Laceaga Darhal to w zasadzie pierwszy z elfów, którego poznajemy w grze. Przybywa na Edric, rodzinną wyspę bohaterki, aby znaleźć dla Duliae Laushusta (bardzo wpływowego w Gha’alian typa) „tajemniczą przyprawę”. A choć stara się przepytać MC jak może (głównie groźbami i warczeniem), to i tak odnalazł ją za późno. Okazuje się bowiem, że Alenca (= domyślne imię MC) wyjątkowo cenny składnik, omyłkowo, eee… no… zjadła. Nie wiedząc, że proszek, który kupiła od piratów był tak naprawdę szpikiem jakiejś prastarej istoty. Ale cóż poradzić? Wypadki się zdarzają…
No to co robi nasz ponury elf? Ano, naturalnie, nie zamierza się z wieśniaczką cackać i skoro nie ma samego towaru, to postanawia zabrać „pojemnik”. (W końcu szpik wciąż znajduje się techniczne „w jej środku”). I nieważne, jakby dziewczyna się nie szarpała, płakała czy błagała o litość. Laceaga jest gotowy nawet uczynić krzywdzę jej cioteczce Vanyi, byle tylko postawić na swoim.
Jest więc takim typowym, cynicznym najemnikiem, o wyjątkowych zdolnościach łuczniczych (dzięki wojskowej przeszłości) i dobrym zmyśle zwiadowcy. A jako że od jego spotkania z Alencą zaczyna się w zasadzie cała przygoda, to postanowiłam ścieżkę Laceagii ukończyć jako pierwszą. Choć tak jak w przypadku pozostałych postaci, nie podobał mi się jego projekt. Ale co tam! Przynajmniej z charakteru zapowiadało się, że to ktoś w stylu Ogara z „Pieśni Lodu i Ognia” – i mam tu na myśli powieściową wersję, a nie to serialowe coś, a cały romans przypominał mi również o drowie Rizdaerze z fanowskiego dodatku do „Icewind Dale 2” pt. „NPC project” od Domi. (Jakby ktoś nie znał, to swoją drogą polecam. W końcu ta siekanka miała jakąś fabułę dzięki temu…).
A czemu o drowach w ogóle wspominam? Bo społeczeństwo przedstawionych elfów z Gha’alia jest dalekie do nazwania idealnym. Są silniejsi od ludzi, bardziej względni, wredni, brutalni… i Laceaga doskonale oddaje wszystkie te „zalety” swojej rasy. Może dlatego jego początkowe relacje z bohaterką są bardzo antagonistyczne. W końcu uprowadził ją z domu – jakby nie patrzeć i to tylko po to, by stała się własnością jeszcze bardziej ekscentrycznego typa na wyspie, gdzie wszystko jest ponure, ciemne i szare oraz gdzie ciągle pada deszcz… Taki londyński klimat. Jeśli jednak zdecydujecie się zagrać Alencą o „odważnym sercu i ciętym języku” (w „Ebon Light” sami decydujemy o charakterze postaci: może być tchórzliwa, bystra, flirciarska, nieśmiała itd.), to nie pożałujcie, bo zobaczycie naprawdę sporo zabawnych czy złośliwych dialogów między parą.
Co mi osobiście bardzo odpowiadało i tak, jak nie spodobała mi się oprawa wizualna, tak same postacie i fabuła były naprawdę dobrze opisane. Dlatego romans bohaterów rozwijał się powoli, lecz w sumie wiarygodnie. Laceaga sam przyznał, że wcześniej zwracał uwagę tylko na żołnierki, stąd aby zauroczyć czarne serce elfa, Alenca musi najpierw zyskać szacunek całego jego ludu, pokazując, że jak trzeba, to nie zawaha się przed rozwiązaniami siłowymi. Można więc powiedzieć, że zwiadowcę w pierwszej kolejności zaintrygowała jej potęga – po tym jak zyskała tajemnicze moce, wynikające ze zjedzenia proszku. Nieważne, że mogła przy tym stracić zmysły, ale taki już z niego pragmatyczny facet… Chciał po prostu, by jego kobita potrafiła się bić.
Zresztą, początkowo Alenca bardzo nie lubiła elfa i musiała sobie jakoś poradzić z opanowaniem przed nim strachu. (Nie była nawet pewna, czy nie zarżnął jej ciotki). To dlatego wymyśliła mu przezwisko „Lacey”… na które może i facet reagował bez entuzjazmu, ale też nie z przesadną wrogością. Stąd Alancia zaczęła rozumieć, że tak długo póki jej bezpieczeństwo oznacza pieniądze od Duliae, to w sumie nie musi się zwiadowcy obawiać. Szczególnie gdy poznaje jego „partnera” z oddziału, czyli aż nienaturalnie miłego Vadeyna, który Laceagą otwarcie gardził. Właśnie za chciwość, bezwzględność i brak kręgosłupa moralnego. A wszystko dlatego, że Laceaga dał się kiedyś skusić łapówkami.
W samej posiadłości Duliae czas upływa kobiecie w miarę spokojnie… Oczywiście, od razu poznaje się na tym, że z blondwłosego gospodarza domu jeśli ślizgi typ, który ukrywa przed nią swoje prawdziwe intencje, ale przynajmniej nie jest trzymana w lochach i zapewniono jej jako taką protekcje. Wszystko dlatego, że chcą zbadać istotę, której głosy dziewczyna zaczyna słyszeć po zeżarciu proszku. A już w ogóle gdy odkrywa w sobie dzięki temu tajemne moce, np. może zaatakować wrogów jakąś dziwną, fioletową energią, to Duliae wprost nie posiada się ze szczęścia, jakiej to cudownej inwestycji nie dokonał. Nie zmienia to jednak faktu, że polityka elfickiej społeczności na wyspie jest dość skomplikowana, a dziwakowi nie brakuje wrogów. To dlatego dziewczynę raz po raz spotykają nowe kłopoty, aż pewnego dnia decyduje się spróbować uciec przez okno swojej sypialni, by wpaść wprost na skrytobójcę. I to nie byle jakiego, bo służącego żonie generała.
Alencę wydaje się zatem, że jej los został już przesądzony, ale to wtedy z pomocą przybywa jej nie kto inny jak znienawidzony Laceaga. Od tego momentu, sytuacja w której zwiadowca ratuje ją z opresji, będzie pojawiać się bardzo często. Nieważne czy chodziło o rozwiązania siłowe czy wyplątanie się z niechcianej dyskusji, bo dogadanie z niektórymi fanatycznymi elfami również potrafiło być uciążliwe. W każdym razie dziewczyna przestaje się go już całkowicie bać, a wręcz przeciwnie – zyskamy opcje częstego proszenia o jego towarzystwo, ilekroć Alenaca będzie się czuła w fabule niekomfortowo. Może też sama – na jego prośbę – przestać przezywać go „Lacey” albo też kontynuować ten złośliwi żart, zyskując w zamian od zwiadowcy przezwisko „rabbit”.
To dzięki LI dowiemy się również o kręgu walki. Kiedy bowiem życie dziewczyny staje się przez politykę znowu zagrożone, MC postanawia „zaimponować ludowi”, czyli pokazać, że potrafi walczyć, bo elfy nie cenią niczego bardziej od siły. Na miejscu Alenca dowiaduje się, że pojedynki na śmierć i życie są najczęstszym sposobem rozwiązywania sporów… ale towarzyszą też elfickim rytuałom weselnym. Kiedy bowiem trzeba zdecydować, czyje nazwisko młodzi przyjmą, to nic tak skutecznie nie kończy sporu wśród rodzin jak zbiorowa nawalanka. Niestety, tego samego dnia, Alenaca jest też świadkiem czegoś w rodzaju egzekucji (którą możemy zignorować bądź nie), gdy para kochanków może zginąć z ręki posiadającej przewagę i lepszą broń grupy…
Potem parka sama bierze udział w takiej „ustawionej” walce, ale Alenca odkrywa, że Laceaga nie daje jej żadnych forów. Musi więc stoczyć z nim pojedynek na miarę swoich możliwości, ale tyle wystarcza żeby przekonać do siebie obserwatorów. Przynajmniej na moment ma zatem spokój i jest przez wyspiarzy traktowana z szacunkiem. Już nie jako ludzka niewolnica Duliae, ale kobieta która ujarzmiła zdolności Cuthintala (= istoty, której szpik zżarła). A że romans zaczyna sobie już potem kwitnąć w najlepsze, to bohaterowie idą nawet razem na ubraniowe zakupy. Z czego zwiadowca nie omieszka skomentować każdego łachmana jaki MC przyodzieje (choć dla najlepszego efektu zalecam wybrać strój z Raval).
I tak by pewnie sobie jakoś ta trzymiesięczna gościna u elfów trwała, gdyby nagle – zupełnie nieoczekiwanie – MC nie utraciła panowania nad swoimi mocami i nie rozwaliła przypadkiem całego portu. Ranny i zaskoczony Laceaga zabiera ją wtedy ponownie do posiadłości Duliae, ale bohaterowie wiedzą, że to tylko rozwiązanie tymczasowe. Generał tym razem im tak po prostu nie odpuści. Szczególnie że łatwo będzie przekonywać inne elfy o zagrożeniu jakie Alenaca stanowi.
Stąd dziewczyna, zmuszona znowu do ucieczki, udaje się wraz ze swoimi sojusznikami w morze. Ma zakaz od Generała, by kiedykolwiek ponownie postawić stopę na ich wyspie. Jest więc nieco zagubiona i zdezorientowana, a już w ogóle przemęczona ukrywaniem i sarkastycznymi komentarzami Cuthintala. Istota wprost nie przestaje zamykać jadaczki w jej głowie i krytykuje wszystko i wszystkich, odgrażając się, że jeśli trzeba, to przejmie nad kobietą kontrolę. I może właśnie dlatego, dla ukojenia nerwów, Alenca chętnie ucina sobie na pokładzie nocną pogawędkę z Laceagą. Zwiadowca jednak udowadnia, że subtelność nie jest jego mocną stroną i wprost bierze MC w objęcia. Skoro na statku i tak wszyscy już plotkują, że są parą (niektórzy zwiadowcy uważają nawet, że Alenaca może być w ciąży), to facet nie widzi przeszkód, by nie wyjaśnić sprawy wprost. MC może więc zaakceptować jego wyznanie (dać się pocałować / sama przejąć inicjatywę) albo wyszydzić mężczyznę w ramach zemsty i – jakby nie patrzeć – zyskać sobie w nim nowego wroga.
W czym podobało mi się w tym romansie zwłaszcza to, jakimi wspierającymi się partnerami oboje w tym układzie się stali. W sensie: to nie tak, że Alenca czy Laceaga byli od siebie silniejsi czy jedno zależne od drugiego. Spokojnie oceniłabym ich jako równych i zgraną drużynę o idealnej dynamice. Jasne, nie zabrakło fluffu, bo Laceaga stał się z czasem dla Alenaci czulszy. Wyszło na to, że jednak potrafi ją np. delikatnie chwycić za rękę, pocieszyć po wypadku w porcie, czy osłonić własnym ciałem przed zranieniem, a nie traktować jak worek ziemniaków z początku historii. Z kolei dziewczynie imponowało to, jaki zwiadowca jest niebezpieczny, ale – jak sama stwierdziła – „należy do niej”. Co było wręcz rozbrajająco szczere, lecz sympatyczne. ( ‾́ ◡ ‾́ )
I właśnie dlatego, wśród licznych wyborów jak poprowadzić historię do epilogu, zdecydowałam się koniec końców na wspólną ucieczkę pary. Jakoś pasowało mi do nich rozwiązanie (a w tej grze jest naprawdę sporo wyborów!), w którym mają na resztę elfickiej społeczności wylane i idą się obściskiwać do kryjówki. Od początku odstawali do swoich ludów. Laceaga w zasadzie gardził innymi elfami, a Alenca przerastała ziomków z rodzinnej wyspy. Byli więc takimi niepasującymi elementami i buntownikami w jednym. A skoro tak, to odrzuciłam również finałową ofertę tajemniczego Strażnika, który miał podobno spacyfikować Cuthintala, jak również samego Cuthintala i pozwoliłam Alenci i Laceadze po prostu podążać swoją drogą. Nie wiem czy był to najbardziej szczęśliwy z możliwych do osiągniecia finałów, ale zdecydowanie bardzo do nich pasujący. Zwłaszcza że zwieńczony sceną z oświadczynami w doskonale nam znanym kręgu do walki.
Ogólnie jednak oceniam tą ścieżkę bardzo pozytywnie i nie dałoby się w jednej recenzji zamknąć wszystkich scen, wariacji i możliwości, jakie gwarantowała fabuła. Dawno nie bawiłam się bowiem na tyle dobrze przy jakiejś grze, nawet w żadnym ostatnim rpg, by chciało mi się wczytywać zapisy i sprawdzać inne opcje dialogowe. Tutaj jednak każda rozmowa potrafiła wciągnąć, a początkowym utarczkom słownym nie brakowało pazura. A choć Laceaga to 100% typ spod ciemnej gwiazdy, to jednak stanowił doskonały przykład uroku bad boyów. A przynajmniej – po tej ścieżce – łatwiej jest mi zrozumieć kobiety lubiące taki archetyp. Stąd jedyne czego żałuję, to tylko słabej jakości CG, ale ponieważ to tytuł darmowy, nie mogę obwiniać za to twórców. Pewnie nie dało się dopracować wszystkiego. Więc cóż… trzeba tym razem przymknąć oko!