Ścieżka Finley to trzeci z wątków, jaki zdecydowałam się ukończyć w grze o magicznej kociej kawiarni pt. „Hustle Cat”. Bohaterką tudzież bohaterem opowieści (bo mamy tutaj pełną dowolność) jest młoda osoba o imieniu Avery Grey. A ja na potrzeby tego podejścia zdecydowałam, że będzie facetem, dlatego w dalszej części recenzji będę się do MC tak odnosić. Avery jest wyluzowanym aż przesadnie nieodpowiedzialnym, młodym człowiekiem, którego mało co wzrusza, bo powiedzmy sobie szczerze, pasożytuje na innych. Mieszkanie ma od ciotki, niczego konkretnego nie potrafi, lokum, otrzymane z dobroci serca i tak przemienił w wysypisko śmieci, a do szukania pracy wcale mu się nie śpieszy. Zwłaszcza że jego jedynym zainteresowaniem jest żarcie pizzy i zabawa z kotami. Jakiś cudem jednak nawet ktoś tak pozbawiony ambicji, jak Avery znajduje wreszcie całkiem spoko pracę. I tym sposobem trafia do kawiarni A Cat’s Paw, która byłaby nawet dobrym miejscem „na start” życiowej kariery, gdyby nie ciążąca nad nią klątwa. Po opuszczeniu jej murów, wszyscy z obsługi, przemieniają się w koty. A taki sam los czeka również Averiego, bo nie doczytał swojej umowy do końca i nie zwrócił uwagi na drobny druczek… Brawo, bystrzaku!
To właśnie tam, wśród reszty przeklętej załogi, Avery poznaje również Finley, która – przynajmniej początkowo – zrobiła na mnie bardzo antypatyczne wrażenie. Dziewczyna zajmuje się social mediami, ale wydawała się niezdrowo przywiązana do telefonu i uzależniona od ciągłego śledzenia komentarzy. Wszystko dlatego, że pod postacią kotki, Finley wymyśliła serie zabawnych filmików na których… ma pączek na głowie. I to już wszystko. Poważnie. Konkurencja dla „kotów + kromka chleba”. Faktycznie specjalistka od spraw reklamy jak cholera. Z miejsca bym ją zatrudniła! Niemniej, na tym etapie, dziewczynę obchodzi tylko sława. Nieważne jaka, więc niewiele robi sobie z tego, że jej plany na przyszłość są równie dobrze przemyślane jak Averiego. I może dlatego tak szybko próbowała się do niego zbliżyć?
Rzadko bowiem w grach spotykamy się z tak asertywnymi, żeńskimi Love Interest. Przeważnie są to mocno onieśmielone, niepewne swojej wartości dziewuszki albo femme fatale, które po wszystkim odgryzają partnerowi głowę. Finley z kolei balansowała gdzieś pośrodku. Co prawda zdziwiło mnie, że w zasadzie od razu zaczęła do Averiego uderzać. A to nazywając „słodziakiem”, a to wraz z Reesem robiąc mu żart i zachęcając do przebrania się za księcia, a to po prostu obmacując go przy każdej okazji, bo kontakt fizyczny nawiązywała często i gęsto. W naszej kulturze, chociaż nie postrzegamy śmiałych kobiet pozytywnie, to jednak niesprawiedliwie podchodzimy też do facetów i zwykle szydzimy z takich, którzy z powodu obłapiania poczuliby się niekomfortowo. Tutaj zaś – przynajmniej kilka razy – uniosła mi się brew, bo sam MC był tym zachowaniem zakłopotany. Na szczęście później wszystko potoczyło się pozytywnie, bo dziewczyna mu wpadła w oko, ale zastanawiałam się, czy twórcy w ogóle zauważyli, że zachowanie Finley jest dość… agresywne? Nie każdy lubi, by się o niego od razu ocierać… (Co innego, gdy mówimy o ślicznych kiciusiach, ale to inna rzecz!).
Tak czy inaczej, nawet jeśli niezadowolony z tego faktu, to Avery musi w kawiarni pozostać. Jakimś tam dziwnym zbiegiem okoliczności natrafia jednak na magiczną księgę w piwnicy i uczy się z niej magii. Taaa… cóż mam dodać? Tak dobra jest ta fabuła. Ale idziemy dalej! Nasz urodzony bałaganiarz okazuje się specjalistą w kontrolowaniu śmieci, stąd np. puszki, może kształtować wedle swojej woli. Pod warunkiem, że są puste. Czyli w zasadzie… są śmieciem. A podekscytowany swoim odkryciem chłopina nie pragnie niczego innego, jak się swoim odkryciem podzielić. Tyle że Finley wcale nie cieszy perspektywa zdjęcia klątwy. Niby decyduje się pomóc Averiemu, bo sama chce także zacząć studiować magię, ale widać, że coś jej leży na sercu.
Tym sposobem dzieciaki spędzają razem czas po pracy w „prawie-jakby” mieszkaniu Averiego. Finley pod postacią kota, a MC dalej jako człowiek. Jedzą wtedy pizzę (tak, dziewczyna jest wtedy dalej zwierzęciem), żartują, uczą się, a potem zasypiają razem na kanapie. Następnego dnia wracają z kolei wspólnie do kawiarni, ale okazuje się, że Finley ma problem. Jej kanał w social mediach prześladuje hejter. I to nie w stylu tych niegroźnych, którzy jarają się, że wyślą ci maila z wyzwiskami, ale najgorszego rodzaju, bo posuwający się do konfrontacji w realu. Stąd kiedy creepny typ przybywa do kawiarni, już wiadomo, że szykuje się coś niedobrego. Finley jest jednak uparta i twierdzi, że sobie poradzi, a Avery się martwi i niepotrzebnie unosi gniewem. Dlatego też na scenę musi w końcu wkroczyć Mason, która przerywa „kłótnie kochanków” i przepędza natręta swoją groźną aparycją.
To wtedy Finley bierze się też na zwierzenia. Tak naprawdę od zawsze czuła się strasznie przeciętna. Jej kanał był pierwszą rzeczą, w której zaczęła odnosić sukces. To dlatego tak bardzo jej na nim zależy i nie chce dać się nikomu zastraszyć. Mnie zaś przerażało, że w jej perspektywie musi dążyć do sławy za wszelką cenę. Nieważne nawet jakiej, bo powiedzmy sobie szczerze, że medialne dokonania Finley są śmiechu warte… poważnie, pączek na głowie? (Jej rodzice muszą pękać z dumy!). Jeszcze rozumiem, jakby prowadziła ten kanał z poradami kosmetycznymi. Zresztą po tym, jak pomalowała Averiemu paznokcie, ten zachęcał ją raczej, by poszła w tym kierunku. Ale cóż… jak wspominałam, na tym etapie, main hero nie prezentują sobą wiele. Stąd może trochę ciężko było mi im kibicować. Oboje byli jeszcze strasznie dziecinni. Co w ich wieku było już trochę… yhhh…
W każdym razie, jak to creepy mają w zwyczaju, nasz podejrzany jegomość powraca, aby jeszcze raz zaatakować Finley i przedstawić swoje zdanie. Zgodnie z przekonaniem każdego trolla, że jego opinia jest z jakiegoś powodu na tyle wartościowa, że każdy musi ją poznać. Za wszelką cenę. Tym razem Finley nie jest jednak bezsilną księżniczką w opałach, a sama przystępuje do akcji. Używa mocy „blokowania” i „reportowania”, dzięki czemu z miejsca pojawia się radiowóz i policja zabiera jegomościa. Mnie z kolei rozśmieszyła cała scena, bo wyglądało to mniej więcej tak: Finley: Pani władzo, pani władzo, ten typ mi się naprzykrza! Policjantka: a to huncwot, zabieramy go na posterunek i tam sobie pogadamy! Creep nie miał nawet szansy powiedzieć niczego w swojej obronie, bo może Finley i Avery kłamali, może to oni go zaczepili, może to jakaś wendeta? Wiecie, po prostu z miejsca go zgarnęli. I ja rozumiem, że to było działanie magii, ale dude… tak się nie robi, drodzy scenarzyści. Toż to było jawne zignorowanie praw człowieka! (O_O;)
Po tym wesołym akcencie nasi bohaterowie są już oficjalne parą, co pieczętują pocałunkiem i odtąd wspólnie spędzają czas. Fabuła „Hustle Cat” jest jednak zbudowana w taki sposób, że w zasadzie wszystkie wątki kończą się identycznie. I przebiegają identycznie. Rekrutacja > klątwa > 1 problemik > pocałunek > finał. Bo się jeszcze jako odbiorcy przemęczymy, dlatego twórcy w trosce oszczędzają nam za dużo akcji (a sobie pracy). Wiecie, to w końcu nie tak, że „Hustle Cat” reklamowano jako otome, więc chciałoby się nieco poczytać…
Ale do rzeczy! Pojawia się kolejny creep o imieniu Natch. Rzuca na szefa kawiarni zaklęcie, które przemienia go w rzeźbę z rdzy. Graves ostatkiem siły przekazuje swój biznes Averiemu (zaraz potem by pewnie ogłosili upadłość, ale nieważne), przez co staje się on nowym „panem” i głównym „witchem” tego miejsca, a Natch obiera go sobie na cel, bo najwyraźniej jest gotowy zamordować nawet dzieci, byle tylko mieć własny kącik do picia w spokoju macchiato.
Antagonista zdołał nawet dorwać jeszcze dwóch innych bohaterów, nim Finley i Avery uciekli i schowali się w środku budynku. Przy okazji rozwaliło mnie ich rozumowanie, że w sumie dla przemienionych w rdze przyjaciół nie da się już nic zrobić, więc… no trudno! Nie będą przecież ryzykować. Poważnie, zastanawiam się, czy ktoś, kto pisał ten scenariusz, zwrócił chociaż uwagę, na jaką parę dupków oni w tym dialogu wyszli? Ale podejrzewam, że nie. Po przeanalizowaniu sobie jednak tego wszystkiego ponownie, bohaterowie doszli do wniosku, że jeśli zostaną w środku, to prędzej czy później zeżrą ich koty. Nie mogą więc ukrywać się w nieskończoność i to ich wreszcie zmobilizowało do wyjścia na zewnątrz i stawienia wyzwaniu czoła. Nie przyjaciele, nie poczucie obowiązku, nie zemsta za Gravesa… ale, no, tak niefajnie byłoby po prostu skończyć w brzuchu szalonego z głodu puszka. To już lepiej zardzewieć!
Avery niewiele tym razem ze swoimi śmieciami zdziałał, ale Finley po odkryciu sekretu, że Natch był w jakiejś tam kapeli muzycznej z ex szefem, zdołała go na stałe zbanować = pozbawić magii. Jak? Nie pytajcie. Podobnie jak nie ma sensu się głowić, dlaczego gdzieś w połowie tej historii bohaterowie uwolnili się od kociej klątwy. Ale „na szczęście” Graves też odrdzewiał, więc powiedział dzieciakom, że cool i wszystko wraca do normy. A, i Finley, jak chce, może z nim ćwiczyć transformacje, to będzie mogła się od czasu do czasu przemieniać w kota i kontynuować swoją wielką karierę celebrytki w social mediach. W końcu jest jeszcze tyle rodzaju wypieków, którymi mogłaby balansować na głowie: drożdżówki, jagodzianki, kremówki…
O dziwo jednak całość kończy się pozytywniejszym akcentem. Avery i Finley zostają razem, ale dziewczyna angażuje się… w bycie superbohaterką. W sensie nocami pilnuje miasta i spokoju tych, którzy również są nękani. W końcu teraz ma do dyspozycji swoją magię. No i robi wreszcie z życiem coś sensownego. W odróżnieniu od Averiego. U tego bez zmian.
A ja, zmierzając do podsumowania, powiem, że mam już bardzo niewielkie oczekiwania względem tej gry. Trzy wątki wystarczyły, aby mnie przekonać, że zrobiona ona została bez pomysłu, na szybko, z byle jakim scenariuszem i średnią oprawą wizualną, prawdopodobnie tylko po to, by szybko sprostać obietnicom z kickstartera i o niej zapomnieć. Najbardziej widać to chyba po powtarzalności i projekcie samej LI. Polecam zwrócić uwagę na jej ręce, które wyprostowane, przez źle zastosowaną perspektywę, sięgałyby dziewczynie do kolan. A raczej wątpię, by twórcy celowo planowali dać jej taki defekt. Z kolei na innym CG wygląda, jakby twarz jej się roztopiła… Choć może to po prostu lukier zaczął jej spływać na twarz?
To nawet nie jest średnia opowieść. To tylko coś, co udaje ścieżkę, z czego w najlepszym wypadku mogłam się teraz nieco pośmiać… gdyby tylko było mi do śmiechu, ale zamiast tego walczyłam z frustracją. Czemu? Bo gra wywaliła mi się do pulpitu dwa razy, zawsze przy tym samym dialogu, więc nie jest nawet wystarczająco połatana. I to po takim czasie! Dlatego — ze swojej strony — odradzam, co nie często zdarza mi się na blogu, ale zdecydowanie lepiej spożytkować ten czas na coś innego.