Uwaga: ścieżka Dantego spoileruje również historię Nicoli, dlatego jeśli nie chcecie sobie zepsuć zabawy, zacznijcie najpierw od tamtego wątku!
Powiem szczerze, że w życiu nie sądziłam, że opowieść o mafii może być taka… no… nudna? Nie jestem fanem takich motywów, wyidealizowanego przedstawiania organizacji przestępców, ale to nawet nie moje prywatne podejście do prawa było tutaj problemem. Przede wszystkim Otomate dawno nie zaserwowało nam tak miałkiej, bezmyślnej i laleczkowatej MC. W rodzaju tych, co to przez całą fabułę siedzą zamknięte w wieży (w tym wypadku: w kuchni) i czekają na ratunek, bo same nie potrafią kiwnąć palcem. Gdzie tutaj włoski temperament i siła południowych kobiet, które zwykle potrafią trzymać w ryzach całą, nierzadko ogromną, rodzinę? I nim ktoś popędzi z argumentem, że „takie czasy!”, to pragnę zauważyć, że np. w ścieżce Yanga czy Orloka, ta sama bohaterka zachowuje się zupełnie inaczej.
Liliana Adoranto, czyli nasza MC, to młodziutka wychowanka kościoła i sierota, która na co dzień wiodła bardzo spokojne, pobożne życie. Wszystko wywraca się jej jednak do góry nogami, gdy jakiś podejrzany młodzieniec próbuje ją uprowadzić. Na szczęście bądź nieszczęście dla Lili, przed nieznanym jej losem, ratuje ją głowa rodziny Falzone – sam capo Dante, który następnie zabiera przerażone dziewczę do swojej posiadłości. Dlaczego? Ano nie wiemy. I jeszcze długo nie poznamy prawdy, bo facet będzie unikał rozmów na ten temat, a MC jakoś nie będzie zbytnio naciskać, bo to nie o jej życie przecież chodzi i jakoś tak nie wypada gadać z głową mafijnej rodziny… Lepiej więc siedzieć grzecznie w kuchni i pić swoje cappucino. W każdym razie MC zostaje honorowym gościem dona Falzone i dokładnie wtedy zaczyna się najgorsza część gry.
Lili gada non stop o jedzeniu i gotuje coraz to nowe potrawy. Ja naprawdę kumam, że włoska kuchnia jest wspaniała. Kochamy ją na całym świecie. (Sama zamówiłam wegańskie spagethii podczas przechodzenia tej ścieżki, bo tak od tego wszystkiego zgłodniałam), ale, poważnie, ile można? W efekcie przez pierwszą połowę gry musiałam się zmuszać, aby przechodzić kolejne rozdziały. Niby MC przy okazji zaprzyjaźniła się z Leo (swoim ochroniarzem), który ma osobowość szczeniaczka, więc nie mam pojęcia, jak on trafił do mafii i z kucharką Guilą, ale spodziewałam się akcji, pościgów, strzelanin, intryg… a nie cholernych okruchów życia czy programów kulinarnych!
Podczas tej wesołej zabawy w rodzinę, mamy również szansę poznać nieco lepiej samego Dantego, który został przedstawiony jako tak samo niedopieczona pizza, jak jego ludzie… Głowa familii Falzone jest bardzo miła, opiekuńcza i dobroduszna. (Hmmm… idealny zestaw przymiotników na określenie „Ojca Chrzestnego”). Wysyła Lili książkę o Pinokiu, aby się nie nudziła, płyty do słuchania muzyki, a na koniec kiciusia, aby nie była taka samotna. Gdy dziewczyna raz jeden próbuje uciec przez balkon, przy pomocy liny z prześcieradeł, to poza króciutkim strofowaniem, nie ma jej nawet tego zbytnio za złe. Zasadniczo to mogła się zabić podczas tej akcji, gdyby w porę jej nie złapał, ale co tam.
Ogólnie Dante niby nosi maskę surowego bosa, ale jego mafijne obowiązki ograniczały się do podpisywania jakichś papierów w biurze. Zupełnie jakby był księgowym. Stąd nic dziwnego, że w zasadzie spotykał się ze zdradami na każdym kroku. Poważnie, wszyscy mieli na niego wylane. Nicola – jego kuzyn, robił przez całą fabułę, co mu się żywnie podobało, Leo okłamywał go prosto w twarz, bo polubił Lili i wolał słuchać jej, niż rozkazów swojego szefa, a sama dziewczyna uciekała z rezydencji, ilekroć nikt nie pilnował drzwi i udawała się na spacery po mieście… No, ale czemu mieli się przejmować? Przecież w najgorszym wypadku capo wysłałby ich na karnego jeżyka. Albo kazał zrobić dla siebie laurkę z przeprosinami.
Stąd mojemu znudzeniu towarzyszyło jeszcze okazjonalne przecieranie oczu ze zdumienia i powtarzanie „WTF?”. W końcu jednak scenarzyści musieli zauważyć, że zrobił nam się z tego klimatem serial obyczajowy, niczym „Domek na prerii” czy inna „Pełna chata”, bowiem wreszcie w ręce Falzone wpada wróg – Fei, młodociany przestępca na usługach chińskiej mafii Lao-Shu – i panowie przypominają sobie, że mieli być bezwzględnymi gangsterami. Dzieciaka najpierw brutalnie przesłuchują, podtapiają, a potem zabijają, gdy przestaje im być już potrzebny. Co stanowiło jedyny fragment w całej grze, gdzie faktycznie pokazano nam Dante jako zimnego lidera. (Nie liczę jednego, pobocznego rozkazu zastrzelenia jakiegoś tam typa, bo to Nicola pociągał wtedy za spust).
Tymczasem Nicola (który przez całą ścieżkę wkurzał mnie niepomiernie, bo gdy tylko MC wreszcie zadawała jakieś pytania o przyczynę swojego porwania, automatycznie jej przerywał i to z subtelnością, którą równie dobrze mógł zastąpić czymś w stylu „La la la! Nie słyszę cię!”) postanowił ją nagle zaprowadzić do pokoju przesłuchań, aby mogła zobaczyć tortury. Po co? Aby niby przekonała się na własne oczy, że niesłusznie uśpiła instynkt i mafii nie można ufać. Chociaż jego plan był znacznie bardziej pokręcony, a i tak Liliana doszła do wniosku, że w sumie luz. Jasne, Dante bywa bezwzględny, ale „robi to wszystko dla dobra miasta”. Tak naprawdę kocha Burlone i bierze na siebie brzemię bycia potworem, aby zapewnić innym bezpieczeństwo.
Girl, seriously? To z czego oni się tam utrzymywali w tej mafii? Ze sprzedaży bukietów stokrotek i pluszowych jednorożców? (Przypomnijmy, że w tym czasie Włochy podnosiły się po wojnie. Panowała ogromna nędza, bezrobocie i głód. To dało Mussoliniemu narzędzia, aby powołać partię faszystowską i stworzyć państwo totalitarne. A potem już było z górki: masowe mordy, obozy koncentracyjne, kampanie „pacyfikujące”… Hmmm… może faktycznie na tle ówczesnych Włoch, Burlone wygląda jak raj – ale to tylko efekt beznadziejnego researchu twórców, którzy absolutnie nie rozumieli opisywanych realiów). Zamiast tego dostajemy urocze scenki z sielskim klimatem, gdzie największym zmartwieniem bohaterów jest to, czy do śniadania chcą wypić latte macchiato czy espresso.
I tym sposobem, od jednej kawy do drugiej, docieramy wreszcie do jakiejś sensowniejszej akcji, a mi udało się przebudzić z zimowego snu. Rodzinie Falzone coraz gorzej się powodzi, tracą ludzi, a ich przeciwnicy poczynają sobie coraz śmielej. To dlatego Dante ostatecznie zabiera Lilii do innej posiadłości, aby zapewnić jej bezpieczeństwo, a w efekcie znowu mogą bawić się w familię. Na tym etapie Lili już wie, że jest „Key Maiden”… czyli po naszemu… eee… Kluczową Dziewicą? Dziewicą od Klucza? Czyli osobą z jakiegoś powodu bardzo ważną dla Kościoła. I to do tego stopnia, że nie mają oporów, by współpracować z mafią, aby ją chronić. O czym świadczy zresztą znamię na piersi dziewczyny. Btw. czemu nikt nawet nie poprosił jej, aby je pokazała i faktycznie potwierdziła, że jest osobą, o którą toczy się tyle zamieszania? (Biedna Cardia z „Code: Realize”, co chwila musiała świecić gołą klatą, gdy ktoś chciał sobie popodziwiać horologium, a tu nic…).
W każdym razie to powoduje, że Liliana ma nieco wątpliwości. Nie, nie w kwestii swojej przyszłości. Martwi ją, że uczucia, które żywi do Dantego, mogą nie być odwzajemniane. Że tak naprawdę, to chroni ją tylko dlatego, bo jest wspomnianą wybranką i kartą przetargową w pertraktacjach z Kościołem, a nie z czystej sympatii. To dlatego postanawia mu zaserwować kilka cichych dni, ale na szczęście dla moich nerwów w miarę szybko wyjaśniają nieporozumienia i nie przeciągają tej szczeniackiej dramy godzinami.
A Nicola chyba usłyszał moje ciche wołanie, by wreszcie – na bogów – coś się w tej fabule wydarzyło, bo postanowił zdradzić Dantego i zabrać Kluczową Dziewicę (przepraszam, ale dalej mnie to bawi) do Visconti, jako aut we własnych negocjacjach. Dlaczego? Cóż, aby szerzej poznać jego motywacje, powinniście przejść najpierw jego ścieżkę (co w sumie polecam), ale i tutaj dostaniecie streszczenie. Nicola tak naprawdę kocha swojego kuzyna nad życie. Wie, że don Falzone strasznie się męczy na swoim stanowisku. (I dlatego mści się też na graczach). Tak naprawdę nigdy nie chciał być mafiozą, ale przejął obowiązki wynikające ze swojego urodzenia. A jako troskliwy, starszy krewny Nicola umyślił sobie, że musi uwolnić Dantego od tego losu. Czyli, w skrócie: rozwalić rodzinę Falzone, wypędzić Dantego z Burlone i pozbyć się Kluczowej Dziewicy, bo honorowa przysięga, lata temu, zobowiązała ich familię do zapewnienia wybrance Kościoła protekcji. Co zabawne, żeby nie być gołosłownym, Nicola faktycznie pozbywa się Liliany w kilku bad endingach. Jeśli więc chcecie dotrwać do końca, to unikajcie opcji, które mogą go rozdrażnić.
Ale jeśli jesteście na bezpiecznej ścieżce do szczęśliwego zakończenia, to w nagrodę czeka Was inny absurd. Liliana powraca pod opiekę Dantego i dowiaduje się wreszcie całej prawdy. Okazuje się, że w zapomnianym kościółku w Burlone znajduje się tajemniczy relikt. (Włoskie miasto i mają tylko 2 kościoły, z czego jeden jest ruiną… Nawet w Polsce mamy więcej świątyń niż prawdziwków w lasach, przypadających na mieszkańca! Jak oni się tam wszyscy mieszczą?!). To właśnie do strzeżenia tego obiektu zobowiązali się w przeszłości pierwsi Falzone. A jeśli nie siedzicie wygodnie, to upewnijcie się, że macie jakieś oparcie przed przeczytaniem reszty. Tymże reliktem nie jest bowiem nic innego jak… ciało Chrystusa. I nie, nie mam tu na myśli symbolicznej hostii czy jakiegoś pseudo magicznego badziewia w stylu drzazgi z krzyża Pańskiego, ale faktyczne zwłoki.
Straszliwą tajemnicą, której strzegł Kościół we współpracy z pierwszymi Falzone, którzy przywieźli ciało do Włoch, było to, że Bożemu Synowi nie wyszedł plan z Wniebowstąpieniem. W sensie umarł w mękach za grzechy ludzi, ale już do zmartwychwstania nie doszło. Czyli cała wiara chrześcijańska to jedna wielka ściema, a różni ludzie i organizacje mają w tym interes, aby dowody nie wypłynęły na światło dzienne. Czemu po prostu nie zniszczono zwłok? Cholera wie, może się bali, może nie wiedzieli jak, może potrzebowali ich jeszcze po coś… W końcu już 1925 roku na 100% wiedzieli, że badania DNA mogą potwierdzić, do kogo należą te szczątki… (¬‿¬ ) Poważnie, zostawmy to, bo może dowiemy się w true endingu czy to ma chociaż minimum sensu, ale na tym etapie lepiej po prostu machnąć ręką.
No dobra… ale co z tą Lilianą? Skąd taka obsesja duchownych na jej punkcie? (W końcu to nie tak, że jest atrakcyjnym ministrantem). I tutaj z pomocą przychodzi nam Emilio, czyli człowiek-ekspozycja, który czekał na naszych milusińskich we wspomnianym kościele, aby wszystko grzecznie im wytłumaczyć. (Co nieprzyjemnie przypomniało mi o Star Kidzie z „Mass Effect 3”, który zniszczył mi całą trylogię… Ehhh…). Ale do rzeczy! Do użycia/dostania się do reliktu potrzeba kogoś o krwi Falzone oraz Kluczowej Dziewicy, która zostaje wybrana, co ileś tam lat, na podstawie ułożenia gwiazd. Tylko oni mogą wziąć udział w „ósmym sakramencie”, a potem skorzystać z mocy artefaktu. Gdy będą gotowi, znak na piersi Liliany zmieni kolor, co pozwoli im skorzystać z błogosławieństwa. Wspomniany relikt potrafi bowiem leczyć każdą chorobę i daje jeszcze jakieś inne, magiczne bajery… Ogólnie Emilio zapewnia, że warto się postarać, jest promocja i ogólnie oferta życia, ale aby nie było za łatwo, to zostawia ich z zagadką. W końcu jest przypadkowym NPCem, spotkanym na lokacji. Logiczne, że dał im questa. (Jakby ta fabuła mogła być jeszcze gorsza…).
Liliana i Dante wracają więc do siebie, aby podumać i popytać znajomych np. zakonnicy Sofii, czy coś im wiadomo o ósmym sakramencie, bo jakby nie liczyli, to powinno być ich tylko siedem. I – ze swojej strony – pragnę złożyć serdeczne gratulacje zespołowi japońskich scenarzystów, którzy wykoncypowali, że wspomnianym, brakującym ogniwem będzie… ta ta da!… seks przedmałżeński. Nasi bohaterowie – pomimo całej swojej pruderyjności i biegania do kościółka co tydzień – oddają się miłośnym igraszkom, nie będąc mężem i żoną, co faktycznie zmienia kolor znamienia. (Wielu graczom mogło to umknąć, ale Dante zakochał się w międzyczasie w Lili, bo… eee… no właśnie? Bo co? W każdym razie jest cool, bo darzą się uczuciami). Co prawda biorę pewną poprawkę z racji tego, że mamy zupełnie inne koncepcje grzechu na Wschodzi i Zachodzie, a Azjaci nie potrafią zrozumieć obsesji naszej cywilizacji na punkcie „kobiecej czystości”, ale i tak rozbawiło mnie to niepomiernie.
Wiecie, gdyby w tej grze zrobiono chociaż minimum researchu (choć całe Piofiore: Fated Memories jest nim nieskalane jak Maryja Zawsze Dziewica), to założę się, że tak bogobojna bohaterka jak Liliana, w życiu by nie pozwoliła, aby ukochany ją zhańbił, nie otrzymawszy wcześniej pierścionka na palec. W historii znane są tysiące przypadków, gdzie takie sprawy załatwiano inaczej i na dodatek błyskawicznie: sprowadzano nocą, pijanego księdza, któremu dawano w łapę za poświadczenie i już można było bezkarnie chędożyć, bo żonę to przecież nie grzech… A tak? Oj Liliana, ty ognista, włoska diablico, soczysta spowiedź się szykuje, nim ty znowu pójdziesz na msze! Paradoksalnie, z typowym dla japońskiej kultury podejściem, Lili dalej będzie się rumienić, przy trzymaniu się za dłonie, czy mówieniu komplementów, ale już z oddaniem swojej cnoty problemów nie miała. Taka postępowa z niej dziewczyna. …Ktoś coś wspominał o realiach historycznych? (✯◡✯)
Niemniej, nawet po odkryciu prawdy o znamieniu, Dante decyduje się, że nie będą z Lilianą zagarniać dla siebie mocy reliktu i zamiast tego wszystkie rodziny mafijne spotykają się przed zapomnianym kościołem na bardzo chaotyczne showdawn. W trakcie strzelaniny umiera m.in. Yang, który do tej pory był niezniszczalny niczym Samson (wybaczcie, ale poważnie nie mogę się powstrzymać od tych biblijnych porównań), Orlok, który poświęca się, aby ochronić MC (jakby kogoś to obchodziło, giń randomie!), a don Falzone zostaje „jakby” śmiertelnie ranny. Jakby – bo dosłownie chwile później Liliana zabiera go do środka, gdzie przy pomocy magicznej wody z reliktu udaje się go jej uzdrowić. Czyli tyle z tego dobrego, że Emilio nie kłamał i przedmiot, którego strzegli mafiosi, faktycznie miał jakąś moc. Ale też, co to byłby za quest bez nagrody?
Po tych wszystkich wesołych przygodach Liliana albo wraca do kościoła, gdzie Dante systematycznie odwiedza ukochaną, aż będzie gotowa zamieszkać wspólnie (= Good Ending), albo nie bawią się w subtelności i oficjalnie zostaje jego kochanką… wróć! Narzeczoną, bo Dante oświadcza się w kościele. Nie masz wstydu, bezecniku jeden, stawać przed ołtarzem, po tym jak zbałamuciłeś te niewinne dziewczę? (= Best Ending). Osobiście, najbardziej podobał mi się jednak Bad Ending, w którym Nicola zostaje zabity przez Dantego w obronie Liliany, ale ona sama zapada od doznanych ran w śpiączkę. Pogrążony w żałobie don Falzone stracił więc nie tylko najlepszego przyjaciela, ale i dziewczynę… z którą wciąż rozmawia i o której powrót do zdrowia modli się co wieczór. Co, przyznam, było nawet pokrętnym i ciekawym poprowadzeniem akcji. Znacznie lepszym od tego, co zaserwowano nam w głównym wątku.
A po tych wszystkich utyskiwaniach przejdźmy nareszcie do podsumowania. Nie będę ukrywała – mocno się rozczarowałam. Do tej pory recenzje, jakie widziałam, były tylko pochlebne, więc miałam pozytywne nastawienie, nawet biorąc poprawkę na to, że były to teksty sponsorowane, ale ten wątek był taki… niemrawy, że aż trudno uwierzyć, że odpowiadało za niego Otomate. Tak wiele rzeczy kuło tu w oczy, tak szablonowi byli bohaterowie, tak rozczarowująca „wielka intryga Kościoła”, że dotarcie do końca było dla mnie nie lada wyzwaniem. (Szczególnie gdy zaczęto mi serwować całą książkę kulinarną, zamiast faktycznych dialogów). Na szczęście w drugiej połowie gry coś wreszcie zaczęło się dziać, ale pierwszą uważam za kompletne nieporozumienie. Jak można przedstawiać faszystowskie Włochy jako krainę cappuccino i biscotti płynącą? To naprawdę ogromne kulturowe faux-pas i jeszcze miałabym na to wylane, gdyby to było jakieś fikcyjne królestwo, ale skoro już osadzacie akcje w jakiś realiach pseudo historycznych, to odróbcie cholerną pracę domową… Przecież wiemy, że potraficie! Chociaż tutaj wyraźnie się scenarzystom nie chciało.
Mimo wszystko… Dante da się polubić. Ot, taki typowy, srebrnowłosy kuudere. Jedyne, co go jakoś tam wyróżniało, to fakt, że lubił słodycze i ciążyło mu piastowane stanowisko (w swoim surowszym wydaniu trochę przypominał mi Hijikatę z „Hakuoki”, bo nawet postawę mieli podobną). Ponieważ jednak tak długo unikał bohaterki i ukrywał się w gabinecie, coś tam podpisując, to skutecznie zdystansował się również od gracza, a potem ujawnianie wszystkich zawiłości fabularnych (ha!) skradło mu niezbędny czas antenowy. Jasne, mieli razem kilka całkiem uroczych scen – CG w Piofiore: Fated Memories są po prostu śliczne, że aż ich szkoda – ale to za mało, bym chciała jeszcze kiedyś wrócić do tej opowieści. Czemu on ją w ogóle pokochał? Bo była niezłą kucharką? Bo niby jako jedyna „widziała w nim coś więcej niż gangstera”? Takie to wszystko… mało pomysłowe.
Btw. Dante jest naprawdę spoko w innych ścieżkach, stąd nie wiem, dlaczego we własnej, przedstawiono go w tak nieatrakcyjny sposób? Tam bez problemu udowadnia, że rządzi Falzone surową pięścią i jeśli trzeba, to dla honoru rodziny/zemsty nie cofnie się przed niczym (zatopienie statku z cywilami? Jasne. Strzelanie do tłumu, byle dopaść jedną osobę? Czemu nie. Zamordowania Liliany? Cóż, wypadki chodzą po ludziach… I mały spoiler: w bad endingu Orloka, to już kompletnie mu odbija i staje się 100% antagonistą). Czy uważano, że jeśli ukażą go w ten sposób, to będzie dla graczek zbyt odpychający? Pojęcia nie mam… jak wtedy bowiem wytłumaczyć fenomen popularności takiego Yanga? Myślę, że ludzie raczej mimowolnie nastawiali się na to, że trafi nam się banda wyjątkowo niemoralnych LI, więc – drodzy scenarzyści – nie trzeba było postępować asekuracyjnie i szaleć do woli! Chociaż, może faktycznie, tej absolutnie obłąkanej wersji Dantego wolałabym nie poznać. 😉
Miejsce w rankingu: Numer 4. Daję wyższą notę za sympatię do postaci, a nie za ścieżkę. Mam bowiem wrażenie, że capo Falzone dosłownie wszędzie wypada lepiej niż tutaj (i w swoim bardziej antagonistycznym, i protagonistycznym wydaniu). Chyba chcieli go nieco wzorować na Michaelu Corleone – stąd te opanowanie i stoicyzm – ale coś im po drodze nie wyszło.
Serio AŻ TAK wieje nudą? XD
No nieźle.. Żeby tak popsuć grę otome? ;/
Ogólnie to takie puste MC to kwestia przyzwyczajenia :))
Ale w Brocon było to nie do wytrzymania QwQ
Jak ciągle brała się na litość swoich braci ;-;
W fushigi yuugi było już troszkę lepiej, ale nadal MC była tą „biedną” (w anime z kolei MC była głupia, ale i silna emocjonalnie, oraz jak została uwięziona odrazu zareagowała i uciekła, czy też sama walczyła podobnie jak Yona ;D)
W kamigami no asobi też nie była zła 🙂
Ogółem teraz nie wydaje hajsu na gry, bo czekam z niecierpliwością na Hamefure (Otome game no hametsu flag) (czy tam Fortune lover)bo manga i anime mnie zafascynowały, mam nadzieję, że recenzja Hamefury pojawi się u ciebie na blogu, bo ta seria jest serio godna polecenia ;D
Na szczęscie tylko pierwsza ścieżka jest taka niemrawa, potem gra się spoko rozkręca. A co do Hamefury słyszałam tylko o komiksie, więc jestem trochę nie w temacie. XD Jest szansa na angielskie wydanie?
Ma być ponoć jakaś gra na podstawie tej serii. Ale o angielskim wydaniu na razie nic nie wiem.
Tutaj link do informacji o tej grze:
https://vndb.org/v29251
Dzięki za info! Spróbuję się najpierw zapoznać z mangą/anime i zobaczyć, czy się wciągnę. 🙂
Raczej tak 🙂 Bo ponoć ma wyjść płyta z angielskim dubbingiem, a w edycji japońskiej jest wersja demo gry otome, więc myślę, że jest dosyć spora szansa ..