Uwaga: w grze pojawiają się motywy takie jak gwałt i przemoc wobec MC.
Orlok to pierwszy z bohaterów, który nie jest bezpośrednio powiązany z mafią. W sensie – nie pracuje dla nich, chociaż to nie tak, że trafił nam się pierwszy bohater z krystalicznie czystym sumieniem. Ten młody chłopak jest tak naprawdę zabójcą na usługach Kościoła, specjalnie szkolonym narzędziem do uciszania wrogów – przez wysoko postawionego hierarchę Josefa von Rosberga (któremu pozostawał absolutnie lojalny). Orlok to również najmniejszy, najmłodszy i najsłodszy ze wszystkich LI – w stylu uroczego shoty. Z jednym wyjątkiem. Gdy wyciągnie swój sztylet, staje się przy okazji również najbardziej zabójczym z całej paczki. Niepowstrzymanym wojownikiem, któremu nawet psychopatyczny Yang nie był w stanie dotrzymać pola w boju, przez co opowieść coraz bardziej i bardziej dryfowała w stronę fantasy… Wiecie, te wszystkie pojedynki, gdzie jeden chłopaczek jest w stanie uniknąć dziesiątek ludzi strzelających do niego z broni palnej i jeszcze samotnie pokonać kilka rodzin mafijnych naraz… Czy mi to przeszkadzało? Na początku. Im dalej w las, tym coraz bardziej bowiem miałam na realność w tej grze wylane i zaczęłam się godzić z tym, że w zamian za to dostajemy więcej akcji niż w pozostałych ścieżkach.
A skoro już zaserwowałam nam przydługie wprowadzenie, to – zgodnie z tradycją – czas na krótkie streszczenie fabuły! Liliana Adornato (czyli nasza MC) to sierota wychowywana przez zakonnice w Burlone, bo z jakiegoś tajemniczego powodu ma duże znaczenie dla Kościoła. (Jeśli chcecie dowiedzieć się na ten temat więcej, to polecam ścieżkę Dantego). Dziewczyna jest dobroduszna, nieco naiwna, ale pracowita. Dni więc upływają jej w miarę spokojnie, chociaż żyje w dość nieciekawych czasach i w mieście kontrolowanym przez mafię. W końcu jednak coś musiało się wydarzyć – inaczej nie mielibyśmy naszej gry – i dziewczyna zostaje zaatakowana przez tajemniczego chłopaka o różnobarwnych oczach.
Orlok – czyli nasz LI – prosi, aby MC mu zaufała, bo przybył, aby ją „uratować”. Nieważne, że przed chwileczką uderzył zakonnicę Sofię z taką siłą, że staruszka straciła przytomność. A ponieważ Liliana, całkiem rozsądnie, stawia opór, to chłopak bierze ją w ramiona i wynosi z kościółka. Kompletnie ignorując, że dziewczyna szarpie się, drapie i gryzie, bo nie ma podstaw, żeby wierzyć nieznajomemu – chociaż trochę dziwi ją fakt, że pomimo całej tej szamotaniny Orlok nie przestaje traktować ją z aż nadnaturalną delikatnością. Dość… dziwne jak na porywacza. (Co więcej widywała go wcześniej na mszach, gdy przebywał jak nigdy nic z wiernymi. Nie był więc jej zupełnie obcy).
Tym sposobem Lily trafia pod opiekę chińskiej mafii Lao-Shu, dowodzonej przez Yanga, z którą Orlok chwilowo współpracuję na polecenie Rosberga. (Czyli w ostatnie miejsce, gdzie każda zdrowo myśląca osoba chciałaby się znaleźć). My zaś wreszcie poznajemy motywacje srebrnowłosego porywacza. Według przepowiedni Rosberga – czyli bezpośredniego przełożonego Orloka – Lily ma być tą, która zaprowadzi pokój w całym Burlone. Niczym jakaś święta. Nie bardzo wiadomo, jak miałaby to zrobić, ani dlaczego Kościół upatrzył sobie właśnie ją. Faktem jednak pozostaje, że ma dziwne, tajemnicze znamię i wszystkie rodziny mafijne – z Falzone i Visconti na czele – chciałyby zapewnić jej „gościnę”, aby stała się w przyszłości cenną kartą przetargową. Stąd po poznaniu na ten temat prawdy i przekonaniu się, że Orlok nie stanowi dla niej zagrożenia (w zasadzie to traktował ją, jakby rzeczywiście na jego oczach zstąpiła z Niebios), Lily wreszcie się uspokaja, bo to nie tak, by miała w tej sytuacji jakieś lepsze wyjście. Jeszcze nie wie wtedy, czy warto zaufać Orlokowi, ale sprawia na niej w sumie dobre wrażenie, jest bardzo wierzący i skromny oraz obiecuje ją chronić, nawet kosztem własnego życia.
Sam Orlok… również nie bardzo wie, co robić dalej. Polecenia od Rosberga urywają się zaraz po tym, jak Orlok przetransportował „świętą” do Lao-Shu. Yang zaś, z typową dla siebie pomysłowością i okrucieństwem, postanawia się z Kościołem trochę zabawić i napsuć im krwi. W końcu to nie tak, że Azjaci wierzą w chrześcijańskiego boga. To dlatego, gdy Lily wyraża chęć powrotu do domu, aby przekonać się, że z siostrą Sofią wszystko jest w porządku, poza – naturalnie – Orlokiem, Yang doczepia jej jeszcze dodatkową ochronę i zezwala, by dziewczyna odwiedzała kościółek, ilekroć ma takie życzenie. (Czemu na tym etapie Visconti i Falzone tak naprawdę nie interweniowali? Pojęcia nie mam. Ale panowie grzecznie czekają aż sytuacja się jeszcze bardziej spartoczy).
Tymczasem pierwsze wspólne wizyty w świątyni, pomimo obecności Azjatów, są dla Lily całkiem przyjemne. Potwierdza, że z Orloka to bardzo ciepły i dobry chłopak. Bez sprzeciwu bawi się z sierotami, gdy go o to prosi. Cały czas zdaje się też zatroskany tylko dobrem MC i w ogóle nie myśli o sobie. Młodzieniec ledwo jada – zwykle tylko chleb i wodę, praktycznie nie śpi i zdaje się bezustannie analizować, czy nie popełnił jakiegoś grzechu i czy Rosberg jest z niego zadowolony. Szybko więc, zamiast wcześniejszego przerażenia, zaczyna budzić w Lily współczucie. Jak tu bowiem nie litować się nad takim zagubionym, samotnym i serdecznym chłopcem, którego onieśmielało samo przebywanie w obecności „świętej”? Widać było, że już od początku ścieżki, Orlok jest wpatrzony w Lily jak w obrazek i postrzega swoją misję zapewniania jej ochrony, jako wyjątkowy zaszczyt.
Problemy zaczynają się jednak komplikować, gdy Chińczycy coraz śmielej poczynają sobie w kościele. Zaczynają narzucać się pracującym tam kobietom np. przyjaciółce Lily, Elenie; nie okazują żadnego szacunku dla miejsca; piją w głównej sali; straszą wiernych, aż wreszcie szerzą plotkę na temat tego, że mają pod swoją opieką „świętą”, więc mieszkańcy Burlone są im winni wdzięczność. Wszystko, oczywiście, na polecenie Yanga, który mocno namieszał w planach Rosberga (ale więcej na ten temat w jego własnej ścieżce).
Orlok nie jest na tyle głupi, aby nie widzieć, co się dzieje, jest jednak tą sytuacją mocno skołowany. Z jednej strony chce być wierny rozkazom, z drugiej zaczyna obawiać się o bezpieczeństwo Lily. Jeśli tylko opuszczą dzielnicę kontrolowaną przez Lao-Shu, to dziewczyna może wpaść w ręce włoskich mafiosów, a wobec nich nie miał żadnego zaufania. W końcu to oni doprowadzili Burlone do tak kiepskiego stanu, a Rosberg uważał, że są złem wcielonym i ogólnie należy ich zlikwidować. Stąd nasz różnooki chłopina miotał się straszliwie. Ale jeśli ogólnie lubicie zdecydowanych, przebojowych LI, to nie jest ścieżka dla Was. Tutaj często będziemy świadkami sytuacji, gdy to Lily przejmuje inicjatywę, a nawet Orlokowi trochę matkuję. W końcu jest od niego starsza, bardziej dojrzała emocjonalnie i mniej fanatyczna.
A skoro Yangowi już też nie mogą ufać, bo o mało nie udusił Lily na oczach Orloka ze zwykłego kaprysu, to bohaterowie postanawiają uciec od Lao-Shu nocą i przeczekać w jakiejś kryjówce na nowe rozkazy od Rosberga. Tym sposobem zaczyna się ich mała zabawa w dom. Orlok ukradkiem zdobywa jedzenie i potrzebne do życia środki – w końcu wcześniej pracował dla mafiosów jako informator – a Lily dla nich gotuje, zajmuje się posłaniami, zapewnia pocieszenie. Pierwsze noce spędzają ramię w ramię, dzieląc się ciepłem i opowieściami. To tak Lily przekonuje się ponownie, że Orlok kompletnie o siebie nie dba. W kryjówce jest tylko jedna poduszka i koc. Nie ma prawdziwego łóżka. Na jego ciele, opatrywanym po walkach (Lily potrafi tutaj nawet usuwać kulę z ciała!), dostrzega inne, znacznie starsze rany, które szpecą całą jego młodą skórę. Nie było więc dla mnie żadnym zaskoczeniem, że tak szybko się zaprzyjaźnili, a potem zaczęli czuć do siebie coś więcej.
Ogólnie, bardzo podobała mi się dynamika tej pary. Orlok był horrendalnie silny, ale równie strasznie naiwny. Głęboko wierzył, że wystarczy nauczać ludzi o Bogu, aby zawrócić ich ze ścieżki zła. To dlatego, nawet gdy Yang zaczynał swoje knowania, ignorował zachowanie Azjatów, bo myślał, że chcą się po prostu cieszyć dobrą nowiną – radością z odkrycia świętej. Z kolei Lily jest tutaj typową, prostą dziewczyną, która nie posiada żadnych super mocy, ale ma dużo zdrowego rozsądku. Dość szybko zauważa, że Orlokiem da się łatwo manipulować i wszyscy wykorzystują to przeciwko niemu. To dlatego otacza go swoistą opieką, zaczyna mu przypominać, że musi dbać również o siebie i że nie może ufać ślepo naukom Kościoła, bo wszyscy ludzie popełniają błędy.
Te kilka miłych, spokojnych dni, które spędzają u swego boku, mija im błyskawicznie, a poza tym i tak muszą wkrótce uciekać, bo ludzie Gilberta już zdołali zlokalizować ich kryjówkę. Na szczęście dla młodych (a przynajmniej tak początkowo się im wydaje) biskup Rosberg przybył do Burlone, więc nie będą się już musieli zastanawiać nad swoimi dalszymi krokami. Głęboko wierzą, że hierarcha będzie wiedział, co dalej robić, więc uradowany Orlok zabiera Lily do drogiego hotelu, w którym jego przełożony postanowił się zatrzymać.
Naturalnie, dziewczyna od razu nabiera podejrzeń, że coś jest nie tak. Szczególnie że biskup robi na niej wrażenie pysznego, aroganckiego człowieka, który doskonale potrafi dbać o swoje interesy i ma Orloka za nic. Wkrótce też ma się na własnej skórze przekonać, że przewidywania Yanga okażą się prawdą. Rosberg postanawia wykorzystać „świętą” = dopuścić się morderstwa. Złość ludzi, którzy zdołali uwierzyć w kult Lily, obróciłaby się przeciwko mafii, a to pozwoliłoby Kościołowi zdobyć wpływy nad Burlone. (Zaznaczę tylko, że to nie od początku był jego plan. Zmodyfikował go tylko lekko po tym, jak odkrył, że Lily nie da się manipulować, Falzone i Visconti polują na dziewczynę, a Azjaci zrobili go w konia oficjalnie ujawniając wszystkim, że MC ma ogromne znaczenie dla Kościoła. Wcześniej Rosberg sam zamierzał ten fakt wykorzystać, ale potem doszedł do wniosku, że skoro prawda wyszła na jaw, a jego powiązania z Lao-Shu mogą mu tylko zaszkodzić, to lepiej usunąć niewygodny pionek). Fanatycznie oddanemu Orlokowi wmawia, że rolą wszystkich świętych jest przecież zginąć za cudze grzechy i nic nie mogłoby uczynić ich bardziej szczęśliwymi. W końcu zaraz i tak znajdą się u boku Pana i… nie wiem, dostaną jakieś super miejsce w anielskim chórze, czy coś…? W każdym razie, warto!
Ponownie zagubiony i nieszczęśliwy, jak szczeniaczek na deszczu, Orlok udaje się nocą do sypialni Lily, aby zadać jej parę filozoficznych pytań. Czy faktycznie uważa, że pokój można zaprowadzić jedynie przez poświęcenie? Czy – gdyby miała wybór – to oddałaby swoje życie, dla dobra większości? I tak dalej… trzeba przyznać, że twórcy zaserwowali nam tutaj bardzo przewrotny dialog. Lily nie ma bowiem pojęcia, że jej życie wisi na włosku, gdy zaczynają rozmowę. Wygląda to przecież jak zwykła, filozoficzna debata o moralności, która przypomina ich wcześniejsze wymiany poglądów. Nagle jednak Orlok wyciąga swój zabójczy sztylet i sprawia, że od odpowiedzi MC zależy kwestia życia i śmierci. Mi zaś podobało się podejście scenarzystów, by nie robić z Lily dobrodusznej owieczki, która z radością idzie na rzeź. W końcu to cholernie nierealistyczne, a jednak częste u protagonistek otome. Zupełnie jakby faktycznie były chodzącymi świętymi i nigdy nie bały się o swoje życie.
Ale, jak już mówiłam, z Lily jest bardzo fajna, rezolutna babka w tej ścieżce. Odpowiada Orlokowi, że jej zdaniem jakikolwiek pokój zbudowany na nieszczęściu choćby jednej osoby nie jest prawdziwy ani tego wart. (W przeciwnym wypadku, czyli wybrania jakiejkolwiek innej argumentacji, liczcie się z bad endigami, bo nasz młody zabójca po prostu poderżnie MC gardło. Ku radości Rosberga). A skoro trudno mu się z takim rozumowaniem nie zgodzić, Orlok przeżywa prawdziwy kryzys wiary. Wyrzuca sztylet, załamuje się, ale przysięga, że nie pozwoli skrzywdzić Lily. Nie wie, co biskup planuje, ani dlaczego rozkazał mu usunąć świętą, ale nie może wypełnić tego jednego rozkazu.
Dzieciaki ponownie uciekają i ukrywają się tym razem w dzielnicy biedoty – Strano. A tam czeka na nas jeszcze jedna próba wiary. Lily i Orlok zaczynają opiekować się sierotą, która dostarczała im informacji i wspólnie z nimi spędzała wolny czas. Niestety chłopiec się rozchorował, bo jednak zmęczenie, brud i brak żywności zrobiły swoje. W efekcie więc mały Luca umiera na ich oczach. Orlok zdołał go jeszcze wcześniej ochrzcić (hę? skąd on miał takie „uprawnienia”?), bo chłopca przerażała świadomość, że może pójść za swoje grzechu do piekła (w końcu kradł, aby mieć na jedzenie), ale ostatecznie zasypia snem wiecznym w spokoju. Tymczasem w sercach żyjących pozostały tylko rozpacz i strach. Orlok jest załamany tym, że nie mógł zrobić dla dziecka więcej. Zaczyna również wątpić w sprawiedliwość samego Boga, zadając słynne, filozoficzne pytanie, dlaczego miłosierny stwórca pozwala na taką niesprawiedliwość i okrucieństwo? A chociaż Lily próbuje go pocieszać, to widać, że w młodym mężczyźnie coś się nieodwracalnie zmieniło. Postanawia, że już nigdy więcej nie będzie zabijać, że chce od tej pory wieść uczciwe życie i że nie pozwoli skrzywdzić MC. Świat jest bowiem już wystarczająco smutnym i mrocznym miejscem. I zdecydowanie będzie lepszy bez takiego grzesznika jak on…
Tak! Słusznie się domyślacie, że czas się szykować na całą masę dramy, bez względu na to, czy byliście na ścieżce do dobrego czy złego zakończenia. W pozytywnym endingu: Orlok nie ma wyboru i musi zmierzyć się jeszcze z wszystkimi mafiosami, pomimo swojej obietnicy, że nie będzie już walczyć. Yang po prostu go prowokuje, bo od początku umyślił sobie, że skrzyżuje kiedyś ze skrytobójcą ostrza i zobaczy jego zdolności. Nie ma więc żalu, że przypłacił ten test życiem. Gilbertowi także odbija: uważa, że Orlok go ośmieszył, uniemożliwiając zawarcie jakiejś tam intratnej umowy, więc próbuje dopaść chłopca za wszelką cenę, w ramach odzyskania honoru rodziny. Najgorzej jednak sytuacja wygląda z capo Falzone. Dante przypomina sobie, że osobą, która zamordowała niegdyś jego ojca, był nie kto inny, jak Orlok, będąc wtedy jeszcze chłopcem. Wkrótce również, w wyniku kolejnych starć, z życiem rozstaje się jego kuzyn – Nicola. Stąd Dante postanawia, że choćby się świat miał zawalić, to dopadnie Orloka i nigdy nie pozwoli mu zaznać spokoju. A jak zapowiedział, tak też czyni, tyle że to Orlok zabija wszystkich mafiosów, ciągle prosząc, aby po prostu pozwolili im z Lily odejść…
Po tej absolutnej rzezi parka spotyka jeszcze tajemniczego Emilio, czyli człowieka ekspozycję z różnych ścieżek, który również tutaj postanawia nam wyjaśnić zawiłości fabularne. Tak naprawdę zadaniem Orloka, jako wysłannika Kościoła, było pomaganie Falzone, bo to oni zostali wybrani na „strażników świętego grobu”, do którego Lily była w jakiś sposób kluczem. No, ale teraz już, jak mawiają, „po ptakach”. Dante nie żyje, podobnie jak biskup Rosberg (bo został wykończony przez mafię), a w wyniku licznych walk Orlok stracił rękę. Czyli taki standard z ukaraniem kogoś, kto innym przynosił śmierć.
W ramach zasłużonej emerytury trafiają potem z Lily do sierocińca, gdzieś z dala od Burlone, aby cieszyć się spokojem, ukrywać przed światem, zajmować dziećmi i wieść pobożne życie. Naturalnie, Orlokowi zostaje ofiarowana jakaś super nowoczesna technologicznie proteza (przypomnijmy: rok 1925…), aby kalectwo zbyt mu nie przeszkadzało (WTF?), ale ogólnie to był dość dziwny happy ending. Mam wrażenie, że trochę przesadzono z dramą w tej ścieżce, zwłaszcza w drugiej połowie gry, zupełnie jakby scenarzystom zabrakło pomysłu, co ma się dziać dalej, ale wiedzieli, że chcą mieć po prostu masę akcji. Ostatnia walka w kościele, gdzie Orlok jest niczym postać z „Matrixa”, to już kompletne science fiction, bo ile można uciekać przed kulami?
Nie jestem też fanką dziwnego i bardzo pośpiesznego plot twistu, z którego wynika, że Rosberg… był tak naprawdę ojcem Orloka. To dlatego w ogóle przygarnął sierotę na wychowanie, bo zapłodnił jakąś przypadkową kobietę, która niedługo potem umarła przez choroby, a ze względu na swoje stanowisko, nie mógł się przecież ujawnić z bękartem. Zamiast tego zrobił z niego swojego „Ucznia”, czyli zabójcę… co już było, jak dla mnie kompletnym przekombinowaniem. To już nawet pokrewieństwo Orloka z Falzone miałoby w moim odczuciu więcej sensu. Fakt, że mafiosa ma rozrzucone po Włochach potomstwo z nieprawego łoża, nikogo by nie zdziwił, oboje mieli srebrne włosy, no i dramatyzm tego, że Orlok zamordował swojego ojca, kuzyna i brata, byłby przy tym takim samym szokiem.
No, ale „Piofiore: Fated Memories” zdołało mnie już przyzwyczaić, że co jak co, ale prawdziwą wisienką na torcie są tutaj zawsze główne bad endingi! (Nie wspominam o neutralnym, bo ten jest wyjątkowo nijaki. Lily i Orlok po prostu uciekają z Włoch i cholera wie, co będzie się działo potem). W każdym razie szykujcie się na naprawdę mroczny rozwój wydarzeń! W pesymistycznej wersji scenariusza: to do Dantego należy finalne zwycięstwo. Zamiast bowiem uciekać za granicę, Orlok namawia Lily, by po raz ostatni spróbowali dogadać się z Rosenbergiem. Na miejscu wpadają jednak w zasadzkę Gilberta i Orlok musi znowu walczyć… tylko po to, by po tym, jak stracił ojca i odniósł wiele ran, czekał na niego capo Falzone, dalej żądny swojej zemsty.
Brzmi przygnębiająco? To poczekajcie na to: Lily błaga mężczyznę, by oszczędził Orloka. Z kolei młody zabójca mówi, by mafioso zrobił z nim, co chce, ale wypuścił dziewczynę. Niestety, Dante od nadmiaru trosk najwidoczniej zwariował. Dochodzi do wniosku, że to niesprawiedliwe, że oni dwoje tak się kochają, a jemu nie został już nikt, kogo chciałby chronić. Ostatecznie przystaje na prośbę Lily i postanawia oszczędzić zabójcę swojej rodziny (przyjmuje do wiadomości, że Orlok był wówczas tylko zmanipulowanym dzieckiem i nie do końca odpowiadał za swoje czyny), ale nie odmawia sobie przyjemności z ich torturowania. Warunkiem przetrwania chłopaka staje się więc zgoda Lily na to, by być odtąd własnością capo Falzone. W pełnym tego słowa znaczeniu. A gdy tylko MC się godzi, ten praktycznie od razu realizuje ich umowę i dobiera się do Lily. (Orlok leży wtedy na ziemi, w tej samej sypialni…).
Potem agent Kościoła trafia do lochów, pod rodową siedzibą mafii Flazone, z przeciętymi ścięgnami, aby nie mógł już nigdy więcej uciec i sczezł w ciemnościach, a Lily już na stałe do sypialni mafiosy, który najwyraźniej postanowił odreagować na niej wszystkie swoje niepowodzenia i frustracje. Ukradkowe spotkanie w celi jest więc zarazem ostatnim pożegnaniem naszej pary. Wiedzą, że capo nigdy im nie odpuści, a ich nieposłuszeństwo zostanie surowo ukarane. (Dante przyłapuje ich potem na schadzce i informuje Lily, że ją również pozbawi zdolności chodzenia). Czy było to out of character? Nie jestem pewna. We wszystkich ścieżkach – poza swoją własną – Dante jest zdolny do naprawdę okrutnych czynów. Tutaj po prostu wniósł się na poziom Yanga… No, ale jak mówiłam, odbiło mu z żalu.
Jeśli chodzi zaś o samą ścieżkę, to mam wobec niej mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo polubiłam Orloka, bo był naprawdę słodkim bohaterem, który idealnie uzupełniał się z MC, ale ileż to razy można czytać ciągle tą samą historię o zabójcy, który tak naprawdę marzy o pacyfizmie? Mam wrażenie, że dostaliśmy tutaj zbyt dużą powtórkę z „Code: Realize”. I o ile pierwsza połowa gry bardzo mnie ciekawiła, o tyle druga, która przeobraziła się w „walczymy > uciekamy > walczymy > uciekamy…” jawiła się już jako mniej pomysłowa. (No i jeszcze ten fatalny pomysł by, zamiast zwiewać z Włoch, iść pogadać z biskupem…). W czym nie zrozummy się źle. Całkiem miło się ją przechodziło, ale nie pogniewałabym się, jakby wycięto z niej część akcji i zastąpili ją faktycznymi interakcjami między bohaterami. (Biedny Orlok, jedyne CG z pocałunkiem, jakie dostaje, to te z koszmarnego, smutnego zakończenia… Musi więc przypłacić chwilę czułości straszliwymi torturami).
W epilogu zarysowano nam również zalążki problemu, którego możemy spodziewać się w kontynuacjach. Chłopaka martwi, że Lily postrzega go jak… cóż, brata. Uroczego, teraz jeszcze kalekiego, dzieciaka, którym powinna się opiekować. Kiedy wyraźnie chciałby być w jej oczach mężczyzną, na którym można polegać. Być może w przyszłości zobaczymy, w jakim kierunku się to wszystko jeszcze potoczy. Tymczasem polecam Wam ukończyć ścieżkę Orloka jako czwartą, bo wtedy sporo problemów i wątków będzie miało w fabule znacznie więcej sensu.
Podsumowując: Nie obeszło się tutaj bez różnych fabularnych śmiesznostek i przesytu scenami akcji, ale Orlok był sympatycznym bohaterem, z którym dało się prowadzić ciekawe, filozoficzne rozmowy. Lubiłam też MC w tej ścieżce, stąd należały się za to jakieś dodatkowe plusiki.
Ale on słodki <3
Cieszę się, że zrecenzowałaś Orloka ;3
Fajnie, że twórcy zrobili niby groźną, a tak naprawdę dobroduszną postać, to naprawdę mu pasuje ;v (Ta, nie mam co napisać, ale serio.. Tak bardzo mi się podoba!)
Nie no..
Po prostu muszę zdobyć tą grę, by przejść tą ścieżkę :)))
Myślę, że jego ścieżka faktycznie bardzo Ci się spodoba. Orlok jest uroczy pod wieloma względami i ma fajną dynamikę z MC. 🙂 Z jednej strony taki miły młody człowiek, a z drugiej prawdziwy badass, gdy zaczynął walczyć. W recenzji nie jestem w stanie opisać wszystkich scen z jego udziałem z gry, a miał naprawdę sporo interesujących rozmów z Lilii.
Czekałam aż zrecenzujesz Orloka, bo bardzo lubię tego typu postaci ^^
Według mnie ma on najładniejsze CG, ale to już kwestia gustu. Ciekawa jestem też Twojej opinii na temat ścieżki Gilberta, dlatego nie mogę się doczekać, aż dodasz wpis 🙂
Mogę Ci jeszcze zaproponować „Backstage Pass” (na PC), nie jest to skomplikowana fabularnie gra i raczej należy do tych „lekkich” otome, jednak mam do niej ogromny sentyment i główna bohaterka zasługuje na uwagę. Charaktery postaci też są zdecydowanie na plus. Na koniec mogę napisać, że bardzo lubię czytać Twoje wpisy i cieszę się, że powstał taki blog. Czekam na więcej recenzji od Ciebie ^^
Ah, dziękuję serdecznie za miłe słowa! (≧◡≦) ♡ Dodaję „Backstage Pass” do kolejki w „Planach”. Co prawda nie wiem, kiedy się z nim odgrzebie, bo już obiecałam zrecenzować parę innych rzeczy po drodze, ale powoli, acz konsekwentnie obiecuję kiedyś dotrzeć i do tego tytułu. Na szczęście te molochy od Otomate, które pochłaniają mi tyle czasu, już niedługo się skończą. (Nie to, żebym nie lubiła ich przechodzić). A recenzję ścieżki Gilberta planuję wrzucić już w następny poniedziałek.