Nie wiem, czy znam jakąkolwiek inną grę otome, w której wyznanie miłosne pada już w prologu, ale tak właśnie mamy w tym wypadku. Sceną otwierającą „Scarlet Fate” jest bowiem właśnie spotkanie Shiki (czyli naszej MC) z lisim demonem o imieniu Gentouka. Kobieta znajduje rannego kami, po tym, jak walczył i ukrywał się przed ludźmi. Nie zadaje mu jednak żadnych pytań ani nie oskarża o to, czego dopuścił się w samoobronie. Zamiast tego pomaga mu się wyleczyć i przekonuje, by nie rezygnował z życia, bo bez względu na to, jak bardzo wcześniej zgrzeszył, jego winy mogą zostać odkupione. A z jej bezinteresownego gestu rodzi się potem miłosne uczucie i to właśnie początek romansu main pary… która, mimo iż jest jakby kanoniczną, to jednak nigdy nie była u szczytu mojej listy. (Choć pewnie ścieżkę liska należałoby przejść jako pierwszą – gdybyście się nad tym zastawiali).
I właśnie dlatego, przyznaję z zakłopotaniem, trochę zwlekałam z napisaniem recenzji tego wątku. Ale co tu dużo ukrywać? Mam do niego parę fabularnych zastrzeżeń. Szykujcie się też na liczne spoilery, bo to bodaj najdłuższa i zarazem najsmutniejsza z wszystkich ścieżek. Trup ścieli się tutaj gęsto, bohaterowie, co rusz poświęcają się, aby kogoś ochronić, to znowu niedawni sojusznicy okazują się zdrajcami… Jest więc dramatycznie, jest poważnie, no i niejednemu graczowi/graczce może polecieć jakąś tam mała łezka. Mi w każdym razie na moment oczy się zaszkliły, ale to nie jest za specjalnie wyzwanie, bo stosunkowo łatwo się wzruszam.
W każdym razie, niedługo po scenie otwierającej, akcja przenosi nas do wioski Kifu, a my mamy wreszcie okazje poznać naszą MC… gdy budzi się po wydarzeniach dnia poprzedniego, zaś uratowany demon, pod postacią przystojnego, srebrnowłosego mężczyzny przyglądał się jej podczas snu. Cóż… Jako kami Gentouka nie jest zbytnio obeznany z zasadami rządzącymi światem ludzi. Ma również swoje powody, aby za śmiertelnikami nie przepadać. Kiedy jednak znajduje się w Kifu – kompleksie świątyń, którymi Shiki się opiekuje – to jego zaciekawienie otoczeniem kobiety znacznie wzrasta. Zwłaszcza że nigdy wcześniej nie był w takim sekretnym i świętym miejscu, a Shiki nie jest zwykłą dziewczyną.
Tak naprawdę nosi tytuł księżniczki Tamayori, czyli kapłanki-dziewicy, w której żyłach płynie krew bogów. Jej zadaniem jest pilnowanie przeklętego miecza, który może sprowadzić zagładę na cały świat. Aby do tego nie dopuścić, kolejne pokolenia księżniczek dopuszczały się „grzechu”, czyli zabijały swoją matkę w trakcie Rytuału Dziedziczenia, dzięki czemu dusza zamordowanej wzmacniała ochronną pieczęć na ostrzu… i tak od stuleci. Nic zatem dziwnego, że nasza MC jest nieco… hm, hm… przygaszona. Wie, że czekająca ją wkrótce przyszłość jest bardzo ponura i brutalna. Musi urodzić córkę, i to z małżeństwa z bogiem, do którego nic nie czuje, a potem zostać zgładzona z jej ręki.
Stąd może dlatego większość z początkowych rozmów pary kręci się wokół ich pojmowania koncepcji grzechu. W oczach Gentouki Shiki od początku jest niewinna. W końcu została do morderstwa zmuszona, a jej wyrzuty sumienia tylko upewniają go w przeświadczeniu, że to cudowna i wartościowa kobieta. Z kolei lisek ma własne przestępstwa na sumieniu, o czym dowiadujemy się zwłaszcza w drugiej części gry, gdy bohaterowie udadzą się już wspólnie do stolicy.
Wcześniej jednak wielokrotnie będą musieli zmierzyć się z cieniami, powstałymi po przebudzeniu Oni – potwora, który zagraża światu i zmierza do Kifu po miecz. To dlatego księżniczka Tamayori jednoczy siły z grupą nietypowych sojuszników: Furutsugu, czyli onmyoji ze stolicy, Kodo no Mae – kami wojownikiem z klanu Węża oraz Kuuso no Mikoto, swoim narzeczonym i kami z klanu Kruka. Do obrońców, naturalnie, dołączają również Gentouka, czyli kami będący białym lisem oraz Akifusa, osobisty ochroniarz Shiki oraz jej przyjaciel z dzieciństwa, który przynajmniej początkowo, serdecznie nie przepadał za całą tą zgrają. Szczególnie Gentouką, którego pierwszego dnia nakrył w sypialni księżniczki i nie wiedział, co o tym fakcie myśleć…
Nawet ich połączone moce, to jednak za mało, aby powstrzymać zagrożenie, stąd Shiki przyjmuje pomoc innego onmyoji Domana, który sugeruje, by udali się do stolicy i wsparli w walce cesarską armię. Tym sposobem kobieta zostaje tak naprawdę wplątana w dworską politykę. Ambitnych czy fanatycznych ludzi jest tam bowiem pod dostatkiem i bodaj jedynym, w miarę spokojnym dniem są wspólne zakupy, gdy Shiki musi powstrzymywać Gentoukę przed wyżeraniem handlarzom towaru bez płacenia, gdy odwiedzają targowisko pierwszego dnia. Jakimś cudem lisek zdobył również dla niej ozdobę do włosów (za którą prawdopodobnie takżę nie dał ani grosika), ale księżniczkę ten gest bardzo wzruszył. W końcu w Kifu, gdzie musiała zawsze nosić maskę lidera-kapłanki, rzadko kiedy mogła sobie pozwolić na po prostu bycie normalną, radosną dziewczyną.
Do tego momentu fabuła przebiega zresztą dla wszystkich postaci w miarę wspólnie. Dowiadujemy się, że ambitny lord Sadahige, któremu Doman służy, jest bardziej zainteresowany zajęciem miejsca cesarza niż walką z Oni. Na dodatek szlachta prześladuje bezwzględnie lud Emishi, który musi się ukrywać, aby uniknąć zagłady (do czego Doman, z rozkazu swego pana, czynnie przykłada rękę, a w co próbują wmieszać również Shiki). Wreszcie jakiś tajemniczy morderca poluje na wysoko urodzonych i pozbawia życia, każdego, kto nawinie się pod jego ostrze…
Z czego najważniejszy jest właśnie ostatni wątek, bo to nieśmiertelny przestępca Aterui będzie miał dla tej ścieżki szczególne znaczenie. Jego historia jest zarazem ściśle powiązana z przeszłością Gentouki. Panowie znają się przy tym od ponad 200 lat i wcześniej razem polowali na wysłanników Cesarstwa w ramach zemsty. Nienawiść Gentouki do ludzi zaczęła się, kiedy ci wymordowali jego klan w poszukiwaniu sposobu na zdobycie nieśmiertelności. Nie wiedzieli bowiem, że aby moc zadziałała, musi zostać przez kami ofiarowana dobrowolnie. W efekcie pozbawiony bliskich i ranny lisek zawędrował do ludzkich osiedli, a tam poznał wywodzącego się od Emishi chłopca, który wprost usychał z samotności. Inni mieszkańcy uważali go za przeklętego, więc kiedy dzieciak dowiedział się, że w okolicy pojawił się ayakashi, to zapragnął zostać jego przyjacielem w nadziei, że chociaż potwór go nie odtrąci. I tak też się stało. Z czasem Gentouka i Aterui stanęli na czele rebelii Emishi i na krwawych walkach upłynęły im ponad dwa wieki. W trakcie tych licznych potyczek Aterui został w końcu zdradzony przez swoich braci i nawet wydany Cesarstwu, ale Gentouka uratował go wtedy przed egzekucją i przekazał swoje prawe oko, aby ocalić mu życie. W efekcie sprowadził też na niego „klątwę” nieśmiertelności, a potem porzucił na pastwę losu, bo sam był już tym wszystkim zmęczony, a jego pragnienie zemsty zdołało się wypalić.
Kiedy więc panowie spotykają się ponownie w stolicy, to jest między nimi jedynie morze żalu. Aterui uważał, że Gentouka go zdradził nie mniej od Emishi, ale z braku innych pomysłów na karierę zawodową kontynuował po prostu polowanie na szlachtę. Z kolei dla liska widok przyjaciela tylko przypomniał o popełnionych błędach i obudził dawne poczucie winy. Nie był jednak już tą samą osobą. Chciał przecież poświęcić życie ochronie Shiki, aby spłacić wobec niej dług, co w sumie wywołało szał i zazdrość u Ateruiego wyznającego zasadę „kumple przed laskami”.
Nim jednak dostaniemy dowody tego, jak bardzo Aterui miał nierówni pod sufitem, najpierw czekała nas jeszcze pierwsza runda walki z Oni, który w tym czasie zdołał zawędrować pod samiuśkie mury stolicy. I to tyle, jeśli chodzi o pomysł jednoczenia sił z armią cesarską… Drużynka zostaje dosłownie rozgromiona, więc Gentouka postanawia uwolnić swoje destrukcyjne „ja”. (W shinto każdy kami, dusza zmarłych czy nadnaturalna istota może pojawić się w jednej z dwóch wersji: z naturą łagodną – nigi-mitama lub destrukcyjną/gniewną – znaną jako ara-mitama). Dlatego lisek przemienia się w niepowstrzymanego potwora, który potęgę czerpał wprost ze swojej nienawiści do ludzi. I chociaż wyglądało to całkiem pokazowo, to szybko okazało się, że stanowi zagrożenie głównie dla Shiki i sojuszniczych oddziałów. Kompletnie bowiem zatraciło mu się rozróżnianie, kogo atakuje… a w efekcie zranił dziewczynę oraz zabił wielu z towarzyszy broni.
Już po odzyskaniu przytomności, Gentouka użył swoich mocy, aby przejąć obrażenia od Shiki. Niedługo potem odnajduje ich zresztą pozostała część ekipy i wszyscy razem, zgodnie z sugestią Furutsugu, postanawiają się ukryć w wiosce kasty wygnańców (tsuchigumo), którym kiedyś pomogli. To tam kobieta dochodzi do wniosku, że w sumie kocha Gentoukę, bo cokolwiek się nie działo, to zawsze próbował ją ochronić. Czym przy okazji łamie serce dwóch postaci – Akifusy, który był w niej zadurzony od dziecka, ale nigdy się ze swoim uczuciem nie ujawnił oraz Kuuso no Mikoto, który co prawda zerwał zaręczyny, bo stwierdził, że odkąd Shiki straciła miecz, to nie ma dla niego żadnej wartości i może sobie romansować z lisem, jak chce, ale potem przyznał, że pokochał tę wersję księżniczki, którą widzi u boku Gentouki.
Czas na lizaniu ran upływał im w miarę spokojnie, a Shiki tylko umacniała się w przekonaniu, że chce żyć i to u boku srebrnowłosego kami. Szczególnie gdy w trakcie festiwalu zaczęły kręcić się wokół niego zakochane, atrakcyjne kobiety. Niemniej Gentouka, chociaż odwzajemniał uczucia MC, to stwierdził jednocześnie, że ich związek skazany jest na porażkę. Sam uważał się tylko za potwora, który niesie zniszczenie. Czego dowodem były ostatnie dwa, pełnie przelanej krwi wieki…
Nim jednak parka zdołała sobie to wszystko poukładać, wioska i tak została zaatakowana i to – niespodzianka – przez Furutsugu, który sam ich do tego miejsca wysłał. Młody onmyoji został BBF z Domanem, bo tak kazał mu ojciec, który przy okazji został zamordowany i zawarł jakąś podejrzaną umowę z Ateruim. Furutsugu próbuje porwać Shiki, aby dostarczyć ją na dwór oraz Gentouke, od którego lord Sadahige planuje zabrać nieśmiertelność… Ostatecznie jednak facet ucieka z podkulonym ogonem, bo nie daje rady kami, który ponownie budzi w sobie potwora, aby tylko pokazać, że nie da sobie w kaszę dmuchać. Mnie zaś bawiło w sumie, dlaczego Gentouka za każdym razem aż tak się palił do uwolnienia swojej destrukcyjnej natury, skoro wiedział, że może przy okazji zabić Shiki? Miałam przy tym wrażenie, że tak mu było do przemiany śpieszno, że księżniczka prawie siłą musiała go powstrzymywać.
I to był w zasadzie idealny moment w fabule, aby wszyscy spotkali się, przemyśleli dalszą strategię i opracowali jakiś sensowny plan działania… ale nie! Gentouka znalazł w kieszeni liścik od Domana, w którym ten zapewniał, że jeśli kami odda się w ręce Cesarstwa dobrowolnie, to Shiki będzie bezpieczna. Dlatego lisek postanowił więc odwalić „Akifusę”, czyli dać się zrobić antagonistom w kompletnego konia. I przyznam szczerze, od tego etapu byłam na Gentoukę nieco wkurzona. O ile bowiem Akifusa był tylko nastolatkiem, który dał się zrobić na szaro doświadczonym politykom, o tyle po tak starym i styranym życiem kami spodziewałam się więcej. Stąd w moim odczuciu to właśnie Gentouka miał na sumieniu kolejne śmierci, ale jakoś też nigdy nie wydawał się ofiarami przyjaciół za specjalnie przejęty. Jedynie Shiki przelewała za nimi gorzkie łzy… (︶︹︺)
W każdym razie, skoro dał się złapać i torturować to ekipa pędzi mu z odsieczą. Najpierw Shiki rusza tam sama – znowu kompletnie bez planu, chyba tylko po to, by Sadahige ją sobie trochę podręczył (przyzwał nawet całą ekipę sługusów, by ją „upokorzyć”… co tam by się za moment wydarzyło?), a potem udaje się jej cudem uwolnić Gentoukę, by razem utorowali sobie drogę ucieczki. I to właśnie w takich malowniczych okolicznościach giną zarówno Furutsugu, który dalej robi za bonusowego antagonistę, jak i Akifusa, który postanawia poświęcić się, by jego ukochana uciekła ze swoim love boyem… co było jego własnym dowodem silnego, bezinteresownego uczucia. Przy okazji Kuuso i Kodo no Mae siali pogrom w cesarskich szeregach w pałacu – kiedy Furutsugu i Akifusa zasiekali się wzajemnie.
Ale to jeszcze nie koniec przygód! Bohaterowie nie załatwili przecież problemu z Oni. Ten grzecznie czekał aż do tego momentu przed ponownym atakiem… w sumie nie wiem, po co zabrał im ten miecz, bo z nim nie zrobił. Ani nie zniszczył, ani nie ukrył. Tak czy inaczej, do ekipy dołącza Aterui z wielkim, czerwonym napisem na czole „Warning! Warning! Traitor!”, ale to nikomu nie przeszkadza, bo mają wolnego slota w drużynie odkąd zabrakło Akifusy. I teraz, o dziwo, w mniejszym składzie, i wykończona wcześniejszymi potyczkami grupa daje radę jakoś pokonać Oni. Chociaż wcześniej kompletnie im to nie wypaliło, gdy mieli po swojej stronie całą armię + 2 x onmyoji. Ale jak mówi stare przysłowie: „jak chcesz coś zrobić dobrze, pozbądź się najpierw Domana”.
Oczywiście, nie będzie żadną niespodzianką, jeśli powiem, że Aterui kradnie po walce miecz i przy jego pomocy idzie siać zniszczenie w stolicy. (Co było podobno planem staruszka Furutsugu = musi upaść miasto, bo jest symbolem zniewolenia i nierówności stanowej. Logiczne). W efekcie main parka musi się z nim mierzyć jeszcze raz i w happy endingu udaje się im szaleńca raz na zawsze unieszkodliwić. Gentouka stwierdza zaś, że stracił właśnie jedynego, prawdziwego przyjaciela… (eeej… a Akifusa?). Dodatkowo lisek może już panować w boju nad swoją silniejszą, destrukcyjną naturą, a bonusowo Shiki odkrywa prawdę o rytuale dziedziczenia. Tak naprawdę… wcale nie był on potrzebny. I nigdy nie dopuściła się grzechu, bo w swoich wypartych wspomnieniach potwierdziła, że jej matka popełniła samobójstwo, a przed śmiercią wyjaśniła jeszcze wszystko, co sama odkryła, córce. Klatka „zbudowana z grzechu” służyła tylko kontrolowaniu księżniczek i niczemu więcej. Zawyłam więc ze wściekłości, że taki fajny, dojrzały motyw, został w tej ścieżce po prostu zarżnięty. Na zasadzie: dobra, dobra, w sumie wieloletnie poświęcenie Shiki nie miało znaczenia. Taki sobie żarcik włodarzy Kifu! Równie dobrze wszystkie te księżniczki mogły olać swoją funkcję. No i gdzie tu tytułowe „przeznaczenie”?
Na zakończenie wypadałoby jeszcze wspomnieć o endingach. W szczęśliwych zakończeniu Shiki i Gentouka wracają do wioski, aby się wreszcie pobrać. Kodo no Mae pomaga w odbudowie, Kuuso uczy dzieci, a Tomonori przepada bez wieści, bo być może wstydzi się spojrzeć w oczy księżniczce, po tym jak sam ją również zdradził. W smutnych zakończeniach: Shiki umiera albo w trakcie walki z Oni z ręki Ateruiego (bo go rozczarowała i nie jest warta Gentouki… jeeez, facet, wyluzuj z tym swoim nieodwzajemnionym crushem), albo nieco później przy finalnym pojedynku przyjaciół (bo postanawia poświęcić się, aby powstrzymać miecz) albo parka rzuca całą przygodę w cholerę i ucieka razem jeszcze przed spotkaniem ze zdrajcą Furutsugu. Istnieje też jeszcze jedno, neutralne zakończenie, które otrzymujemy, gdy ilość wpływów u każdej z postaci rozkładała się w miarę równomiernie. W tym epilogu to Gentouka umiera, a wszystko pozostałe jest „po staremu”. W sensie: dziewczyna wraca do Kifu i tam musi komuś innemu urodzić dziecko… bo Kuuso wyplątał się bowiem z tego interesu – całkiem rozsądnie, a Aterui i Kodo no Mae skonali wcześniej wraz z Gentouką. Dostajemy też coś w rodzaju epilogo-prologu do poprzednich części gry. Dowiadujemy się bowiem jak od poszczególnych kami powstały potem Domy Strażników i dlaczego miecz zmienił finalnie nazwę. Jak również, że Shiki nigdy nie przestała kochać Gentouki. Dlatego sama również popełniła samobójstwo (z miłości do córki), podobnie jak Kuuso, który postanowił w ten sposób również wzmocnić pieczęć. Cóż… sami widzicie, to chyba najbardziej krwawa z opcji.
A ja, po ukończeniu całości, nie będę ukrywała, że mam bardzo mieszane uczucia. Do momentu tej durnej decyzji, nawet liska lubiłam. Ma cudowny projekt, fajny głos i podobało mi się, że w sumie był tak niesamowicie bezemocjonalny… Ciężko mi go sobie wyobrazić sprzeczającego z kimkolwiek, co pasowało do jego późniejszej, pacyfistycznej ścieżki. Ale ta decyzja, ta nieszczęsna decyzja… mocno zaniżyła mi przyjemność z odbioru całej fabuły. Była, niestety, absolutnym, scenariuszowym pójściem na łatwiznę. No, proszę Was, „magiczny liścik”, który miały chyba zrekompensować późniejsze CG? Jasne, śliczne, ale… no… co z tego?
Niemniej, nie będę ukrywać, że i tak „Scarlet Fate” wywarło na mnie dobre wrażenie, a przedstawione tutaj poświęcenie Akifusy pomogło nieco zrehabilitować jego postać, która jest mocno wyszydzana w opowieściach innych panów. Chyba nigdzie indziej tak słodko i szczerze nie przedstawiono jego uczucia. Stąd nie czepiam się samego dramatu (śmierć i filozofia Furutsugu też były przygnębiające), ale sposobu, w jaki do tego wątku doprowadzono. Wiecie, słynny konflikt, który rozwiązałoby się na zasadzie „a wystarczyło pogadać…”. To była jednak cholernie długa ścieżka, z całą masą antagonistów, problemów i wątków, próbowano w niej zatem upchnąć wszystko i jeszcze znaleźć trochę czasu na „romans”. Może dlatego miejscami wyszło tak niezręcznie? Bo chociaż Gentouka nie został moim ulubionym z kami, to jego opowieść będę w sumie wspominać pozytywnie i nie mam oporów, by ją polecić. Pomimo tradycyjnego utyskiwania.