Nim zaczęłam jeszcze „Scarlet Fate”, wiedziałam, że Akifusa nie jest zbyt lubiany, co było dla mnie niemałym zaskoczeniem, bo w końcu głosu użycza mu ten sam seiyuu, którego większość z nas kojarzy z roli Arsena Lupina w cieszącym się dużą popularnością „Code Realize”. Osobiście miałam przy tym pewne wątpliwości, czy zdołam się przekonać do postaci w stylu bakadere. (Wiecie, takiego pocieszonego matołka, z którego każdy kpi). I mówiąc szczerze, że nie przepadam za tym archetypem. Mam bowiem wrażenie, że ktoś, komu przez 99% czasu antenowego dano funkcje comedy relief, nie może potem wiarygodnie wypaść na pierwszym planie. Co zresztą przykład Akifusy doskonale obrazuje, bo chłopina absolutnie nie udźwignął roli main hero. Ba! W samej walce finałowej funkcje największego bad assa skradł mu nieoczekiwanie inny bohater drugiego planu. A nawet MC – zwykle zaradna i silna – była tutaj jakoś mniej użyteczna, bo jakby nie potrzeć skoro wprowadzono do fabuły ochroniarza, to częściej musiała robić dla niego za damsel in distress.
Ano właśnie! Czas przybliżyć nieco postać głównej bohaterki. Shiki (= domyślne imię) jest kimś w rodzaju wojowniczko-kapłanki. Nosi tytuł „księżniczki Tamayori”, a jej zadaniem jest opiekować się świątynią Kifu, jak również strzec przeklętego artefaktu – miecza powstałego z ciała jednego z najstarszych bogów. Dlaczego? Bo jeśli ktokolwiek uszkodzi pieczęć na ostrzu, zacznie się odliczanie do końca świata. Jak zatem widać sprawa jest poważna, a na Shiki ciąży obowiązek odnawiania pieczęci… przy pomocy swojej duszy. Przerąbane – myślicie? To jeszcze nie wszystko! Nasza MC musiała swój tytuł odziedziczyć w specjalnym rytuale, który polega na tym, że córka zabija matkę. W przyszłości zaś Shiki czeka dokładnie taki sam los z ręki swojej córki.
Jakby tego było mało, na horyzoncie pojawia się tajemniczy Oni, powstały z nienawiści, który zmierza w stronę Kifu, bo tylko „dziewica od miecza” może mu zaszkodzić. Wkrótce więc wokół naszej bohaterki zaczynają gromadzić się bogowie, onmyoji i inne, szemrane typy, aby zjednoczyć siły w walce z potworem. Stąd trzeba przyznać, że – przynajmniej początkowo – Akifusa bardzo słabo wypada na tle innych love interest np. kami. Jest od nich dużo młodszy, mniej doświadczony, praktycznie bezużyteczny… Chociaż trenuje jak szalony, to nie potrafi w sparingu pokonać nawet Shiki, którą przecież – jako główny dowódca sił świątynnych – powinien chronić. Tymczasem to księżniczka częściej przychodzi mu z pomocą niż na odwrót. Na dodatek, co tu dużo mówić, Akifusa do bystrych nie należy. Stąd pozostali bohaterowie kpią sobie z niego złośliwie np. Kuuso-no-Mikoto (kami i narzeczony MC) czy Furutsugu (onmyoji ze stolicy) lub traktują z pobłażaniem Gentouka (kami pod postacią lisa) czy Kodo no Mae (kami z klanu bogów-wojowników).
Już w trakcie pierwszego, poważnego starcia z demonem, szybko okazuje się, że chłopaczek na niewiele się zdaje. I chociaż wielu obrońców Kifu podziwiało go za determinacje, to Akifusa długo wyrzucał sobie, że nie potrafił w żaden sposób ograniczyć strat w szeregach i musiał patrzeć na śmierć tak wielu towarzyszy broni. W zasadzie ich sytuacja byłaby pewnie krytyczna, gdyby nie nagłe pojawienie się innego onmyoji – Domana, który pomógł mieszkańcom Kifu przy pomocy armii marionetek. Ale nic na świecie nie przychodzi za darmo, więc również Doman miał pewien pomysł, jak można mu się za wsparcie odwdzięczyć. Namówił Shiki, aby udała się z nim do stolicy, a tam połączyła siły z armią cesarską. Tylko w ten sposób będą mogli powstrzymać następny atak demona, a z braku lepszych perspektyw dziewczyna godzi się na ten plan.
Na miejscu bohaterowie początkowo dają się zauroczyć cudom stolicy, a my po raz kolejny przekonujemy się, że Akifusę potrafi przechytrzyć nawet baba na targowisku, wmawiając mu, że ma kamień (wyglądający zupełnie przypadkowo jak te na ziemi wokoło), który daje siły, zapewnia miłość, leczy choroby i ogólnie „gardło sobie podrzyna”, a „Niemiec płakał, jak sprzedawał”, więc trafiła mu się oferta życia. Choć trzeba przyznać, że chłopak miał chociaż dobre intencje, bo zamierzał to badziewie oddać Shiki, nawet jeśli miałoby go kosztować wszystkie pieniądze. (-‸ლ) Trudno było jednak nie postrzegać go potem jak… no, trochę taką życiową sierotę? Jeśli wiecie, co mam na myśli? Shiki była bowiem na jego tle zbyt charyzmatyczna, dzielna i zaradna… W sensie, jako odbiorcy, mogliśmy zachodzić w głowę, jakim cudem on uwolni się z kategorii „nieporadny, młodszy brat”.
Chcecie więcej przykładów? Ależ proszę! W zasadzie to tylko za namową Shiki (albo presją, jak kto woli), Kodo no Mae zdecydował się w ogóle trenować z Akifusą, dzięki czemu chłopak zaczął się rozwijać pod czujnym okiem kami. Jak sam twierdził, stamina to było jedyne, w czym był naprawdę dobry. I faktycznie, ilość powtórzeń, jakie wykonywał, prezentowała się naprawdę imponująco, tyle że w pewnym momencie scenarzyści trochę przesadzili i miałam wrażenie, że w praktycznie każdej scence tej parki Shiki obserwuje po prostu z boku, jak chłopak ćwiczy… Trochę jakby twórcom brakowało innych pomysłów, czym zapełnić im ten wspólny czas.
Potem robi się tylko jeszcze bardziej dramatycznie. Oni wreszcie atakuje, a siły cesarstwa są równie bezradne, jak obrońcy Kifu. W efekcie Akifusa, Furutsugu i Gentouka praktycznie robią za żywą tarczę, by osłonić Shiki przed zabójczym ciosem, a to skłania dziewczynę, by spróbować użyć mocy miecza… ale ostatecznie i tak nie ma okazji. Nagle bowiem Akifusa powstaje (dosłownie z martwych) i wpada w coś w rodzaju szału bojowego. Sam rozwala wszystkie cienie (sługów stworzonych przez demona), a na koniec atakuje nawet main bossa. Udaje mu się bowiem jakoś transformować za sprawą miecza. Co w ogóle nie powinno być możliwe, bo tylko księżniczki Tamayori miały władzę nad przeklętym ostrzem. Akifusa rani jednak potwora, więc ten się wycofuję, dzięki czemu bohaterowie przetrwali bitwę.
Następnego dnia Akifusa nie pamięta niczego ze swojego pojedynku. Jest jednak onieśmielony faktem, że Shiki czuwała przy jego boku aż do odzyskania przytomności. Nie chce też myć ręki, którą trzymała – za co dostaje ochrzan od kobiety, że to niehigieniczne. Cóż jednak zrobić, skoro na tysiące sposobów dawał do zrozumienia, że tak naprawdę kocha księżniczkę? Z czego po części kpił sobie Kodo no Mae, dzięki czemu Shiki również odkryła prawdę, ale… niewiele z tym faktem zrobiła. W końcu Akifusa był tylko jej sługą, a ona sama musiała urodzić w przyszłości córkę o boskiej krwi, aby zginąć z jej ręki i przekazać swoje przeklęte brzemię dalej. Dlatego w jej świecie nie było miejsca na miłość.
Po wydarzeniu na placu boju Shiki (nazywana przez arystokracje Raiko) i Akifusa (przedstawiający się jako jej wasal) cieszą się dużą popularnością na dworze. Ekipa świętuje nawet zwycięstwo i wspólnie raczą się sake. Potem zaś księżniczka i jej ochroniarz podziwiają razem Księżyc i chociaż chłopina próbuje, to nie potrafi ułożyć wiersza, w którym chwaliłby jego piękno… Well… Może to i lepiej? Mamy w grach otome aż nadto złej poezji. Tak czy inaczej, ten nagły wzrost wpływów i sława księżniczki, to ostatnie czego chciał Doman, stąd razem ze swoim panem – Sadashige – kombinują jak tu panią Raiko pozbawić uznania cesarza. A jak wiadomo, najlepiej zawsze atakować najsłabsze ogniwo – w tym wypadku Akifusę, który zdołał się nieco zachłysnąć swoją nową siłą. Zwłaszcza że po raz pierwszy udało mu się w sparingu pokonać również księżniczkę Tamayori, co wcześniej nigdy nie miało miejsca.
Stąd Doman wykorzystuje naiwność oraz dobre serce chłopaka, pokazując mu „w sekrecie”, jak cesarscy wysłannicy palą wioski i mordują tsuchigumo, kastę wygnańców, żyjących na uboczu w biedzie. Onmyoji przekonuje chłopaka, że sam ma związane ręce, bo jego rodzina jest przetrzymywana jako zakładnicy, ale jeśli tylko Akifusa mógłby zabić jego pana – okrutnego Sadashige – to ten nieludzki proceder mógłby zostać powstrzymany. I tyle w zasadzie wystarcza, by chłopak zakradł się do zamku, wpadł w pułapkę i o mało nie zamordował młodego cesarza, bo jakoś tak przypadkowo „pomylił pokoje”. Zaraz potem został zresztą pobity przez Domana, który wprost nie mógł się doczekać, aby wyśpiewać mu bolesną prawdę.
I muszę przyznać, że ten motyw mi się nawet podobał. Rzadko kiedy bakadere dostają aż tak mocno od życia po tyłku, a tutaj dosłownie wszystko się sypnęło. Furutsugu i jego ojciec, którzy dotąd zapewniali księżniczce azyl w stolicy, musieli uciekać i stracili cały majątek. Cesarstwo zaś oficjalnie uznało Shiki za wroga, co miało się odbić na bezpieczeństwie mieszkańców Kifu. Nic zatem dziwnego, że rudowłosy onmyoji o mało nie rozszarpał Akifusy już po jego powrocie do drużyny. Ten zaś chętnie popełniły nawet honorowe samobójstwo… gdyby nie błagania Shiki. MC miała bowiem wobec swego sługi stary dług wdzięczności, co nie każdy potrafił zrozumieć.
Czas więc na małe backstory! Trzy lata temu, już po poznaniu prawdy o rytuale dziedziczenia, Akifusa próbował pomóc dziewczynie uciec. Miał być tylko jej ochroniarzem, ale przecież wychował się razem z nią, przyjaźnił i kochał, nie potrafił więc patrzeć na jej cierpienie i znosić dłużej apatii, w jaką wpadła po zabiciu matki. Niestety, zostali wtedy odnalezieni i powstrzymani m.in. przez ich wspólnego przyjaciela Tomonoriego. Akifusa zaś nigdy sobie nie wybaczył, że zawiódł i wypuścił dłoń Shiki, gdy go potrzebowała. W końcu nie rozumiał, że dla niej samej nawet tylko próba i iskra nadziei była wystarczającym powodem, aby odzyskać chęć do życia – czy jak sama mówi – „utracone serce po Rytuale Dziedziczenia”.
Po powrocie bohaterów do Kifu dowiadujemy się więcej na temat mocy Akifusy. Okazuje się, że w jego żyłach płynie krew kami, który kiedyś oszukał i uwiódł pierwszą księżniczkę Tamayori. Wszystko, dlatego że chciał od niej dostać zdolność kontrolowania miecza i zemścić się na innych bogach, którzy zniszczyli jego klan. Koniec końców Tokoyo-gami, czyli wspomniany bóg, pożałował swojej intrygi, bo księżniczka Tamayori umarła w jego ramionach, byle tylko ponownie zapieczętować miecz i wyrwać go ze szponów szaleństwa, w jakie popadł. Od tej pory potomkowie jego krwi przysięgli wieczną służbę kolejnym strażniczkom miecza, aby odkupić grzech Tokoyo-gamiego.
Doman nie zamierza jednak dać bohaterom tak łatwo uciec. Podąża za nimi do Kifu i stawia ultimatum, domagając się, aby Akifusa zabił część mieszkańców, a wtedy kara od Cesarstwa będzie lżejsza. Naturalnie, chłopak nie jest w stanie tego zrobić, pomimo iż zgłosili się ochotnicy – starzy i schorowani ludzie. Tomonori próbuje więc wypełnić zobowiązanie w jego imieniu (= mordując wszystkich sam), ale onmyoji i tak ich oszukał. Co w zasadzie i tak nie ma znaczenia, bo chwile potem Kifu zostaje zaatakowana przed Oni, który zdołał się już zregenerować i przypomnieć sobie, że miał być głównym antagonistą. Tak jakby. Bo w tej ścieżce, co chwila ktoś inny będzie starał się o tę rolę.
Najpierw Doman, który uprowadza Shiki razem z mieczem, a potem próbuje przemienić ją w jedną ze swoich bezmyślnych lalek. Co nawet udaje mu się w pierwszym bad endingu, bo kobieta dochodzi do wniosku, że w sumie tak będzie lepiej. Chce już niczego nie czuć i zapomnieć o cierpieniu. Jeśli jednak chcemy dotrwać do szczęśliwego finału, Shiki musi „zawalczyć o serce, które Akifusa jej niegdyś zwrócił”. Tym sposobem parka toczy pojedynek razem z Domanem, a Akifusa, niczym bohater shonena, obrywa raz po raz śmiertelne rany i powstaje. Wszystko dzięki krwi kami. Co zaczyna mocno wkurzać onmyoji. (I mnie też, bo zrobił się z niego jakiś zombiak… Co on był nieśmiertelny, czy jak?). Btw. to zabawne, jak w zasadzie scenę wcześniej Doman opowiadał o swoich ambicjach i odpalił, że robi to wszystko, bo chce zostać cesarzem. I nie można mu mieć tego za złe, bo „uważa się za prostego typa o nieskomplikowanych potrzebach”. To się dopiero nazywa szczerość!
W każdym razie walka nie trwa długo, bo znikąd pojawia się… Tomonori! (A co, myśleliście, że jeden z LI? A gdzie tam! Furutsugu, Gentouke, Kuuso i Kodo no Mae dosłownie wcięło… Niby dalej gdzieś tam walczyli z cieniami i demonem w tle, ale tak ich zepchnięto na margines fabuły, że aż żal). Nie patyczkując się z wrogiem, czerwonowłosy zabija onmyoji, prezentując mu sztylet pod gardło. Następnie zabiera księżniczce miecz i deklaruje, że odkąd to on będzie villainem. Dlaczego? Bo jest zazdrosny. Nie potrafi zaakceptować tego, że po powrocie ze stolicy Shiki wybrała Akifusę, chociaż to on zawsze wierniej jej służył. Przy okazji chce też wszystkich uwolnić od okrutnego losu, by np. MC nie musiała ginąć z ręki własnej córki itd. i aby tego dokonać, zamierza zniszczyć świat. Ah, i wcześniej próbował skraść osłabionej Shiki całusa, ale potem zmienił zdanie. (A ja pomyślałam wtedy, że chyba przespałam jakąś część fabuły, bo to, czego byłam świadkiem, nie kleiło mi się absolutnie przyczynowo-skutkowo (-_-;)・・・ ).
…i nic dziwnego, bo tak naprawdę Tomonori ściemniał! Chciał wymusić na przyjaciołach, aby go zabili, po tym, jak zjednoczył się z mieczem, dzięki czemu artefakt nareszcie zostałby zniszczony i Shiki byłaby wolna. (Ah, no i wcześniej zasiekał Oni). Akifusie przypada więc rola marionetki, która posłusznie wypełnia wolę swojego dużo bystrzejszego i zaradniejszego kumpla. W sensie chłopaki walczą, niby w obronie świata i MC, ale Akifusa domyśla się nagle, że coś jest nie tak, bo Tomonori nie daje z siebie 100%, więc ten wyjawia mu wreszcie prawdę. O tej cudownej metodzie zniszczenia ostrza, Tomonori dowiedział się z tajemniczego zwoju, który ukradł. Prawda, że wygodne? Ah, no i oczywiście, nie mógł wspomnieć o tym przyjaciołom wcześniej, bo Akifusa chciałby się wtedy poświęcić w jego miejscu. A Tomonori nie zamierzał na to pozwolić, bo planował zatrzymać najlepszą robotę dla siebie. W efekcie, ze łzami w oczach, Akifusa zabija jedynego kumpla, a Shiki jedynie domyśla się, co się stało, ale nigdy nie dostaje oficjalnego potwierdzenia.
Po powrocie do Kifu dostajemy info, że cesarstwo straciło zainteresowanie świątynią (…dlaczego?), Sadashige prawdopodobnie został zamordowany przez Futursugu i jego staruszka (okej…), a pozostali bogowie opuścili wioskę i udali się gdzieś w cholerę… (︶︹︺) . Parka ćwiczy następnie razem kenjutsu, by potem pójść na grób przyjaciela i oddać mu cześć, wymienić pocałunek pod sakurą i wreszcie ślubować sobie wieczną miłość. Scenkę kończy zaś info, że wzięli ślub niedługo po głównej fabule. The end.
W neutralnym zakończeniu, jeśli nie zbierzemy dość wpływów u Akifusy, obaj panowie padają w trakcie finałowej walki. Reszta wygląda dość podobnie. Shiki wraca do Kifu, wolna od okrutnego losu i cieszy się swoją wolnością, wspominając przyjaciół. Z tą różnicą, że kami zostali z nią, aby jej pomagać. Tylko odchodzą tylko, jeśli musieliby znosić towarzystwo Akifusy? Ciekawe…
W drugim bad endingu: Tomonori zostaje całkowicie opanowany przez miecz, traci poczytalność i zabija obu przyjaciół, więc jego plan wziął spektakularnie w łeb. Tak się kończy poleganie na instrukcji z podejrzanego zwoju.
Co prowadzi nas do podsumowania… że to była prawdopodobnie najsłabsza ścieżka w całym „Scarlet Fate”. Chciałam polubić Akifusę i nawet było mi go w wielu momentach żal np. po tym jak dał się zrobić w balona Domanowi i dosłownie wszyscy mieli ochotę go udusić, ale przez te ciągłe potknięcia po prostu słabo wypadał w funkcji love interest.
Znacznie lepiej prezentował się jako przyjaciel Shiki i myślę, że gdyby twórcy poszli w tym kierunku, dali nam friendship route, to byłaby to o wiele rozsądniejsza decyzja. Przestało mnie więc dziwić takie krytyczne nastawienie wielu recenzentów… Chociaż, nie. To nie tak, że uważam całą ścieżkę za złą! Wręcz przeciwnie, przez swoje liczne porażki, Akifusa jawił mi się jako bardziej ludzki i łatwo było się z nim identyfikować. W końcu kto chociaż raz w życiu spektakularnie nie spartaczył i nie chciał się potem zapaść pod ziemię?
Stąd nie powiem, że był to źle napisany bohater. Po prostu nie udźwignął roli, w jaką próbowano go wpisać. Co widać szczególnie w walce finałowej, gdy cała opowieść zmienia się nagle w dramat trójki przyjaciół… a nie wspólną walkę pary kontra przeciwności losu. Miałam też wrażenie, że hartowanie tej postaci, absolutnie po trupach, przebiegało zbyt ekspresowo. Co sprawiło, że w efekcie wiemy o nim jedynie, że stał się silniejszy. Ale czy dojrzalszy? Cóż, gra zostawiła nas bez odpowiedzi na to pytanie. A szkoda, bo widać tu sporo niewykorzystanego potencjału. Zamiast Akifusa „super mistrza miecza”, wystarczył Akifusa „odebrałam swoją życiową lekcję”. Pozostaje mi więc wierzyć, że naprawiono ten błąd w fandiscu.