Tauxolouve (eeeh, jak ja nie znoszę pisać tego imienia!) jest jednym z 12 zodiakalnych bogów i członkiem Departamentu Życzeń. Poznajemy go dopiero w drugim prologu, czyli w tym, w którym bohaterka uratowała już jego współpracowników od piętna grzechu i teraz sama potrzebuje pomocy. Okazuje się, że Mroczny Król i jego armia demonów (czyli aż 2) powrócili i ponownie zagrażają Ziemi. Jego straszliwy plan – poza zniszczeniem wszystkiego – zakłada porwanie byłej Bogini Przeznaczenia, czyli naszej MC, i wykorzystanie jej mocy do swojego pełnego odrodzenia. To dlatego mądry, przystojny i bliźniaczo podobny do swojego wroga Król Niebios wysyła do dziewoi 6 potencjalnych czempionów, z których musi wybrać sobie jednego, aby pilnował jej odtąd 24 h na dobę. Dlaczego tylko on? Bo inni są podobno zajęci zwalczaniem katastrofalnych skutków, jakie Mroczny Król wywołuje na Ziemi. Innymi słowy: są zbyt zabiegani, chociaż na logikę, im więcej by jej strzegło, tym lepiej, ale nie liczmy na zbyt racjonalne podejście, bo tłum nie sprzyjałby romansowi.
Niemniej MC wybiera Tauxolouve’a, bo wydaje się jej największym dżentelmenem. Sprawia też wrażenie przyjaźniejszego i dojrzalszego od pozostałych bogów… ale szybko zostaje wyprowadzona z błędu, bo inni panowie stwierdzają, że nie ma większego playboya w Niebiosach od władcy konstelacji Strzelca. W zasadzie nigdy nie umawia się on z żadną kobietą dłużej, niż parę tygodni, a i tak są to tylko płytkie, nic nieznaczące relacje, wynikające z chęci zaspokojenia podstawowych potrzeb. Chociaż Tauxolouve jest miły dla swoich partnerek, to kolejne romanse z boginiami nie mają dla niego żadnego znaczenia.
MC ma jednak inne problemy na głowie niż kłopotać się tym w tamtym momencie. W końcu grozi jej wielkie niebezpieczeństwo i faktycznie Mroczny Król nie każe długo na siebie czekać. Atakuje praktycznie od razu, gdy tylko bohaterowie znajdują się poza posiadłością bogów, ale zostaje przepędzony przez specjalną moc Tauxolouve’a – Strzałę. Tymczasem dziewczyna zauważa, że już w trakcie pojedynku, bóg konstelacji Strzelca zachowywał się bardzo nierozważnie i podejmował ryzykowne wybory. Zupełnie jakby nie zależało mu na życiu czy swoim bezpieczeństwie. Facet zbywa ją jednak zapewnieniami, że nie powinna się tym kłopotać, bo to „nie był moment jego śmierci”. Co w zasadzie nie mówi na tym etapie MC nic, a jedynie pogłębia jej uczucie niepokoju.
Potem parka przenosi się dla bezpieczeństwa do Niebios, co pozwala im na moment odpocząć od Mrocznego Władcy i jego pomagierów. Przy okazji MC ma możliwość spędzić wieczór u rodziców Tauxolouve’a, którzy okazują się bardzo życzliwi i zatroskani faktem, że ich syn walczył z tak straszliwym antagonistą. Tauxolouve zabiera ją również do swojej samotni, jedynego miejsca, gdzie przychodzi czasem podumać i porysować, a gdzie znajduje się posąg upamiętniający śmierć ważnych dla jego rodziny przyjaciół. Dzięki takim drobnym gestom, podobnie jak niekończącym się komplementom, którymi dziewczyna zostaje non stop obsypywana, jej serce otwiera się powoli na czarującego boga, aż ku swemu zdumieniu odkrywa, że jest w nim zakochana. A kompletnie tego nie planowała i nie jest to bynajmniej czas na romanse. (Chociaż jak udowadniają badania psychologiczne, im większe zagrożenie, tym silniejsza w nas potrzeba przedłużenia gatunku 😉).
A skoro już się zadurzyła, to zaczęło ją poważnie martwić, czy faktycznie ma u tego flirciarza jakiekolwiek szanse. Słowa innych bogów były jak sól na jej otwarte rany, bo wydawali się rozbawieni faktem, że Tauxolouve jest przez nią uwiązany do jednej kobiety, co normalnie nigdy by się nie zdarzyło. Zaczęła też zauważać pewną sprzeczność pomiędzy jego zachowaniem, a przynajmniej tym, co pokazywał innym, a słowami. Zupełnie jakby Tauxolouve grał kogoś, kim nie jest, z niewiadomych dla niej wówczas przyczyn. Sprawa staje się jasna nieco później, gdy sprowokowany przez kobietę bóg składa na jej ustach pocałunek. Zaraz potem ucieka z sypialni, blady i przestraszony, jakby nim coś wyraźnie wstrząsnęło, a biedna MC nie wie, czy to dlatego, że najadła się czosnku czy w czym tkwił problem.
Przyczynę poznaje dopiero jakiś czas później, gdy w towarzystwie Tauxolouve rusza na Ziemie, by uratować topiącą się kobietę, którą ujrzeli w magicznym źródle. Btw. pojawiała się nam tu przy okazji pewna niekonsekwencja świata przedstawionego. Wcześniej bowiem wyraźnie zaznaczano, że bogom nie wolno ingerować w kwestie życia i śmierci – zwłaszcza jakiś tam jednostek – a tu proszę, władca konstelacji Strzelca popędził do nieznajomej, bo MC mu kazała i jeszcze podjął się akcji sztucznego oddychania. Niewiele to jednak dało, a obca kobieta umarła, tymczasem nasza bohaterka zaczęła wyrzucać bogowi, że za mało się starał i w zasadzie poddał w połowie. Dopiero wtedy dowiadujemy się, że ma on jeszcze jedną moc – potrafi ujrzeć śmierć osób, które pocałuje.
Cóż… nie powiem. Dość kijowata zdolność. Zwłaszcza że jest to nienaturalne, bo zwykle bogowie mają tylko po jednym, unikalnym talencie, a Tauxolouve otrzymał z jakiegoś powodu dwa. Co więcej, ta ukryta moc nie mogła wcześniej się ujawnić, bo brakowało sprzyjających okoliczności. Do tej pory szedł w ślinę tylko z boginiami, a te – jak wiadomo – są nieśmiertelne, więc nie mógł ujrzeć ich końca. Ale dlaczego właściwie tak się stało? Ano z pomocą i odpowiedziami przybędzie nam nie kto inny jak sam Mroczny Król. To on powie władcy Strzelca, że tak naprawdę jest demi bogiem, bo jego tatulek miał romans z ludzką kobietą, za co został przez władcę Niebios zgładzony.
Tauxolouve szybko więc doda jeden do jednego i stwierdzi, że jego wizja miała sens. Dzięki swojej mocy zobaczył bowiem, że umrze razem z MC z ręki króla Niebios, a co więcej stało się jasne, dlaczego tak odstawał od pozostałych bogów za młodu i nie potrafił kontrolować swojej potęgi. Po prostu nigdy nie powinien być jednym z nich – jako mieszaniec. Zrozumiał też, skąd wzięło się przeczucie, że spotkali się z bohaterką w przeszłości. Po prostu widział ją w swojej wizji.
Dla MC staje się z kolei jasne, dlaczego Tauxolouve walczył tak nierozsądnie. Wiedział, że to nie moment jego śmierci, więc nie musiał się niczego obawiać. A ponieważ niejako czekał na spełnienie się wizji, to doszedł do wniosku, że nie opłaca mu się zawierać bliższych więzi czy zbyt angażować w żadne sprawy. To dlatego wiódł życie lekkoducha. Aby oszczędzić sobie cierpienia, a nie dlatego, że faktycznie chciał, czy odpowiadało mu bycie flirciarzem.
Dziewczyna postanawia pomóc Tauxolouve odkryć całą prawdę, ale ku ich rozczarowaniu Król Niebios potwierdza taką wersję wydarzeń i oznajmia, że był odpowiedzialny za śmierć rodziców LI. Pragnienie zemsty na władcy doprowadza więc młodego boga do zdrady. Postanawia on pomścić rodziców przy pomocy mrocznej energii… a przy okazji wierzy, że tylko tak zapewni bezpieczeństwo MC. Pokona tego, który według wizji miał im zagrażać. I muszę przyznać, że chociaż jest to z założenia bardzo dramatyczne scena, to wyglądała dość komicznie:
Mroczny Król teleportuje się do sali tronowej Niebios i podpuszcza Tauxolouve na zasadzie „Tak, tak! Daj upust swojej nienawiści, młody Jedi! Poczuj potęgę Ciemnej Strony Mocy! Bua ha ha ha!”. Bóg Strzelca wzrusza ramionami i mówi ok, Król Niebios nie robi nic i tylko się gapi, przy okazji nie wiem, gdzie wcięło wszystkich strażników, bo nikt się nie przejął, że ich największy wróg wparadował sobie ot, tak do ich domeny… A MC przechodzi w tryb proszenia ukochanego, aby tego nie robił, bo to oczywista pułapka. No… duh? Na szczęście dla naszej parki, bohaterka wyciągnęła wcześniej prawdę od przybranego ojca Tauxolouve’a i dowiedziała się, że to nie tak, iż Król Niebios zgładził kogokolwiek własnoręcznie.
Po prostu, gdy Kronos udał się z ludzką ukochaną na Ziemie, to stracił prawo azylu w Niebiosach, gdy zaatakował Mroczny Król. Dlaczego? Bo takie niby obowiązywało prawo. Władca Niebios zezwolił jednak, aby zostawili pod jego opieką niewinnego niczemu syna. (Btw. we wszystkich ścieżkach jesteśmy świadkami, jak ten typ nagina zasady, ale w tamtym wypadku wyjątkowo postanowił być praworządny). To dlatego rodzice Tauxolouve’a stali się tak łatwym łupem dla demonów, ale przynajmniej on sam był bezpieczny.
Tauxolouve wybacza więc swojemu szefowi (jasne, wysłałeś moich rodziców na pełną śmierć, ale skoro to nie tych ich zabiłeś to luz) i wpakowuje strzałę w zaskoczonego Mrocznego Władcę. Taaa… kto by się tego spodziewał? Co więcej, uwalnia się spod jego złego wpływu dzięki sile miłości. Nim jednak bohaterom przyjdzie świętować zwycięstwo, muszą jeszcze „umrzeć”. Czyli dopełnić swojego przeznaczenia z wizji. A znaczyło to mniej więcej tyle, że Władca Niebios wykąpał ich w swoim światełku, bo musiał zlikwidować negatywną energię, którą zostali skażeni. Dzięki temu dostajemy wreszcie nasz wyczekany Happy Ending, a Tauxolouve prosi, by w ramach nagrody za stróżowanie i pokonanie tak straszliwego adwersarza uchylono dla niego przepisy i aby mógł być z MC. I zgadnijcie co? Oczywiście, Władca Niebios się zgadza. Cholera zatem wie, czym on się kierował, decydując się, kiedy bogom wolno łamać nakazy, a kiedy muszą ich przestrzegać.
W kontynuacjach bohaterom przyjdzie zmierzyć się z nowymi problemami, a dokładniej: boska natura Tauxolouve stanie im na drodze do szczęścia. Facet będzie musiał więc podjąć decyzję, czy chce odrzucić swoje pochodzenie (co znaczyło m.in. rzucenie roboty w Departamencie Życzeń i odwrócenie się od przybranej rodziny oraz przyjaciół), czy narazić świat na niebezpieczeństwo, byle tylko ocalić swój związek. Na dodatek kolejne wizje śmierci sprawią, że Tauxolouve nie będzie pewny, czy uda mu się zapewnić ukochanej bezpieczeństwo. Z jednej strony niczego bardziej nie pragnął od wymienienia słów przysięgi małżeńskiej, z drugiej, przerażała go świadomość, że MC miała odejść w połogu…
O ile jednak główna historia z pierwszego sezonu była jeszcze jakoś zgrabnie opisana, o tyle mam wrażenie, że kontynuacja powstała w dużym pośpiechu. Na dodatek wykorzystano tam znienawidzony przeze mnie wątek amnezji. Ileż można? Nie zmienia to jednak faktu, że Tauxolouve jest jedną z nielicznych postaci ze zodiakalnej 12, która przechodzi aż tak wyrazistą przemianę. (Od zwykłego, stereotypowego flirciarza, który ciągle powtarza „little lady” do aż podejrzanie normalnego, oddanego partnera). A niektóre z elementów jego ścieżki są bardzo podobne do tych, które spodobały mi się u Ichthysa. Obaj panowie skrywają swoje cierpienie za uśmiechami czy bywają dość lekkomyślni. (Leon wytyka nawet władcy konstelacji Strzelca, że w tak krótkim czasie – odkąd poznał MC – udało mu się podjąć 3 idiotyczne decyzje o ogromnych i negatywnych konsekwencjach. A ja się w pełni z nim zgadzałam, bo faktycznie Tauxolouve miał tendencje, by działać, a później myśleć).
W każdym razie, jeśli nie lubicie ścieżek z dużą ilością tragedii i szukacie jakiegoś w miarę przyjaznego, spokojnego LI, który nie jest dręczony przez swoją mroczną przeszłość czy inne dziwactwa, to historia Tauxolouve’a może stanowić miłą odmianę. Dzieje się w niej sporo, pozostali bogowie są nawet przydatni (a nie jedynie snują się na trzecim planie) i będziemy mieli okazje poznać rodziców MC (w dalszych sezonach). Była więc to całkiem przyjemna historia, chociaż nie najlepsza w grze. Tauxolouve znajdzie pewnie jednak jakichś fanów.
Trochę dziwny typek..
Nie mój typ ;3
Zyglavis mnie o wiele bardziej zachęca ;D