Uwaga: w grze pojawia się motyw z gwałtem, przemocą, uzależnieniami i handlem ludźmi.
Podobno kobiety niczego nie uwielbiają w opowieściach romantycznych tak bardzo, jak sprowadzać bad boyów na dobrą drogę. To dlatego różne gry otome kuszą nas ścieżkami antagonistów – a taki nawrócony „siłą miłości” ex-wróg ma nawet swój własny archetyp w fandomie = mayadere. I cóż dodać? Sama nie mam nic przeciwko temu oklepanemu schematowi pod warunkiem, że bohater został dobrze zarysowany. So, guilty as charged! Ba! Często przez swoją intrygującą motywację, zdarza się, że antagoniści mają po prostu znacznie ciekawszą rolę w historii od przeciętnego, dobrodusznego LI. Czy jednak ktokolwiek naprawdę chciałby się umawiać z pozbawionym moralności, żądnym krwi i humorzastym psychopatą?
Okazuje się, że tak! (A przynajmniej w bezpiecznej fikcji). Popularność ścieżki Yanga może więc z jednej strony przerażać czy zaskakiwać, a z drugiej strony dawać nam prosty przepis na sukces, jak umiejętnie opisać Love Interest o kompletnie czarnym sercu. Czego by bowiem o tym niebezpiecznym wariacie nie mówić, to budził emocje na każdym kroku. I właśnie dlatego pochłaniałam rozdziały jego ścieżki za rozdziałem. Mało znam przy tym gier otome, w których wystarczył jeden gest, jedno niewłaściwe słowo… i MC kończyła uduszona, zadźgana, albo zbiorowo zgwałcona. Tylko dlatego, bo jej kompletnie niestabilny partner zaczynał się „nudzić”. A reszta to już była czysta ruletka. Czy bohaterce uda się przetrwać następny dzień? Czy powinna być tym razem uległa, czy bojownicza? Co zrobić – by niczym czekająca na egzekucję Szeherezada – wywalczyć dla siebie jeszcze jeden dzień życia w potrzasku oprawcy? Ah, no i nie liczcie na żadną tam bajkową, leczniczą siłę miłości. Yanga nie da się „uratować” ani facet nie zmieni się dla nikogo. Ot, taki już z niego rasowy psychopata. Ale przecież ostrzegano nas, że w „Piofiore: Fated Memories” próżno szukać grzecznych chłopców.
No to pewnie się zastanawiacie, jak właściwie MC wylądowała w takiej sytuacji? Przypomnijmy, że Liliana Adoranto to wychowywana przez siostry zakonne sierota, która z jakiegoś tajemniczego powodu ma ogromne znaczenie dla Kościoła. Aby jednak dowiedzieć się na ten temat więcej, musicie ukończyć ścieżkę Dantego. W każdym razie, pewnego dnia, wracając ze swoją przyjaciółką – Eleną z zakupów, Liliana wpada w ręce chińskiej mafii, polującej na europejskie kobiety, które można by wywozić do azjatyckich burdeli. Cóż, utyskiwałam, że mafia jakaś pasywna w tej grze i mało niebezpieczna? To mam za swoje. Tak w skrócie zaczyna się droga naszej bohaterki przez piekło, gdzie podważone zostanie wszystko, w co do tej pory wierzyła i gdzie będzie musiała walczyć o przetrwanie na każdy możliwy sposób.
Dodam jeszcze, że bardzo lubiłam MC w tym wydaniu. Wreszcie przestała być taką mdłą, siedzącą w kuchni i gadającą o kawie panną w opałach (pozdrowienia dla ścieżki Dantego!), ale poważnie sama zadbała o swoje szanse. Już pierwszego dnia wymyśliła, jak uciec z celi, choć przez pechową decyzję postanowiła skierować się na dach – przez co została zapędzona w kozi róg. To tam spotkała przystojnego, zamyślonego nieznajomego z Azji, który podziwiał sobie w milczeniu gwiazdy… ale nie, to bynajmniej nie był nasz czarujący książę z bajki, gotowy na skinienie paluszka rzucić się na ratunek. Zamiast więc wybawić Lilianę z opresji, to szybko zgotował jej jeszcze gorszy los.
Yang – bo to zarazem nasze pierwsze spotkanie z LI – postanawia dziewczynę najpierw brutalnie pocałować, a potem zabrać do swojego pokoju, aby się trochę rozerwać. Jednocześnie stawia ją przed pierwszym, z licznych wyborów w swojej chorej grze: może albo zostać jego kobietą, albo trafić do wspólnej sali, gdzie posłuży za zabawkę dla wszystkich. I – jak zapewne wielu się domyśla – poprawna odpowiedź jest w tym wypadku tylko jedna. Co ciekawe, pomimo przerażenia, Lili ponownie wykazuje się odwagą i proponuje jeszcze trzecią opcję: może odgryźć sobie język. A ta buńczuczna postawa u kogoś, kto wyraźnie nie ma pojęcia, o czym mówi, na tyle rozbawia Yanga, że postanawia pozwolić jej jeszcze trochę pożyć. Potem facet traci zainteresowanie swoją ofiarą i zapada w sen. (On był tak zmienny, że przewidywanie jego kompletnie irracjonalnych decyzji, było główną frajdą z tej ścieżki. Nigdy nie wiedzieliśmy, kiedy wyskoczy nam „bad ending”).
Do zabawy powracamy więc dopiero następnego dnia, gdzie przy wszystkich, na kolanach Yanga, Lili zostaje zmuszona przyjmować od niego posiłek, bo ma udawać udomowionego zwierzaczka… To tyle, jeśli chodzi o jakąkolwiek godność własną bohaterki. No, ale można by uznać, że to wciąż lepsze niż gwałt czy morderstwo, czyż nie? Cóż… Ulgą nie nacieszymy się długo, bo Yang w zasadzie nie ma ani czasu, ani ochoty się nami zajmować. I to w takich okolicznościach zostajemy przekazenie w łapy walniętego rodzeństwa Fei i Lan, które moim zdaniem było tak samo psychopatyczne, jak ich szef.
Dzieciaki są wredne, żądne krwi i lubią MC poniżać oraz traktować jak swoją zabawkę. Zabierają ją rzekomo na miasto, aby pokazać jej dzielnicę kontrolowaną przez mafię, ale tak naprawdę to uświadamiają jedynie Lili, w jak straszliwym potrzasku się znalazła. Nikt nie przyjdzie jej na pomoc w miejscu kompletnie kontrolowanym przez niebezpiecznych obcokrajowców. Na dodatek mafia Lao-Shu, której Yang przewodzi, zajmuje się głównie uzależnianiem ludzi od narkotyków – z czego czerpie swoje podstawowe zyski. (Wyliczając napady, sutenerstwo, przemyt i inne śliczności). Dziewczyna może więc na własne oczy zobaczyć, jak nałóg zmienia ludzi w bezmyślne zombie oraz poznać przy okazji przeszłość bliźniaków. Tak naprawdę byli tylko słabymi, pozbawionymi rodziny nędzarzami z Hongkongu. Pewnego dnia o mało nie zginęli z ręki jakiegoś przypadkowego typa… ale Yang go zamordował, bo stał mu na drodze. Bynajmniej nie dlatego, aby pomóc dzieciakom. Po prostu tak się złożyło. To dlatego postanowili za nim podążyć, aby pewnego dnia stać się równie silnymi, co ich zobojętniały wybawca. Ah, wzruszajądce backstory!
Kolejne dni upływają potem Lili bardzo podobnie. Odpowiada na prowokacje Yanga, bliźniaków i reszty Lao-Shu najlepiej jak potrafi. Stara się przy tym nie rzucać zbytnio w oczy i nie podsłuchiwać żadnych planów. Dzieciaki ostrzegły ją, że los kobiet, które znudziły ich szefa albo dowiedziały się zbyt wiele o działaniach mafii, jest bardzo nieciekawy. A mianowicie: lider Lao-Shu zwykle pozwala swoim ludziom zabrać po sobie resztki (i to właśnie jeden z potencjalnych bad endingów. Fajnie, nie?). Fei i Lan mają jednak nadzieję, że Lili uda się przetrwać nieco dłużej, bo obiecała zrobić dla nich prawdziwe, włoskie słodycze. I to właśnie tak, pomiędzy ofiarą a jej strażnikami, nawiązuje się wreszcie pokrętna więź. Nie nazwę tego przyjaźnią, bo dla mnie bliźnięta były absolutnie odstraszające. Zwłaszcza że większość ich zabaw tak naprawdę wciąż narażała życie MC i nie miała się zasadniczo jak przed Azjatami bronić. (Wkurzy Yanga? Zabije ją. Wkurzy dzieciaki? Zabiją ją… Obrazi kogoś z Lao-Shu? …patrz wcześniejsze.).
Mogła więc tylko znosić poniżenie w ciszy i kontynuować swój niebezpieczny taniec na lodzie, jak np. w scenie, w której Lan zmusiła bohaterkę do założenia swojego cheongsamu, aby sprawdzić, jak Włoszka wyglądałaby we Wschodnich ubraniach. Zażenowana Lili musi potem usługiwać chińczykom w stroju, który jest za mały na dorosłą kobietę i odsłania przy najdrobniejszym ruchu jej wdzięki. Nie tylko więc po raz kolejny spotyka się z upokorzeniem, wrednymi komentarzami i molestowaniem, ale musi potem jeszcze stawić czoła furii Yanga. Lider Lao-Shu postanawia ją za to zamordować. Nie życzy bowiem sobie, aby jego własność pokazywała się komukolwiek w ten sposób – i tylko błagania oraz wyjaśnienia, że to nie jej wina, przekonują go w końcu, aby darować jej tym razem. (W czym nie bardzo wiadomo, czy bardziej zirytowało go to, że Lili zmieniła strój bez jego pozwolenia, czy że paradowała z odsłoniętym ciałem). Tym sposobem, następnego dnia, Lili otrzymuje od Yanga pasujący na dorosłą kobietę cheongsam, ale uczucie absolutnego terroru, długo jej jeszcze po tym traumatycznym wydarzeniu towarzyszy. Wiecie, to nie tak, że zapomnimy o wszystkim tylko dlatego, bo ktoś dał nam prezent…
A jakby stresów z własnego powodu było Lilianie jeszcze za mało, to ma także okazje usłyszeć wreszcie o losie Eleny. Psychopatyczne bliźnięta zabierają bohaterkę pewnego dnia do Lee – podwładnego Yanga – aby pokazać mu „aktualną” kobietę lidera. MC odkrywa wtedy, że jej przyjaciółka została przez Chińczyków zgwałcona, a potem przygarnięta przez Lee, jako jego nowa kochanka, bo tak mu się spodobała, że nie chciał jej wywozić za granicę. Co więcej, Elena jest już wtedy całkowicie uzależniona od opium i potrafi z desperacji lizać nawet buty swojego oprawcy, byle tylko dostać od niego kolejną działkę.
Od tego momentu, przestraszona i zdezorientowana Liliana będzie próbowała wymyśleć jakiś sposób, aby pomóc przyjaciółce. Niestety, jej pole działania było bardzo niewielkie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że kilka ostatnich, przyjaźniejszych gestów Yanga np. ofiarowanie jej pluszowej pandy czy zezwalanie, by czytała sobie w wolnym czasie dzieła Szekspira, było życzliwością bardzo iluzoryczną. W każdej chwili mógł zmienić zdanie i znowu próbować się jej pozbyć. Podobało mi się więc, że pomimo tkwienia w szambie, potrafiła się wykazać empatią na tyle, by chociaż myśleć i modlić się za Elenę, ale nie podejmowała żadnych heroicznych, durnowatych akcji. W sumie nawet jedna ze statystyk w tej ścieżce nazywa się „wisdom”. I to właśnie tego Lili potrzebowała w tym wypadku najbardziej. Życiowej mądrości, aby nie popełniać błędów, które kosztowałyby ją najwyższą cenę.
W dalszej części gry Gilbert Visconti i Dante Falzone próbują połączyć siły, aby raz na zawsze pozbyć się chińskiej mafii z Burlone. Lee planuje w tym czasie własną zdradę, bo od zawsze uważał, że lepiej nadawałby się na lidera Lao-Shu, a jego ambicje blokuje tylko istnienie Yanga. Postanawia więc pomóc w zamachu na życie szefa i przygotować zasadzkę na statku, na którym ma dojść do kolejnej wymiany towarów. Tymczasem dla Yanga te wszystkie intrygi to dalej tylko przewidywalna gra, którą kontynuuje, aby zabić czymś nudę. Jak bowiem gracze szybko zauważą, ten LI ożywia się tylko, gdy 1) coś go zaskoczy, 2) może kogoś zamordować, albo – w późniejszym etapie – 3) zabawia się z MC.
I tym pokrętnym sposobem Liliana również ląduje (po raz pierwszy w życiu) na statku. Jeśli do tej pory kierowała się pragmatyzmem i ani na moment nie opuściła gardy (= nie uwierzyła, że Yang może się zmienić lub potrafi być dobrą osobą), to jesteśmy na właściwej ścieżce do good endingu. Niestety, włoscy mafiosi nie przewidzieli takiego scenariusza i nie wiedzą, że ich cenna karta przetargowa również znalazła się na pokładzie. Może wtedy byliby w swoich knowaniach ostrożniejsi. Dante i Gilbert decydują się jednak zatopić okręt, mając wylane na fakt, że ładownie wypełnia masa żywego, ludzkiego towaru, który pójdzie na dno razem z łajbą. Dla nich liczy się tylko pokonanie Lao-Shu. Co nawet by się im udało, gdyby Yang nie wypchnął Lilianę w porę za burtę, a potem uciekł na łódce przygotowanej przez bliźniaków.
Dalsza część ich przygód to wspólna wyprawa przez lasy, bo Chińczycy nie chcą wracać do miasta głównymi bramami, aby nie ułatwiać zadania włoskiej mafii. Ku swojemu zdziwieniu Lili po raz kolejny przekonuje się wtedy, że na swój własny, wypaczony sposób mężczyzna nawet o nią dba. Zapewnia jej czas na odpoczynek, ochrania przed wilkami, prowadzi po bardziej niebezpiecznych drogach za rączkę. Znów, nie powinniśmy jednak odczytywać jego gestów romantycznie, bo to czysty pragmatyzm, aby osłonić swoją własność. Tyle wystarcza jednak dziewczynie, by powoli zacząć darzyć go cieplejszymi uczuciami. Ja zaś miałam wrażenie, że jej się po prostu odpalił syndrom sztokholmski. Jej życie było tyle razy narażone, każdy dzień wypełniał strach i niepewność, aż to rzadko okazywane zainteresowanie ze strony oprawcy sprawiło, że była mu za nie desperacko wdzięczna. Co prawda Lili nie ma idealistycznych złudzeń, że mężczyzna kiedykolwiek ją pokocha. Zdołała się po prostu do takiego losu i jego kaprysów przyzwyczaić.
To dlatego nie oponuje, gdy już po powrocie i rozczarowaniu Lee swoją historią o „cudownym ocaleniu”, Yang ofiarowuje jej nową, odważną bieliznę — chociaż dziewczyna próbuje potem ukryć swoje prześwitujące ciało za pluszową pandą (XD). Mężczyzna pyta ją przy okazji, czy wie, dlaczego do tej pory się z nią jeszcze nie przespał. (Płaczące i stawiające opór kobiety mu nie przeszkadzają). Cóż… wychodzi na to, że po prostu go nie pociągała. Była więc to tylko kwestia „braku nastroju”. W końcu czas dodać kolejną kroplę goryczy do czary upokorzenia MC! Później bohaterka nie może jednak zasnąć z powodu rozmyślania o Elenie. To zaciekawia Yanga na tyle, by złożyć jej kolejną ze swoich słynnych „ofert nie do odrzucenia”. Jeśli dobrowolnie, naprawdę zostanie jego kobietą… to może przyjrzy się tej sprawie i pomoże przyjaciółce bohaterki. Nie zamierza bowiem bawić się w filantropię, ale MC wcale nie jest takim rozwiązaniem uradowana.
To prawda, że zależy jej na Elenie… ale nie swoim kosztem. Co było nieoczekiwanie bardzo dojrzałym i realistycznym podejściem jak na grę otome. Zwykle te wszystkie dobroduszne księżniczki uwielbiają się poświęcać. Na dodatek MC celnie ocenia, że w obecnym stanie umysłu jej przyjaciółka postrzega Lee jako swojego wybawcę i może nie przyjąć ratunku z otwartymi ramionami albo nawet uciec od Lili, wybierając powrót do uzależnienia. (Piękny sen jest przecież lepszy od koszmaru rzeczywistości). Wreszcie, zupełnie zdroworozsądkowo zauważa, że nawet gdyby się zgodziła i pracowała ciężko, by przypodobać się Yangowi, to znając go i tak nie ma gwarancji, że dotrzymałby słowa. Przecież to nie tak, że miałby jakiekolwiek opory, aby oszukać „swoją kobietę”. I to właśnie ta chłodna analiza połączona z przedstawieniem trafnych argumentów wystarczyła, aby mężczyzna wprost rzucił się na nią z pożądaniem. No tak. I weź tu zrozum szaleńca? Czyżby kręciło go to, jak się na nim dobrze poznała? Albo jak spostrzegawcza się stała? Najwidoczniej jednak jego wariactwo stało się w jakiś sposób zaraźliwe, bo między jednym pocałunkiem a drugim, pada bardzo oszczędne wyznanie miłosne i to ze strony MC, czyli „I think… I might like you”. Oh, boy! Dziewczyna nam tam już kompletnie odjechała.
A skoro związek został już skonsumowany, to można już przejść do ratowania Eleny! …błąd. Yang jest zbyt zajęty zamordowaniem Dantego oraz prowokowaniem oszalałego z żądzy zemsty Nicoli, by mieć czas na takie pierdoły. Co ciekawe, to właśnie Lili zostanie użyta przez Yanga jako żywa tarcza, aby pozbyć się głowy rodziny Falzone. Dante próbuje bowiem przekonać MC, aby przeszła na ich stronę… ale dziewczyna odmawia, bo wypomina mu sytuacje na statku. Zamordowali przecież wtedy z Gilbertem tyle niewinnych osób. Czemu więc miałaby mu zaufać? A chociaż niektórzy recenzenci uważali jej zachowanie za nierozsądne, to nie mogę się z nimi zgodzić. O tym, że Dante potrafi być miły, wiemy tylko z jego własnej ścieżki. A MC nie ma przecież tych informacji. Z perspektywy Lili to taki sam przestępca jak Yang, z tym że tego drugiego zdołała już jakoś poznać i wie, jak z nim postępować, a z capo Falzone zaczynałaby tę przerażającą grę od samego początku. Nic zatem dziwnego, że wolała pozostać z Azjatą, co ten skrzętnie wykorzystał i użył jej ciała, aby osłonić się przed kulami Włocha, a potem go bezproblemowo zadźgał.
To zresztą niejedyne morderstwo, do którego dochodzi w tak krótkim czasie. Również Lee żegna się szybko z fabułą, bo aby dokopać swojemu szefowi, próbował uprowadzić i zgwałcić jego kobietę… W efekcie Yang odbija Lili i morduje nieposłusznego podwładnego dosłownie, miażdżąc mu stopą głowę na oczach naszej bohaterki. = Czyli taka wersja romantycznego ratunku w wykonaniu psychopaty. Wcale się nie dziwię, że nogi odmówiły jej posłuszeństwa i musiała zostać do swojego domu „zaniesiona”. (Btw. dalej ktoś się dziwi, dlaczego ona nie chciała ryzykować zdrady i biec do Dantego – który wyraźnie przegrywał wojnę mafii – po ratunek?).
A skoro przelaliśmy już tyle krwi, to czas na coś optymistycznego! Lili faktycznie ma później nieco wolnego dla siebie, bo Yang nie interweniuje, gdy zamiast wracać do niego na noc, dziewczyna zajmuje się odnalezioną, uzależnioną przyjaciółką. Jest to zarazem długi i bolesny proces, bo Elena musi pokonać głód narkotykowy. A nawet wtedy – po oczyszczeniu organizmu – pozostaje jej życie pełne koszmarów i traum, czego nie rozwiąże, po prostu powracając do kościoła i udając, że zapomniała o swojej smutnej przeszłości.
Paradoksalnie, te kilka dni w odosobnieniu wystarczyło, aby Yang zdobył się wreszcie na coś w rodzaju szczerej rozmowy z Lilianą. W żadnym wypadku nie nazywa swoich uczuć zakochaniem. Zauważa tylko, że bez MC czuje się znudzony bardziej niż zwykle, że stała się dla niego atrakcyjna i postanowił, że nie może dać jej odejść. Kiedyś, kiedy już przestanie mu na niej zależeć, da jej pozwolenie, by udała się gdziekolwiek chce – teraz jednak szybciej by ją zabił, niż uwolnił. A Lili to nawet odpowiada, gdyż zdołała się już w pełni zadurzyć w swoim czerwonowłosym oprawcy i nie planuje opuszczać Yanga w najbliższym czasie. (Nawet jeśli dalej nie zgadza się z tym, czego dopuszczają się Lao-Shu… tylko co z tego? Co w sumie mogła zrobić?). A na dowód przywiązania mężczyzna zdradza bohaterce, po kilku prośbach, swoje prawdziwe imię – Mao. (Hmm… czyli coś jeszcze, poza hobby, łączyło go z innym, historycznym zbrodniarzem…).
Happy Ending ścieżki Yanga to zarazem zdecydowanie najgorsze zakończenie dla samego Burlone. Chińska mafia zdobywa absolutną kontrolę nad miastem, a wszyscy przeciwnicy zostają wyeliminowani. A skoro nie ma już, co robić we Włoszech, to zarząd z głównego kraju kieruje Yanga do Londynu, aby tam poszerzył ich przestępcze wpływy. Dla Lili jest to więc trochę jak interesująca wycieczka. Nawet jeśli wie, że jej droga dalej będzie usłana niebezpieczeństwem i śmiercią, bo mordowanie niewinnych, to coś, co kręci jej nowego faceta. Skoro jednak są razem szczęśliwi… to chyba nie powinniśmy krytykować, nie? *chrząknięcie*
Bad Ending – a przynajmniej ten główny – jest w przypadku Yanga znacznie bardziej pokręcony i zaczyna się mniej więcej od sytuacji na statku. W tym rozwiązaniu faceta najzwyczajniej bawi naiwność MC i postanawia zakpić sobie jej kosztem. Odkąd zauważył jej zainteresowanie Szekspirem, zaczyna odgrywać rolę zakochanego głupca. Yang jest więc w tym wydaniu bardzo miły, prawi dziewczynie komplementy, traktuje ją z szacunkiem. Wychodzi więc na to, że słodki Yang = to jego najbardziej zabójcze wydanie. Kiedy bowiem dziewczyna zostaje wreszcie uprowadzona przez Falzone i zabrana do ich siedziby, to chińczyk wykorzystuje ją do zamordowania Dantego. Czyli to samo co w happy endingu, ale z pewnym ulepszeniem. Tam tylko użył jej jako żywej tarczy, a tu dosłownie przebija miecz przez jej ciało, aby sięgnąć tym samym niespodziewającego się takiego szalonego czynu Włocha. A co się tyczy Szekspira i odgrywania… cóż, to były tylko żarty. Przecież to, oczywiste, że taka bestia nie potrafi nikogo pokochać! (Chociaż potem, jak już podróżuje samotnie i zabija irytującą go prostytutkę, to nawet wspomina Lili z sentymentem, raz czy dwa… No, urocze, jak cholera!).
Wiem, że bardzo wielu odbiorców ma mieszane uczucia wobec tej ścieżki. Niektórzy ją uwielbiają, inni nie potrafią strawić. Bo chociaż, ostatecznie, gdzieś tam pojawia się jakieś uczucie, to przez całą historię MC pozostaje przerażoną ofiarą. W niektórych rozwiązaniach fabularnych Yang ją po prostu gwałci, w innych z miejsca zabija, albo wyrzuca jak zwykły śmieć. Na dodatek mamy jeszcze w tle takie radosne tematy jak celowe uzależnianie ludzi od narkotyków, prostytucja i niewolnictwo. Nic zatem dziwnego, że dla niektórych graczy tego mrocznego contentu może być po prostu za dużo. A w takim razie stanowczo odradzałabym im przechodzenie tej ścieżki!
Jeśli jednak podejdziemy do tego stricte jak do opowiastki fantasy albo uznamy, że życie kobiet w przeszłości faktycznie było usłane cierniami, a nie różami, to pewne z przedstawionych, nawet dość strasznych obrazów, szokują nieco mniej. Zdecydowanie jest to najsmutniejsza ze ścieżek. Jasne, ostatecznie, Lili udaje się jakoś przetrwać, a nawet zyskać wartość w oczach potwora, ale wszyscy naokoło niej zostają albo zamordowani, albo splugawieni. Elena kończy dosłownie jako wrak, który prawdopodobnie już do końca swych dni będzie ścigany przez koszmary. Dante umiera, gdy próbował ocalić MC przed Yangiem, Nicola w trakcie swojej nieudolnej zemsty, a Gilbert w chwile po nim… Wreszcie, degradacji ulega również moralność naszej protagonistki. Doskonale wie, że do Londynu jadą z Yangiem tylko po to, aby zniszczyć kolejne, słabe istnienia. Rozprowadzać opium, porywać nowe kobiety… ale dopada ją na to okrucieństwo swoiste zobojętnienie. Bo też jak miałaby ich powstrzymać?
Co było dla mnie bardzo zaskakującym doświadczeniem, zwłaszcza gdy odkryłam, że… również lubię Yanga! Nie jako Love Interest! Brońcie bogowie! Raczej doceniam to, jak oryginalna i nieprzewidywalna była ta postać. Podobnie jak bohaterka dawałam się coraz bardziej pogrążać w smutku tej historii, w braku nadziei, w bezsensie otaczającej rzeczywistości. Byle tylko wraz z nią przeżyć kolejny dzień. I właśnie dlatego uważam to bardzo ciekawy, narracyjny eksperyment. W końcu stuprocentowy, najwiarygodniej oddany romans z antagonistą, jaki kiedykolwiek widziałam. Zwykle bad boye dostają bowiem jakieś 5 minut na akcje z odkupieniem win albo najzwyczajniej zmieniają swoje zachowanie nie do poznania i to bez wyraźnej przyczyny. Tymczasem tutaj, dla odmiany, to protagonistka została przeciągnięta na Ciemną Stronę Mocy i z pełną świadomością wybrała zostanie u boku psychopaty. (Chociaż… trochę ją usprawiedliwię… W końcu Yang zagroził, że prędzej ją zniszczy niż wypuści ze swoich szponów – no to, co jej pozostało?). Nie mogę więc nie docenić całej gamy emocji (w tym tych negatywnych), jakie zaserwowały mi wreszcie te pokręcone rozdziały, po innych, bardzo miałkich ścieżkach.
Jak to się wszystko skończy? Trudno powiedzieć. Dowiemy się kiedyś pewnie z dodatku, jeśli kiedykolwiek pojawi się na Zachodzie. Nie ukrywam jednak, że będę go wypatrywać, bo mam wrażenie, że tej ścieżce potrzebne jest jakieś zamknięcie.
Co zaś się tyczy samych wad, to poza tym, że rozdziały Yanga zdecydowanie nie są dla wszystkich, przyczepiłabym się jeszcze instrumentalnego przedstawienia Eleny. Poważnie, ucieszyłam się na wieść, że MC ma jakąś bliską przyjaciółkę w tej grze. Niestety, wyszło na to, że jej jedyną funkcją fabularną było pokazanie nam okrutnego losu kobiet i działalności Lao-Shu. Zmarnowano więc trochę potencjał tej rzadkiej niczym jednorożec, żeńskiej przyjaźni, której praktycznie nigdy nie uraczamy w otome. Wielka szkoda… No, ale co zrobić? Po tym, czego doświadczyła, to i tak cud, że Lili miała jeszcze siły, by martwić się o kogoś więcej, niż tylko siebie. Ogólnie więc całą ścieżkę polecam. Jest niepokojąca, dziwna, ale przynajmniej na bank o niej szybko nie zapomnicie!
Wątpię, by ktokolwiek, kto grał w „Piofiore: Fated Memories” nie miał wyrobionej mocnej opinii o tej ścieżce. Bez względu na to, czy nam się podobała, czy nie, z pewnością wyróżnia się na tle wszystkiego, co lubią serwować nam w opowieściach otome.
Trochę wyglądem i charakterem i wyglądem przypomina mi Lokiego z Kamigami no asobi 🙂
Mają wiele wspólnych cech, ale w porównaniu do tego typka okazuje się być zwykłym zazdrośnikiem co kocha robić psikusy 🙂
(udawał takiego badboya, bo był zazdrosny xddd)
Ogółem bardziej od głównej historii polubiłam ending, bo tam dzieje sie wszystko od nowa (Lądują w ludzkim świecie i zaczyna się ich szkolne życie :))) a dodatkowo bóg ognia zapomniał o wszystkim, ale powiedział, że on należy do niej 😉 (Szkoda, że nie było hot sceny jak z Balderem ;c)
A i jak coś nie zagrasz w tą grę bo jest tylko na Playstation portable, ale polecam jak najbardziej anime~! ^^
O, dzięki za info! Słyszałam sporo dobrego o tej grze – właśnie ze względu na postaci w stylu yandere. A jeśli chodzi o „Piofiore: Fated Memories”, to Yang utworzył dla mnie kompletnie inną ligę walniętych LI. Nie kojarzę chyba drugiego takiego „romansu”, bo jednak zawsze w takich tytułach antagonista darzył MC jakimiś uczuciami… a tutaj tylko psychoterapeuta potrafiłby powiedzieć, co między bohaterami jest. 😉
Ach.. Stereotypowo Balder na pierwszym miejscu jako yandere hah
Co do tej ścieżki , wiem nie powinnam mówić, ale nie lubię takich typków ( ogólnie nie lubię bad boyów XD)
Upodobałam sobie Genki, nadopiekuńczych, yandere i oczywiście Shouty 😀
Ogółem jak narazie gra wcale mnie nie zachęciła, ale mam przeczucie, że Orlok to zmieni ;D
Słodziaczek <3
(Ciekawe ile ma wzrostu, bo uwielbiam niziutkie love interest ;D)
I taaaaaaaa, nie powinnam o tym pisać ale co powiesz na to byś opowiedziała w jednym poście więcej o sobie? Fajnie byłoby dowiedzieć się więcej o autorce bloga '-'
(Jak nie to nie przepraszam jak coś..)
Orlok ma 170 cm, zgodnie z informacjami od twórców, czyli jest wyższy od Takeru z „Collar x Malice” – pomimo różnicy wieku. Moje zestawienie ulubionych archetypów wygląda w sumie identycznie. Najpierw genki, potem yandere, a po nich pewnie kuudere… I nie mam nic przeciwko, by napisać coś o sobie (chociaż to zdecydowanie mniej ciekawe od recenzji, ha ha (⌒▽⌒)☆). Muszę tylko wymyśleć jak się za to zabrać. Ah, decyzje, decyzje…
170? Fajnie 🙂
U mnie z kolei wygląda to tak 15 lat, 173 cm z kolei mój chłopak ma 193 cm ..
(Ale nieważne w końcu kogo interesuje moje prywatne życie? XD)
Cieszę się też, że mamy podobne gusty 🙂
Ech.. I ogólnie to popsuła mi się konsolka psp, a na otome na ps4 narazie mnie nie stać, bo wydałam całą kasę na SAO ;/ (zostało mi tylko 80 zł , a wypłatę dostanę dopiero w połowie miesiąca?) (Owszem rozdaje ulotki ;/)
A i mogę cię jakoś wesprzeć?
Poświęcasz dużo czasu na bloga i wydajesz sporo kasy 🙂
Może dołożę się do gry? 🙂
Dziękuję bardzo za tak życzliwą propozycję. Na tą chwilę mój budżet domowy ma się dobrze – ale bardzo doceniam gest. 😊 I żadnej pracy nie ma co się nigdy wstydzić! (Dorabiałam identycznie, w podobnym wieku, a potem jeszcze długo na studiach, bo zawsze brakowało mi kasy na kserówki… Wtedy wszystko się nałogowo kopiowało). Jeśli chodzi o konsolę to polecam Nintendo Switcha – jeśli planujesz w przyszłości kupić nowy sprzęt i szukałabyś zamiennika dla PSP. Bardzo sympatyczna i wygodna konsolka. Pozdrawiam serdecznie!