Uwaga: Poniższa recenzja będzie zawierała spoilery i odniesienia do prologu frakcji Dawn. Jeśli go nie ukończyliście, gorąco zachęcam zapoznać się z nim w pierwszej kolejności, bo prolog Twilight oraz ścieżki powiązanych z nim postaci stanowią jego fabularną kontynuację!
Mam po tej ścieżce bardzo niefajne uczucia… w „Ayakashi Romance Reborn” trafiali się już różni bohaterowie: aroganccy, weseli, zblazowani, nieśmiali… Przez co raz człowiek się bawił lepiej, a raz gorzej. To była jednak jedyna ścieżka – do tej pory – podczas której przechodzenia zastanawiałam się: „co wy wyrabiacie Voltage?”. Przypominała bowiem stylem bardzo ich stare gry, gdzie w zasadzie nic z niczego nie wynikało, LI był zajebisty „bo tak” i MC przejawiała jakieś dziwne, obsesyjne zachowania, niespecjalnie zresztą czymś umotywowane. Stąd, jeśli nie lubicie takich opowieści (albo po prostu klimatu ich starych gier) – to mam dla Was przykrą niespodziankę. Czas na prawdziwą podróż w czasie. I nie chodzi tylko o wspomnienia bohaterów z poprzednich wcieleń. W żadnym razie! Tym razem w retro stylu będzie cała fabuła.
A że piszę o tym we wstępie zawsze, to i dzisiaj nie będzie wyjątków: Ouji wraz z Kurou, Touichirou, Gaku i Shizukim to członkowie frakcji Twilight. Aby zobaczyć ich indywidualne historię, należy najpierw odblokować pierwszy, wspólny prolog z Księgi I. Co pozwoli nam poznać podstawy założeń fabuły. W „Ayakashi Romance Reborn” wcielamy się bowiem w młodą dziewczynę – Futabę. W wyniku niekończącego się pasma zaskakujących nowin i nieszczęść, MC odkrywa, że posiada moce egzorcyzmowania upiorów i jest tak naprawdę wcieleniem żyjącej ponad tysiąc lat temu, potężnej onmyoji. Ale to nie wszystko! Jej bliźniaczy brat zawarł wówczas pakt z piątką silnych ayakashi, a ci, po tych wszystkich wiekach, odnajdują się teraz z Futabą, bo obiecali swojemu ludzkiemu przyjacielowi ją chronić. (Chociaż wtedy to się nie udało, więc może teraz pójdzie im lepiej! ( ◡‿◡ *) )
Tym sposobem – mając u boku nadnaturalnych sojuszników – Futaba zaczyna współpracę z majorem Aizenem i jego jednostką Onikiri. Wszystko po to, by ochronić stolicę przed plagą upiorów, które terroryzują dobrych mieszkańców, jak również Senkitai – czyli organizacją wkurzonych ayakashi, próbujących zemścić się na ludziach pod wodzą demona pająka – Kagemaru.
I to właśnie przez niego dziewczyna zostaje uprowadzona i zatruta pod koniec Księgi I, aby wrócić do swoich przyjaciół mniej więcej w jednym kawałku, na początku Księgi II. Dziewczyna nie wie, co się jej właściwie wtedy przydarzyło i dlaczego wrogowie po prostu ją grzecznie oddali, ale podobno Ouji martwił się o nią szalenie, zakulisowo. Co jest zarazem jednym z największych problemów, jakie mam z tą ścieżką. Uczucia bohaterów będą brały się dosłownie znikąd albo będą nam „opowiadane” przed świadków. (Jak na rozprawie sądowej…). Zamiast bowiem zobaczyć zatroskanego Oujiego, to jego kumple wcielą się w adwokatów i stwierdzą, że nikt z nich bardziej nie panikował od poczciwego Oujiego, kiedy onmyoji tamtego wieczora zniknęła… Aha? Czy oskarżyciel chce coś dodać? Nie? To przejdźmy dalej…
Warto przy tym wspomnieć, że sam Ouji uważa się za „ojca grupy”, bo liczy dobre 100 lat. (Dude, zaraz obok masz gościa, który przeżył 1000… poważnie będziesz nazywał się przy nim starcem, co 5 minut?). To dlatego trochę nie ufa grupie i traktuje ich protekcjonalnie – a już zwłaszcza Futabę. Ouji był bowiem nauczony rozwiązywać wszystkie problemy sam, więc niechętnie opowiada o przeszłości. Ma jednak serce we właściwym miejscu i to dlatego pomógł np. Aoiemu, gdy ten przybył do miasta ludzi i o mało nie skonał na ulicy, co zapoczątkowało ich przyjaźń i współpracę.
Problemem tego wątku, w pierwszej części, będzie jednak pojawienie się wyjątkowo silnej grupy siedmiu upiorów o nazwie Shichinin-misaki. Ze względu na to, że istoty osłaniają się wzajemnie, praktycznie nie sposób je wyegzorcyzmować. Stąd Futaba znajduje sobie nieoczekiwanie innego sojusznika (i jeśli nie kończyliście wcześniej żadnych, innych ścieżek – to uwaga na spoilery!) – młodego onmyoji Akiego. To on uczy dziewczynę, czym są Shichinin-misaki oraz delikatnie przekonuje ją, że należy się pozbyć tego zagrożenia. Szybko jednak wychodzi na jaw, że Akiyasu to tak naprawdę typ odpowiedzialny za pojawianie się upiorów w stolicy, bo sam je przyzywa. A wszystko po to, by Futaba grindowała na egzorcyzmowaniu doświadczenie, stała się potężnym zaklinaczem i mogła zostać użyta w ofierze. Tak, jak przystało na antagonistę, Akiyasu ma piękne marzenie. Chce odprawić jakiś zakazany rytuał i przyzwać uber potężnego potwora, aby jednocześnie wskrzesić swojego ojca, niesłusznie zamordowanego przez wojsko. Czyli w skrócie: pakiet zemsta i kompleks na punkcie tatusia w jednym.
Ouji ani jednak myśli pogadać o tym problemie z drużyną, chociaż już wtedy udało mu się dotrzeć do prawdy. Jako demon o tysiącach oczu widzi więcej od reszty np. aurę otaczającą ludzi czy duchy. Zauważył więc jak Akiyasu kręcił mu się koło restauracji, udając żołnierza na patrolu. To dlatego jedynie majorowi Aizenowi sprzedaje newsy, co też ten nikczemny Aki kombinuje, a Futabę tylko prosi, aby trzymała się od wariata z daleka. Tyle że dziewczyna już wtedy – nie mam pojęcia czasu – darzy Oujiego uczuciami, bo jest dla niej „zawsze taki miły i pomocny”. Eee… co? Kiedy to się stało? Zaczyna też odczuwać zazdrość o jego zmarłą ukochaną… (no może nie do końca JEGO, ale przy okazji kolejnego wydarzenia wychodzi na jaw pewien sekret) …co sprawia, że tym bardziej chce pomóc, więc pogrąża się w studiowaniu magicznych tomiszczy od Gaku.
Tymczasem Ouji ma opory, aby rozprawić się z Shichinin-misaki i nawet otwarcie utrudnia to ekipie podczas pierwszej próby. Wszystko dlatego, że wśród upiorów znajduje się dusza Asy, jego ludzkiej ukochanej z poprzedniego wcielenia. Tysiące lat temu, również będąc domekim, Ouji zakochał się w kobiecie z wioski, z którą postanowił wspólnie zamieszkać. Jednak dla mieszkańców romans jednej z nich z potworem, był nie do zaakceptowania. Woleli więc nawet zabić Asę – narażając się na gniew demona – niż zezwolić, aby cieszyła się szczęściem u jego boku. A jak postanowili, tak uczynili. Stąd zrozpaczony Ouji, nie mogąc pogodzić się ze stratą ukochanej, oddał wówczas swoje życie w obronie poprzedniego wcielenia Futaby, by jakoś odpokutować swoje winy. Co było nawet spoko pomysłem na problem dla LI. Zwłaszcza że jego ból był tak duży, że przypomniało sobie o nim nawet poprzednie wcielenie.
To dlatego wybudował restauracje, gdzie zawsze przynosił Asie ulubione kwiaty w nadziei, że chociaż tak da jej jakoś ukojenie i zrealizują swoje niespełnione marzenia. Naturalnie Gaku próbował go przekonać, że jego poprzednie „ja” i obecne są zupełnie niezależne. Powinien więc próbować uwolnić się od poczucia winy, bo ma prawo do szczęścia, ale Oujiemu wszystko zlewało się w jedno. Nie chciał więc ani postawić granicy, wyrzec się Asy, ani posłuchać rad przyjaciół.
A wtedy na scenę znowu wkracza Akiyasu, proponując Futabie układ. Da jej laleczkę, w której będzie można zamknąć duszę Asy, osłabić tak Sichinin-misaki i doprowadzić do ich wyegzorcyzmowania. Jeśli Asie uda się zachować w trakcie rytuału poczytalność, to nawet nie zamieni się w potwora i będzie mogła się w spokoju przywrócić do reinkarnacyjnego cyklu. W zamian za to Futaba musiała tylko dać się naznaczyć Akiemu – aby ten mógł ją w przyszłości zmienić w swoją bezmyślną marionetkę. Na co dziewczyna –oczywiście – się zgadza, w – oczywiście – kompletnej tajemnicy przed „przyjaciółmi” i –oczywiście – nie podejmując żadnych środków zaradczych. Zrobiono więc z niej w tym wydaniu człowieka o przebiegłości kartofla…
Ouji dostaje więc swoje 5 minut na rozmowę z ex, która dziękuję mu za wszystko i życzy szczęścia, a potem zmienia się jednak w potwora i trzeba się jej pozbyć. Mimo to Futaba jest zachwycona, że jej love boy okazał się tak dojrzały, że nawet nie czuł po tym żalu i w sekundę przepracował całą traumę. (Nooo… szybko poszło!). Potem jednak to domeki ma wylane na współpracę drużynową i znowu zgaduje się z Aizenem, tym razem szykując pułapkę na Akiyasu, aby pomóc Futabie. Co też mu się udaje, a wszystko po to, by nastąpił bodaj najdurniejszy moment tego scenariusza.
Ouji zostaje aresztowany jako główny podejrzany sprowadzania upiorów na stolicę, w czym pomaga mu Aizen, który – co prawda nie jest do końca ok z takim układem, ale postanowił być posłuszny jak baranek, skoro będzie na kogo zwalić winę – i jeszcze inny ayakashi, który ma podłożyć obciążające dowody na wyraźne życzenie Oujiego. Nawet w celi, gdy Futaba próbuje przekonać domekiego swoim gorącym wyznaniem miłosnym, ten komentuje, że to słodkie, ale już pogodził się ze swoim losem i nie zamierza rezygnować z przyjemności egzekucji. Kurou całkiem słusznie mu więc wtedy wytyka, że w jego oczach pewnie nigdy nie byli tak naprawdę towarzyszami broni – czemu domeki, z uprzejmości, nie zaprzecza. Nie, nie uważał ich za przyjaciół. Pomagał im, bo jest taki zajebisty, a teraz za nich umrze, bo chce być cool do samego końca i poświęcić się skoro Akiyasu uciekł. No, genialny plan. Nic dodać ani ująć. Na ich miejscu pewnie odwróciłabym się na pięcie, rzuciła sayonara i wyszła wkurzona…
Aby jednak nie było, że spotkał nas bad ending, to – uwaga – Futaba zbiera podpisy, w dzień i w noc, dzięki czemu różni ludzie poświadczają, że z Oujiego to jednak spoko koleś i rząd będzie miał problemy, jeśli go pozbawi życia bez dowodów. (Tych samych, jak się okazało, których wspomniany przyjaciel jednak nie zdołał podłożyć… Cóż, Ouji, jak chcesz zrobić coś dobrze, rób to sam!). Wszystko więc rozchodzi się po kościach. Ku swojemu rozczarowaniu Ouji zostaje wypuszczony, a Futaba dalej się na nim wiesza, więc już w restauracji, gdy przypadkowo wpadają na siebie, facet uznaje, że nie ma już sił walczyć i niech onmyoji będzie – mogą zostać parą. No… romantyczne jak cholera… dobrze, że chociaż CG było ładne.
Poważnie, to była szalenie rozczarowująca ścieżka. Prawie nie rozpoznawałam w niej Futaby, która zawsze była dzielna i zdeterminowana. Nigdy nie biegała i nie utyskiwała, że LI nie poświęca jej dostatecznie dużo uwagi jak jakaś cheerleaderka. Na dodatek absolutnie nie wiemy, skąd się te emocje wzięły, bo wszystko działo się zakulisowo. Ba! Oni nawet nie rozmawiali za dużo, bo Ouji przeważnie kręcił się po fabule sam albo ze swoim big bro Aizenem (w sumie, to aż dziwne, że panowie nie zostali parą – wydawali się dużo lepiej dogadywać). Stąd nawet wielka misja z ratowaniem ukochanego została nam przedstawiona przez postaci z trzeciego planu „oh, żebyś ty wiedział, jak ona walczyła o twoją wolność! Zbierała te podpisy, aż nogi się pod nią uginały z wyczerpania, dude! Może byś więc w nagrodę jednak cosik z nią poromansował? No niechże dziewczyna coś z tego ma!”.
Dostaliśmy więc bohatera absolutnie pasywnego, który co najwyżej jęczał, że jest stary, jak starta płyta, który okazał się kompletnie obojętny na pomoc swoich przyjaciół i dostatecznie arogancki, by – nie licząc się z ich zdaniem – postanowić, że będzie miał swoją egzekucję i już. Na dodatek takiego, w którym durzy się bez opamiętania jakaś młódka, którą on, po wielu namowach, ostatecznie decyduje się zaszczycić swoim zainteresowaniem… co ja właściwie czytałam? Bo tak złego poziomu w „Ayakashi Romance Reborn” jeszcze nie było.
W zasadzie jedyny moment, który mi się podobał, to całkiem słuszne wrzucenie Akiyasu, co przedstawia załączony do recenzji screen. Ktoś mu wreszcie wprost wytknął, że ma absurdalną motywację trzeciorzędnego antagonisty. Nie to żeby się chłopina przejął, ale zawsze. Cała reszta… była jakaś taka fillerowata. Gdybyście znajdowali się w sytuacji, w której nie jesteście pewni, czy wydać swoje z trudem wygrindowane kluczę na te rozdziały, to zdecydowanie nie róbcie tego i poczekajcie na ciekawszego bohatera.
Wszystko tu nie zagrało. Nawet konfrontacja z antagonistami… w pewnym momencie, gdy Futaba została bowiem opętana przez Akiyasu i zmuszona do wykonywania jego poleceń, chłopaki po prostu skądś wytrzasnęły przedmiot, który ją z tego stanu uwolnił. Zdołali też zrobić najazd na bazę Senkitai – bo łatwiej się dostać tam niż do Ikei podczas wyprzedaży. Ani nikt tego miejsca nie pilnował, ani nie ukrył… w sumie, chyba każdy mógł sobie tam wpaść, jakby chciał. Kagemaru pewnie było to absolutnie bez różnicy. (Albo może utknął w innym punkcie, bo akurat kupował tanio meble do kuchni… raty 0%…).
Nie potrafię więc ogarnąć pomysłu scenarzystów na tego bohatera, który sprawdzał się jako przyjazny NPC, do spotkania w restauracji i dobry papcio dla Aoiego, ale jako bohater pierwszoplanowy nie miał już absolutnie nic do zaoferowania. Nawet z utratą tej całej Asy poradził sobie potem błyskawicznie, na zasadzie „było minęło!”. To po cholerę ta wcześniejsza drama? Gdyby faktycznie była to chociaż historia o jakiejś żałobie, o powolnym otwieraniu się na nowe doświadczenia – patrz przykład Yukinojo z Enchanted in the Moonlight… ale nie. Nic z tych rzeczy.
Podobnie potencjał jego pochodzenia – tak nietypowy, straszny demon – w sumie został zmarnowany, bo ograniczał się do tego, że widział jakąś syfiastą aurę. Toż pierwsza lepsza, niedokończona legenda o dodomekich miała całą masę ciekawszych pomysłów na to, co dało się z tą postacią zrobić! Dlaczego więc twórcy tego nie wykorzystali? Równie dobrze Ouji mógł być spersonifikowaną fajką albo innym przedmiotem jak Gaku i Yura. Skoro już wyskakujecie z taką rasą, to chociaż coś z tym zróbcie, inaczej to błędy scenariuszowe na poziomie podstawowym.
Dlatego tym razem kończę recenzję z poczuciem, że już chyba wiem, kto zamknie cały ranking, bo trudno będzie pokonać tak nisko postawioną poprzeczkę. Ouji, to nie tylko ty jesteś stary, tu cała ścieżka powinna pójść, z przykrością stwierdzam, na przyspieszoną emeryturę.
AKTUALIZACJA (po odblokowaniu „Romance Sonnets”): dodatki wprowadzają krótkie, romantyczne scenki między bohaterami, czyli uzupełniają dokładnie to, czego brakowało mi w wątku głównym.
W epizodzie pierwszym – Our New Beginning: Aoi wrócił na jakiś czas ze swoją siostrą do rodzinnej wioski, więc Ouji prowadzi restauracje sam. Widząc jak sobie nie radzi, Futaba postanawia mu pomóc i bierze się za gotowanie, co oczywiście klienci komentują, zauważając, że Ouji znalazł sobie urodziwą żonkę. Jakiś czas później parka idzie również posprzątać pokoje, aby po swoim powrocie Aoi nie zastał kompletnego syfu. Futabę zaskakuje jak dobry Ouji jest w porządkach domowych, kiedy wkłada w to serce, nagle jednak o mało nie przewraca się pod ciężarem przedmiotów. Ouji ratuje ją dokładnie na chwile przed upadkiem, a potem stwierdza rozbawiony, że to dokładnie odwrotność tej samej sytuacji, w której znaleźli się ostatnio, ponieważ jednak dziewczyna jest zbyt przerażona, to uspokaja ją, że nie musi się martwić, bo rozumie, że nie jest jeszcze gotowa na zmianę ich relacji.
W epizodzie drugim – His Hidden Side: Futaba udaje się wraz z ojcem do Yokohamy, aby załatwić jakieś sprawunki i na miejscu kupuje Oujiemu prezent – torebkę na tytoń. Dziewczyna jest nieco zasmucone, gdy potem widzi, że Ouji nie używa otrzymanego od niej przedmiotu i podejrzewa, że wcale mu się nie podobał. Kilka dni później, podczas wspólnej kolacji z ojcem w restauracji, ludzie spotykają Kogę, Touichirou oraz Oujiego. Dwaj pierwsi przybyli do pana Saotome, aby porozmawiać o interesach, a dla Oujiego jest to wreszcie okazja, aby się przedstawić. Chociaż ukrywa fakt, że spotyka się z Futabą. Gdy parka zostaje sama, ponieważ ojciec odszedł z liskiem i oni, aby pokazać im towary, Ouji przyznaje, że był bardzo zdenerwowany. Na dodatek martwi się, jak pan Saotome zareaguje, gdy dowie się, że Futaba umawia się z takim staruszkiem jak on. Tymczasem przysłuchująca się wszystkiemu właścicielka restauracji zgadza, że podchmielony Ouji chwalił się jakiś czas temu prezentem, jaki dostał od swojej ukochanej, a który podobał mu się tak bardzo, że nie chciał go nosić, aby się nie uszkodził.
I muszę przyznać, że to był jeden z najciekawszych ze wszystkich dodatków z serii „Romance Sonnets”. Dowiedzieliśmy się sporo o samym Oujim, fabuła posunęła się nieco do przodu, a i zarysowano przed nami nowy problem. Gdyby wszystkie zostały skonstruowane w ten sposób, powiedziałabym nawet, że są warte tych ultra trudnych do zdobycia kluczy… ale, niestety, tak nie jest.
W epizodzie trzecim – Sweet Rewards: Futaba zdaje egzaminy. Z tego powodu Ouji chce przygotować dla niej niespodziankę i proponuje, że ugotuje kolacje. Coś innego niż jego flagowe danie. Niestety potrawa mu kompletnie nie wychodzi, a na domiar złego nagle wysiada prąd. Ouji musi udać się po zapałki, bo nie ma żadnych w restauracji. Futaba zostaje więc sama, w ciemności, absolutnie przerażona i o mało nie dostaje zawału, gdy wpada do nich sąsiad, aby pożyczyć coś do rozpalenia światła. Stąd gdy Ouji wraca jest mu kompletnie głupio, że zostawił ukochaną w takich warunkach, a na dodatek nie ma dla niej obiecanej nagrody. Ku mojemu zdziwieniu, bo do tej pory nie wykazywała się taką śmiałością, MC prosi w zamian za to o pocałunek. A chociaż Ouji się martwi, że ich jedzenie ostygnie (poważnie, dude? Masz na kolanach rozochoconą młódkę i myślisz o żarciu? Pierwszy raz zrozumiałam, co miałeś na myśli, gdy narzekałeś, że jesteś stary…), to daje się namówić, aby zignorować posiłek i skupić na czułościach.