuje się przy właścicielce Café Enchanté coraz swobodniej, na tyle, by towarzyszyć jej w trakcie zakupów i pokazywać sztuczki w skateparku.
Zresztą te nagłe ocieplenie relacji nie umyka uwadze pozostałych obserwujących. Zwłaszcza przyjaciela Ignisa – Dromiego, śnieżnego tygrysa, który okazjonalnie wpadał do świata ludzi, by dzielić się z wilkołakiem wieściami z ich rodzinnych stron. Pewnego razu, towarzysząc im w zakupach, Dromi wprost pyta naszych bohaterów czy Kotone jest teraz samicą (= mating partner) jego kumpla. Ignis, naturalnie, wpada wtedy w absolutny popłoch. Rzuca się na tygrysa z pięściami i pretensjami, tłumacząc, że to tylko takie tam głupie gadanie, ale bardziej zaczyna boleć go fakt, jak obojętnie na całą dyskusję zareagowała Kotone. Dziewczynę bardziej martwią stłuczone w trakcie szamotaniny zakupy, a potem pojednawczo stwierdza, że jeśli Ignis będzie kiedyś chciał przedstawić jej swoją partnerkę i zaprosić ją do kawiarni, to nie ma nic przeciwko. Dochodzi bowiem do wniosku, że to całkiem logiczne, że Ignis musi cieszyć się w swoich stronach powodzeniem. Jest najsilniejszy, a co się z tym wiąże, pewnie i najatrakcyjniejszy dla wielu nieludzkich samic, które kierowałyby się takimi kryteriami.
Nieco przybity Ignis wraca potem do swojego pokoju, aby wysłuchać od Dromiego raportu, z którego wynika, że stada minotaurów zaczynają zachowywać się bardzo dziwnie, a niektóre z nich dosłownie znikają. Co dokładnie się z nimi wtedy dzieje, bohaterowie mają okazje odkryć nieco później, w mało przyjemnych okolicznościach, gdy w bocznej alejce, z tajemniczego portalu, atakuje ich nagle rozsierdzony byk. Dla Ignisa pokonanie takiego przeciwnika to żaden problem, ale Kotone uderza się przypadkowo w głowę i rozcina sobie rękę… co wprawia jej towarzysza w trans. Niczym wampir, firewolf przysysa się do jej dłoni, aby wylizać ranę i ignoruje wszelkie próby protestowania. Dopiero po chwili, przywołany do rzeczywistości, jest zawstydzony swoim zachowaniem i tłumaczy, że to tylko taka naturalna metoda pierwszej pomocy w jego stronach. Wiadomo przecież, że skaleczenia trzeba oczyścić itd.
A skoro już wiemy, że bohaterowie mają się ku sobie, to czas na ogromne porcje dramy! Jeee! W tej ścieżce jest jej aż nadto. Ignis zostaje zmuszony opuścić na jakiś czas Café Enchanté, by przyjrzeć się problemowi tych nieszczęsnych minotaurów. Co prawda Kotone żegna go wtedy, szykując mu jedzenie na drogę, ale nawet nie podejrzewa, że szybko sama także znajdzie się w krainie Bestii. Ktoś zakrada się nocą do kawiarni, porywa dziewczynę i przerzuca ją przez drzwi. W czym nie jestem w sumie pewna, po co właściwie, bo skoro chciał ją zabić (jak sam sprawca potem przyznaje), to mógł to zrobić na miejscu. No, ale my nie mielibyśmy wtedy opowieści, a motywacje głównego antagonisty są tutaj cholernie pokręcone. W każdym razie plan nie wypala, bo zamarzającą MC znajduje jakiś lisi chłopiec, wyczuwa na niej zapach Ignisa i postanawia ją uratować.
Tak dziewczyna trafia do wioski słabych zwierzoludzi, a potem na Ignisa i wreszcie do twierdzy ognistych wilkołaków. Podczas wspólnego siedzenia na warcie, facet ogrzewa ją swoją mocą i ciałem oraz pierwszy raz wyznaje, że gdyby faktycznie zginęłaby w jego krainie, to nigdy by sobie tego nie wybaczył. Opowiada jej również o swojej przeszłości i o tym, dlaczego inne wilkołaki nie traktują go przyjaźnie. Odkąd sięgał pamięcią, jego rasa nigdy nie była zbyt silna i trzymała się na odludziu. Kiedyś zostali zatem zaatakowani i doszło do prawdziwej masakry. Najeźdźca nie oszczędzał nikogo, a na widok tej rzezi Ignis wpadł w prawdziwy morderczy szał. Oszalały z gniewu pokonał wszystkich wrogów, ale po tym pokazie siły, nawet jego własny gatunek wolał zachować od niego dystans. Zupełnie jakby obawiali się, że może im coś zrobić. Kotone jednak ponownie potwierdza, że dla niej to nie problem, że czuje się przy Ignisie tylko bezpiecznie i że ufa mu na tyle, by nie żywić strachu.
Jej idealistyczna postawa ma jednak szybko zostać poddana próbie, gdy wioskę wilkołaków atakują minotaury, a mi przyjemność z fabuły postanowiła tym razem zepsuć krowa-ekspozycja. Czyli taki Emilio w wersji kopytnej. Ze znanych tylko bogom i scenarzystom przyczyn jeden z najeźdźców dostaje ataku choroby nazywanej jako „niepowstrzymany monolog antagonisty”. W trakcie bardzo długiej przemowy wyjaśnia Ignisowi, że minotaury mają świetny powód, aby na niego nieustannie polować i wcale nie chodzi o to, że jest po prostu najsilniejszy. Nope. Przyczyna ich nienawiści tkwi w tym, że Ignis jest odmieńcem. Nawet pośród swoich. A wszystko dlatego, że w odróżnieniu od innych bestii potrafi… jeść. Tak, nie przewidziało się Wam. W tym uniwersum nieludzie z rodzaju zwierząt, co najwyżej popijają wodę i ssą lód, bo nie mają organów trawiennych. Co w takim razie wypełnia im brzuchy? Cholera wie. Po co mają humanoidalne ciała? Też mniejsza o to. Jakim cudem, widząc tyle śmierci, Ignisa nigdy nie zastanowiło, czemu nie widzi flaków swoich wrogów? Bo miał braki w lekcjach biologii. Nieważne.
Tak czy inaczej, przymykając już oko na ten anatomiczny absurd, mroczna prawda wychodzi wreszcie na wierzch. W rzeczywistości to nie obcy najeźdźcy dokonali w przeszłości w wiosce ognistych wilków masakry – ale dopuścił się jej sam Ignis. Widok krwi powoduje u niego głód / szał bojowy, który sprawia, że staje się niepokonany i zabija bez opamiętania. Przerażony tą sensacją mężczyzna dochodzi do wniosku, że całe jego dotychczasowe życie i filozofia była kłamstwem. Własna rasa ukrywała przed nim ten fakt, bo był użytecznym narzędziem do obrony. Wszyscy jednak izolowali się od niego nie z szacunku, ale ze strachu. Całe zaś to gadanie o pacyfizmie było jedną, wielką hipokryzją z jego strony, bo miał na rękach więcej krwi od przeciętnego zwierzoczłeka.
To dlatego Ignis zaczyna się dystansować i od przyjaciół, i od Kotone. Niby wraca z nimi do Café Enchanté, ale nie chce już z nimi jadać, ani nie uczestniczy w rozmowach. (Btw. jakby to kogoś zastanawiało, to zadowolona z siebie krowa-ekspozycja zaraz potem odeszła, bo stwierdziła, że osiągnęła swój cel… eee… ok? To są właśnie te momenty, w których scenarzysta mówi sobie „Chrzanić to, jestem geniuszem!”). W każdym razie, już wcześniej wspominałam, że z naszej MC dla miłej odmiany, słabowita dziewoja nie jest, więc skoro Ignis się stawia, to sama chwyta go za rękę i mówi, że nie pozwoli mu po tym wszystkim odejść. Że nie zgadza się, by ich historia się tak zakończyła. Że dalej się go nie boi i że to absolutnie nic nie zmienia, bo nigdy na własne oczy nie widziała, aby kogokolwiek świadomie skrzywdził. Co ostatecznie przekonuje mężczyznę, by wrócili do Bestii i spróbowali dowiedzieć się na temat jego kondycji więcej.
Uwaga, teraz dopiero szykujcie się na najlepsze, bo z pomocą przychodzi… foka-ekspozycja! Jeee! Kororo odnajduje się w tym zamieszaniu i zaprowadza naszych bohaterów do świątyni, na terenie klanu tygrysów. To tam, na podstawie malowideł i pojedynczych słówek wypowiadanych przez fokę, paczka poznaje wreszcie historie ognistych wilków. A nie, chwila, na miejsce wpada jeszcze Dromi, aby ujawnić się wreszcie jako antagonista. To ON stał za atakiem minotaurów, to ON okłamywał Ignisa, wreszcie to ON próbował nieudolnie zamordować Kotone, a wszystko z powodu ich zagmatwanej przeszłości. Dawno, dawno temu w klanie wilkołaków urodził się bowiem uber wilk, który żywił się ciałami ludźmi (przypadkowo sprowadzonymi z innego świata) oraz innych bestii. Jego głód był nienasycony, a potęga nie znała granic. To dlatego inne klany nieludzi musiały się zmówić, aby go powstrzymać, bo inaczej mógłby spustoszyć całą krainę. W efekcie Vanar został pokonany, ale jego potomkowie byli już pod ciągłą obserwacją klanu tygrysów i musieli się mierzyć z powszechną nienawiścią.
Dromi odkrył, że krew Vanara musi być w Ignisie niebywale silna, skoro odziedziczył on zdolność do jedzenia. Wykoncypował sobie zatem, że będzie prowokował sytuacje, które wystawią jego kumpla na widok flaków i krwi. Dzięki temu obudzi w nim moc pradawnej bestii – objawiającą się jako szał bojowy – i zniszczy całą ich przeklętą krainę, której nie cierpiał. (Sam stracił rodziców, poczucie sensu, prawo silniejszego go przygnębiało itd.). Co miałoby być równocześnie ziszczeniem ich marzenia o pokoju. No, ale nie ma co dyskutować z szaleńcem, jak zawsze mawiam.
Stąd, kiedy nasi bohaterowie bawili się w najlepsze w detektywów, to tygrysek zgadał się z krowami i jakoś je otruł (?) – Dromi używał tajemniczego narkotyku o nieznanym pochodzeniu. To pozwoliło mu nasłać minotaury ponownie na wioskę wilków i zrównać ją z ziemią. A mnie zastanawiało czemu rasa, która posiadała moc kontrolowania ognia, zginęła, gdy podpalono im chaty. Ale co tam się będę czepiać szczegółów. Zbliżamy się przecież do najlepszego. Il i Kotone lądują na środku wioski, bo nieudolnie próbowali uciec z miejsca starcia. Wpadają jednak dosłownie na opętanego Ignisa, którego widok śmierci własnych krewnych wprowadził po raz kolejny w trans. Wilkołak najpierw dosłownie rozszarpuje anioła, a potem zaczyna pożerać Kotone. Odgryzł jej spory kawałek ramienia, co mogłoby się dla niej skończyć śmiercią, gdyby nie interwencja reszty paczki.
Po tym tragicznym wydarzeniu Ignis daje się zamknąć w świątyni. Nie potrafi już bowiem sobie ufać i wie, że prędzej czy później zmieniłby się w bestię. Co zresztą też się stanie, bo Dromi nie da za wygraną. Ponownie wykiwa ludzi, ucieknie GPM (takich właśnie rząd ma specjalistów – a to wszystko z naszych podatków!) i porwie Kotone, by wrzucić ją do klatki Ignisa. Wszystko po to, by jego aniki przed finalną przemianą dostał najsmakowitszy kąsek. Tyle że mężczyzna długo walczy ze swoją zwierzęcą naturą. Ostatecznie przemienia się w Vanara, ale nie atakuje MC. Zamiast tego udaje się w stronę portalu i może stanowić zagrożenie dla całej ludzkości, dlatego wszyscy mieszkańcy Bestii oraz klienci Café Enchanté łączą siły, aby go powstrzymać.
W negatywnym zakończeniu: Kotone udaje się „ocucić” Ignisa, ale ten i tak, w formie ogromnego wilka, kończy na zawsze uwięziony pod lodem. W pozytywnym: parka wraca razem do kawiarni, a MC obiecuje, że zawsze znajdzie sposób, by zaspokoić głód swojego monstrualnego wybranka i nie pozwoli mu się już nigdy więcej przemienić. Oczywiście, ryzyko dalej istniało, ale nie mieli i tak na ten moment lepszego rozwiązania, poza zaufaniem w siłę woli przyjaciela. Mnie zaś rozbawiło, że nawet po tym wszystkim, Ignis dalej żałował Dromiego i myślał sobie, że chciałby się z nim jeszcze spotkać i dać mu szansę na odkupienie swoich grzechów. Dude, jak? Przecież on ani na moment nie okazał żadnej skruchy? Ba, był tylko rozczarowany, że plan zniszczenia świata mu w sumie nie wypalił. A mogłoby być tak fajnie…
W każdym razie, pomimo pewnych akcji deus ex machina, to była emocjonująca ścieżka. W rodzaju takich, jakie lubię – pełna smutku, łez i decyzji, z których każda jest zła. Choć początkowo Ignis jawił mi się jako nieciekawy bohater, zdziwiłam się, jak szybko go polubiłam i zaczęłam mu współczuć. W końcu sytuacje, w których całe uniwersum jest przeciwko nam, a my nie mieliśmy na to nawet żadnego wpływu, są zawsze najcięższe do zniesienia. A już zwłaszcza po odkryciu, że prawie trzydzieści lat żyło się w zakłamaniu.
Również Kotone, po raz kolejny, udowodniła mi, że jest bohaterką, której chce się kibicować. Jasne, w porównaniu z potężnymi nieludźmi, niewiele może, ale i tak wyróżnia się determinacją, odwagą i zdrowym rozsądkiem. Kiedy więc dała Dromiemu z liścia, był to bodaj jedyny raz w trakcie przechodzenia jakiejkolwiek gry otome, gdy sobie pomyślałam, że to jeszcze za mało i mogłaby go rąbnąć mocniej. Ale też powiedźmy sobie szczerze, że nie był to antagonista, z którym ktokolwiek (poza Ignisem) sympatyzował.
Najbardziej jednak zadowoleni powinni być miłośnicy fluffu. Ta parka ma dużo, bardzo uroczych lub czułych CG, a ich relacja rozwija się w sposób naturalny i wiarygodny. Nawet gdy się sprzeczają, to nie służy to tylko sztucznemu wydłużaniu dramy, ale ma sens, bo dochodzi do zderzenia dwóch różnych racji. A chociaż Ignis często odwala scenki w stylu „muszę cię odtrącić, aby cię chronić”, to przynajmniej tutaj mam podstawy, aby rozumieć jego motywacje. Jakby nie było, odgryzł Kotone kawał ramienia… i – jak sam przyznaje — smakowało mu. Nic zatem dziwnego, że zaczął powątpiewać w swoją własną poczytalność. Szczególnie że Kotone, całkiem racjonalnie, na początku była nim po tej sytuacji absolutnie przerażona. Cieszę się więc, że potrzebowali chociaż trochę czasu, nim zadziałała uzdrawiająca „siła miłości” i przynajmniej udawali reakcje prawdziwych ludzi.
No to czy polecam tę ścieżkę? Absolutnie! Foka wraca do wody i stada, Dromi do więzienia, a Kotone i Ignis do kawiarni. Czyli wszystko jest na swoim miejscu, a my możemy cieszyć się już tylko zapachami gorących naparów, smakiem ciast i słuchaniem jazzu. To czego chcieć więcej?