Furutsugu startuje na nieco gorszej pozycji od reszty chłopaków, bo nie jest kami, więc nie urodził się od razu z super mocami, ale musiał na swoją siłę zapracować. Pozornie jest to typowy, archetypiczny LI w stylu flirciarza. W sensie będzie rzucał słabymi komplementami przy każdej, nadarzającej się okazji, z czego – moim skromnym zdaniem – ciągłe powtarzanie MC, jaka jest piękna, było najzwyczajniej nudne. Na szczęście to tylko pozory, bo ten bohater ma nieco bardziej skomplikowany problem. Tyle więc z tego dobrego, że przynajmniej fabuła zaskoczyła nas kilka razy – choć jej koniec był już absolutnie przewidywalny.
Ale o tym za chwile, bo najpierw wstęp! Bohaterką gry „Scarlet Fate” jest zbliżająca się do dwudziestki Shiki ( = domyślne imię), która piastuje funkcje księżniczki Tayamori – odziedziczoną po swojej matce. Jej zadaniem jest opieka nad potężnych artefaktem, mieczem powstałym z ciała jednego z najstarszych bogów, którego użycie może wywołać koniec świata. Aby więc tego uniknąć, kolejne pokolenia księżniczek oddają ostrzu kawałek swej duszy, żeby na koniec zostać zabitymi przez własne córki i przekazać im ten okrutny obowiązek. Stąd na naszej bohaterce, od samego początku, ciąży straszliwe piętno grzechu, a ona sama nie myśli wiele o przyszłości, bo wie, że jej koniec będzie szybki i bolesny.
I właśnie ze względu na tę silną więź, jaką dziewczyna czuła do zamordowanej matki, Shiki nie może pogodzić się z faktem, gdy odkrywa, że jej rodziną wioskę atakują cienie, a pierwszym celem potworów pada kobieta, rozszarpana na oczach swojego dziecka. Stąd jeszcze tego samego wieczora, MC zabiera miecz i udaje się pokonać cienie, by znaleźć ulgę chociaż w akcie zemsty. Tak bardzo jednak pogrąża się w masakrowaniu pozostałości po pokonanych stworach, że nie przestaje ich ciąć aż do momentu, gdy powstrzymuje ją nieznany onmyoji. I to właśnie w takich okolicznościach poznajemy w fabule Furutsugu, który przybył za polecenie swego ojca aż ze stolicy. Dlaczego? Bo nienawiść w ludziach powołała do istnienia inne monstrum – straszliwego Oni, który odpowiada za tworzenie cieni, a niepowstrzymany, może sprowadzić na wszystkich zagładę w nie mniejszym stopniu niż przeklęty miecz.
Shiki jest zawstydzona, że Furutsugu zobaczył ją, gdy straciła nad sobą panowanie, ale z drugiej strony czuje wdzięczność, iż nie powiedział nikomu z Kifu o jej małym, nocnym wypadzie z polowaniem. Wkrótce zresztą bohaterka nie ma za bardzo czasu, aby się nad tym zastanawiać, bo onmyoji tłumaczy zebranym jak sprawa jest poważna. Stolica mobilizuje wojsko, aby przygotować się do wspólnego ataku na Oni, który zniszczył już wiele klanów bogów i ludzi (więcej na ten temat w wątkach Kuuso czy Kodo no Mae). Stąd nasi protagoniści planują przeciwstawić się zagrożeniu jeszcze w Kifu. Odkrywają bowiem, że Oni zmierza w stronę miecza – jedynej broni, która może mu jeszcze zaszkodzić, a podczas przygotowań Furutsugu, Shiki, ale także Akifusa (ochroniarz MC), Kuuso-no-Mikoto (jej narzeczony i kami), Gentouka (kami pod postacią białego lisa) i Kodo no Mae (kami z klanu węża), jednoczą siły, aby wziąć udział w epickiej bitwie. Niestety, nawet ich wysiłki nie wystarczają, aby powstrzymać Oni. Dlatego bohaterów w ostatniej chwili ratuje przybycie innego onmyoji – Domana, który ma na swoich usługach armię marionetek. Ekscentryczny mnich zresztą nie patyczkuje się zbytnio i z miejsca oznajmia naszej MC, że musi udać się z nim do stolicy, bo tylko tam dysponują odpowiednimi zasobami, aby zdziałać cokolwiek. A odmawianie mu byłoby wielce nierozsądne…
Postawiona pod ścianą Shiki, dochodzi do wniosku, że faktycznie tak może być dla wszystkich najlepiej. Szczególnie że nie chce narażać mieszkańców Kifu i ufa Furutsugu wystarczająco, aby postąpić zgodnie również z jego wolą. Tym sposobem bohaterowie udają się we wspólną podróż. W trakcie której Akifusa dba, by Furutsugu nie zapominał, gdzie jego miejsce i trzymał się od księżniczki z daleka. (Nie nazywał piękną, nie zaczepiał, a najlepiej to nawet nie patrzył w jej stronę). I chociaż w pierwszym odczuciu stolica zachwyca wszystkich swoim splendorem, to dość szybko okazuje się, że skrywa drugie, znacznie mniej przyjemne oblicze. Shiki odkrywa, że wszędzie panuje bieda. A ta popycha ludzi do rozpaczliwych czynów, jak np. wprowadzenie MC w pułapkę zastawioną przez złodziei, przed czym ratuje ją tajemniczy przyjaciel Gentouki – o imieniu Aterui.
Na Cesarskim dworze również nie udaje się im wiele zdziałać, bo szlachtę bardziej interesują przyziemne sprawy. Wolą bawić się w nadawanie nowych tytułów (to dlatego nasza bohaterka zyskuje nowe imię – Mimamoto Raiko, a nawet zostaje adoptowana, by podnieść swój status społeczny), niż zjednoczyć przeciwko prawdziwemu zagrożeniu. I tylko ojciec Furutsugu — Yoshikage, u którego nasza MC zresztą gości, wydaje się człowiekiem pragmatycznym, zimnym, ale jednocześnie zaangażowanym w problemy społeczne np. z własnych środków wybudował szpital dla biedoty.
Co ciekawe, Furutsugu nie jest nawet jego prawdziwym krewnym, a jedynie został przygarnięty. Pierwotnie pochodzi bowiem z linii słynnego onmyoji – Semei, gościa który przewidział koniec świata, a niektórzy nawet wierzą, że jest reinkarnacją swego wybitnego dziadka. Tymczasem syn Semei nigdy nie zaakceptował spłodzonego bękarta, stąd chłopiec wiódł bardzo smutne życie, szybko utraciwszy matkę, a potem wychowując się na ulicy. I prawdopodobnie marny byłby jego koniec, gdyby nie trafił pod skrzydła Yoshikage. To dlatego stał się przybranemu ojcu absolutnie oddany, wypełniając jego każdy, nawet najbardziej okrutny rozkaz bez pytania, bo wierzył w jego wizję świata i słuszność podejmowanych decyzji. Nawet gdy serce i rozsądek podpowiadały mu, że przez niektóre z nich stał się zwykłym mordercą…
Może dlatego w tej ścieżce, zamiast tradycyjnie skupiać się na drodze Shiki do pogodzenia z własnym grzechem, więcej uwagi poświęcono tutaj przemianie samego Furutsugu? Dość szybko możemy zauważyć, że on się szczerze księżniczką zauroczył, za jej najzwyczajniejszą dobroć. Kobieta ani razu nie przeklinała na swój zły los. Zamiast tego ciągle walczyła o ratowanie świata, choć ją samą czekała tak przygnębiająca przyszłość lub nawet pocieszała Furutsugu, gdy ten pogrążał się w melancholii i grał na flecie. Najbardziej jednak zaimponowała mu swoim heroicznym aktem odwagi, gdy nie bacząc na plany Domana, rzuciła się na pomoc wieśniakom – z kasty wygnańców (tsuchigumo) – których domy zostały przez szlachtę podpalone. To wtedy onmyoji doszedł do wniosku, że cokolwiek miałoby się stać z nim samym, chce MC za wszelką cenę ochronić. A to sprawiło, że mimowolnie, po raz pierwszy w życiu, sprzeciwił się swojemu ojcu. Początkowo Yoshikage zastanawiał się bowiem, czy nie lepiej byłoby usunąć księżniczkę Tamayori i po prostu zabrać jej miecz.
Główne zagrożenie nie pozwala jednak o sobie długo zapomnieć i bohaterowie ponownie muszą stanąć do walki. Tyle że demon okazuje się już zbyt potężny, aby mogli go powstrzymać. W trakcie rozpaczliwej bitwy Furutsugu rzuca zakazane zaklęcie i zatrzymuje dla Oni czas, zamrażając go na okres jednego miesiąca… kosztem swojego własnego życia. Nim jednak może Shiki wyjaśnić działanie czaru, parka zostaje jeszcze zaatakowana przez zabójców wysłanych przez Yoshikage i Furutsugu musi zabijać własnych kamratów, aby ocalić ukochaną. Chociaż mężczyzna już otwarcie wyznaje księżniczce swoją miłość, ta ostrożnie przyznaje, że jedynie go lubi – lecz nawet tyle wystarcza, by dla niej pokonywał granice niemożliwego. Furutsugu zbiera praktycznie wszystkie ciosy, a mimo to, ani na moment nie przestaje wpatrywać się w Shiki z miłością.
Wreszcie bohaterom udaje się przeczekać zagrożenie i nawet wrócić do domu Yoshikage. Ojciec zmienia wtedy plan i dochodzi do wniosku, że jego syn może równie dobrze uwieść księżniczkę i podporządkować tym samym ich woli. Oczywiście, Shiki nie pozostaje na takie manipulacje ślepa i z pomocą Kuuso potwierdza, że to w istocie Yoshikage stał za próbami zamachu na jej życie. (Btw. skąd kami o tym wiedział? – nie wiemy). Dziewczyna nie chce jednak od razu zdradzać się ze swoim odkryciem, no i nie potrafi porzucić Furutsugu po tym, jak ten poświęcił swoje zdrowie, aby kupić im nieco czasu. Chociaż mnie osobiście bawiło, że wszyscy wiedzieli, że ten zamrożony demon tak sobie tam stoi – niczym okoliczna atrakcja turystyczna – i absolutnie nikt nie wydawał się jakoś tym faktem szczególnie przejęty. Zagłada świata? „Pomyślę o tym jutro!” – zgodnie z filozofią Scarlet O’Hary. Można też sobie z nim zrobić spokojnie selfie!
W efekcie Furutsugu większą część fabuły będzie odtąd spędzał zmożony chorobą. Zaklęcie wysysa bowiem z niego resztki życia, ale nie da się go już powstrzymać ani odwrócić. W międzyczasie Yoshikage dogaduje się ze słynnym, poszukiwanym przez szlachtę przestępcą – Ateruim, który problem nierówności stanowej rozwiązuje, zabijając w zaułku każdego, kto jest lepiej urodzony. Facetowi udaje się nawet przekonać księżniczkę Tamayori, że dogadanie z wygnańcami, to dobry pomysł, bo będą wtedy mieli dwa stronnictwa po swojej stronie, co zwiększy ich szansę z demonem. Co w sumie miało sens… ale już kompletnie pozbawione logiki jest dalsze działanie Yoshikage. Czyli dosłownie pozwalanie, by Aterui wpadał w morderczy szał i zabijał każdego na swojej drodze. Włącznie z ziomkami, w których imieniu podobno rozpoczął całą tą wendetę. Szybko jednak wychodzi na jaw, że staruszek Furutsugu jest po prostu nieźle pogrzany. Uważa, że jego wizja „pokojowego świata” wymaga krwawej rewolucji. Musi najpierw doprowadzić obecny system do upadku (pozbywając się wszystkich), aby na zgliszczach zbudować nowy porządek. Takie typowe chrzanienie antagonisty… Chrzanić armagedon, chodźmy gilotynować szlachtę! Bo czemu by nie?
Ach, ale to nie wszystko! W tej ścieżce mamy jeszcze jednego wariata. A chodzi dokładniej o zapomnianego nieco Domana, którego jedynym celem istnienia jest udowodnienie… że mógł na potęgę pokonać swego arcy rywala – dziadka Furutsugu, czyli Semei. Stąd to jemu powinien przypaść tytuł najpotężniejszego onmyoji. Yyyyh… (-‸ლ). I teraz pewnie zastanawiacie się, jak zamierza tego dokonać? Ano, uwalniając Oni, oczywiście! Niech protagoniści poczują, że boli. Poza tym Doman pewnie już zdołał zrobić sobie z nim zdjęcia.
Shiki z kolei zdołała wreszcie odwzajemnić uczucia Furutsugu, bo nie mogła dłużej ignorować jego cierpienia ani gniewać się z powodu zdrady. Co więcej, poprosiła, aby ją zabił, jeśli wierzy, że tak faktycznie będzie dla świata lepiej i jest przekonany, że jego ojciec ma racje. W końcu i tak postrzega się jako „grzesznicę”, a jako księżniczka Tamayori była od początku skazana na śmierć z ręki własnej córki. Stąd odejście w innych okolicznościach, jawi się jej wręcz jako ucieczka od tego przygnębiającego przeznaczenia. A Furutsugu faktycznie, przez chwilę, rozważa jej kuszącą propozycję, potem jednak dochodzi do wniosku, że cokolwiek by się nie wydarzyło, nie jest w stanie skrzywdzić kobiety.
Parka udaje się najpierw razem powstrzymać Domana i Furutsugu przyjmuje na siebie każdy cios, który mógłby dosięgnąć Shiki. Jest to zarazem dla nas okazje do odblokowania pierwszego, smutnego zakończenia. Dziewczyna może bowiem zostać pokonana, jeśli zamiast podnieść ofudę Furutsugu, sięgnie po miecz – a wtedy Doman po prostu ją unieszkodliwi, aby chwile potem zabić „rozczarowującego wnuka Semei” na jej oczach. Jeśli jednak kupi ukochanemu nieco czasu, to tyle wystarczy, aby znalazł ich Yoshikage i przeszył Domana dziesiątkami strzał.
Rozczarowany tatulek prosi następnie, by Shiki oddała mu miecz. W przeciwnym wypadku zabije Furutsugu… (ach, kolejny murowany kandydat do tytułu ojca roku!). Inaczej nie uda mu się zbudować świata, w którym panuje „absolutny pokój”. W końcu po rzezi na szlachcie trzeba jeszcze pokonać Oni. Cokolwiek to znaczy. Jakby był chociaż trochę mniejszym hipokrytą, zauważyłby pewnie, że ze swoim obecnym stanem umysłu nie postawiłby nawet zameczku z piasku bez popadania w większy obłęd – a co dopiero mówić o rewolucji, ale co tam. Ma prawo, bo w jego back story była nieszczęśliwa miłość do kobiety z kasty wygnańców. Furutsugu zauważa wtedy – całkiem logicznie – że tego już za wiele. Staruszek z kolei jest rozczarowany, że przez dziewczynę wiara jego syna została zachwiana. A przecież takie przydatne narzędzie sobie wychował!
Niemniej Shiki nie może pozwolić Furutsugu bezsensownie umrzeć. Szczególnie że już miała dość jego tendencji do autodestrukcji (i ja też), bo facet praktycznie przez całą ścieżkę wymyślał tylko nowe sposoby, jak tu się jeszcze skrzywdzić dla jej dobra. MC odpieczętowuje miecz, marnując tym samym poświęcenie setek księżniczek Tamayori, i na nic zdają się błagania Furutsugu, aby tego nie robiła. Yoshikage zabiera ostrze, a bohaterowie podążają jego tropem. Bo choć demon zostaje pokonany, a stolica spalona, to czeka ich ostatnia walka.
Shiki używa swoich mocy, aby odebrać Yoshikage panowanie nad mieczem i toczy z nim zażarty pojedynek. Co ciekawe, jeśli chcemy uniknąć kolejnego bad endingu, nie możemy poprosić Furutsugu o pomoc. Ten jest bowiem już zbyt wykończony i tylko da się niepotrzebnie zabić. Co było dla mnie miłym zaskoczeniem, bo rzadko kiedy w grach otome pozwalają głównej heroinie być takim bad assem, by dać jej solówkę z antagonistą! (Wspominałam już, że kocham Shiki? (´♡‿♡’) ). Niestety, Furutsugu musiał się ostatecznie wtrącić, nawet nieproszony (chociaż może to i lepiej, bo CG było prześliczne) i po raz kolejny rzucić swoje uber samo destrukcyjne zaklęcie – te, gdzie przemienia się w człowieka-motylka. On po prostu nie może się powstrzymać, aby nie robić za kamikaze!
I teraz jeśli nie zebraliśmy w trakcie gry dostatecznej ilości wpływów u naszego rudowłosego onmyoji, to facet umiera w finałowej bitwie, od nadmiaru zużytej mocy, na chwilkę przed swoim ojcem. Yoshikage wykorzystuje jeszcze ostatnie tchnienie, by wyznać, że kochał go jak prawdziwego syna, a potem także pada, wskutek czego miecz zamienia się po prostu w pył. W następnej scenie, dalej jako Raiko, mając u swego boku wasala Akifusę, przemianowego na Watanabę Tsuna, dziewczyna kontynuuje pracę na cesarskim dworze, by zadbać o los mieszkańców.
W szczęśliwym zakończeniu, Yoshikage zostaje pokonany, ale ostatkiem sił rzuca zaklęcie, by ocalić swojego syna. W efekcie parka najpierw ratuje stolicę, a potem wspólnie poświęca się odbudowaniu wszystkiego, co w trakcie konfliktów zostało zniszczone. Co więcej, towarzysze pokpiwają sobie z Furutsugu, że jak na kogoś, kto był tak mocny w gębie, to nie widzą progresu w jego relacji z księżniczką. A to najwidoczniej motywuje go do działania (i rani męską dumę), bo onmyoji prosi wreszcie Shiki, by została jego żoną, wymieniając pocałunki. Przypomina także o przysiędze, jaką złożyli sobie w trakcie bitwy, że będą kontynuowali czułości – tam, gdzie przerwali ostatnio, jeśli wszystko się szczęśliwie ułoży – co też oboje skwapliwie czynią, aż do zaciemnienia obrazu. (¬‿¬ )
I teraz, jeśli mam być szczera, w tym wątku naprawdę wiele się działo, ale mam wrażenie, że miejscami aż za dużo. Zupełnie jakby starano się wepchnąć zbyt wiele motywów do za krótkiej historii. Mieliśmy problem Shiki, jej grzech, przeklęty miecz i demona, ale też poczucie winy Furutsugu, ciężar bycia krewnym Semei, złe relacje z ojcem, rywalizującego Domana, problemy społeczne, złą szlachtę, niebezpiecznego Aterui, czyhających zabójców – i to z kilku stronnictw, zazdrosnego Akifusę, i cholera wie, co jeszcze, przez co sceny aż pękały od nadmiaru informacji. Stąd nie bardzo rozumiem, dlaczego scenarzyści nie zdecydowali się tego nieco posprzątać i pewne wątki uprościć. Np. spokojnie można by olać kwestie adopcji. Albo wyciąć kilka fragmentów z graniem na flecie. Jasne muzyczka była spoko, ale poważnie, na ile to w sumie służyło rozbudowaniu postaci? Ano, wcale.
W każdym razie, to nie tak, że uważam ten wątek za nieudany. Jedyne odrobinę słabszy od tego, co do tej pory widziałam w grze. Furutsugu miał piękne CG, a i jego projekt postaci był bardzo oryginalny. Nie mogę też przyczepić się gry seiyuu, stąd gdyby nie te drobne potknięcia, poważnie nie miałabym na co narzekać. A tak? To wciąż dobra ścieżka. Jeśli przechodzicie ją w ramach aplikacji „Shall We Date”, to może nie pierwsza, którą rekomendowałabym do kupienia, ale też nie ma co jej niepotrzebnie unikać, bo zapewni Wam długie godziny rozrywki. No i może wyciśnie z oka łezkę albo dwie…