Trigger Warning: W sezonie drugim znajduje się scena z próbą gwałtu.
Ktoś w komentarzach pod grą w aplikacji „Love 365” napisał o ścieżce Tomokiego, że to „piękna historia miłości człowieka… do jego pianina”. I trudno się z tym trafnym spostrzeżeniem nie zgodzić, gdy już trochę lepiej poznamy lokaja. Bo choć jego ścieżka bynajmniej nie należy do nudnych, to pewnie szybko zauważycie, że nie ma tu zbyt sensownie umotywowanego romansu. Co więcej, tak jak zwykle namawiam, by w grach od Voltage zaopatrzyć się w PoVy, by poznać perspektywę LI, tak tutaj – po raz pierwszy – mam wrażenie, że odsłonięcie przed graczami myśli naszego love boya mogło mu trochę zaszkodzić.
Ale to tyle tytułem wstępu. Przejdźmy do konkretów, czyli najpierw przedstawienie krótkiego zarysu fabularnego. W „Butler until Midnight” wcielamy się w młodziutką, bezimienną kobietę, która znajduje się dopiero na początku swojej kariery zawodowej. Przybyła do stolicy z jakiegoś bliżej nieokreślonego miejsca na peryferiach kraju, aby realizować swoje marzenia o pracy w redakcji magazynu modowego. Los jednak chce, że pechowego dnia MC odwiedzają najprawdziwsi, niczym z brytyjskiego filmu, lokaje, aby przeobrazić ją w „damę”. A to wszystko dlatego, bo dziewczyna okazuje się córką jakiegoś giga ważnego prezesa korporacji Ichijo, który z okazji swoich 65. urodzin postanowił wreszcie ujawnić przed publiką efekt romansu z przeszłości. MC musi się więc szkolić z manier, aby nie przynieść wstydu w zasadzie obcemu człowiekowi. Do pomocy dostaje zaś jednego z 5 przystojnych lokajów – w tym konkretnym wypadku, Matsubę Tomokiego, starszego z rodzeństwa Matsubów, członka prestiżowej rodziny lokajów i człowieka z obsesją na punkcie odliczania czasu w jednym.
To dlatego, już pierwszego dnia, Tomoki zaczyna organizować MC grafik co do sekundy. Z iście nieludzką dokładnością oczekuje od niej, że będzie myła zęby, jadła śniadanie, ubierała się, chyba nawet korzystała z toalety w góry założonym na dany task czasie. (Normalnie, idealny project manager!). Jeśli się zaś dziewczyna spóźni choćby o sekundę – to czekała ją reprymenda. Szybko więc zaczęła żałować swojego wyboru nauczyciela, bo nie spodziewała się, że przypadnie jej w udziale robot w ludzkiej skórze. I właśnie z tego powodu zaczęła nazywać go prześmiewczo „Mr. Butler” i wyobrażać sobie, że tak naprawdę jedynie udaje przedstawiciela jej rasy.
Szybko jednak wychodzi na jaw, że te drobne obsesje Tomokiego bywają pomocne. Dla przykładu idealnie zaprojektowany grafik – od momentu wyjścia z domu aż do dotarcia do biura – pozwala MC uniknąć wszystkich korków czy tłumu w metro. Dzięki bardzo surowym i dokładnym lekcjom etykiety udaje się jej zaimponować ważnemu klientowi podczas kolacji z szefową. Wreszcie, jej życie staje się po prostu wygodniejsze. No to czemu miałaby narzekać? Ano dlatego, że z Tomokim w zasadzie porozmawiać się nie da. Broni swojego życia prywatnego i nie chce przekraczać granicy „pracownik – pracodawca” bez względu na wszystko. Od czasu do czasu przynosi jednak bohaterce cukierki, jeśli ta wyjątkowo dobrze spisze się z jakimś zadaniem. Zupełnie jakby ją tresował metodą pozytywnych skojarzeń…
Ale wspominałam o pianinie i to w zasadzie będzie główny dramat tego wątku. Żaden tam mezalians, uczucie niemożliwe do realizowania, czy inne bzdety… Zupełnie przypadkowo, w zasadzie ciągnąc za język brata Tomokiego – Itsukiego, dziewczyna dowiaduje się, że Mr. Butler jest zaręczony z niejaką Yukari. Nawet wobec swojej przyszłej żony mężczyzna zachowuje się jednak bardzo oschle i z dystansem. Wszystko dlatego, że tak naprawdę w ich relacji nie ma żadnych, cieplejszych uczuć, a korzystne małżeństwo ma jedynie pomóc zabezpieczyć przyszłość rodziny Matsubów. Tomoki miał się potem przenieść na służbę do jakiegoś prestiżowego domu, dzięki koneksjom teścia i ze wsparciem pana Ichijo, który załatwił mu ten układzik. Stąd początkowo – z przyzwoitości – MC nie rozwija żadnego, większego zainteresowania swoim lokajem, bo przecież „jest już zajęty”.
Sytuacja zmienia się jednak dramatycznie, kiedy dziewczyna staje przed nowym wyzwaniem w pracy. Ze względu na to, że jej szefowa zgarnęła jakąś tam nagrodę dla edytorki roku – za największą ilość sprzedanych egzemplarzy magazynu – ktoś ze świeżaków miał zorganizować krótki występ artystyczny. Padło na MC i na koncert na pianinie. A mi się chciało śmiać z powodu samej idei. Dziwne tradycje mają w tej firmie! Wyobrażam to teraz, jak co roku organizują coś w stylu edycji reality show „Mam Talent”: nowa księgowa tańczy z szarfą, magazynierzy stepują ze swoimi psami, a nowozatrudniona pani z marketingu – co prawda – nie umie śpiewać, ale zrobi pokaz wypalania szkła… albo zagra na grzebieniu. Strach iść do nich na rozmowę kwalifikacyjną!
Tomoki z miejsca odmawia naszej bohaterce pomocy, ale wtedy z radością zastępuje go Itsuki, który jest naturalnym geniuszem, więc nie potrafi uczyć, ale z pianinem radzi sobie i tak dobrze. To od niego dowiadujemy się, że starszy Matsuba kochał kiedyś granie, ale zrezygnował ze swojej pasji, bo zaniedbywał wtedy pracę lokaja. Postawiony przed wyborem: oddanie się muzyce czy zabezpieczenie przyszłości rodziny, wybrał to drugie… i od tamtego momentu faktycznie jakby zmienił się w maszynę. Stracił tak ważny kawałek swojej duszy, że nic nie było w stanie go wypełnić.
Bohaterka nie poddaje się jednak łatwo i nawet gdy Tomoki szydzi z jej umiejętności czy grozi, że wydłuży jej czas jaki poświęcają na lekcji etykiety, by nie miała chwili odpoczynku na granie, to MC i tak znajduje co rusz nowe sposoby, aby kontynuować ćwiczenia. Skoro bowiem obiecała, że wystąpi przed szefową, to zamierza tego dotrzymać, nawet jeśli narzuca sobie przez to dość morderczy rytm dnia: praca, przygotowanie do przyjęcia urodzinowego, a potem jeszcze ćwiczenia do koncertu.
W efekcie, pewnego dnia, nie przychodzi o ustalonej porze do domu, bo tak się zagrała, że straciła poczucie czasu – aż biedny Tomoki musiał postawić całą ekipę w stanie gotowości i wysłać ich na poszukiwanie niepokornej dziedziczki. Potem dziewczyna próbowała jeszcze kłamać, że wcale nie ćwiczyła, bo bała się, że lokaj będzie sabotować jej wysiłki. Zrozumiała jednak, że postąpiła źle i niepotrzebne sprawiła, że aż tak bardzo się martwił, bo Tomoki z zatroskania poparzył sobie palec o czajnik. (Podejrzewał też, że może została porwana przez jakiegoś faceta albo naciągnięta na kasę przez wróżbitkę… i inne dziwactwa. LI nie ma więc chyba zbyt wysokiego mniemania o inteligencji naszej bohaterki).
To dlatego facet wreszcie się załamuje, opowiada jej osobiście resztę swojego smutnego back story, a potem godzi się udzielić tych nieszczęsnych lekcji. Dzięki temu MC faktycznie czyni postępy, ale w wyniku nadwyrężenia prawej ręki i tak nabawiła się zapalenia stawu. Kiedy więc przychodzi dzień koncertu, ma poważne trudności, aby dokończyć utwór… a przynajmniej do momentu aż Tomoki porzuca narzeczoną, by popędzić protagonistce z pomocą. W efekcie facet gra partię na prawą rękę, MC kontynuuje na lewą, a razem przy okazji stwierdzą, że ich muzyczny partner jest w sumie bardzo atrakcyjną osobą. (Choć mnie trochę dręczyło poczucie, że Tomoki był po prostu tak podjarany faktem, że wreszcie może sobie spokojnie pograć, że dziewczyna zaczęła mu się aż jawić w pozytywniejszym świetle od tego uderzenia dawki entuzjazmu. Dosłownie, w swoim PoV on głównie skupia się na tym, jakie to wyrąbiste uczucie… „o, jeszcze tu siedzisz?”. Zupełnie jakby przez przypadek przypomniał sobie, że bohaterka jest w sumie tuż obok).
Ponieważ jednak dzień rozstania zbliża się nieubłagalnie, parka idzie jeszcze razem na koncert, nim Tomoki uświadamia MC, że za 10 dni się żeni i nie będzie już dłużej jej lokajem. Naturalnie, dziewczyna zalewa się wtedy gorzkimi łzami, bo pokochała swojego „Mr. Butlera”. Nie mówi mu jednak tego wprost. Zamiast tego decyduje się zagrać na uroczystości urodzinowej ojca, dedykując swój występ „komuś dla niej bardzo ważnemu”. I nie, wbrew temu, co podejrzewali pewnie goście, nie był to papcio Ichijo (który zresztą w całej tej ścieżce miał absolutnie marginalną rolę, a w sezonie 2 nawet się nie pojawia).
Tak czy inaczej, to ostatecznie otwiera Tomokiemu oczy. Nie jest w stanie dłużej żyć bez pianina! …no, i tej osoby, która mu o tym przypomniała. Postanawia więc nigdy więcej nie rezygnować ze swoich pasji, bo już dostatecznie długo był nieszczęśliwy. Poza tym to nie tak, by Yukari miała o to jakieś pretensje, bo szybko doszła do wniosku, że skoro ma być niekochana, to ona takiego małżeństwa nie chce. Chociaż nie, w sumie to nie było szybko, bo dziewoja dość długo godziła się z faktem, że jej facet traktuje ją jak powietrze. Na dodatek, jakby nie było, przystała na zaaranżowaną relacje. Możliwe więc, że po prostu postanowiła wyjść z tego z twarzą.
O ile jednak sezon pierwszy nie był wcale taki zły, tak prawdziwe absurdy dzieją się w sezonie drugim, w którym to bohaterowie muszą ukrywać swój „skandaliczny” związek, a opiekę nad MC przejmuje sekretarz papcia Ichijo (bo pan prezes przebywa wtedy za granicą). Co samo w sobie było już dziwnym pomysłem – dlaczego jakiś tam pracownik decydował o jej przyszłości za plecami szefa i próbował np. załatwić jej małżeństwo? Najbardziej jednak ubawiło mnie, gdy Fumiya próbował najpierw stręczyć MC, a potem jeszcze zgwałcić, aby ją do tego zadania „wyszkolić”. Nie wiem, co opętało scenarzystę, który wymyślił tak absurdalny motyw. Szczególnie że potem absolutnie nikt, w całym domu, nie wraca do tej sytuacji, jakby kompletnie się nie wydarzyła, a jeszcze tego samego wieczora protagonistka konsumuje swój związek z Tomokim. W końcu nic tak nie rozpala kobiecych uczuć, jak niedoszły gwałt!
Historia Tomokiego urywa się potem nagle. Czyli zupełnie tak samo, jak w przypadku pozostałych panów nie doczekaliśmy się prawdopodobnie sezonu trzeciego. Stąd o ile sam pomysł na bohatera i jego problem nie był zły, to z przykrością przyznaję, że coś tu kulało z realizacją. Sezon pierwszy łatwo dałoby się uratować, wydłużając trochę ścieżkę i wplatając sceny, które faktycznie by nas przekonały, że Tomoki zaczął postrzegać MC w innym świetle. A sezon drugi… cóż, ten można by po prostu wyrzucić. Poważnie, byłoby miło, gdyby w grach dla kobiet nie przedstawiano przemocy tego typu, jako coś, co nawet nie budzi społecznego oburzenia. Na zasadzie: „hej, ale przecież Tomoki ją uratował, więc nic się nie stało!”, Dlatego nie zdziwię się, jeśli wśród wielu graczek opisana scena wywoła zniesmaczenie… U mnie tak przynajmniej było.
No to co? Czy polecam tę ścieżkę? Z pewnym oporem… I tylko jeśli jesteście w stanie przymknąć oko na wspomniane motywy. Zaczęła się nawet sympatycznie. Stąd może po prostu lepiej zainwestować jedynie w 50% gry? Jakby nie patrzeć, to i tak nie doczekaliśmy się jej zakończenia, więc tym sposobem niczego nie stracicie, a możecie sobie oszczędzić irytacji. Tym większa szkoda, bo gdyby nie sezon 2, uważam, że ścieżka Tomokiego spokojnie mogłaby powalczyć o wyższe miejsce w zestawieniu. Coś nie mam szczęścia do tych Matsubów…