Zabranie się za „True Ending” gry „London Detective Mystia” sporo mi zajęło, ale w końcu się udało, bo nie lubię zostawiać rzeczy w połowie. Domyślnie to ukryte, ostatnie zakończenie powinno służyć za epilog, który wyjaśnia nam wszystkie smaczki i wątki. Niestety w tym wypadku tak nie jest, bo widać, że twórcy liczyli na kontynuację, która nigdy nie powstała. Stąd, nawet po przejściu „True Endingu” wiele rzeczy pozostaje w zawieszeniu, a zapowiedzi tego, co wydarzy się później, wzmacniają tylko uczucie rozczarowania. Załóżmy jednak, że przymkniemy na to oko i spróbujemy potraktować „London Detective Mysteria” jako całość na potrzeby tej recenzji. Inaczej już teraz musiałabym zacząć narzekanie…
Emily w końcu postanawia wziąć się za sprawę wyjaśnienia zagadki morderstwa swoich rodziców sprzed laty. W tym celu zaczyna badać jedyne poszlaki, jakie posiada np. fotografie czy portrety zostawione przez ojca i analizować, jaki los spotkał jego przyjaciół. Jak bowiem udało się jej potwierdzić, wszyscy bliscy znajomi państwa Whiteley również odeszli w tajemniczych okolicznościach. Z kolei w tle odbywają się przygotowania do Bożego narodzenia i dziewczyna jest nieco przygnębiona, że spędzi je sama, co nie umyka uwadze jak zawsze czujnego Holmesa.
Chłopaki postanawiają odwiedzić Emily w jej posiadłości, aby poprawić jej nieco humor. Wzruszona MC zwierza się im wtedy ze swojej misji i opowiada, jak to niedawno wróciła do Londynu, bo po zastaniu sierotą ukrywała się przez długi czas na prowincji. W końcu była świadkiem mordestwa jako dziecko. Musiała więc otrzasnąć się z traumy. I to Pendelton finalnie zapewnił jej bezpieczeństwo i pomógł pokonać żałobę. Tak się jednak dziwne składa, że lokaj musiał wyjechać na Boże narodzenie… i zostawił otwartą szufladę w swoim biurku, z dziwnymi kluczami. Przypadek? Nie sądzę! Dzięki temu młodzi detektywi dowiadują się, że ojciec Emily miał w piwnicach tajny pokój z dokumentacją i należał do służb sekretnej inteligencji.
Niedługo potem Emily dostaje wiadomość od niejakiego hrabiego Beckford. Prosi on dziewczynę o przybycie, bo inaczej czeka go śmierć. Na miejscu wszystko okazuje się oczywiście pułapką. A jakże! Stąd Emily i Holmes muszą walczyć o przetrwanie, bo we wszystko okazuje się zamieszany profesor Moriarty. Facet – jak przystało na antagonistę – opowiada dzieciarni o swoich mrocznych planach. Jak to gromadzi cenny kulturowe zabytki brytyjskie i podmienia je na fałszywki, z czego wraz z Beckfordem zrobili sobie biznes. Nie jest to jednak jego główny cel. Moriarty jest zafiksowany na „tworzeniu zbrodni”. Można więc powiedzieć, że cały sens istnienia szkoły dla detektywów łączy się z jego działalnością, bo bez profesora nie byłoby spraw do rozwiązywania itd. Nawet nie próbujcie szukać w tym sensu… (Btw. Beckfrod kiedyś też przyjaźnił się z Whiteley’ami, ale ich zdradził i „zbrukał” swój pierścień od królowej).
W każdym razie Moriarty podaje Holmesowi narkotyk i próbuje go przekonać do dołączenia do swojej organizacji – Spellbounds. Chłopak jednak się opiera ciemnej strony mocy. W międzyczasie na scenę wkraczają Watson Jr. i Jack, aby obronić Emily, bo w końcu jest bezużyteczną sierotą. Ale profesorek ma na taką okoliczność jeszcze jednego asa w rękawie. Przyzywa – niczym Pokemona – Lupina, mówiąc mu, że może sobie wybrać cokolwiek z jego kolekcji w zamian za pomoc. Tyle że francuski złodziej woli się przypodobać MC, a cenne przedmioty, to preferuje kraść, a nie dostawać w nagrodę. Ostatecznie więc również przechodzi na stronę drużyny, za co Emily dziękuję mu raz po raz.
Potem – tradycyjnie – znikąd biorą się wybuchy, antagoniści znikają, Beckford prawdopodobnie ginie w pożarze (kto go tam wie!), na scenę wkraczają Kobayashi z Akechim, bo akurat „byli w okolicy”, a całość kolekcji trafia do Brytyjskiego Muzeum. Sprawa rozwiązana. Przy okazji Pendelton wyłazi ze swojej krajówki, by powiedzieć, że od początku znał prawdę, ale chciał chronić Emily aż będzie gotowa, by odkryć ją sama. Po jaką cholerę tak narażał swoją podopieczną i jej kolegów, zamiast po prostu pogadać? Bladego pojęcia nie mam! Szczególnie, że potem – w między czasie, udając swój bożonarodzeniowy urlop – znalazł w Akademii Lupina, aby wysłać go MC do pomocy… yyy… no to nie mógł się już pofatygować osobiście? Po co te wszystkie intygii? I dlaczego Lupin nawet w True Ending musi mieć najbardziej bad assowe sceny? Trochę to nie fair względem reszty chłopaków ;).
Tyle jednak wystarcza, abyśmy odblokowani dodatkowy scenariusz, z którego wynika, że dzieciarnia rozjechała się na wszystkie strony. Watson i Holmes postanawiają towarzyszyć swoim ojcom na wojennym froncie (no, fajny pomysł, by „zmężnieć”). Jack trafia do jakichś lochów i jest torturowany za zdradę organizacji. Pendelton bierze prysznic (co to? darmowy fan servis?) i wyrzuca sobie, że słabo mu idzie opieka nad córką przyjaciela. Kobayashi i Akechi wracają do Japonii. Emily postanawia dalej, na własną rękę, badać sprawę zabójstwa rodziców, aby znaleźć sprawcę, więc robi sobie przerwę od Akademii, a Lupin przesiaduje w Paryżu, gdzie tęskni za dziewczyną aż zaczepia go syn Moriartiego, bo ma do niego „sprawę”. Co na 100% skończyłoby się dobrze.
Przyjaciele obiecują sobie, że spotkają się za dwa lata. Składają w tym celu uroczystą przysięgę i opowieść się kończy. (Ah, no i wcześniej Holmes podpala rezydencje Emily, aby skłonić ją do nieprzesiadywania tam całe dnie… szczegół! A jakbyście znali jakiś otaku, to sugeruje jednak tego nie próbować). Stąd, jak wspominałam na samym wstępie, niewiele z tego wszystkiego wynika i wyraźnie brakowało twórcom pomysłu, jakby ten epilog sensownie poprowadzić. Niby jego jedyną zaletą jest zebranie kilku dodatkowych CG. Bez całej reszty moglibyśmy bowiem się spokojnie obejść. Trudno jednak powiedzieć, czy go polecam, czy nie – bo tak po prawdzie, aby go odblokować, musicie przejść wszystkie ścieżki, więc na tym etapie, już doskonale wiecie, z czym „London Detective Mystia” się je i czy macie do tego jeszcze cierpliwość…
Ale skoro mogę już trochę pojęczeć, to dodam, że za strasznie przykre uważam fakt, iż dopiero w epilogu Emily się nieco usamodzielnia i postanawia pobierać od Pendeltona lekcje samoobrony czy strzelania. Wychodzi bowiem na to, że w kontynuacji planowano zrobić z niej zaradniejszą protagonistę, a nie wiecznie wymagającą opieki, ładną lalkę. A przynajmniej tak tylko podejrzewam. W końcu nigdy się tego nie dowiemy. Podobnie jak nie zyskamy odpowiedzi na pytanie: kto faktycznie stał za morderstwem jej rodziców? Lecz to nie tak, bym nad tym jakoś specjalnie ubolewała…