Wątek Gravesa to tak zwana „ukryta” ścieżka. Możemy ją odblokować tylko i wyłącznie, jeśli ukończymy historie wszystkich pozostałych, 5 postaci, a potem wybierzemy jeszcze odpowiednie 4 opcje dialogowe. Dzięki temu nasz tajemniczy różnooki gotycki boss stanie się opcją romansową, a my wreszcie dowiemy się czegoś więcej na temat jego postaci, jak również nudnego antagonisty Natcha.
Zakładam, że jeśli czytacie tą recenzję macie już za sobą albo ukończenie gry, albo przynajmniej wiecie już mniej więcej, o co w tej fabule chodzi. W końcu przez 80% składa się zawsze z tego samego common route. Avery Grey (męski bądź żeński MC – w zależności od wyboru gracza) przybywa do kociej kawiarni, aby zacząć tam swoją pierwszą, uczciwą parce po tym jak przeniosła się/przeniósł się z wioski do miasta. W międzyczasie MC buduje przyjaźnie z resztą ekipy, a dzięki czarnemu kotu otrzymuje zakładkę do studiowania magii z tajemniczej księgi odkrytej w piwnicy. Okazuje się bowiem, że na świecie istnieją witche, a także że na pracownikach kawiarni ciąży klątwa, która sprawia, że po przekroczeniu progu budynku zamieniają się w koty.
Jeśli więc Was, podobnie jak mnie, irytowało, że nie wiecie na cholerę Graves nałożył na nich takie zaklęcie – to tutaj wreszcie dostajemy odpowiedź. Głównie dlatego, że Avery (na potrzeby dalszej części tekstu założę, że jest kobietą) zaczyna naciskać na swojego szefa i żądać odpowiedzi. Chce się wreszcie dowiedzieć, jakie są jego intencje? A ten, nie mając po części wyjścia, godzi się wreszcie z nią porozmawiać po pracy. I przy okazji postawić obiad.
Z historii Gravesa dowiadujemy się, że o ile magia nie jest czymś tak rzadkim, jakbyśmy się spodziewali, to życzliwych witchów nie ma na świecie znowu tak wielu. Kocia klątwa to nic innego jak jego sposób na ochranianie uczniów. Dzięki temu wszyscy potencjalni wrogowie widzą w nich tylko niegroźnych familiarów a nie użytkowników magii. Dodatkowo zaś – jak wiemy z ich prywatnych ścieżek – wielu LI miało prywatne powody, by wcale im nie zależało na złamaniu uroku. Czyli więc w sumie Avery niepotrzebnie się wkurzała, bo nie było o co. Każdy z jej kolegów z pracy mógł spokojnie pozbyć się klątwy samodzielnie – tak jak ona – gdyby tylko pilniej studiował magie. To był bowiem podstawowy warunek, który miał ich przy okazji przygotować do samodzielnego życia w świecie witchów.
Czemu zaś wszystko skrywała tak straszna tajemnica? Bo Graves również jest przeklęty! Nie może mówić swobodnie na większość tematów, a zamiast tego musi używać synonimów lub podpowiedzi. (Typu „słowo na M” = w miejscu „magia” itd.). Nic zatem dziwnego, że nie mógł zostać dla ekipy prawdziwym nauczycielem. Najzwyczajniej wymagałoby to zbyt wiele wysiłku… choć teraz, jak o tym myślę, chyba łatwiej byłoby z nimi raz czy dwa zagrać nawet w takie „niby kalambury”, zamiast okłamywać i udawać, że nie ma sensu ich uczyć, póki sami nie odkryją w sobie talentu… Ale co ja tam wiem, o uczeniu młodych adeptów magii!
Tak czy inaczej, jedna wspólna kolacja wystarcza, aby Avery doszła do wniosku, że jej szef jest hot, jak papryczki chili na jej ukochanej pizzy, i wybacza mu wszystkie winy, bo chce się na jego temat dowiedzieć więcej. W sumie to mieli nawet razem obalić wino, tyle że Graves przypomniał sobie, iż dziewczyna ma 19-lat… kiedy on sam liczy jakieś 39. Czyli tak, to jeden z tych odstraszających dla mnie związków, gdzie LI mógłby być twoim ojcem. I będę podtrzymywać stanowisko, że miłość może sobie być ślepa… ale od czego mamy zdrowy rozsądek? Ktoś tak stary i doświadczony powinien jednak wiedzieć lepiej.
W każdym razie romans kwitnie, aż czas się zbierać, tyle że już za progiem czai się ukochany przez wszystkich, najbardziej bezbarwny i średnio zaprojektowany antagonista Natch! (A przynajmniej mam nadzieję, że ktoś go lubi, bo z mojej listy znajomych na 100% zostałby wykopany). Facet gada coś tam od rzeczy, wrzucając „koteczkowi” = Avery i wypytującej o jej relacje z Gravesem. Na tym etapie nie bardzo więc wiedziałam dalej, o co mu chodzi? Zachowywał się trochę jak wariat, a trochę jak zraniony kochanek. Jakby nie mógł się zdecydować, czy jest na gotyckiego księcia bardziej wściekły, czy o niego zazdrosny.
Przestraszona po tym spotkaniu Avery dzwoni, więc po swojego bosa, a ten przybywa do jej mieszkania niczym książę w lśniącej zbroi. Albo wampir przemieniony w nietoperza. Jak kto woli. Niemniej scena była nawet zabawna, bo Graves pomyślał, że doszło do włamania i zniszczenia mienia. Nie spodziewał się w końcu, że ktoś mógłby dobrowolnie żyć na takim śmietnisku… Potem jednak ustalają, że dla bezpieczeństwa dziewczyny, MC przeniesie się do jego mieszkania, a nawet zabierze ze sobą kota. Dlatego kiedy Avery bierze prysznic, z braku laku, boss zabiera się za sprzątanie, a ja w sumie nie bardzo wiedziałam, czemu ona koniecznie uparła się, żeby kąpać dokładnie w tamtym momencie? (・_・;) U Gravesa w mieszkaniu nie było wody, czy co?
Niemniej koty się dogadują, Avery jest już na 100% pewna, że na widok bossa jej serce wydaje głośne „doki doki”, a Graves bynajmniej nie oszczędza jej nerwów, bo podczas wspólnego oglądania zdjęć przybliża się nawet tak bardzo, by sama mogła potwierdzić, czy ma różnobarwne oczy, czy faktycznie nosi kontakty. Dowiadujemy się też więcej na temat jego przeszłości. Graves specjalizuje się w „metalicznej” magii i właśnie dlatego Natch, który kontroluje rdzę, jest dla niego takich zagrożeniem. Jako dzieciak nasz niedoszły książę nocy był bardzo nieśmiały, stąd dopiero dzięki terapii z kotami i poprzez mówienie do nich otworzył się na ludzi. Odtąd czuł, że sam chce również pomagać porzuconych przybłędom i tak narodził się pomysł zwierzęcego ośrodka adopcyjnego.
Niestety, Avery nie potrafi usiedzieć na miejscu i jakiś czas później, gdy Graves próbuje skonfrontować się z Natchem, dziewczyna wtrąca się w ich kłótnie, co kosztuje bossa oberwanie zaklęciem. Po tym wszystkim sam zaczyna rdzewieć, ale wydaje się w pełni pogodzony ze swoim smutnym losem. Tyle że MC nie już wtedy wszystko jedno, zbiera ekipę i pod wodzą Reese’a uczą pozostałych pracowników magii, aby razem zaatakować Natcha. I wiecie co? To było cholernie bezsensu. Już nie mówię nawet o tym, że dzieciaki opanowały swoje umiejętności w 3 sekundy, chociaż wcześniej nie kumały nic i nie wydawały się zainteresowane. Poważnie, jakie wyzwanie mogli stanowić dla jakiegoś tam doświadczonego wariata, który słynął z tego, że polował na witchów dla sportu? Ale w sumie nawet nie o tym chciałam pisać, bo nie to było najgorsze. Najdurniejsze w tym wszystkim okazało się to, że jak już antagonista rozprawił się z całą dzieciarnią… to Avery koniec końców przybył uratować Graves. Ten sam, który chwile wcześniej konał bezsilnie na kanapie. W wątku finałowym stwierdził jednak, że rada MC nie była taka zła. Skoro nie mógł pokonać Natcha swoją magią polegającą na panowaniu nad metalem… to zawsze mógł go zamienić w kota. Jakby nie było, to w tym się nawet bardziej specjalizował.
Potem zaś otrzymujemy jakąś łzawą, enigmatyczną wymianę zdań panów, z której wynika, że łączą ich większe uczucia, o czym wie w zasadzie tylko scenarzysta, bo w skrypcie podzielił się tym z nami tak nieudolnie, że odpowiedzi na pytania znalazłam dopiero na oficjalnym tumblerze+wiki. :/ Dzięki temu dopiero dowiedziałam się, że specjalizacją Natcha był wcześniej papier (?), ale skopiował magię swojego kochanka i to doprowadziło do „korupcji” jego zdolności i umysłu. Z tego też powodu, za kopiowanie magii ojca, Graves przeklną również Reese’a w jego własnej ścieżce. Aby uświadomić mu, jakie to niebezpieczne czy tam nieetyczne dla witchów. Niemniej, w sumie to i tak nie ma to większego znaczenia, bo Natch po tym wszystkim po prostu odchodzi. Wciąż zamieniony w kota, zaszantażowany, aby zdjąć z Gravesa własną klątwę i z zakazem zbliżania się. Dopiero wtedy odzyska ludzką formę. Czyli tak naprawdę wszystko kręciło się wokół dumy urażonego, agresywnego exa, który postanowił rozwalić Gravesowi biznes i życie swoim magicznym kijkiem baseballowym… (-‸ლ)
Epilog? Oczywiście, pocałunek. Ale sama Avery stwierdza, że nie wie, gdzie ją to zaprowadzi i tyle na razie wystarcza. Może do kontynuacji gry? Ciężko powiedzieć. Nie wiem, czy byłoby warto, bo nie sądzę by w tym świecie miało wydarzyć się jeszcze coś interesującego. Gravesa jako postać nie oceniam źle. Co najwyżej dysproporcje w wieku mnie mocno odstraszają, ale – szczęśliwie dla siebie – okazał się postacią nieco bardziej wielowymiarową. Wiem jednak z całą pewnością, że nigdy nie wróciłabym do tego wątku.