Karno, władca konstelacji Raka, to kolejny z bogów należących do zodiakalnego panteonu, którego historia jest kontynuowana od prologu 2. Przypomnijmy, że jest to jakby alternatywny początek fabuły i gorąco zachęcam jednak, aby zapoznać się najpierw z wszystkimi wątkami z prologu 1, przed rozpoczęciem jego ścieżki. Po prostu lepiej zrozumiecie wtedy świat przedstawiony i bohaterów. Ale do rzeczy! Nasza MC, czyli w zasadzie nudna i dobroduszna dziewoja pracująca w planetarium, okazała się tam być reinkarnacją Bogini Przeznaczenia. Bohaterki, która poświęciła się, aby uratować Ziemię. Stąd najpierw upatrzyło sobie ją na cel 6 zodiakalnych bogów, z których musiała zdjąć piętno grzechu, a w tej części opowieści prześladują ją słudzy władcy ciemności. Była Bogini Przeznaczenia jest bowiem im potrzebna do wskrzeszenia mrocznego pana. I to w zasadzie wokół tego wątku, w wielkim skrócie, toczyć się będzie nowa opowieść od prologu 2.
Już na samym początku nasza MC zostaje zmuszona wybrać sobie obrońcę spośród jednego z bogów, którzy w odróżnieniu od ekipy z prologu 1, nie dali wcześniej ciała (= nie zgrzeszyli). Jej wybór pada zatem na Karno, bo zrobił on na niej najlepsze wrażenie. I na mnie w sumie też, bo powiedzmy sobie szczerze, to chyba jedyny LI, który nie zapowiadał kłopotów. Nie jest ani gburowaty, ani uprzedzony do ludzi, ani nie współpracuje z wrogiem, ani nie ma mocy, która może zniszczyć świat, ani nie jest dziecinny… słowem, Karno prezentował się aż podejrzanie normalnie na tle konkurencji. I jeśli już koniecznie mam się czegoś przyczepić to… byłby to nieciekawy design. Może dlatego tak długo odwlekałam jego ścieżkę?
W każdym razie, po dokonaniu wyboru, kobieta zostaje zmuszona spędzać ze swoim boskim bodyguardem większość czasu. Nie jest to jednak zbyt uciążliwe, bo z władcy konstelacji Raka jest uprzejmy i sympatyczny dżentelmen. Nie narusza przestrzeni bohaterki, nie kpi z niej, wypowiada z szacunkiem o ludziach. Ogólnie – szybko się polubili, przez co dziewczyna czuła się po prostu bezpiecznie. Jeszcze gdy przebywała w zaświatach bogów, dostała łóżko na wyłączność i nie musiała się obawiać (jak to miało miejsce w przypadku pozostałych ścieżek), że jakiś niewyżyty bóg zacznie ją obłapiać albo będzie groził jej śmiercią. Stąd bohaterowie szybko wypracowują sobie rutynę w tym całym „pilnowaniu”. I to na tyle sprawie, że MC może chodzić normalnie do pracy, będąc wtedy odprowadzana przez opiekuńczego i czujnego boga, ażeby żadne mroczne tałatajstwo się do niej nie przypałętało.
Przy okazji poznaliśmy zdolności Karno, które – co tu dużo ukrywać — nie są zbyt imponujące, ale zrobiły wrażenie na naszej MC. Facet potrafi wzmacniać naturalne właściwości rzeczy. Czyli – dla przykładu – może sprawić, że coś słodkiego, będzie jeszcze słodsze itd. Nie może jednak zmienić smaku ze słodkiego na gorzki, bo to byłoby już jak nadanie „nowej właściwości”. A jeśli chcecie znać moje zdanie, to po poznaniu mocy wszystkich 12 bogów, oceniam talent Karno jako najnudniejszy… I poza sezonem 1, gdzie wyjaśnił, na czym jego moce w ogóle polegają, to nie ujrzymy ich w akcji nigdy potem. Nie jestem więc pewna, czemu w ogóle miały służyć? Ale ja ogólnie często miałam wrażenie, że projekt Karno i jego development nie był zbyt przemyślany…
Tak czy inaczej, aby ułatwić sobie pracę, Karno przedstawia się znajomym MC, jako jej nowy chłopak. Co w sumie jej zbytnio nie przeszkadza, bo dość szybko zaczyna mieć na niego crusha. Dzięki temu razem jadą na wycieczkę z pracy po konsultacji z resztą bogów, czy to bezpieczne. I teraz następuje najzabawniejsze. Z jakiegoś powodu zodiakalni bishe są przekonani, że demony nie zaatakują w miejscu publicznym. Pojęcia nie mam czemu… bo boją się złego PR? Nie chcą skrzywdzić przypadkowo ludzi? Czują się onieśmieleni, gdy dużo osób na nie patrzy? Cholera wie z czego wynikało to optymistyczne założenie… które notabene okazało się błędne, bo gdy tylko nadarzyła się okazja, to Crow i Servillah próbowali uprowadzić bohaterkę, ale wystraszyli się władcy konstelacji Raka. W efekcie Karno został zmuszony wymazać pamięć pozostałym świadkom wydarzenia, bo co za dużo emocji, to niezdrowo. A my dowiedzieliśmy się, że poza swoją beznadziejną mocą, potrafi jednak coś więcej.
Ale to tylko wprowadzenie do głównego dania! Okazuje się bowiem, że Karno i MC znali się… od dość dawna. A przynajmniej on ją znał. Sama bohaterka żyje w słodkiej nieświadomości. Bóg Departamentu Życzeń był bowiem zachwycony w przeszłości dziewczynką, która modliła się do gwiazd, ale nigdy nie prosiła o nic dla siebie, zawsze stawiając na pierwszym miejscu dobro innych. Mimowolnie zaczął więc jej trochę „ojcować” i przyglądać z zainteresowaniem. ╮(︶︿︶)╭ Tyle że dziecko rosło, zmieniało się, aż pewnego dnia wreszcie postanowiło jednak wypowiedzieć życzenie w swoim imieniu. Chciała mieć „przyjaciela z gwiazd”. Z oczywistych względów Karno nie mógł pojawić się osobiście. Sprawił jednak, że dziecko zaprzyjaźniło się z pracownicą planetarium (tego samego, w którym MC będzie później pracować). Niestety nie przewidział tylko (ani nie mógł powstrzymać) choroby starszej pani, która wkrótce potem zmarła i opuściła swoją małą przyjaciółkę. Bohaterka była po tej tragedii zdruzgotana, a boga dręczyła bezsilność i poczucie winy. Nie wolno mu bowiem nigdy ingerować w kwestie życia i śmierci. Wyrzucał więc sobie, że zamiast zrobić coś pozytywnego, to stał się dla MC przyczyną cierpienia.
To dlatego Karno podjął kolejną, genialną decyzję, po tym jak jego sekret wyszedł na jaw. Postanawia zrezygnować ze swojej funkcji obrońcy MC, bo jest przekonany, że zawsze doprowadza ją do łez i zbyt przytłacza go świadomość, jak niewiele potrafi zdziałać, nawet będąc bogiem. Konsekwencjami tego postanowienia jest, a jakże by inaczej, to że bohaterka wpada w ręce władcy ciemności. I chociaż scena ta miała być z założenia dramatyczna, wywołała u mnie gromki śmiech. Przede wszystkim dlatego, że stało się to dosłownie w sekundę. MC ma gadkę-szmatkę z Karno, ten odchodzi, pozostali bogowie mają jej pilnować w trybie zmianowym, dziewczyna wychodzi na balkon… i już! Zawinęli ją prosto z siedziby bogów. Stąd wielkie gratulacje dla pozostałej 11 (no, może 10, bo jeden z bohaterów i tak nie ma interesu w pilnowaniu MC – jak już poznamy jego backstory) za rzetelne wykonywanie swoich obowiązków! Z takimi bogami Ziemi nic nie grozi. A przynajmniej przez jakieś 10 sekund. (* ̄▽ ̄)b
Mroczny Władca, jak każdy słabo napisany zły lord, marnuje masę czasu, aby wypluwać z siebie komiczne groźby i przekonywać kobietę, że teraz ma w zasadzie przerąbane… co pozwala Karno spokojnie zrobić zakupy, zapłacić rachunki, wyprowadzić psa i dotrzeć na miejsce, nawet się nie spociwszy. Jakby chciał, to nawet pranie mógłby powiesić, bo te monologi jednak trochę zajęły. A ponieważ w tej ścieżce MC mocno robiła za „pannę w opałach”, to daje się uratować przystojnemu bogu Raka, który — dzięki silne miłości — pozbył się antagonistów w mgnieniu oka i pozamiatane. Mnie zaś zastanawiało dlaczego, skoro on był w stanie nakopać im w pojedynkę, bogowie od początku nie rozwiązali w ten sposób tego problemu? Po co te całe „wybieranie strażnika” i jeszcze spełnianie życzenia jednego z nich za ciężką pracę? Czy to był jakiś konkurs z nudów? Demony są pod ochroną i wolno zabić tylko kilka rocznie? Oh well…
Tymczasem MC przekonuje naszego raczusia, że siłą ludzi jest właśnie to, że nawet po tragedii potrafią się podnieść, czas leczy rany i nie jesteśmy więźniami przeszłości. To dlatego z pogrążonej w żałobie dziewczynki, wyrosła na silną i radosną kobietę. Jest więc przekonana, że odtąd – z Karno u boku – pokonają wszystkie przeciwności, co stanowi początek do ich dość kontrowersyjnego w niebiosach związku. The end. A przynajmniej tyle w sezonie pierwszym.
W tym wątku pojawią się bowiem jeszcze później dwa istotne elementy. Pierwszym z nich jest powrót Mrocznego Władcy, który jednak tak całkowicie zniszczony nie został, ale szczerze powiedziawszy, wypadł w kontynuacji jeszcze gorzej. Ogólnie w ścieżce Karno zrobiono z antagonistów strasznych patałachów, a nie prawdziwe zagrożenie. I to do tego stopnia ignorowane, że gdy właściwie Karno grozi bycie opanowanym przez Władcę Demonów, to pozostali bogowie mają na to wylane i każą mu po prostu… siedzieć w pokoju. Zupełnie jakby miał z tego powodu szlaban. „Dałeś się opętać Władcy Demonów?! Marsz do kąta! I oddaj telefon!”. Karno coś tam zaś postękuje, że kocha MC tak mocno, że dla niej gotowy jest umrzeć. Co niby przez resztę jest ocieniane jako niegodne boga… ale potem – jak to w grach Voltage – wszystko układa się na dobre.
W ostatnim sezonie z kolei, gdy pojawia się już wątek ewentualnego małżeństwa, to Leon postanawia nieoczekiwanie wcielić się w role zazdrosnego… kogo w sumie? Szefa? (W końcu Karno to jego wiceminister). Przyjaciela? (Nie bardzo wiem, czym ta ich bliska relacja się objawiała – poza tym, że bohaterowie tak twierdzili). Mniejsza o to! W każdym razie przejmuje na siebie role antagonisty i zabrania Karno żenić się z człowiekiem, bo „będzie przez wieczność cierpiał”. Odnosząc się do tego, że bogowie są nieśmiertelni, a z jakiegoś tajemniczego powodu wolno im się hajtać tylko raz. Dlaczego? Król Niebios raczy wiedzieć! (Choć szczerze wątpię, bo on miał cały problem w głębokim poważaniu). Leon niemniej wbija kolejne poziomy „bitch mode”, bo nie chce z Karno nawet na ten temat pogadać, obraża się non stop, posuwa do gróźb i przemocy wobec MC… ogólnie dziwiło mnie, co tam się zaczęło odwalać? A wszystko dlatego, bo „Karno jest moim wiceministrem! Będzie się bawić tylko ze mną!”. Yhhh… zostawcie Leonka! Nie psujcie go w moich oczach! (⁀ᗢ⁀)
Paradoksalnie, mimo wielokrotnego podkreślenia, że Karno wolałby w sumie być człowiekiem, to nigdy do tego motywu nie powrócono, ani nie postanowiono go w zakończeniu wykorzystać. Co jest w sumie dość rozczarowujące, ale przypomnijmy, że ostatnie sezony pisał inny zespół, specjalnie dla Zachodnich odbiorców, możliwie więc, że scenarzyści albo o tym nie pamiętali, albo celowo zignorowali to, co powstało wcześniej.
Stąd przechodząc do podsumowania: opowieść Karno zaczęła się fajnie, bo był jakichś plot twist (bardzo słabo ukryty, ale zawsze) i przynajmniej w sezonie pierwszym, LI robił na mnie dobre wrażenie. Był wtedy – zaraz obok Ichthysa, najnormalniejszym i przyjaznym z bogów. Niestety potem jego postać staje się bardzo niekonsekwentna i bardzo często problemy wynikają z tego samego = Karno po raz kolejny zataił prawdę przed MC. Znów cholera wie czemu, ale jakiś taki niezdrowy był ich związek, skoro nigdy nie mogli szczerze pogadać i praktycznie zawsze to z innego źródła dziewczyna dowiadywała się, że znowu Karno coś kręcił…
Ostatecznie więc jego development nie poszedł w żadnym ciekawym kierunku. Niby pogodził się z przeszłością, ale w samym zachowaniu nie było widać żadnego postępu. Cała ścieżka jawiła mi się więc jako absolutnie zmarnowany potencjał. (No i jeszcze ten irytujący Leon!). Zupełnie jakby poza pomysłem, że bohaterowie mają się znać od dawna, nie zaplanowano tu kompletnie nic więcej. Stąd może dlatego, tyle w niej komicznych sytuacji? O Karno w finale mogliśmy dalej tylko powiedzieć, że… jest miły. I lubi pikantne jedzenie. Wątpię więc bym kiedykolwiek chciała jeszcze raz przechodzić jego ścieżkę.