Do historii Henriego zabierałam się ze sporym oporem. Nie wiem w sumie dlaczego, ale miałam dużą przerwę pomiędzy poszczególnymi ścieżkami. Może zmęczenie materiału? „Piofiore: Fated memories” to w końcu masywna gra. A sprawy nie ułatwiał fakt, że nastawiałam się na liczne powtórzenia. W końcu 4 z rozdziałów true route to tak naprawdę zarazem ścieżka Gilberta (co tylko potwierdza moje podejrzenia, że capo Visconti został do fabuły dodany na ostatnią chwilę). Zresztą, to dość dziwna opowieść, z której wynika, że niby Liliana znajduje się pod opieką Gilberta, ale tak naprawdę – bez wyraźnej przyczyny – facet nagle o niej zapomina, a wszystkie rodziny mafijne pracują wspólnie, by rozwiązać problem drukowania fałszywych dolarów. Nie będę wdawać się w szczegóły, bo skoro czytacie tę recenzję, to znaczy, że fabuła pozostałych ścieżek musi być już Wam doskonale znana. W sumie bohaterowie porzucają dawne animozje, dochodzi do zawieszenia broni i każdy pracuje na bezpieczeństwo Burlone. No… poza Yangiem. Tego po prostu zirytowało, że główna gałąź chińskiej mafii chciała posłużyć się Lao-Shu, więc postanowił działać im na przekór. Nie próbujcie zrozumieć krwiożerczego psychopaty. Szkoda czasu.
W każdym razie… akcja jest całkiem przyjemna. Mamy tutaj jednego, wyrazistego antagonistę, a wszyscy panowie pokazują się z jak najlepszej strony. Żadnych spisków, odwalania Brutusa w kluczowym momencie czy terroryzowania MC, bo trzeba bronić honoru mafii. Nope, wszyscy są grzeczni. Prawie jakbyśmy dostali jakiś frendship route, bo w finale panowie cieszą się nawet razem pierwszym śniegiem – co dokumentuje ostatnie, grupowe CG. Poważnie, po tych wszystkich konfliktach, nienawiści i obłędzie z innych ścieżek, ostatnie czego się spodziewałam, to zobaczyć Dantego, Nicolę, Gilberta, Yanga i Orloka, jak wraz z Lilianą, zachwycają się zimą i są o krok od składania sobie życzeń noworocznych. (Aby handel przemyconym towarem, uprowadzonymi kobietami i narkotykami szedł wam dobrze… aby wasi capo regime byli posłuszni i nieskorzy do zdrady… aby policja przyjmowała małe łapówki, a sędziowie chcieli mieć was za przyjaciół… – wiecie, takie tradycyjne sprawy). No, ok, Yang się nie zachwyca. Po prostu marznie. Ale przynajmniej nie psuje zabawy innym i zostaje z grupą.
Celowo jednak nie będę skupiać się na „przyjacielskiej” ścieżce, bo to tylko tęczę i jednorożce. Abyśmy jednak podczas przechodzenia true route nie poczuli się zbyt pewnie i wrócili do charakterystycznej dla „Piofiore: Fated memories” dramy, twórcy zapodali nam jeszcze jednego typa. Powitajcie Henriego. Kogo? Ritona. Kogo? Sebastiana. Kogo? Direttore. Facet ma więcej imion i tytułów, niż jest postaci w tej grze… W skrócie: nowego, sekretnego love interest, który stanie się dostępny, jeśli odblokowaliśmy zakończenia wszystkich innych panów. Ah, i wspominałam, że jest przy okazji głównym antagonistą? Widzieliście go też w innych opowieściach. Gadał dziwnie, nosił maskę i przewijał się gdzieś w tle. Absolutnie nic podejrzanego.
Henri nachodzi naszą protagonistkę już w prologu. Przygląda się jej uważnie i zaprasza na wspólny spacer, ponieważ „chce ją lepiej poznać”. Warto zaznaczyć, że facet od początku wie o istnieniu „Kluczowych Dziewic” i o ich więzi z rodziną Falzone. Wszystko dlatego, że poprzednią osobą, która nosiła ten tytuł… była jego siostra — Chloe. Henriemu i jego bliskim nie powodziło się w życiu dobrze, szybko stracił rodziców i neechan była tak naprawdę jego jedyną, bliską więzią. To przez jej „wielkie przeznaczenie” zostali zabrani do Włoch i znaleźli się pod opieką ojca Dantego — Silvio. Przez moment byli więc bezpieczni i szczęśliwi. Ale tylko przez chwilę. Chloe zapałała bowiem miłością do swojego nowego opiekuna, która była jej zdaniem „zapisana w gwiazdach”. W końcu ich losy skrzyżowały jakieś nadprzyrodzone moce. Nie wiem, trzeba by zapytać chłopca ekspozycję — Emilio, o co dokładnie w tym chodzi, ale jak jest naprawdę potrzebny, to się nie pojawia. (Nee, nee! Ekspozycja-kun, doko desu kaaa?!).
Tyle że mafioso był już wtedy zaręczony z piękną Beatrice, która dla niego porzuciła nawet rodzinę. Ci – całkiem rozsądnie – sprzeciwiali się, aby ich gołąbeczka wiązała swój los z przestępcą, ale sami wiecie. Choć i tak brawa dla nich, że mieli jaja, by w ogóle odmówić komuś takiemu jak głowa rodziny Falzone. Mogło się to przecież dla nich skończyć włoskim odpowiednikiem wycieczki do Borów Tucholskich i użyźniania runa leśnego. W każdym razie ta nieodwzajemniona miłość odbijała się powoli na stanie psychicznym Chloe. Każdego dnia stawała się coraz bardziej niestabilna, aż pewnego razu próbowała nawet zepchnąć narzeczoną Silvio ze schodów. Po tym niebezpiecznym wydarzeniu jej los stał się w zasadzie przesądzony. Zaraz po narodzinach Dantego, z jakiegoś tajemniczego powodu „układ gwiazd się zmienił”, a Chloe straciła swoją pozycję „Key Maiden”, co wkrótce doprowadziło do jej samobójstwa i zrzucenia się z klifu…
A co w takim razie z Ritonem? Cóż, nie był już potrzebny. Falzone odesłali go zatem do jakiejś dalszej rodziny, która traktowała chłopca jak śmiecia. W końcu pochodził z tej samej linii, co wariatka i niedoszłą morderczyni, która próbowała podnieść rękę na żonę ich capo. Poniżany, torturowany i wykorzystywany Henri również pożegnał się z poczytalnością. Co nie było w sumie żadnym zaskoczeniem. Kto dałby radę doświadczyć czegoś takiego i pozwolić, by wszystkie nieszczęścia po nim po prostu spłynęły? Dlatego, aby przetrwać, Henri czerpał siłę z nienawiści (jakby usłyszał motto z filmowego „Rob Roya”) i tylko ona trzymała go przy życiu, ale nie była w stanie ocalić jego rozbitego umysłu. Chłopak poprzysiągł sobie, że dokona zemsty na mafiosach, którzy zniszczyli jego rodzinę, ale nie potrafił już sobie nawet przypomnieć, co dokładnie stało się z Chloe. Czy została zastrzelona? Uduszona? Zrzucona z klifu? Traumy, lęki i wizje mieszały mu się w jedno i to właśnie w tak zniszczonym stanie, poznaje go nasza MC.
Oczywiście Liliana nie wie, że sympatyczny Henri, z którym się już zaprzyjaźniła to zarazem Direttore z kasyna. Facet przejął tę dodatkową osobowość, bo potrzebował jakiejś przykrywki. To dlatego zabił prawdziwego Sebastiano Galliera – a potem jego rodzinę, by nie zostawić świadków – i zaczął knuć swoją intrygę, jak wykończyć wszystkich przestępców. Naturalnie, metodą ku temu, miały być fałszywe banknoty i wyciągnięcie brudnej działalności mafii na światło dzienne. Henri po prostu liczył po cichu, że gangsterzy wybiją się sami. To przecież w ich naturze. Wystarczy tylko dać im pretekst. Co prowadzi w sumie do bardzo komicznej i dziwnej sceny z udziałem wszystkich bohaterów.
Gdy już Gilbertowi, Dantemu, Nicoli, Yangowi, Lilianie i Orlokowi udaje się zebrać dość informacji, by potwierdzić, że za tą całą intrygą z dolarami stoi nie kto inny, jak właściciel kasyna… to ten informuje ich, że nie zrobią mu nic bez dowodów. Eee… że co, proszę? Mają więc do niego wrócić, jak odkryją prawdę. Ah, i przy okazji, niech się jeszcze zastanowią nad jego motywacją, bo może jest powiązana ze słowem na „z”, mającym 5 liter i będącym synonimem do vendetta. Dude… whaaat? Ale, ok, ok! Wiemy, że Henri był szalony. Mogę go więc usprawiedliwić, ale dlaczego (na bogów i potęgę posępnego czerepu!) pozostali panowie uważają, że ma to sens? Niby coś tam bredzą, że Sabastiano był powiązany z rządem i jego usunięcie stanowiłoby problem… ale zrobią dokładnie to samo, kilka rozdziałów później, i nie będą mieli już żadnych oporów! Jasne, niby weszli potem w posiadanie sprzętu z fabryki, który wykorzystywano do fałszerstwa, ale powiem Wam szczerze, że to wszystko było bardzo grubymi nićmi szyte. Naprawdę trudno mi uwierzyć, że zjednoczone siły mafii miałyby aż taki problem z pozbyciem się jednego, szkodzącego im typa. Na dodatek takiego, o którym wszyscy w całym Burlone i Rzymie wiedzieli, że ma szemraną przeszłość i może nie być tym, za kogo się podaje.
Tymczasem – jako Henri – nasz love interest spotyka się co jakiś czas z Lilianą i ostrzega ją, by trzymała się z dala od mafii. Dziewczyna odmawia i wtedy facet dosłownie się wkurwia. Oznajmia jej, że skoro tak, to nie zamierza się z nią więcej spotykać i może sobie zdechnąć z ręki przestępców, bo nie będzie się jej losem dłużej przyjmować. Złamała mu serce. Zawiodła zaufanie. Rozczarowała go itd. itp. Tyle że dosłownie moment później – jakieś 10 minut z zegarkiem w ręku — osłania Lilii przed wściekłym tłumem i przyjmuje nawet cios na mordę, byle tylko nikt nie skrzywdził jego złotowłosej księżniczki. Wdzięczna kobieta zabiera go wtedy z powrotem do kościoła, aby oczyścić mu rany… czy co tam ona mu robiła z tą chusteczką przy twarzy. Henri początkowo się waha, bo widać, że nie lubi być dotykany, ale potem pozwala sobie pomóc. W jego oczach „Key Maiden” zaczyna faktycznie jawić się jako ktoś podobny do świętej, której – ktoś tak podły, jak on — nie chce zbrukać swoją obecnością. Facet będzie bowiem nie jeden raz, nie dwa powtarzał, że jego ręce są skąpane w krwi, że jest niewart litości i że zasługuje tylko na potępienie.
Ogólnie – nic dziwnego, że przy takim stanie umysłu – swoje samobójstwo w neutralnym endingu postrzega jako wybawienie. W pozytywnym: pełne ciepła i zrozumienia podejście Liliany staje się dla pary zalążkiem do narodzin prawdziwego uczucia. W negatywnym: Henriemu absolutnie wszystko się pomiesza i przestanie widzieć różnice pomiędzy Lilii a Chloe, dlatego jeśli usłyszycie coś w stylu „jednak nie jesteś moją siostrą!!!”, to znaczy, że jesteście na dobrej drodze do happy endingu. W przeciwnym razie: brace yourself… Ale o tym za chwilę!
Prawdy o backstory Ritona dowiadujemy się bowiem dopiero od Giulii, czyli kucharki Dantego. Początkowo kobieta odmawia rozmowy, bo twierdzi, że jest zbyt zapracowana… a capo Falzone odpuszcza. Nie, no jasne, przecież ważniejsze jest, by mieli co żreć na kolację, niż dowiedzieć się, skąd naprawdę wziął się twój wróg i co planuje. A taki makaron do spaghetti to się przecież sam nie ulepi. Potem jednak, przy drugim podejściu, kobiecina przestaje ich zbywać i opowiada Dantemu i Lilii smutną historię Chloe. O tym, jak zakochała się w Silvio, jak powoli popadała w obłęd, aż wreszcie jak umarła. Następnie Yang potwierdza tę historię, wykradając z biura Direttore pamiątkowe zdjęcie przedstawiające małego Ritona i jego złotowłosą siostrę. (Hm… dość podobną do MC). Czyli mają dowód, że Henri faktycznie kierował się zemstą i tłumionym żalem. Wreszcie nawet Roberto dodaje małą cegiełkę wkładu od siebie, bo to on ujawnia, że prawdziwy signore Gallier prawdopodobnie nie żyje. Z Rzymu dotarły go słuchy, że odkąd Sebastiano wrócił z zagranicznych studiów, cała jego rodzina zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Co wydaje się aż nad wyraz nieprawdopodobne i wygodne. No… duh? Świetną macie tam policję. Nie ma co.
Uzbrojona w dowody przeciwko Direttore, mafia szykuje się na obławę kasyna. I może nawet by się im to udało, gdyby facet nie postanowił podpalić całego budynku i zabrać swoich wrogów ze sobą. W neutralnym zakończeniu bohaterowie po prostu stamtąd spierdzielają, zostawiając szaleńca w płomieniach. Jeśli jednak polubiliśmy Henriego i – dzięki nam — zaprzyjaźnił się on dostatecznie mocno z MC, to Lilii po niego wróci. Zaskoczony mężczyzna dojdzie do wniosku, że może nie dba o swoje życie, ale nie pozwoli świętej skonać w cierpieniu. To dlatego wyprowadzi ją tajemnym, podziemnym przejściem z kasyna, a potem czekała ich jeszcze długa droga do opuszczenia Burlone.
Podczas tej wyprawy Lilii zdołała nawet wycisnąć z niego całą prawdę. O jego imieniu, pochodzeniu, o tym jak był traktowany… W końcu to nie tak, że mieli coś lepszego do robienia poza odpoczynkiem i ogrzewaniem się wzajemnie. Obiecała mu również, że zostanie u jego boku, cokolwiek stanie się dalej i spróbuje mu pomóc. Henri wie bowiem, że jest szalony. Koszmary bardzo często mieszają mu się z rzeczywistością. A chociaż nie może ufać własnym zmysłom, to nie potrafi, ot tak, pozbyć się jedynej więzi, jaką teraz ma, czyli bliskości z MC. Nie po tym, jak tak uparcie zaczęła o niego walczyć.
W czym sama nie jestem pewna, czy na tym etapie ona czuła już do niego miłość? Widziałam, że niektórzy recenzenci używają tego argumentu przeciwko niej. Że niby jeśli kogoś nie kochasz, to nigdy byś się dla niego tak nie poświęcił. Otóż nie zgadzam się z tą oceną, bo przecież na świecie – o dziwo – są ludzie, którzy naprawdę są w stanie zrobić wiele dla innych. Nie musi nimi od razu kierować potrzeba dostania czegoś w zamian. Mam więc wrażenie, że ona się nad nim najzwyczajniej litowała, jak prawdziwa święta. Rozumiała, że musi odpokutować za swoje winy, ale oddanie Henriego w ręce mafii, by dokonano na nim egzekucji (albo by go torturowali – przecież wiemy, że są do tego zdolni), nie wydawało się jej po prostu sprawiedliwym rozwiązaniem. Jakby nie było, gdy ktoś jest niepoczytalny, to nie traktujemy przecież jego akcji tak samo, jak osoby w pełni świadomej swoich działań.
Ale więcej o ich wspólnym życiu dowiadujemy się dopiero z extrasów i epilogów. Parka musi się ukrywać, bo nie wiadomo, jak postąpi mafia, jeśli wpadnie na ich trop. Co prawda Lilii przeprosiła ich wszystkich w liście, że tak nagle opuściła Burlone, ale nie miała wyjścia. Henri dorabia jako tłumacz i powoli szykuje się z ukochaną do powrotu do Francji. (Tak, ekspozycja-kun wreszcie się znalazł i ostrzegł bohaterów, że komu w drogę, temu czas, bo Falzone & Co. już po nich idą). Stąd podobnie jak w ścieżce Orloka, bohaterowie opiekują się przez jakiś czas pobliskimi sierotami, bo najwidoczniej Lilii traktuje to jako dodatkowe hobby. Wiecie, chwilę się nimi pozajmuje, pobawią się w dom, a potem odjedzie w cholerę. A chociaż Henri ma dalej swoje halucynacje, np. czasami wydaje mu się, że wraca do chałupy i znajduje tam wszystkich zaszlachtowanych, to powoli, kroczek po kroczku, zaczyna się ogarniać. Oczywiście, wiecie, co myślę, o uzdrawiającej sile miłości w grach otome. Przy takiej skali tragedii i okrucieństwa, jakich zaznał, bez terapii i leków, jego szansa na powrót do normalności była dokładnie zerowa, ale fikcja cieszy się przecież swoimi prawami. Sama obecność Key Maiden najwidoczniej potrafi poskładać czyjś rozbity umysł. My zaś, na dowód postępów, zostajemy nagrodzeni CG ze skradzionym całusem w policzek, gdy Henri próbuje pokonać swój opór przed dotykiem.
A pomimo moich zastrzeżeń w kwestii różnych, logiczno-przyczynowych elementów tej ścieżki, to nie uważałam ją za złą. W sensie, na początku traktowałam ją nieco jak kryminał. Chciałam jak najszybciej poznać prawdziwą tożsamość mordercy, a gra bardzo oszczędnie podrzucała nam tropy. Trzymała więc, jako tako, w napięciu. Sprawa z dolarami od początku niezbyt mnie interesowała, bo przecież dowiedziałam się już wszystkiego na jej temat ze ścieżki Gilberta. Na koniec – przyznam szczerze – że żal mi samego Henriego. Wykreowano go na bohatera tragicznego rodem z XIX-wiecznych powieści. (A mam słabość do tego okresu literackiego). Będąc jeszcze dzieckiem, faktycznie stracił wszystko: rodzinę, szansę na przyszłość, umysł… Falzone nie poradzili sobie z Chloe, a potem usunęli niewygodnego chłopca. Jasne, można by powiedzieć, że dziewczyna sama sobie była winna, bo zakochała się w Silvio, ale nie zapominajmy, że to on był od pannicy dużo starszy. Z pewnością szybciej zauważył, że jego życzliwość jest inaczej odbierana i mógł w porę interweniować. Tymczasem nie zrobił nic, a gdy dziewczyna stała się niebezpieczna, zostawiał ją pod opieką niezbyt ogarniętych pokojówek. Żadna niespodzianka, że doszło do tragedii… I właśnie dlatego, jednostronne obwinianie Chloe i wylewanie na nią całego szamba – uważam w ocenie tej postaci za niesprawiedliwie. Jakby nie patrzeć, de facto, to też było tylko straumatyzowane dziecko, w obcym domu, kraju i bez opieki rodziny. Przekonane przez przestępców z Włoch, że jest jakimś cholernym wybrańcem.
Stąd podkreślę raz jeszcze, tak – żal mi najzwyczajniej Henriego, chociaż ciężko przejść obojętnie wobec jego zbrodni. (Takie już ze mnie miękkie kluchy). Chyba trzeba faktycznie być świętą, aby mieć taką potężną moc wybaczania. No, ale cóż dodać? Liliana postanowiła, że choćby się waliło i paliło, to go ocali. I to dosłownie, bo przypominam, że całe kasyno zostało naszpikowane bombami. Mimo wszystko dobrze bawiłam się przy tej ścieżce. Miałam okazje zobaczyć starych bohaterów z innej, bardziej przyjacielskiej strony. (Ba! Rozmawianie na poważnie z Yangiem o poszukiwaniu „prawdziwej miłości” o mało mnie nie zabiło…). Może dlatego aż tak mi nie przeszkadzały pewne fabularne absurdy? Póki co, to jednak najbardziej niedokończona ze wszystkich opowieści, która koniecznie potrzebuje jakiejś kontynuacji. Bez tego bardzo trudno ją w ogóle oceniać, bo bohaterowie dostali dla siebie za mało czasu antenowego kosztem ogólnego plotu.
Myślę sobie również, że niektórzy odbiorcy mogą czuć się niekomfortowo przy bad endingach, ale to już standard dla tej gry. W jednym z nich Henri do tego stopnia traci kontakt z rzeczywistością, że porywa Lilii, nazywa swoją siostrą i udaje, że tworzą razem jedną, wielką i szczęśliwą rodzinę. Wszystko, oczywiście, w swojej głowie. A to dlatego, że MC uparcie powtarzała, że nie chce być Key Maiden i marzy o tym, aby zostać uwolniona od tego brzemienia… także, ten… no… nie narzekajcie zbytnio na swój los, bo nigdy nie wiadomo czy jakiś yandere z kompleksem na punkcie swojej doskonałej neechan nie czai się za rogiem! Ale to tak ku przestrodze! Jeśli ta gra mnie czegoś nauczyła, to tego, że szaleńcy kryją się w Burlone dosłownie wszędzie. Jest ich nawet więcej niż rodzajów makaronu we Włoszech.
Opowieść z potencjałem, ale też mocno niedopracowana. Z Henriego byłaby całkiem fajna postać, gdybyśmy spędzili z nim więcej czasu, kiedy nie jest antagonistą. No, ale czas pokaże, czy zmienię zdanie o tej ścieżce w przyszłości.
W porównaniu do Ukyo jest o wiele lepszy ..
Good ending kończy się dobrze, a nie samobójstwem typa XD
Ukyo naprawdę mnie zawiódł..
Owszem, dowiedziałam się wielu rzeczy, które mnie ciekawiły, ale jednak pod fabułą najbardziej spodobał mi się Shin (Słodziak <3)
Ale wracając do Fated Memories najbardziej urzekł mnie Henri i Orlok 🙂
Jak będę miała kasę po świętach od razu zabieram się do jej kupna razem z Cafe 😀