Uwaga: w grze pojawia się motyw z próbą gwałtu.
Akagi Yuma to postać, która pod wieloma względami przypomina innego bohatera od Voltage – Miyabiego z „Enchanted in the Moonlight”, ale jest od niego znacznie sprytniejszy. Jeśli jednak nie polubiliście liska, to całkiem możliwe, że nie zapałacie też sympatią do „idealnego lokaja”. Yuma został bowiem w grze przedstawiony trochę jak taka „Mary Sue” (czyli potocznie, postać bez wad, której wszystko się udaje), bo facet jest pracowity, lojalny, przebiegły, perfekcyjny we wszystkim, czego się podejmuje, przystojny, charyzmatyczny i ogólnie och, ach. Stąd jedyne, czego lokajowi brakuje, to dystansu do siebie i słusznie MC nazywa go czasami „jerk”, bo to – jakby nie było – doskonałe podsumowanie jego osobowości. Mi jednak – choć zwykle nie przepadam za takimi LI – Yuma jakoś specjalnie nie przeszkadzał. Może dlatego, że to taki typowy dla tego studia „chłopiec z plakatów” i zdążyłam się z ich szablonami nieco oswoić? Choć na pewno na miejscu bohaterki, kusiłoby mnie parę razy, by dać mu z przysłowiowego liścia… oczywiście, nie fizycznie, ale werbalnie. Ale, niestety, po raz kolejny, dostaliśmy dość bierną i prostolinijną MC.
Paradoksalnie nasza bohaterka marzy o zastaniu redaktorem w prestiżowej gazecie dla kobiet „First Lady”. Chociaż, jeśli mam być szczera, to przy jej ograniczonym słownictwie (co słusznie zauważają lokaje) i absolutnym braku kreatywności (co widać zwłaszcza w dialogach) nie wróżę jej zawrotnej kariery… Ale na szczęście los był dla niej łaskawy i okazało się, że jest jedyną córką właściciela ogromnej, japońskiej korporacji. Tatulo przez lata ukrywał owoc swojego nielegalnego związku, bo bał się, jak ta wiadomość może odbić się na firmie (= skrytobójcy, zazdrośni krewni, praca ponad marzenia… taki typowy dla otome bullshit). Teraz jednak, po załatwieniu wszystkich tajemniczych spraw (co, wykończył konkurencje?) pan Ichijo jest wreszcie gotowy przedstawić dziewczynę światu oficjalnie jako swoją dziedziczkę. Cały problem w tym, że wychowana na prowincji pannica jest „zbyt zdziczała na salony”. I tu właśnie wkraczają lokaje, aby przerobić przedstawicielkę gminu, na damę godnie reprezentującą ich ukochanego pana.
Stąd początkowo, co tu dużo ukrywać, między Yumą a MC nie ma przysłowiowej „miłości”. Lokaj jest dla niej bardzo wredny i angażuje się w swoje zadanie dopiero po otrzymaniu listownej prośby od Ichijo, by zaopiekował się jego córuchną i został jej osobistym kamerdynerem. Dziewczyna zaś broni się jak może przed wkraczaniem z buciorami w jej życie, zwłaszcza w momencie, gdy dostała wreszcie wymarzoną robotę. Dlatego nie ma co się jej dziwić, że postanowiła po prostu przed prześladowcami uciec – zwłaszcza że ci wprowadzili się naprzeciwko jej mieszkania i wymyślili sobie jakieś lekcje z savoir vivre, aby mogła debiutować w towarzystwie na urodzinach papcia Ichijo. A że niefortunnie wybrała kawiarnie/klub przeznaczony do oglądania anime czy czytania mang (często tych dla dorosłych), to Yuma – już po namierzeniu jej kryjówki i zaciągnięciu do limuzyny – uznał, że musi być po prostu seksualnie sfrustrowana, zaś widok 5 przystojniaków pod jej dachem tylko te potrzeby spotęgował. Nieważne, że chwile potem w zasadzie napastuje MC w samochodzie, na oczach pozostałych lokajów, sugerując, że może jej w cierpieniu nieco ulżyć, bo dobry sługa powinien służyć swojej pani od świtu do nocy… (btw. Yuma tobie się chyba robota lokaja pomyliła z niewolnikiem), ale co tam! To była właśnie jedna z tych dziwnych, z założenia pikantnych scen, w których uniosłem brew i na miejscu MC zastanawiałabym się pewnie „what is fucking wrong with you, dude?”. Podobnie jak z resztą, która zachowuje się jak roboty, choć na ich oczach dzieje się coś bardzo… hmm… odbiegającego od tego, jak powinno się traktować córkę pracodawcy…
Niemniej przestraszona MC postanawia więcej nie uciekać, a Yuma był taką odpowiedzią usatysfakcjonowany. W końcu jako idealny lokaj nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek i ktokolwiek będzie próbował od niego czmychnąć. Zwłaszcza że podobno o jego usługi zabiegał sam Prime Minister i ogólnie pół świata zalewa się gorzkimi łzami, że nie może go mieć za lokaja, bo poprzysiągł wierność Ichijo. No, ale jak pech, to pech!
Od tej pory, przy asyście Yumy, nasza bohaterka odbiera od lokajów lekcje z tak ważnych rzeczy, jak dobre maniery przy stole, nauka konwersacji (to się jej akurat przyda), znajomość sztuki (aha… bo, jak wiadomo, każdy snob jest zarazem znawcą zabytków), chodzenie na szpilkach czy… zwracanie uwagę na szczegóły. A to ostatnie jest szczególnie ważne i stanie się powodem, dlaczego bohaterowie w ogóle zbliżyli się do siebie. Zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym, Yuma wytyka MC, że patrzy na otaczający ją świat jedynie powierzchownie. Dlatego ma coraz większe problemy z wykonywaniem zadań od przełożonej. Dzięki rytuałowi wspólnego picia herbaty wieczorami MC uczy się z czasem doceniać i zauważać takie rzeczy jak ozdoby na filiżankach, inna temperatura, czy zapach napoju. Staje się to dla niej również cenną wskazówką jak sobie lepiej radzić z nawiązywaniem rozmowy. W końcu ludzie lubią mówić o sobie, to w wielu wypadkach naturalne, dlatego jak zwrócimy uwagę na coś w ich otoczeniu, to często rozwiązuje się im potem język. Tak było też w -przypadku znanego reżysera Suwano, którego dziewczyna próbowała namówić na wywiad, a w przeprowadzeniu rozmowy pomogły jej koniec końców… kwiatki na filiżance. Takie same jak pokazał jej kiedyś Yuma.
Po tym, jak pierwsze lody zostają przełamane, a MC zaczyna odczuwać wdzięczność wobec swojego lokaja – jej mieszkanie jest zawsze czyste, ma spakowany wyrąbisty lunch, którego zazdroszczą jej współpracownicy, poprawia się jej styl – bo Yuma wybiera jej osobiście ubrania itd. romans rozwija się już w zasadzie błyskawicznie. Bohaterka nie wyobraża sobie dalszego życia bez czekającego na nią w domu Yumy, który wyręcza ją praktycznie we wszystkim. Nawet z jej własną pracą, gdy np. ma napisać artykuł o 100 tekstach na podryw, które chciałaby usłyszeć kobieta, to 50% z nich jest autorstwa lokaja. Z drugiej strony facetowi imponuje jej prostolinijność i dobre serce – czyli taki standard – bo postrzega ją trochę jak naiwne, ale urocze dziecko. Cieszy się również, że jego pani wykazuje tak ogromne zaangażowanie w pracę, bo ciągle siedzi na nadgodzinach, zarywa sen itd. Stąd, chociaż ich rozmowy dalej przypominają kłótnie, Yuma non stop stosuje zasadę „kija i marchewki”, a MC wprost nazywa go palantem, to już w zasadzie w połowie historii ciągnie ich do siebie i to zdrowy rozsądek lokaja blokuje ich dalszą relację.
Jakby nie było Yuma jest wiernym sługą Ichijo. Zawdzięcza mu w zasadzie wszystko, stąd wyciąganie łap w stronę córki pracodawcy… wiązałoby się z ogromnym skandalem. O trudnej przeszłości Yumy dowiadujemy się jednak głównie od postaci pobocznych, a nie z jego własnych ust. (Chyba najgorsza forma przedstawiania backstory). Okazuje się, że facet pracował wcześniej w domu, gdzie służba byli również jego rodzice, ale umarli młodo. To tam osierocony chłopak zaprzyjaźnił się ze swoim rówieśnikiem i nowym panem (poważnie… to brzmi bardziej jak niewolnicy niż lokaje…), ale ta relacja okazała się dla niego bardzo toksyczna. Paniczyk zapładniał dziewczyny na lewo i prawo, marnotrawił pieniądze, mieszał się w przekręty i ogólnie był kawałem nic niewartego drania… a Yuma pieczołowicie ukrywał jego zbrodnie i ukrywał wszystkie niewygodne fakty, niczym cień. Wreszcie jednak to również musiało się skończyć, a pozbawiony wszystkiego Yuma znalazł nowe życie i zyskał drugą szansę pod dachem papcia Ichijo.
Ta ścieżka ma jednak fragment, do którego pasuje idealnie rosyjskie powiedzenie „I straszno, i śmieszno…”. Okazuje się bowiem, że ten sam typ, który opowiedział MC o całej przeszłości Yumy – Nakajima, jest zarazem „dziennikarzem” z konkurencyjnego pisma o skandalach, który postanawia… zgwałcić bohaterkę w hotelu (do którego ta, oczywiście, z nim pojechała, nie mówiąc nikomu ani słowa), aby następnie szantażować jej ojca przy pomocy zdjęć. A ja jakoś tak od początku przeczuwałam, że to powtarzające się molestowanie dziewczyny sięgnie w pewnym momencie granic absurdu, bo scenarzystę coś podejrzanie ciągnęło do tego motywu. W każdym razie: Yuma wkracza na czas, aby spięściować typa i ocalić ukochaną. Nieważne, że dużo wcześniej przeczuwał, co się święci, gdy tylko zorientował się, że Nakamija kręci się wokół MC, ale wtedy nic z tym nie zrobił, bo podobno zbierał info, aby całą sprawę załatwić „na swój sposób”.
Na szczęście nasza bohaterka nie ma żadnych negatywnych odczuć po tym traumatyzującym wydarzeniu i jest 100% gotowa, by skupić się na swoim romansie. Jakby jedyne, co z próby gwałtu wyciągnęła, to że „Yuma jest taki męski”. …no ale wszyscy pamiętamy, że ona patrzy tylko powierzchownie? Pewnie gorsze rzeczy spotykają ją codziennie w metro, to co się będzie nad tym zastanawiać. Zresztą, zaraz potem, następuje długa gra pozorów, bo Yuma walczy ze sobą, by się sięgać po „owoc zakazany”. Nie są to jednak rozterki na poziomie samuraja, który rozważa popełnienie samobójstwa za splamienie honoru, bo lokaj dość szybko dochodzi do wniosku, że jego lojalność wobec Ichijo może być nieco bardziej elastyczna. W Zasadzie to trochę postawił na urodzinach papcia ultimatum – odchodzi z roboty, bo chce być z MC. Szefowi się to nie podoba? To musi przymknąć oko na mezalians i tak też się dzieje. Ichijo dochodzi do wniosku, że: 1) Nie chce się wtrącać w życie córki, w którym i tak był nieobecny. 2) Nie chce tracić swojego super lokaja. 3) Sprawa z Nakamiją była bardzo niewygodna, a bez Yumy by pewnie tego tak elegancko nie załatwił. 4) Impreza urodzinowa jest za fajna, by się takimi szczegółami przejmować.
I na tym w zasadzie kończy się sezon pierwszy. W sezonie drugim MC i Yuma ponownie będą musieli wystawić swoje uczucia na próbę, cały czas ukrywając skandaliczny romans przed światem, bo księgowy Ichijo postanowi wydać dziedziczkę za plecami pana za mąż… A ta znowu będzie biernie czekała na ratunek ze strony lokaja. Czyli taki standard między nimi. Co zaś się tyczy sezonu trzeciego – to tego, niestety, nie uświadczymy, bo aplikacja została prawdopodobnie porzucona. Historia urywa się więc dokładnie w najciekawszym momencie – czyli gdy relacje pary wychodzą na światło dzienne.
No to teraz należałoby się jakieś podsumowanie i chyba najlepsze w tym wypadku będzie określenie „guilty pleasure”. To nie tak, że nie widzę licznych wad tego wątku i w sumie braku wymiarowości postaci. Komiczna scena za niedoszłym gwałtem pasowała do tego wszystkiego jak pięść do nosa… a mimo wszystko przeczytałam te kilka rozdziałów w błyskawicznym tempie i nawet rozbawiło mnie wyznanie miłosne, które brzmiało „moje talenty lokaja marnują się przy tobie”. Ooooj tak. Cieszę się, że oboje byli tego świadomi. Było to wreszcie coś świeżego. Stąd chyba za największą słabość tej ścieżki uznałabym nawet nie przesadnie idealnego Yumę, ale durną jak kołek w pocie MC. Ciężko było traktować ją poważnie. Nawet pomimo wychwalania za ciągłe siedzenie na nadgodzinach w ramach tego słynnego „kultu pracy”. (A może ona po prostu musiała tak ślęczeć, bo wykonywała swoje taski wolniej od reszty zespołu i nie było w tym nic wartego podziwu?).
W każdym razie to bardzo średnia ścieżka o mezaliansie. Z lepszymi i gorszymi momentami. Wciąż nie będę jednak na niej wieszać psów, bo pewnie znajdzie swoich fanów. Mnie nieco rozbawiła, nieco zniesmaczyła, a nieco zainteresowała. Obiektywnie więc oceniającą, nie będę uważała czasu nad nią za zmarnowany.