William to pierwszy z „bardziej ludzkich” bohaterów, a to oznacza, że tak jak nasza MC jest on zasadniczo człowiekiem obdarowanym super mocami. W jego wypadku jest to zdolność telepatii, telekinezy i rozmowy ze zmarłymi – czyli taki full pakiet dla początkujących medium, w grze nazywanych po prostu esperami.
Poza jednak swoim niezwykłym talentem William jest osobą bardzo skromną, nieśmiałą i dość uroczą. Poznajemy go po raz pierwsze na lekcji literatury, gdy Nora (= domyślne imię MC) musi sobie znaleźć nowe miejsce do siedzenia w klasie i przy okazji partnera do czytania. Dziewczynę dziwi, że William unika kontaktu wzrokowego, przed jakimkolwiek dotykiem prawie się wzdryga, a na dodatek rumieni się, ilekroć poświęci mu uwagę. Szybko jednak dochodzi do wniosku, że to w sumie słodkie i lubi swojego sąsiada. Zwłaszcza że wpada jej w oko, a jego łagodna natura jest miłą odmianą, po ciągłych konfliktach w rodzinie i szkole.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że Nora przeprowadziła się z rodzicami do miejsca, gdzie żyła w przeszłości, bo jej dziadek podupadł na zdrowiu. Nie wiązała jednak z okolicą żadnych miłych wspomnień. Przede wszystkim, jako dziecko zaginęła w lasach ze swoim bliźniaczym bratem. Spencer stracił po tym wydarzeniu wzrok w jednym oku i zapałał do niej niewyjaśnioną nienawiścią, powtarzając, że nie jest jego prawdziwą siostrą. Nora nie miała jednak z tamtego okresu zbyt wyraźnych wspomnień i mogła tylko podejrzewać, że w jakiś sposób odpowiadała za jego kalectwo.
Później dziewczyna faktycznie odkrywa, że nie jest zwykłym człowiekiem, ale prawdopodobnie jedną z Fae. Co w sumie nie jest złą wiadomością, bo Norę cieszy, że dowiedziała się o istnieniu nadnaturalnego świata. Inaczej nigdy nie poznałaby Williama i nie mogła szukać prawdy o sobie, a tak – w otoczeniu swoich nowych, nieludzkich przyjaciół, jak wiedźmy, wampiry czy wilkołaki – mogła wreszcie zacząć grzebać w przeszłości i szukać wskazówek o wydarzeniu sprzed lat.
Tymczasem Norę martwi, że William jest otwarcie prześladowany przez innych uczniów i krążą na jego temat różne, niepokojące plotki. Podobno każdy, kto się do niego zbliżył, prędzej czy później, lądował w szpitalu w ciężkim stanie. To dlatego szybko sam padł ofiarą okrutnych żartów w ramach zemsty np. potrącania na szkolnym korytarzu. Co ciekawe, Nora zauważa, że duchy, które otaczają Williama, muszą być zazdrosne również o jej obecność – bo coraz częściej przedmioty wypadają jej z dłoni, ktoś próbował zepchnąć ją ze schodów i jest świadkiem całej masy dziwnych wydarzeń, np. rozrzucona wszędzie farba ubrudzi całą pracownie do lekcji plastyki, a chłopak będzie twierdził, że to jego wina.
William nie ma jednak do swoich niewidzialnych towarzyszy żalu o to, że przez nich staje się w zasadzie samotny. Rozumie, że poza nim nie mają nikogo więcej i bardzo niepokoi go fakt, gdy zauważa, że ostatnio szkolnych duchów jest coraz mniej. Okazuje się, że ktoś na nie poluje, a w rozwiązaniu zagadki morderstwa na… eee… zmarłych (?) pomaga mu jego mentorka i przyjaciółka Guess. Trzeba przyznać kobiecie, że ma dość niecodzienne metody egzorcyzmowania, bo w przypadkach krytycznych sięga po swój sprawdzony klucz francuski. Jest też głośna, serdeczna i nie ma oporów mówić, co myśli. Czyli stanowi takie dokładne przeciwieństwo swojego podopiecznego.
Norze nie podoba się jednak wszystko, czego Guess uczy chłopaka, głównie dlatego, że ma wrażenie, iż ciągłe przebywanie z dala od rówieśników nie służy jego zdrowiu psychicznemu – kiedy z kolei kobieta upiera się, że taka izolacja to najlepsza metoda ochronna. Niestety, MC nie ma dużo czasu, by się koncentrować na tym problemie, bo szybko doganiają ją jej własne kłopoty. Okazuje się, że odkąd wróciła do starych, rodzinnych stron zaczęła lunatykować w nocy i spacerować samotnie po lesie. Jej podejrzliwy brat, zamiast pomóc, po prostu ją śledził i stawał się coraz bardziej nieprzyjazny. Choć i tak warto podkreślić, że Spencer w tym wątku jest aż nieprawdopodobnie racjonalny. Nie pluje wszędzie jadem na około, ale faktycznie słucha Nory, a gdy już w późniejszych rozdziałach zakopują topór wojenny, to nawet stara się jej pomóc odkryć prawdę. Nie tylko dlatego, że chce odzyskać swoją siostrę, ale ponieważ podejrzewa, że ta sytuacja nie jest łatwa dla MC. Czymkolwiek by nie była.
Żaląc się ze swoich problemów Williamowi, Nora poznaje również kawałek jego własnej przeszłości, która – powiedzmy sobie szczerze – jest dość mroczna. Chłopak od zawsze zamieszkiwał z dziadkami, bo jego rodzina odwróciła się od niego. Ojciec nie potrafił sobie poradzić ze świadomością, że ma „nienormalne” dziecko, ale znacznie gorzej całą sytuację zniosła jego matka. Ona również była esperem, ale w odróżnieniu od Williama, żyła w ciągłym zaprzeczeniu i starała się ignorować duchy, które widziała. Kiedy jednak narodziło się jej dziecko obdarzone znacznie większym talentem, presja stawała się coraz większa, aż pewnego razu… kobieta prawdopodobnie odeszła od zmysłów, bo próbowała spalić siebie, dom i potomka, aby uwolnić się od potworów. Tym sposobem trafiła do szpitala, a potem zmarła. William nie miał więc z nią za dużego kontaktu ani za dobrych wspomnień. Nie zmieniało to jednak faktu, że był tym wszystkim nieco przygnębiony i niechętnie opowiadał o sobie. A po poznani całej jego historii, Norze robi się nawet głupio, że zawsze liczy na pocieszenie z jego strony – kiedy on sam musi bardzo cierpieć. Jeśli więc zależy nam na romantycznym zakończeniu, to musimy mu dać się porządnie przytulić i wypłakać.
Nie jest to jednak jedyny problem tego wątku, bo jak wspominałam wcześniej, coś poluje na inne szkolne duchy, Williama i Norę. MC znajduje się więc mimowolnie w niebezpieczeństwie ze strony jakiegoś Starożytnego. Czymkolwiek jest. Na dodatek prześladuje ją inna istota, w czarnym płaszczu i masce, która wydaje się antagonistycznie nastawiona do wszystkich pozostałych duchów. To dlatego William dochodzi do wniosku, że lepiej będzie odciąć się od Nory, aby jej nie narażać – przy pełnym błogosławieństwie i poparciu Guess. A nasza bohaterka wpada we wściekłość, że została tak potraktowana. Słusznie zauważa, że przyjaźń nie polega na tym, iż jedna osoba wyznacza tylko wygodne dla niej granice, ale wspólnie powinni szukać jakiegoś rozwiązania. Skoro jednak chłopak tak chce, to nie zamierza walczyć o jego uwagę.
Zresztą, to nie tak, by Nora miała potem czas faktycznie długo się tym kłopotać. Dzięki temu, że William zajrzał do jej umysłu, dziewczyna odkryła, że naprawdę jest changelingiem (po naszemu odmieńcem), czyli dzieckiem uprowadzonym przez wróżki. Sprytne Fae uwięziły jej ciało w swojej krainie, a duszę Nory zamknęły w ciele jednej z nich, białowłosej i rogatej Reul, która dzięki magii iluzji skrywała swoją prawdziwą naturę. To dlatego MC czasem wydawało się, że jest kimś innym. Ale po co właściwie to zrobiły? Ano, w ramach kontraktu. Spencer, jako dzieciak, odnalazł bowiem kiedyś ich krainę, zjadł ich posiłek i w zamian za to, miał tam zostać już na zawsze, ale siostra odszukała go i zaproponowała siebie, byle tylko zwrócić wolność bratu. Umowa miała więc tak się ciągnąć kilka lat, aż Reul powróciłaby do domu, znowu dokonano by podmianki dusz, a Nora (już w swojej własnej, fizycznej formie) służyłaby im prawdopodobnie do rozrodu. Fae są bowiem bardzo słabowite i potrzebują zastępczych matek. Cóż… nie powiem, urocza koncepcja…
Intrygi wróżek idą się jednak kochać, gdy Nora zostaje zaatakowana przez potwora i zatruta jakąś złą energią. Jest to zarazem jedna z nielicznych scen w całej grze, gdzie możemy zobaczyć bezpośrednią rozmowę MC z Reul. Dziewczyna tłumaczy wtedy Fae, że jeśli nie zerwie ona kontraktu, to skonają obie. Jest to bowiem jedyna metoda, aby uwolnić się od tej „nadnaturalnej trucizny”. A że Reul – przez lata obserwowania – wyrobiła sobie pewną słabość to Nory, to ostatecznie się zgadza, choć wychodzi na to, że wróci do domu z niczym.
Nora nie wie jednak, że kiedy doszło do ataku, to William także został przez Starożytnego zainfekowany. A to wszystko, dlatego że stwór również umyślił sobie opętać chłopaka i przejąć nad nim kontrolę, aby „wreszcie być wolnym i zobaczyć, co się zmieniło w świecie”. Muszę więc przyznać, że te wszystkie istoty nadnaturalne w Changeling mają jakąś obsesje na punkcie zabierania ludziom ich ciał. Ile razy można wprowadzać do opowieści ten sam motyw? Jak widać, przynajmniej dwa.
William zostaje zatem uprowadzony, ale wcześniej Nora dostaje od niego telepatyczną informację, gdzie przebywa. Rusza mu więc razem z Guess natychmiast z odsieczą, bo kobiety mają bardzo niewiele czasu. (Miło, że chociaż w jednym wątku to nie MC była porwana i to nie LI ją ratował, bo to rozwiązanie fabularne wychodziło mi już powoli bokiem. Pojawiło się i u Elliota, i Marca, i Daniela…). Ale sytuacja już dawno wymknęła się na tyle spod kontroli, że bohaterki muszą podjąć bardzo trudną decyzję. Nie uchodzi wątpliwościom, że Starożytny zdobył już nad Williamem absolutną kontrolę, a jego przybycie na Ziemie mogło w sumie oznaczać cokolwiek. Włącznie z Armagedonem. Wiecie jak takie pojawienie się Cuthulu. Resztkami sił William otwiera więc połączenie między dwoma światami i teraz – w zależności od zakończenia, w które celowaliśmy – zdarzy się jedna z kilku rzeczy:
William poświeci się i zginie. To znaczy: przejdzie przez szczelinę do innego wymiaru, aby uwięzić tam Starożytnego razem z sobą w iście hollywoodzkim stylu. Kobiety mogą go potem opłakać i wspominać ciepło, bo został prawdziwym bohaterem. (Oczywiście, ktoś może skraść Williamowi moment chwały i sama go zastąpić, ale pozwólmy, chociaż na moment, pokazać chłopakowi, że jednak ma jakieś tam cojones).
W innym bad endingu: Nora może mieć na esperów absolutnie wylane, ale wtedy wróżki zrealizują swój cel i po prostu ją zabiorą do siebie – pewnego, pięknego wieczora. Jeśli Spencer będzie robił kłopoty, to nawet pozbawią go drugiego oka, bo – jak widać – Reul ma słabość tylko do jednego bliźniaka, a drugiego uwielbia okaleczać.
MC może też do końca wierzyć w Williama, a wtedy ten pozbywa się Starożytnego… przy pomocy swojej matki. …Że co? Ano, pamiętacie tego podejrzanego ducha w białej masce? Cóż, wygląda na to, że mateczka Williama zmieniła się nieco po śmierci, ale jednak kochała swojego syneczka i dalej otaczała go opieką. I to do tego stopnia, że nie miała nic przeciwko, by rzucić się z pięściami na solówkę ze Starożytnym oraz uwięzić go razem ze sobą w innym wymiarze. Dzięki temu chłopina może wrócić do ukochanej bez zadrapania i zostać oficjalnie jej partnerem. Co nawet przypieczętują pocałunkiem i gorącym postanowieniem, że William nie będzie już unikał innych ludzi, bo Nora ma racje. Musi panować nad swoimi mocami, zazdrością duchów i pracować nad związkiem. Nie chce bowiem spędzać całego życia w samotności.
I to by było na tyle. Ścieżka miała kilka uroczych momentów, zwłaszcza gdy Nora zasypywała Williama komplementami, zanim odkryła, że on potrafi czytać jej myśli – to dlatego chodził ciągle zarumieniony. Potem jednak mam wrażenie, że coś fabularnie nie zagrało, bo drogi bohaterów jakby się oddzieliły. Każdy był skupiony na swoich problemach, w zasadzie to nie obgadali nieporozumienia i wszystko rozeszło się jakoś tak po kościach i dzięki masie akcji w stylu „deus ex machina”. A to Reul nagle pomogła, a to mamusia… itd. O ile więc historia zaczęła się nawet obiecująco, tak w końcówce była już tylko przyzwoita.
Przy całym cierpieniu, jakie scenarzystka zrzuciła na Williama, trzeba przyznać, że chłopak i tak trzymał się świetnie i to może mój kolejny problem z tym wątkiem? Ukazane sceny były bardzo poważne, z rodzaju najpotworniejszych dramatów, jakie mogą spaść na człowieka, ale reakcja bohaterów nie była do nich współmierna. Dobrym przykładem jest tutaj chociażby sytuacja z zatruciem Nory. Dziewczyna dowiaduje się, że niedługo umrze… i zasypuje nas średnimi żarcikami. Dla niektórych mogłaby to być reakcja na stres albo efekt wyparcia, ale niestety, zbyt często przypominało mi to typowo amerykańską szkołę pisania. Otóż za Wielką Wodą uczy się scenarzystów, aby tragedia nigdy nie trwała w fikcji zbyt długo. Czasami nazywa się to „kilku sekundową żałobą”. Dlaczego? Bo widz/czytelnik/gracz nie ma być narażony na zbyt wiele negatywnych emocji. To dlatego w hollywoodzkich scenariuszach, nawet gdy członek rodziny ginie na oczach herosa, ten wzrusza ramionami, ociera łezkę i idzie dalej, a jakiś bohater poboczny zaraz przewróci się na skórce od banana. (Dla porównania: Japończycy zasypaliby nas w takim miejscu retrospekcjami i często wydmuchanymi rozważaniami filozoficznymi). A że nie lubię tej szkoły, bo uważam takie przedstawianie emocji za płytkie, to w tym wypadku nie przypadło mi do gustu.
Dlatego koniec końców oceniam ścieżkę jako poprawną. Nie wydarzyło się tu nic zaskakującego. Od początku było wiadomo, kim jest drugi duch, a o zagadce z Fae dowiedziałam się już z innych ścieżek, nie było więc dla mnie żadną nowością, czego chce Reul – choć i tak było miło wreszcie usłyszeć i zobaczyć główną antagonistkę. Nieco gorzej sytuacja wygląda już z samym Williamem, bo on się w 99% składał z cierpienia. Zastanawiam się, jak będzie funkcjonować ta postać, gdy go już tych wszystkich zmartwień pozbawimy? Czy zostanie w jego projekcie cokolwiek innego? Obawiam się, że odpowiedź na to pytanie, może nie być tą, jaką chciałabym usłyszeć.