Uwaga: cały opis zawiera masę spoilerów. Nie zalecam czytania recenzji przed przejściem podstawowej gry.
Wielu fanów wyczekiwało na ścieżkę Saekiego, jest jednak ona znacznie krótsza od tego, czego mogliby się spodziewać i przynajmniej w pierwszej połowie zostaniemy zmuszeni spędzać dużo czasu z armią postaci pobocznych. Oto Ichika przyłączy się do Adonisa – w tej alternatywnej rzeczywistości – i będzie odtąd wypełniać rozkazy swojego szefa i boga – Zero. Dlaczego? Ano dlatego, że straciła wszystkich. Policjanci z agencji detektywistycznej Yanagiego zostali zamordowani (przetrwał tylko Sasazuka), a jej brat stracił życie niedługo później. Dziewczynie nie zostało więc nic innego, jak szukać zemsty, a żeby tego dokonać, musi udawać jedną z terrorystów, aby zniszczyć organizacje od wewnątrz.
Tyle że Zero podejrzewa, iż wśród członków Adonisa pojawił się „Judasz”. Dlatego zlecił Ichice, jako swojej podwładnej, specjalne zadanie. Miała lepiej poznać pozostałych agentów, sprawdzić, czy robią coś podejrzanego i raportować o postępach swojego śledztwa. W efekcie dostajemy po 7 rozdziałów na postać, w trakcie których Ichika zaprzyjaźni się z takimi cudakami jak: Souda Manabu, Uno Suzune i Shion, Ogata Tomoki, HANA, Sugawara Rika, Sera Akito, Sanjou Keisuke, czy nawet Mikuni Rei. W końcu wszyscy są podejrzani i mogliby zdradzić.
A chociaż rozumiem, że rozdziały miały na celu pokazanie przestępców z bardziej ludzkiej strony i ułatwić nam identyfikacje z ich trudnym położeniem, to nie będę ukrywała, że mnie akurat średnio interesowały. Przede wszystkim, nawet jeśli dowiedzieliśmy się, że agenci są tak naprawdę samotni i zagubieni, że przyłączyli się do terrorystów, bo potrzebowali gdzieś przynależeć, po tym jak społeczeństwo ich odtrąciło, to nie zmienia faktu, że połowa z nich była najzwyczajniej szalona. Ludzie całymi latami doznają niesprawiedliwości i okrucieństwa, ale nie popycha ich to od razu do zbrodni. A jeśli założymy, że agentów faktycznie dotknęły problemy natury psychologicznej – to tym bardziej „przyjaźnienie się z nimi” nie miało sensu, bo potrzebowali pomocy, a nie rozrywki w towarzystwie Ichiki. Tymczasem dostajemy istną paradę randomów, którzy już w grze podstawowej byli mocno przerysowani. A to spędzimy babski wieczór z Haną i Riką, a to pogramy w coś z Soudą, albo pójdziemy pogadać z Mikunim, jakie kobiety lubi…
Tak, to nie żart. Czułam się trochę, jakby czytała komiksy o życiu pacjentów-skazańców w Arkhmam Asylum z komiksów o Batmanie. Szybko więc zaczęłam mieć wrażenie, że uczestniczę w jakiejś komedii. Zwłaszcza gdy – po przejściu siódmego rozdziału – praktycznie każdy z agentów mówił coś w stylu „Słuchaj, Ichika, wiem, że planujesz zdradę, ale jesteś spoko, więc jak coś, to ja nic nie widziałem/am, ok?”. Wyszło więc na to, że wylane na Adonisa miało jakieś 99% organizacji.
Chociaż chyba nikt nie miał ich bardziej dość od samego Zero – i to akurat było fajne. Wreszcie mieliśmy okazje, by spojrzeć na wydarzenia z jego perspektywy i poznać jego myśli. Aby paradoksalnie odkryć, że on sam kompletnie nie wierzy ani w słuszność, ani powodzenie swoich działań. Zero prawdopodobnie był zresztą najbardziej obłąkany z nich wszystkich. Co chwila przechodził z jednego, skrajnego stanu w drugi. A to żartował z Ichiką i wspominał dawne czasy, a to użalał się nad sobą i cierpieniem, które panuje na świecie, to znowu miał myśli samobójcze…
…to wszystko zaś przeplatało się z bardzo dziwną i niezdrową obsesją na punkcie MC – nieco w yandere stylu. Zero przyznaje się nam w swoich myślach, że w pewnym momencie kompletnie przestało mu na organizacji zależeć, bo zafiksował się na punkcie jedynej kobiety, która zdołała go zaintrygować. (To dlatego w zasadzie ją zaobrożował i spędzał tyle czasu na wystawieniu ją na próby). W innej rzeczywistości może nawet byliby kochankami – jak stwierdza w bonusowym wywiadzie. Niestety, jego pokręcona przeszłość sprawiła, że nie potrafił kochać, a tym bardziej nie rozumiał własnych emocji. Wszystkie relacje, jakie miał bowiem z innymi ludźmi nie były normalne. Dla przykładu: Mikuni uważał go niby za przyjaciela, ale tak naprawdę potrzebował Zero tylko po to, by realizować swoją krucjatę. Z kolei matka Saekiego, którą opiekował się w chwilach choroby, nawet go nie rozpoznawała i nigdy nie chciała. Nie miał więc, de facto, gdzie nauczyć się czym jest miłość i zadawalało go jakiekolwiek zainteresowanie ze strony Ichiki.
Co swoją drogą było nawet ciekawe. Dziewczyna w pewnym momencie porównuje go do diabła za dziecinną przyjemność, jaką czerpał z jej cierpienia. To jednak nie tak, że Zero zależało tylko na jej krzywdzie. Wręcz przeciwnie – co chwile sprawdzał, na co może sobie pozwolić i cieszyła go każda emocja, jaką kierowała w jego stronę. Choćby to była nienawiść czy pogarda, bo był gotowy brać wszystko, co mu dawano. (I fajnie w sumie, że twórcy nie przekroczyli granicy dobrego smaku. W pewnym momencie MC jest bowiem zdeterminowana zrobić cokolwiek, jeśli Zero potwierdził, że to rozkaz, bo nie chciała okazywać nieposłuszeństwa i tym samym narażać swojej zemsty. To wszystko mogłoby więc szybko pójść w bardzo niezręcznym kierunku).
Niestety bohaterowie nie dostają wielu wspólnych scen. Zero od początku wie, co Ichika knuje, ale nie koliduje to z jego planami. To dlatego udają podczas wspólnych interakcji, że wszystko jest w porządku, chociaż Ichika uparcie twierdzi, że nie pamięta za dobrze ich przeszłości. A już zwłaszcza pracy w policji czy wydarzeń z akademii. Podczas jednego z takich dialogów dowiadujemy się jednak, że facet ma zamiłowanie do akwarystyki. Lubi zwłaszcza bojowniki, chociaż są w swoich zbiornikach samotne. Może dlatego, że fascynowało go tworzenie małych, idealnych światów – co łączyło się nieco z jego filozofią. Próbował też zaprosić MC do swojego pokoju, aby jej niektóre z akwarium pokazać, ale stanowczo odmówiła, zasłaniając się ich relacją szefa i sługi.
Podczas innej ze scen dowiadujemy się, że Zero ma silny zmysł rywalizacji. Nie był w stanie pokonać w grze Mikuniego, ale nie potrafił się też przyznać do porażki. I to do tego stopnia, że był gotowy nawet oszukiwać czy korzystać z rad Ichiki, nie widząc w pojedynku dwóch na jednego niczego niewłaściwego. Ja zaś miałam wrażenie, że te nagłe obnażanie wszystkich jego niedoskonałości, miało tylko na celu pokazanie nam, że lider takiego religijnego kultu nie musi być nikim szczególnym. To zwykli ludzie stanowią czasami największe zagrożenie, a nie jacyś nad inteligentni czy charyzmatyczni eksperci. Stąd w „Collar x Malice” nie uświadczymy genialnego master minda. Nope, jest tylko Saeki, który nie radzi sobie z grami hazardowymi, ma słabą głowę do alkoholu, średnią kondycję i w przytłaczają go tłumy.
Najciekawsza jest jednak randka, jaką Zero wymusza na Ichicę, jeśli odblokujemy prawdziwe zakończenie. Facet doskonale wie, że dziewczyna się go serdecznie brzydzi. Co jakiś czas próbuje jednak testować jej cierpliwość i proponuje, aby szli razem za ręce, albo wyciera resztki deseru z jej twarzy. To spotkanie jest zarazem nieco creepne i smutne. Z jednej strony Ichika wznosi się na wyżyny tolerancji, aby nie uciec od Zero z krzykiem. W końcu to potwór, który zabił jej przyjaciół i zagraża tak wielu ludziom. Z drugiej ma świadomość, że za maską przestępcy dostrzega swojego dawnego kumpla. Kogoś, na kim zawsze mogła polegać, a kto z niezrozumiałych dla niej powodów przemienił się w psychopatę. Nie wszystko jednak, co jej pokazywał, było fałszywe. Sam Zero potwierdza, że nikogo nie udawał. Gdy z nią pił, albo żartował, albo dyskutował o przyszłości, to robił to wszystko, bo naprawdę tak wtedy czuł i chciał. Nie da się bowiem w łatwy sposób oddzielić jego dobrego i złego „ja” od siebie. Życie nie jest takie proste.
Stąd z jednej strony cieszyła mnie decyzja twórców, że Zero nie da się ocalić, chociaż gdzieś po cichu, do końca wierzyłam, że może jest szansa na jakiś… no… happy ending? Tylko właściwie na jaki? Co musiałoby się wydarzyć, aby Ichika mu wybaczyła, a wszystkie krzywdy zostały naprawione? W końcu nie cofnęliby czasu, a zmarli nigdy nie otrzymaliby wtedy sprawiedliwości. Dlatego gra oferuje nam w sumie dwa, równie przygnębiające zakończenia.
W pierwszym z nich Ichika rezygnuje ze swojej zemsty, ale tylko dlatego, bo dochodzi do wniosku, że zabicie Zero byłoby spełnieniem jego marzenia. Facet chciał się uwolnić od bólu i skrycie planował zostać zgładzonym z ręki kobiety. To dlatego MC zostaje u jego boku, a ich dziwna relacja trwa w najlepsze. Przepełniona tym samym smutkiem, co wcześniej. Z całą masą nigdy niezagojonych ran. Ichika chce jednak, by Zero ciągnął swoją żałosną egzystencję i by uniknął szybkiej ucieczki. W końcu to również jakaś forma sprawiedliwości. Dalej więc rozmawiają, czasami żartują (a przynajmniej Zero) i snują kolejne plany przymusowej reformy społeczeństwa.
W drugim zakończeniu Ichika postanawia zastrzelić Zero, ale nie dać mu satysfakcji, że sama zostanie na tym padole łez i rozpaczy, więc również popełnia samobójstwo. (Zaraz po tym, jak rozwaliła praktycznie całą organizację i wymordowała agentów, raz na zawsze, rozwiązując problem Adonisa). A co ciekawe, facet jest z tego powodu bardzo zadowolony, bo przecież od początku marzył, że zostanie uwolniony od bólu istnienia przez Ichikę. Trudno to jednak nazwać szczęśliwym finałem, bo wszystko w tym rozwiązaniu jest absolutnie przygnębiające. Nawet jeśli dostaliśmy ładne CG. Przemieniona w cień MC pozbywa się po prostu swojego oprawcy. Chociaż tak samo, jak on, doskonale wie, że wkrótce na świecie powstaną kolejne, podobne grupy terrorystyczne. A ja się skrycie przyznam, że nawet wzruszyłam się lekko.
Dlatego druga część tej ścieżki bardzo mi się podobała. Dostaliśmy unikatową atmosferę. Wszystko to było niezwykle dołujące i przeczuwaliśmy, że zmierza do jeszcze większej tragedii. Umiejętnie zaimplementowano również zasadę braku kompromisu. Zarówno antagonista, jak i protagonista nie mogli po prostu ustąpić. Chociaż oboje bardzo cierpieli, to już dawno przekroczyli punkt nie do odwrotu. Widać Saekiemu faktycznie nie było dane zaznać spokoju na tym świecie. Bardzo fajna ścieżka, która pomogła mi wreszcie polubić lidera tej nieco jednak komicznej organizacji.