Ścieżka, którą zostawiłam sobie na koniec nie bez przyczyny. Polecam przejść jednak opowieści pozostałych panów, a przynajmniej Hijikaty (jeśli ktoś bardzo nie może się doczekać), bo wtedy więcej rzeczy będzie miało tutaj sens. Zwłaszcza że opowieść Demona Shinsengumi i Rewolucjonisty z Chōshū często się krzyżują, a nawet trochę „uzupełniają”. Stąd powiem Wam od razu: mam wobec tej historii bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony trudno nie docenić wielu nowych, świeżych elementów, które do gry wprowadziła. Main Story z sezonu 1 także prezentowało się przyzwoicie. Z drugiej, Takasugi ma chyba jedne z najgorszych kontynuacji, ale o tym, co mi w nich nie działało, opowiem nieco później, dla zachowania porządku.
Najpierw bowiem chciałabym pochwalić twórców za kreacje MC, która bodaj tylko w tej ścieżce wykazuje się naprawdę dużą odwagą. Wszędzie indziej, owszem, miewa czasami ciekawsze akcje, ale pozostaje jednak przestraszoną, grzeczną dziewczyną, „żoną dowódcy” albo „panią doktor” – w najlepszym wypadku. Tutaj, od początku do końca, nasza bohaterka zostaje rzucona na głęboką wodę, ale nie tonie. Jasne, jej naiwność i brak doświadczenia zostają podstępnie wykorzystane, ale MC wychodzi z tego wszystkiego nie rozbita, lecz tylko silniejsza i… ładniejsza? W pewnym sensie tak!
Zacznijmy więc od przypomnienia, że po tym, jak jej klinika zostaje spalona, MC ląduje pod opieką Shinsengumi, bo nie ma się gdzie podziać. (I właśnie dlatego warto najpierw ukończyć inne opowieści – by ten etap „wprowadzenia” mieć za sobą). Szybko między dziewczęciem a wojownikami nawiązuje się nić sympatii. W końcu MC dla nich gotuje, sprząta, pierze, opatruje i ogólnie… robi za dodatkową służącą. W międzyczasie – mimowolnie – zakochuje się w przystojnym vice-dowódcy, o straszliwej reputacji, Hijikacie – który jawi się jej jeszcze wtedy jako człowiek szlachetny i uczciwy.
Niestety dla MC, prawda jest zupełnie inna i mężczyzna doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że zauroczona nim dziewczyna może być przydatnym narzędziem. To dlatego zabiera ją ze sobą do restauracji, rzekomo aby podziękować jej za ciężką pracę, a w rzeczywistości, aby zrobić z niej swojego szpiega. Hijikata podejrzewa bowiem (podobnie jak reszta Shinsengumi), że Otento to tak naprawdę miejsce spotkań roninów z Chōshū, których oskarżają m.in. o sianie niepokoju w stolicy, działalność wywrotową przeciwko Shogunowi czy podpalenie kliniki MC. A my dzięki takiemu obrotowi spraw, poznajemy wreszcie naszego czarującego vice-dowódcę z zupełnie innej strony = jako zimnego, kalkulującego manipulanta, który dla swojej „wizji sprawiedliwości” jest gotowy poświęcić i podeptać uczucia innych.
Stąd to właśnie w Otento, spokojnej restauracji, MC natrafia wreszcie (i na szczęście dla siebie) na przystojnego Shina, a właściwie Takasugiego Shinsaku, postać bardzo interesującą historycznie, bo prawdziwego rewolucjonistę i wielkiego patriotę. Ten pochodzący z hanu Chōshū mężczyzna, wywodził z samurajskiej rodziny średniego szczebla, ale pomimo młodego wieku był za swoją wiedzę bardzo szanowany. Dzięki podróżom zagranicznym do Chin, Takasugi przekonał się jak niebezpieczny jest europejski imperializm i co może czekać Japonię, jeśli ta nie przygotuje się na nadejście obcych. A jego poglądy znalazły wkrótce swoje odzwierciedlenie w ksenofobicznym ruchu sonnō-jōi (czyli „czcić cesarza, wypędzić barbarzyńców”), w którym niektórzy upatrywali się jedynej metody na ocalenie Japonii. Choć to bynajmniej nie jedyne, czym zapisał się w historii. Stworzył bowiem również oddziały Kiheitai, które miały być w przyszłości podstawą Cesarskiej Armii.
Tymczasem, jako Shin, nasz samuraj zajmuje się robieniem makaronu i to właśnie z tego powodu MC odwiedza go ponownie. Hijikata sugeruje bowiem, że niczego tak nie lubi jak soby z Otento, a zaślepiona miłością dziewuszka pędzi na skrzydłach, aby tylko nauczyć się dla niego taką potrawę przygotowywać. I chociaż Shin jest z początku sceptyczny – w końcu przejrzenie planów Shinsengumi nie było żadnym wyzwaniem (nawet 3-latek by to zrobił, za wyjątkiem MC) – to jednak godzi się na szkolenie, bo widzi w tym dla siebie w szansę na zdobycie informacji. Wcześniej przestrzega jednak dziewuszkę, by ta odwiedzała go tylko za dnia i nigdy nie przychodziła do Otento w nocy…
…co też następuje dokładnie tego samego wieczora, bo kobieta rzekomo zapomniała makaronu, nad którym pracowała. Seriously, scenarzyści? Zapomniała czegoś, nad czym siedziała tyle godzin i było jedynym powodem, dla którego w ogóle opuściła bazę? Dało się to lepiej wytłumaczyć. No ale nieważne! Los chciał, że dokładnie wtedy wpada na Shina i jego kolegów, gdy ci zabijają przy Otento jakiegoś podejrzanego typa… A zaraz potem pozbawiają jej przytomności, bo stała się niewygodnym świadkiem.
Tak zaczyna się „niby więzienie” MC, ironiczne nazywanej Księżniczką Shinsengumi, która niby robi za kartę przetargową, ale jakoś chłopaki nigdy z tego asa nie korzystają. Zresztą to nie tak, by samurajowie w błękitnych haori jakoś szczególnie przejęli się zniknięciem dziewczyny. Wręcz przeciwnie: cała sytuacja również była Hijikacie na rękę, ale o tym za chwilę. Wcześniej mają miejsce sceny, które są w rodzaju tych romantyczno-creepnych. W sensie Takasugi zmusza MC, by nocowała z nim w tym samym futonie. Niby dlatego, by nie spała na ziemi, ale jeśli chciał jej naprawdę dać trochę komfortu, to trzeba się było stamtąd wynieść, skoro w sumie nie zmrużył oka, a potem i tak się przeniósł do innego pokoju. Po co więc było ją stresować? Wcześniej jednak dał dziewczynę szansę, by ta zabrała mu krótki miecz / sztylet (przez tłumaczenie nie byłam pewna) i spróbowała go zabić. Tyle że MC zabrakło siły woli, więc Takasugi ostatecznie przyszpilił ją do ziemi, coś tam pobredził o tym, że nie powinna marnować szans danych przez los i poszedł grać na shamisenie.
Następnego dnia MC wpada w rytm znany z bazy Shinsengumi. To znaczy: zaczyna dla swoich oprawców sprzątać i gotować, bo to lepsze od siedzenia w bezczynności. Przy okazji poznajemy całą ekipę z bardziej humorystycznej strony, bo okazuje się, że kompletnie nie potrafią zarządzać pieniędzmi (co nie jest znowu zaskakujące i było nawet historyczną ciekawostką – samurajowie często mieli z tym problem). Stąd Otento miało masę długów, niespłaconych pożyczek za towar i problemów, kiedy cała trójka panów z Chōshū nie żałowała sobie ani jedna, ani trunków. A przynajmniej do czasu aż MC stwierdziła, że póki jest zakładnikiem, to nie będzie idiotycznego wydawania pieniędzy. XD
Przy okazji, „przez płot”, bohaterka przerzuca liściki dla Shinsengumi, informując ich o sytuacji. Takasugi niby o wszystkim wiedział, ale nie uważał korespondencji za szkodliwą – co okazało się w konsekwencji głupią decyzją, ale nie uprzedzajmy faktów. Codzienna rutyna sprawia zaś, że MC dochodzi do wniosku, że nie takie złe Chōshū jak je malowano. Panowie są w sumie mili, a ich poglądy znowu nie takie kontrowersyjne, jedynie troszkę inne od Shinsengumi. Sami bowiem również chcą walczyć o wolność, miłość i sprawiedliwość. Tyle że nie jako „psy Shoguna”, ale poddani cesarza, w nadziei na ochronienie Japonii przed zewnętrznymi wpływami.
Romans między bohaterami zaczyna się jednak tak naprawdę dopiero od momentu, gdy spędzają razem czas w domu publicznym… Nie, nie w tym znaczeniu! 😉 W sensie Chōshū wpadają tam tylko na imprezę, ale postanawiają zabrać ze sobą MC, by ją nieco przystroić i by podawała im sake. To tam dziewczyna zostaje zaatakowana przez jakiegoś typa z Aizu, który próbował się do niej dobierać, póki nie zabił go Takasugi. (Skąd wziął broń, której – jak nawet podkreślono w samej grze – w domach publicznych dobywać nie było wolno, a w sumie to nawet nosić? Cholera wie!). Nie ma co jednak płakać nad rozlanym mlekiem i trupem, bo wkrótce przed bohaterami pojawia się jeszcze większe wyzwanie. Budynek zaczyna płonąć. Tak jakby. Bo staje w oparach… opium?
W każdym razie parka musi stamtąd uciekać, a że są na piętrze, to wyskakują przez okno. Wcześniej jednak, aby uspokoić MC, Takasugi obdarza ją odwracającym uwagę pocałunkiem i tak dziewczyna traci przytomność po raz 4 w tej historii. Z wrażenia i od upadku. (Co było jedną z rzeczy, która strasznie mnie irytowała. Poważnie, przy tak częstym omdlewaniu, ona mogła mieć już jakieś uszkodzenia mózgu…).
Tak czy inaczej, od tego momentu, MC patrzy na swojego oprawcę przychylniej, bo – jakby nie było – uratował ją dwukrotnie, dał się dla niej zranić, no i jeszcze zapewnił w miarę spoko doświadczenie. Takasugi jest też dla niej znacznie milszy. Nie musimy tak często oglądać jego sprita w wersji „obleśny uśmiech”, a i jeszcze tłumaczy, o co właściwie chodzi mu z tym całym opium i ocaleniem Japonii. Przypomnijmy, że w innych ścieżkach z Takasugiego zrobiono zwykle szaleńca, który niczym piroman chce po prostu puścić stolicę z dymem, prawie że na złość Shinsengumi. Tutaj facet w miarę racjonalnie argumentuje, że nie chce zjarać wszystkiego, ale tylko magazyny z opium, które sprowadzono zza granicy, a które niszczy życia uzależnionych od używek Japończyków. To właśnie z tego powodu zamierzają z kumplami spowodować pożar kontrolowany (ha!), gdy będzie właściwa pora/wiatr/zasoby. A że zostaną potem uznani za przestępców – trudno! Robią to dla dobra większości, ryzykując poświęcenie przy okazji kilku jednostek.
I chociaż MC tego nie popiera – chwała jej za to, że dziewczyna myśli rozsądniej od wszystkich LI razem wziętych – to jednak potrafi zrozumieć motywacje Takasugiego i nie uważa już Chōshū „za tych złych”. Nawet jej klinika została podobno spalona przez jakiegoś omamionego opium typa. To zatem nie tak, że nie widzi ryzyka. Po prostu się z takim postępowaniem nie zgadza i namawia chłopaków do współpracy z Shinsengumi, a nie szukania sobie wrogów. Czego ci jednak odmawiają, bo konflikt polityczny był przecież na wyższym szczeblu niż tylko Shinsengumi vs Kiheitai.
Niemniej potajemna korespondencja musiała w końcu przynieść swoje żniwo. Wojownicy w błękitnych haori atakują przedstawicieli Chōshū w trakcie ich tajemnego spotkania. MC wpada więc w ręce swoich dawnych kompanów, którzy uważają ją jednak teraz za wroga. Przy okazji odkrywa prawdę o tym, jak Hijikata się nią wysłużył i ląduje w zamknięciu. Zrozpaczona dziewczyna nie marzy więc o niczym innym jak odnalezienie Takasugiego, który w tym czasie realizuje już swój niebezpieczny plan.
Stolica faktycznie staje w ogniu, a MC opuszcza siedzibę Shinsengumi, uświadamiając sobie, że nie może się wahać i musi wykorzystać szansę – tak jak Takasugi ją uczył – bo inaczej straci ją na zawsze. Ryzykuje więc nawet to, że Hijikata zabije ją na miejscu, ale ten rzuca tylko groźbę, że odtąd będzie uważał ją za wroga i zgładzi ją przy drugim spotkaniu, po czym pozwala jej odejść. Wśród płomieni i zniszczeń, MC udaje się wreszcie odnaleźć Takasugiego, z którym wyznają sobie miłość, uciekają przed Shinsengumi i mają odtąd wieść życie zakochanych wygnańców…
A skoro obiecała podsumowanie plusów i minusów, to jest to odpowiedni moment! Zaczynając od kreacji samej MC! Bardzo bowiem podobało mi się, że Takasugi nazywał ją „swoim towarzyszem broni/partnerem”, nawet jeśli nie zawsze dawał jej tego dowód. Inna rzecz, że ona poważnie była tutaj bardziej zaradna niż w pozostałych ścieżkach. Nawet gdy było to cholernie nierealistyczne i przegięte – jak w trakcie negocjacji z brytyjskim admirałem w sezonie 2 lub gdy uczyła się akcentu Chōshū, aby bardziej „wmieszać się w tłum”.
Po drugie, Takasugi wreszcie nie był przedstawiany jak kompletny wariat i trzeciorzędny antagonista, jak to miało miejsce w innych ścieżkach. Może nie zdobył jakoś szczególnie mojej sympatii, bo gra bardziej wmawiała mi, że jest zajebisty niż udowodniała, bo nie potrafiła jego „legendy” udźwignąć. (I znów przypomnę tragiczny sezon drugi, w którym to Takasugi jakimś cudem zdobył statek, Ito jakimś cudem przejął kontrolę nad działami innego okrętu, a potem jakimś cudem wykiwali Coopera i uciekli… takiego niechlujnego pisarstwa było w tym scenariuszu cała masa :/). Takasugi miał też brzydką tendencję do przedmiotowego traktowania MC, gdy dwukrotnie wysyłał ją „pod opiekę” innego faceta. Najpierw Coopera w sezonie 2 „Love’s Maelstrom”, a potem Hijikaty w „The Sequel”, gdzie chociaż nic nie zrobił, by zapewnić jej bezpieczeństwo, to musiał ją najpierw „naznaczyć i zaliczyć”. Nieważne, że sama MC podkreślała, że nie w takich okolicznościach wyobrażała sobie swoje pierwsze, erotyczne doświadczenia… Jest coś bardzo nie tak, gdy nawet Harada wypada na tle jakiegoś LI szarmancko. XD
Po trzecie, świat nie jest w jego ścieżce taki czarno-biały. W sensie Hijikata może i potem dochodzi do wniosku, że jednak chętnie przygarnąłby MC, ale okazał się podstępnym padalcem. Shinsengumi może walczą „o pokój”, ale wojna, to wojna, giną starsi, kobiety, dzieci, wioski płoną, pola są dewastowane, czyhają głód i choroby, i jakkolwiek ktoś nie próbowałby idealizować swojej sprawy, to w ostatecznym rachunku żniwo żadnego konfliktu zbrojnego nie jest tego warte. Zresztą historia pięknie pokazała, że całe to tkwienie w wiecznym stanie „wojny domowej” wcale Japończykom nie wyszło na dobre. Wręcz przeciwnie, sprawiło że musieli bardzo szybko i ciężko nadgonić za resztą świata. A Chōshū wcale nie okazali się lepsi, bo tam też roiło się od zdrajców, karierowiczów i tchórzy.
Stąd, jeśli miałabym powiedzieć, co najbardziej przeszkadzało mi w tej ścieżce, to chyba fakt, że była najbardziej fantastyczna? Zawsze podobało mi się w „Era of Samurai” to, że w odróżnieniu od „Hakuoki” sprawiała iluzje bardziej wiernej realiom. Niestety, tutaj mocno odchodzono od tej zasady kosztem większej akcji. Jasne, nie zabrakło info o aresztowaniu i śmierci mistrza czy ataku na brytyjskie poselstwo, ale problem stanowiło „tło” tych wydarzeń… Dlatego MC jest ciągana na spotkania dyplomatyczne (kto by się nią w ogóle kłopotał?), daimyo składają jej honory za ocalenie całego klanu (WTF?), a Shinsengumi dają się nawet Takasugiemu obrażać (w tym honor swoich sojuszników z Aizu i Shoguna – jak przystało na samurajów!), byle tylko sprawić MC przyjemność, bo Hijikacie trochę jednak głupio za tą intrygę z przeszłości… Nawet Okita, który normalnie nie miał oporów, by pozbywać się każdego, kto zagrażał Kondou i Shinsengumi jest tutaj po stronie MC, jak dobry, starszy brat, którego dawno nie widziała.
Z drugiej strony, pomimo pewnych drobnych potknięć, Takasugi miał spoko sezon 1. Za elementy, które wymieniłam wcześniej, a szczególnie za poszerzenie nieco świata przedstawionego. Ponieważ nie możemy z oczywistych względów przebywać z MC w bazie, to poznajemy sporo nowych bohaterów spoza stolicy. Ogólnie więc dzieje się tu dużo. Mam jednak przeczucie, że początek historii i kontynuacje mogła nie pisać ta sama osoba, albo nie zaplanowano ich z należytych wyprzedzeniem. Jest bowiem pomiędzy nimi zbyt duża różnica jakościowa. Wciąż to jednak kolejna, fajna ścieżka, którą „Era of Samurai: Code and love” ma do zaoferowania. Nawet jeśli osobiście wolałam historię wojowników z Shinsengumi.