Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że „Ebon Light” będzie już bardzo schematyczne do samego końca, ale ścieżka Enrola pozytywnie mnie zaskoczyła, bo chyba włożono w nią znacznie więcej serca niż w przypadku pozostałych panów. Może z założenia miała być tą kanoniczną? Trudno powiedzieć! Jest w niej jednak sporo fluffu i dowiadujemy się z niej kilku ciekawych faktów o świecie przedstawionym, które nie pojawiły się nigdzie indziej. Trudno też było mi nie polubić naszego marudnego, ale zawsze mówiącego prawdę, elfika. Szczególnie że czasami był opanowany jak kuudere, a to znowu zaskakiwał ognistymi zapewnieniami o uczuciu, niczym bohater piosenki Katy Perry, który w teledysku zirytował swoją pannę młodą.
Ale czymże byłyby moje recenzje bez standardowego wprowadzenia? Główną bohaterką „Ebon Light” jest Alencia (= domyślne imię), młoda dziewczyna, która wychowuje się na zapomnianej przez świat wyspie Eldric i mieszka tam jedynie ze swoją ciotką Vanyą. Pewnego dnia MC spotyka się ze znajomym piratem, który proponuje jej zakup dziwnego proszku – jak się okazuje szpiku czczonej przez elfy istoty. Bohaterka nie wie, co to jest, ani nawet nie musi być przedmiotem zainteresowana, ale tak czy owak, w wyniku dalszych okoliczności, zjada proszek, przez co staje się „numerem 1” na liście poszukiwanych przez spiczastouchych. Następnie Alenca zostaje porwana przez najemnika na statek (jednego z potencjalnych LI), który ma ją przetransportować na wyspę elfów, do kupca Duliae. W końcu musi ponieść jakieś konsekwencje za skonsumowanie czyjejś własności. Szczególnie tak ważnej dla elfickiej kultury i historii.
Stąd jeszcze przebywając na morzu, wśród przedstawicieli wrogiej sobie rasy i na dodatek świeżo po uprowadzeniu, dziewczyna nie ma powodów, aby chcieć wdawać się z prześladowcami w serdeczne dyskusje. Ernola poznaje zresztą dość późno, w porównaniu z resztą ekipy LI, i bynajmniej nie robią na sobie dobrego wrażenia. Facet odpowiada jej oschle, krótko i wyraźnie z niechęcią. A my podczas tej krótkiej wymiany zdań dowiadujemy się, że jest przyjacielem Duliae, że połowa załogi to jego rodzina i że należy do wojskowych. Cieszy się w sumie dobrą reputacją i niewiele go dzieli od uzyskania awansu. Enrol nie wierzy również, że Alenca faktycznie pożarła „Cuthintala” – moc/istotę, która ma w kulturze elfów szczególnie znaczenie, bo pragmatyczna natura sprawia, że musi najpierw zobaczyć dowody, zanim czemuś zaufa. (Nic dziwnego, w końcu elfy w tej grze są jak 100% drowy. Ciągle tylko spiskują i mordują siebie nawzajem…).
Potem ich interakcje są w sumie jedynie symboliczne, aż do momentu, gdy Alenca przyciąga uwagę generała i zarazem dziadka Ernola. Facet chce się pozbyć kłopotliwej dziewczyny, więc marudny elf – bardziej na życzenie swojego kumpla Duliae – wyprowadza ją z posiadłości do jakiejś chatki w lesie harpii. Zirytowana jego podejrzeniami kobieta postanawia zrobić sobie żart i pokazać mu działanie swojej mocy, aby przestał podważać jej prawdomówność. A chociaż nie wierzy, że cały pokaz przyniesie jakikolwiek efekt, to faktycznie, przez przypadek, przywołuje fioletowe światło i od tej pory udaje się jej przełamać sceptycyzm towarzysza. Nie zmienia to jednak faktu, że Ernol całą sytuację uważa za bardzo kłopotliwą. Szczególnie że Alenca nie wykazuje odpowiedniej powagi, np. zachwyca się pięknem lasu, który zamieszkują w większości potwory i wydaje się nie rozumieć, co właściwie oznacza narazić się generałowi.
Od tego momentu ich dialogi stają się jednak bardziej „wyluzowane”. Alenca chętniej kpi sobie z elfa np. z jego obrzydzenia brudem w chacie, w której przyszło się jej ukrywać, czy z mechanicznego sposobu odpowiadania. Jest mu jednak wdzięczna, że naraża swoją relację z dziadkiem dla jej dobra. Jak sama zauważyła, Ernol nie miał kompletnie nic z tego, że pomagał Duliae poza wątpliwym zapewnieniem, że ten kiedyś spłaci mu zaciągnięty dług wdzięczności. (Chociaż wątpię, by umowa na „gębę” miała w tej przyzwyczajonej do intrygowania i kłamania społeczności jakiekolwiek znaczenie…).
A skoro już się zaprzyjaźnili, to Ernol towarzyszy również Alence w trakcie przyjęcia u ich ojca, gdzie dziewczyna ma nadzieje zyskać jakichś sojuszników. Inaczej nigdy nie uwolniłaby się od generała. To tam poznaje również najmłodszą z rodzeństwa Milirose, która wygląda dość ekscentrycznie, ale może to dlatego, że ich matka była harpią? (Czego dowiadujemy się właśnie z tej ścieżki). Ostrzegam jednak, że zdanie testu nie będzie znowu takie łatwe. Jedynym zadaniem Alencii jest niby brylowanie w towarzystwie, ale musimy bardzo pilnować, by wybrać odpowiednie opcje. Gdy jednak uda nam się zachwycić gości, to zyskamy automatycznie przychylność pana domu. (Wstawiennictwo synów niewiele pomoże, bo tatulek nie liczy się z ich zdaniem). Tym sposobem, po zyskaniu dostatecznie silnego wsparcia, kobieta może na jakiś czas zapomnieć o zagrożeniu ze strony generała…
…a przynajmniej do następnej sceny. Gra standardowo pozwala nam się wybrać z naszym ulubionym love boyem na zakupy. Ernol wyraźnie nie polubił się z krawcową, ale i tak miał dobry humor. Widać, że cieszyło go, że został poproszony o pomoc, chociaż Alenca mogła zwrócić się do uwielbianego przez kobiety Harona czy intrygującego Duliae. Poczuł się więc chyba jakoś dowartościowany, chociaż ich rozmowa dalej była drętwa i nieco przypominała „przesłuchanie”. Co więcej, dosłownie chwile potem, następuje wspólny dla wszystkich ścieżek „wypadek”. Alenca traci kontrolę nad swoją mocą i rozwala port. Zakrwawieni bohaterowie uciekają do posiadłości, by schronić się przed wściekłym tłumem, a Ernol pociesza przerażoną kobietę, zapewniając ją, że wszystko się jakoś ułoży… Co, jak słusznie zauważa Alenca, jest chyba pierwszym kłamstwem, jakie wypowiedział w całej grze.
Od tego mniej więcej momentu Ernol robi się bardziej rozmowy i emocjonalny. Sam zagaduje Alencę o jej rodzinę oraz robi się zazdrosny, gdy Duliae choćby kładzie rękę na jej ramieniu. Chętniej zwierza się również z własnej przeszłości np. wspomina incydent, gdy jak skończony głupiec zaatakował swojego instruktora w wieku 11 lat, bo czasami krew mu uderza z gniewu do głowy. Wreszcie, daje dziewczynie w prezencie broń – elegancki sztylet, by miała jakąś dodatkową ochronę przed skrytobójcami. Co jest chyba najlepszym dowodem, że absolutnie nie ufał swojej rodzinie. Ale, jak już mówiłam, witamy w Podmroku!
Walka z potworem na morzu, już po wygnaniu Alencii, wygląda dokładnie tak samo, jak w przypadku pozostałych ścieżek, nie mamy jednak sceny ze standardowym wyznaniem miłośnym zaraz po niej. Jasne, wśród załogi huczy już od plotek, że Ernol stracił głowę dla ludzkiej kobiety, ale trzyma swoje uczucia – a przynajmniej tak mu się wydaje – w sekrecie, chociaż bohaterka domyśla się wszystkiego, bo trudno nie zauważyć zmiany w jego zachowaniu. Ot, chociażby, gdy zanosi ją zatroskany do kajuty w ramionach po tym, jak omdlewa po starciu z CasCas, choć do niedawna rzucał jej tylko chłodne spojrzenia czy wręcz biega za nią jak szczeniaczek, ilekroć tylko MC zasugeruje, że przydałaby jej się pomoc.
Dlatego na wyznanie miłosne musimy poczekać aż do sceny kłótni Ernola z Duliae, gdy temu pierwszemu wreszcie kończy się cierpliwość do wszystkich matactw przyjaciela. Elf uświadamia sobie, że ich relacja była bardzo jednostronna i kupiec nie ufał mu w najmniejszym stopniu, co więcej sterował nimi wszystkimi, włącznie z całą rodziną Milirose, jak pionkami po planszy, a do osiągnięcia swoich celów był nawet gotowy zaryzykować bezpieczeństwo Alencii. Wszyscy obserwatorzy zajścia są zaś mocno zaskoczeni tym nagłym pokazem wściekłości, bo dotychczas Ernol wydawał się wprost niewzruszony i 100% lojalny. Cóż, dalej był, tylko target mu się zmienił.
A skoro już raz dał upust tłamszonym emocjom, to i kobiecie postanowił wreszcie wyznać, co do niej czuje. Że stał się od niej wręcz uzależniony, że o niczym innym nie myśli i zniszczy każdego – choćby własnym krewnych, jeśli podniosą na nią rękę. W efekcie, ponieważ tyle na to czekał, Ernol jest wręcz wstrząśnięty, gdy Alencia odwzajemnia jego pocałunek, a scena, gdy cofa się przerażony, była w sumie najzabawniejszą ze wszystkich LI w identycznych okolicznościach. Wyraźnie widać, że twórczyni gry musiała lubić tego bohatera i dobrze się bawić, pisząc jego kwestie, bo dała mu najwięcej romantycznych i komediowych momentów. A co się z tym wiąże, zdobył również moją sympatię, jako odbiorcy, bo ani na moment nie było nudno.
Stąd postanowiłam, że w tym wypadku próbuje dogadać się jakoś z podstępnym generałem, skoro LI wydawał się w niego najbardziej wpatrzony i traktował jako wzór do naśladowania. (Wiecie, by nie łamać elfikowi serca, że jego dziadzio zostanie zgładzony). Tyle że nic z tego nie wyszło, bo tradycyjnie seniorzy Milirose skoczyli sobie do gardła, doszło do uprowadzenia Alencii i rebelii, więc suma summarum mogłam równie dobrze odpuścić sobie to całe politykowanie i z miejsca zająć się rozwiązywaniem tajemnicy Cuthintala. Zaoszczędziłabym nieco czasu. Ale cóż poradzić!
W pozytywnym zakończeniu: parka udaje się razem do lasku harpii – już po tym, jak rebelia kończy się sukcesem, dziewczyna postanawia zamieszkać z elfami, a nawet udaje jej się zawrzeć umowę w Cuthinalem, więc odzyskuje wreszcie wolność. Ernol nie gada w sumie o niczym innym, jak tylko o tym, że muszą szybko się pobrać, bo rodzina nie da mu spokoju, no i pewnie jego staruszek chciałby zorganizować kolejne przyjęcie. Możemy mu więc albo odmówić, albo wyjść z założenia, że nie mamy nic do stracenia i przyjąć oświadczyny. Co, oczywiście, go bardzo ucieszy. A mnie rozbawiło, jak on w sumie błyskawicznie przeszedł od „czego chcesz, człowieku?” do „nie mogę bez ciebie żyć!”. Choć na obronę dodam, że nie było to niewiarygodne.
Szczerze, to już czwarta ścieżka, którą przechodzę, więc cieszę się, że wprowadziła jakieś nowe elementy, bo bałam się, że wykończy mnie znużenie… Straszna powtarzalność nie służy tej grze. Wszystkie sceny z Enrolem były jednak dopracowane, stąd nic dziwnego, że cieszy się chyba największą sympatią graczy. A przynajmniej tak oceniam po ilości komentarzy na stronie twórców. Gdyby więc nie chciało się Wam kończyć całego „Ebon Light”, to przynajmniej tę opowieść mogę Wam polecić. Jest idealna, aby sprawdzić, z czym ten tytuł się przysłowiowo je, a jednocześnie nie dostać cholery od ciągłego przewijania tych samych scen. Ernol zdecydowanie wpisuje się w mój ulubiony typ postaci kuudere. Przypominał mi trochę Lance z „Nameless” czy Saitou z „Hakuoki”. Niby nic go nie rusza, ale swojemu obiektowi westchnień pokazuje znacznie bardziej zatroskane oblicze. Jeśli więc lubicie wspomnianych bohaterów, to ścieżka na pewno Wam się spodoba.