Uwaga ta ścieżka w oryginale jest częścią fandisku Scarlet Fate II ~Seasons of love~, ale wymaga znajomości fabuły podstawowej wersji gry – zwłaszcza wątku Gentouki i nie polecam zaczynać jej bez tego, gdyż stanowi jakby alternatywną ścieżkę dla rozdziałów naszego pacyfistycznego liska.
Ścieżka Ateruiego zawsze była tą, która ciekawiła mnie najbardziej, bo słyszałam, że facet ma wielu fanów. Ostrzyłam więc sobie na nią zęby, jak weganin na brokuła i liczyłam, że będzie stanowiła fajne zamknięcie przygody ze „Scarlet Fate”. To dlatego zostawiłam ją sobie na koniec. Wiecie, jak taka wisienka na torcie. Ale co z tego, skoro moje planowanie okazało się zupełnie niepotrzebne? Niestety, Aterui rozczarował, jeśli więc faktycznie jesteście miłośnikami tej postaci, to może lepiej nie czytajcie dalszej części recenzji… będzie sporo jęczenia. Mam na myśli: naprawdę sporo. Ostrzegam.
Zacznijmy od tego, że Shiki (= czyli domyślne imię naszej MC) jest tutaj często sprowadzona do roli cheerleaderki. Pojawił się więc pierwszy ze znienawidzonych przeze mnie motywów, na które mam swoistą alergię. Co jest o tyle przygnębiające, że heroina „Scarlet Fate” ma naprawdę bogate backstory. Przypomnijmy, że bohaterką opowieści jest młoda kobieta, która nosi odziedziczony od matki tytuł księżniczki-kapłanki Tamayori. To pod jej opieką znajduje się artefakt-miecz, który może doprowadzić do zniszczenia świata i właśnie dlatego – w tajemnym rytuale – Shiki oddaje ostrzu kawałek swej duszy, aby utrzymać wiążącą go pieczęć. Co więcej, jej służba zakończy się tylko, jeśli sama urodzi córkę i zostanie przez nią zabita wspomnianym mieczem w ramach kolejnego rytuału Dziedziczenia. Brrr… paskudna sytuacja. Shiki uważa się więc za morderczynie i obwinia z powodu grzechu, w wyniku którego utraciła matkę. Sami więc przyznacie, że ma na głowie znacznie więcej od przeciętnej bohaterki gry otome.
Tymczasem gdy tylko wkroczymy na indywidualną ścieżkę Ateruiego, dziewczyna jakby zapomina o swoich motywacjach, bo odtąd będą kierować nią dwie rzeczy. Pierwsza: „chęć poznania” mężczyzny, które jest „taki tajemniczy i niebezpieczny”, a potem współczucie „bo Aterui jest samotny i smutny”, więc MC chciałaby mu tego bólu oszczędzić swoim towarzystwem. Mniejsza o to, że w tle czai się demon, który zmierza po miecz, kosi wioskę za wioską, a przy okazji zamierza zniszczyć całe uniwersum. No przecież, że lepiej skupić się na jakimś mamroczącym ciągle o zemście szaleńcu… Walić drużynę, obowiązki, cały świat, obietnice złożoną mieszkańcom Kifu… Od tej pory nasza dziewuszka zakłada sobie klapki na oczy i co by się nie działo, będzie tylko łazić i ględzić „Aterui-sama!”.
Ale ok, ok, przyznaję! Miała wobec niego jakiś tam dług do spłacenia. Przynajmniej na początku. Historia Ateruiego jest bowiem jakby „odnogą” wątku Gentouki, dlatego aby ją odblokować będziecie musieli w 80% podążać historią liska. To od kami dowiemy się, że jego klan został wymordowany przez Cesarstwo, a sam Gentouka bezlitośnie ścigany przez żołnierzy w celu odebrania mu mocy nieśmiertelności. I to właśnie w takich okolicznościach, pewnego dnia kami trafił na chłopca z ludu Enishi, który był przez swoich uważany za demona i źle traktowany. A ponieważ sam był samotny, to między lisem a dzieciakiem narodziła się w przyjaźń, która z czasem przerodziła się w braterstwo, bo razem ramię w ramię stanęli na placu boju, aby pomścić nie tylko krewnych kami, ale i Ateruiego, których również stracił po ataku cesarskiej armii.
Jednak Shiki wpada na faceta dopiero w stolicy, gdy ten przypadkiem ratuje ją przed napaścią. A co w zasadzie Aterui tam robi? Ano, nic szczególnego. Czai się nocą w uliczkach i morduje każdego przedstawiciela szlachty, który nawinie mu się na ostrze. Czemu? W imię swojej fiksacji na punkcie zemsty. Aterui uważa bowiem, że jego jedynym celem istnienia jest zniszczenie stolicy. Nieważne jakimi środkami. Jak trzeba to może użyć nawet demona. Przy okazji nienawidzi Gentouki, który jest zarazem jego jedynym przyjacielem. Wszystko dlatego, że 200 lat temu lisek doszedł do wniosku, że w sumie to ten ich konflikt nie ma sensu… Wojny przynoszą tylko ból i zniszczenie, dlatego zabiera manatki i zamierza się odtąd przed ludźmi ukrywać. Na pożegnanie sprezentuje jeszcze konającemu Ateruiemu swoje oko – czyli nieśmiertelność, aby wskrzesić go po egzekucji z rąk cesarskich ludzi. A potem, jak obiecał, tak znika. Nieważne, że jego przyjaciel jest otępiały z żalu i w pół szalony. Nieśmiertelność to było właśnie to, czego najbardziej potrzebował! Aterui dba więc o to, by wykorzystać swoją nową umiejętność w najlepszy sposób – wyżywając się na przypadkowych podróżnych. I tak przez jakieś dwa wieki.
Po tej krótkiej scence w stolicy Aterui znika na bardzo długi czas z fabuły, a my znowu podążamy ścieżką liska aż do sceny, w której Gentouka i Shiki znajdują się razem w lesie po konfrontacji z demonem, a kami jest w pół zipiący, bo przejął od dziewczyny wszystkie rany. To właśnie wtedy znajduje ich Aterui, który dostaje swoistego ataku zazdrości. Jest wściekły, że jego bro wybrał jakąś laskę ponad przyjaźń. Nieważne, że sam na tym etapie bardzo mieszane uczucia i wini Gentoukę za swój stan. Postanawia więc zabić Shiki, ale ta stawia opór, no to szamoczą się trochę, lisek interweniuję… a w efekcie Aterui zabiera ze sobą MC, aby się przekonać „jakimi podłymi sztuczkami ta wiedźma zatruła serce jego przyjaciela i wyleczyła go z nienawiści”.
Od tego momentu będziemy zmuszeni spędzać w jego towarzystwie całą fabułę i obserwować kolejne ataku szału, okraszane co jakiś czas monologami MC lub wieśniaków na temat jego zajebistości. Zacznie się również stopniowe „odpotwornianie” Ateruiego przy pomocy najbardziej oklepanych metod. Po swoim uprowadzeniu Shiki usłyszy bowiem piosenkę, która do złudzenia przypominała jej kołysankę matki… ale po przebudzeniu odkrywa, że to Aterui sobie nucił, a jego oczy pełne są „wrażliwości i smutku”. Dlatego tak ją zafascynował.
Parka wpada zaraz potem na jakiś przypadkowych wieśniaków, którzy – dzięki niech będą fortunom! – okazują się należeć do tego samego ludu, z którego wywodził się Aterui i w imię wolności którego zaczął przed laty swoją rewolucję, czyli Klanu Wschodzącego Słońca. Od tej pory Aterui będzie ich trenował i snuł plany ochronienia ich/zemsty na Cesarstwie. Shiki zaś będzie się temu wszystkiemu przyglądać z boku, wspierając mężczyznę w różnych, drobnych zadaniach i dbając, by nie przemęczał się za bardzo i miał zawsze jedzenie pod ręką, jak każda, dobra japońska żona.
Aterui dostanie też ucznia, bo jak wiadomo, nic tak nie uczłowiecza antagonisty, jak pokazanie jego wrażliwej strony za sprawą dzieci lub zwierzątek. Nieważne, że wcześniej na oczach Shiki mordował bezwzględnie wieśniaków, których rodziny zostały wzięte na zakładników, tylko dlatego, bo byli „cesarskimi psami”. MC jakby miała amnezje… chociaż, w sumie to bardzo prawdopodobne, jak wiadomo utrata pamięci, to najczęstsza przypadłość bohaterek otome… a ona jeszcze wielokrotnie oberwała w głowę. Z czego sporo tych obrażeń dostała właśnie od Ateruiego, który będzie próbował ją zabić kilka razy i nigdy nie wykrztusi cholernego „przepraszam”, nawet w finale. Jakby to było zupełnie normalne. Za to chętnie będzie wyzywał bohaterkę od bezużytecznych idiotów. Taki właśnie z niego uroczy drań! Jak tu się nie zakochać?
Może dlatego scena ze wspólnym pleceniem wianków wywołała u mnie tylko ironiczne uniesienie brwi, a nie ociepliła mi wizerunku Ateruiego. Zupełnie jakby scenarzyści zaczęli się rozpaczliwie miotać, co tu jeszcze dodać, by psychopatę przerobić na fajny materiał na LI. Ah, no tak! Podziękuje małej dziewczynce, że to, że dała mu kwiatki i sam pomoże Shiki zrobić podarunek! Kompletnie nie OFC. A sytuacji nie pomagał fakt, że wszyscy, włącznie z Shiki, zaczynają go po prostu uwielbiać i non stop ględzić o jego wspaniałości… Jakby ich obrońca i bohater faktycznie powrócił zza grobu. Aterui jest lepszym fechtmistrzem od Shiki (choć w innych ścieżkach zapewniano nas, że niewielu ludzi dorównuje jej talentem w tej kwestii) i spokojnie może sparować się z kami Kodo no Mae, ma moc kontrolowania ognia jak Gentouka, sprytem dorównuje Tomonoriemu, ma zmysł taktyczny nie gorszy od Kuuso, no i staminę na poziomie Akifusy…
W sumie to nie ma wad, poza tym, że od czasu do czasu puszczają mu nerwy – zwłaszcza w walce. Ale i to da się wybaczyć, bo szaleństwo nie jest w sumie jego winą. Aterui popełnił w przeszłości błąd, poddał się, bo wierzył, że cesarstwo dotrzyma warunków złożenia broni, byle zakończyć konflikt. W efekcie jego ludzie zostali najpierw zamordowanie na jego oczach, a potem on sam skonał po egzekucji i byłoby już po temacie, gdyby nie Gentouka. Mężczyzna zapomniał jednak potem o obietnicy, jaką złożył swoim kamratom. Że zaopiekuje się ich rodzinami. To dopiero Shiki przypomniała mu o tym, że ochrona życia jest najważniejsza i wysłała za jego plecami list, dzięki czemu nawiązała kontakt z dawnymi towarzyszami i złożyła wieśniakom propozycje. Zamiast walczyć z cesarstwem, mogą po prostu uciec. Zostawić wszystko za sobą i zacząć nowe życie, gdzieś, gdzie nigdy nie zostali wytropieni. Naturalnie, Aterui jest z tego powodu wściekły. Dla niego wciąż najważniejsze jest zemsta. Zwłaszcza po tym – jak wygodnie dla fabuły – wioska znowu zostaje przez cesarstwo zaatakowana, a nawet odnajduje się kochany i lubiany przez wszystkich antagonista Doman.
Ateruiemu przypada też chyba jedna z najdziwaczniejszych scen wyznania miłosnego. Otóż ma ona miejsce, gdy mężczyzna próbuje Shiki zamordować w szale (znowu) poprzez uduszenie, a ta, resztkami sił, mówi mu wtedy, że go kocha, czego ten i tak nie usłyszał. Mnie jednak stan MC coraz bardziej zaczynał niepokoić, bo nie mam pojęcia, za co ona obdarzyła go tak gorącym uczuciem, ani skąd Aterui wiedział potem o całej jej sytuacji z mieczem, bo nigdy na ten temat nie porozmawiali. W sumie wszystko zawsze kręciło się tylko wokół jego problemów, chociaż w innych ścieżkach, motyw grzechu MC był bardzo ładnie rozwijany. A jest to o tyle ironiczne, że bardzo podobne sceny i motywy znajdziemy w innej grze od Otomate = „Code: Realize”. Tam jednak zostały duże lepiej zrealizowane np. Cardia ucieka od prześladowcy, a nie dochodzi do wniosku, że chce za niego wyjść. Romans rozwija się znacznie później, gdy między postaciami nie ma już antagonizmów i agresji. No i ładnie zagrano zasadą „braku kompromisu”. W przypadku Ateruiego tego warunku nie ma. On po prostu nie chce posłuchać Shiki, a nie że nie ma wyjścia.
Potem jednak, gdy parka łączy wreszcie siły z kami, facet zmienia zdanie i postanawia poprowadzić swoich ludzi ku nowym ziemiom. Proponuje nawet Shiki, by mu w tej zamorskiej wyprawie towarzyszyła, chociaż ani razu nie mówi wprost, co w zasadzie myśli o ich relacji. Nie liczcie więc na żaden fluff. I chyba jedyny raz, kiedy naprawdę dobrze się bawiłam podczas tej ścieżki, to gdy naburmuszony Gentouka i Kuuso musieli radzić sobie ze swoją zazdrością, po bezmyślnym pytaniu Akifusy o uczucia Shiki względem szalonego rewolucjonisty. Czyli w swoim standardowym stylu zapewnił nam trochę komedii. Mniejsza o to, że kosztem obu kami.
W zakończeniu bohaterowie przypominają sobie o demonie. A w zasadzie Aterui dołącza łaskawie do Shiki, bo wzruszyło go, że pozwoliła ludziom uciec na statek, gdy sama robiła w tym czasie za żywą tarczę, by kupić im czas na odwrót. W efekcie odwdzięcza się jej swoim mieczem w walce z potworem.
I teraz, w dwóch pierwszych, złych zakończeniach Shiki w różnych okolicznościach po prostu umiera. Nie ma się więc co nad tymi endingami zbytnio rozpisywać, bo nie dzieje się w nich nic szczególnego. W neutralnym: dziewczyna przeżywa starcie, ale Aterui się poświęca i traci moc nieśmiertelności. Po powrocie do Kifu, MC otrzymuje od Gentouki list, w którym ten zapewnia ją, że chociaż nie może mówić w imieniu zmarłego, to jest pewny, że kochał Shiki, bo inaczej nigdy by jej nie posłuchał. Co więcej, dziękuje jej, że pomogła jego przyjacielowi w finale odzyskać serce… Poważnie, Gentouka, nie rób za adwokata. Toż to było chyba jeszcze gorsze niż scena z duszeniem. Offscreenowo scenarzyści zapewniają nas, że chociaż nie było ku temu dowodów, to uczucie Shiki nie było jednostronne… W każdym razie to kami ostatecznie prowadzi klan Wschodzącego Słońca za morze i roztacza nad nimi opiekę.
W szczęśliwym zakończeniu udaje się przeżyć wszystkim, a miecz zostaje zniszczony. Wszystko dzięki temu, że Gentouka „transferuje” swoją moc do Ateruiego – co może rzekomo uczynić, bo dzielą oczy – a ten ma potem solówkę z demonem, którą, naturalnie, Oni przegrywa. (Aterui rzuca nawet jakimś luzackim tekstem w stylu, że pożyczy od Shiki miecz, bo jego nieco przyrdzewiał…). Potem ekipa się rozchodzi, bo Shiki dotrzymuje słowa i udaje się z facetem za morze. Dalej nie bardzo wiadomo, jakie są ich relacje, ale Aterui prezentuje jej swoją chustkę, aby nie tęskniła tak za domem, co według zwyczajów jego ludu jest przy okazji symbolem oświadczyn. Tamtejsze ludu nie mają zaś najmniejszego problemu z zaakceptowaniem obcych, jeśli ci zgodzą się „płacić małą daninę”. The end. Nope, to wcale nie brzmi jak zapowiedź nowego konfliktu w przyszłości. No i ciekawe, czemu nie mogli uciec szybciej, skoro to było takie proste?
Naprawdę strasznie męczyłam się przy tym wątku. Bardzo nie lubię, gdy scenarzyści zmieniają się w akwizytorów i wmawiają mi, że ktoś jest wyrąbisty i już. Przy okazji postacie poboczne były niczym chodzące reklamy, bo powtarzały to samo. „Aterui-sama tu cudowny lider, nasz bohater, jest taki przystojny, Shiki masz wielkie szczęście, że taki facet w ogóle cię chce…”. I – nie zrozumcie mnie źle – nie czepiam się samego backstory. On miał pełne prawo zwariować, po czymś takim i być ogłupionym przez zemstę. To, co mi się nie podobało, to dziwne zachowanie Shiki. Znacznie bardziej cieszyłabym się, gdyby przerobiono ich wątek na ścieżkę przyjaźni. Gdyby dziewczyna chciała go najpierw po prostu uratować od obłędu, a uczucie pojawiło się potem. W przeciwnym razie mam wrażenie, że on się zasadniczo wcale nie zmienił. Nigdy nie przeprosił. Nigdy nie przytłoczyło go to, że faktycznie może sprowadził ból na wiele innych, niewinnych ludzi swoją wcześniejszą działalnością. Stąd jedyne, co zrobił, to poszedł na drobne ustępstwo. I to nie dlatego, bo chciał coś odpokutować, ale bo jego dziewczyna ochroniła Enishi, więc wypadało się zrewanżować.
W dużej mierze zmarnowano zatem potencjał tej tragicznej przeszłości, ale tak to już często bywa, że gdy sięgamy po dramaty zbyt wielkiego kalibru, to potem siada realizacja. Zwłaszcza gdy mamy z góry narzuconą konwencje jak tutaj, czyli romans. Shiki musiała się w nim za coś zakochać, ale scenarzystom brakowało argumentów, czasu i pomysłu na odpowiednio przekonujące sceny. Może dlatego wyszło tak nienaturalnie? Nie wiem.