Kodo no Mae jest ostatnim z grupy LI, którzy dołączają do protagonistki gry „Scarlet Fate”, stąd poznajemy go w fabule nieco później od reszty paczki. Ten zawsze zdystansowany wojownik pochodzi ze słynnego klanu Omi (Węży), który nawet wśród kami uchodził za jeden z najbardziej wpływowych i silnych, często będąc mediatorem w trakcie konfliktów między bogami. Kodo no Mae cieszy się dodatkowo reputacją bohatera, jednego z najsilniejszych wężowych bogów, stąd jego wsparcie dla drużyny szybko okazuje się nieocenione. Zwłaszcza że już w pierwszej scenie, w której się pojawia, ratuje naszej MC życie, pokonując tajemnicze cienie.
A skąd się w zasadzie wzięły? Ano, przybyły po miecz. Bohaterką „Scarlet Fate” jest bowiem zbliżająca się do dwudziestki odważna i charyzmatyczna kobieta o domyślnym imieniu Shiki. Na MC spoczywa straszny obowiązek pilnowania oręża, który powstał z ciała jednego z bogów stworzenia. Piastując tytuł księżniczki Tamayori, Shiki musi oddawać część swojej duszy artefaktowi, w trakcie specjalnego rytuału, aby podtrzymać wiążącą go pieczęć. W przeciwnym wypadku świat czekałaby zagłada. Ale to nie wszystko! Shiki skrywa jeszcze jeden sekret, a konkretniej – jak sama mówi – „grzech”. Księżniczko-kapłanki Tamayori przejmują bowiem swoje obowiązki w ramach specjalnego Rytuału Dziedziczenia, w trakcie którego córka zabija matkę, aby przejąć od niej opiekę nad mieczem. Stąd przyszłość Shiki, trzeba przyznać, jest dość ponura. I chyba niewiele innych bohaterek gier otome, że się pożalić na równie zły los. Wiecie, być zamordowanym przez własne dziecko. Stąd nasza MC żywiła przekonanie, że cała jej egzystencja ogranicza się tylko do bycia strażniczką artefaktu i nie ma nawet co nawet marzyć o przeciwstawieniu się przeznaczeniu. To byłoby zbyt egoistyczne. I jak tu Shiki nie pokochać?
Mimo to dziewczyna się nie żywi żalu do losu i gdy tylko na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie – świat atakuje potworny Oni, powstały z nienawiści – nie waha się ani chwili, aby spróbować go powstrzymać. Wraz z grupą towarzyszy: Akifusą – swoim ochroniarzem, Gentouką – kami będącym białym lisem, Kuuso-no-Mikoto – kami będącym jej narzeczonym i Furutsugu – onmyoji ze stolicy, Shiki próbuje przeciwstawić się cieniom, które zostały stworzone przez demona i zaatakowały jej rodzinną wioskę Kifu.
To właśnie wtedy, gdy sytuacja wydaje się już beznadziejna, do walki dołącza Kodo no Mae, który — jak się okazuje — ma własne sprawy do rozwiązania z demonem. Choć nie od razu poznamy jego pełną motywację. Mężczyzna przedstawia się jako jedyny ocalały z klanu Omi i – przynajmniej początkowo – wydaje się szukać jedynie zemsty. Co więcej, podczas poprzedniego starcia, gdy Oni był jeszcze znacznie słabszy, wojownikowi udało się go nawet zranić. Stąd zgładzenie demona, wspólnymi siłami, wydaje się nie być poza możliwościami drużyny. Szczególnie gdy ma się po swojej stronie tak potężnych kami, jak Kodo no Mae, Kuuso czy Gentouka.
Mimo to, chociaż umiejętności szermiercze kobiety nie mają sobie równych, Kodo no Mae jest wyjątkowo przeciwny temu, by Shiki towarzyszyła im w kolejnym starciu. Wiecie, chodzi o typowe podejście, że pole bitwy to nie miejsce dla niewiast. Aby go przekonać do zmiany zdania, MC proponuje pojedynek, chcąc udowodnić wężowemu bogu, że nie jest tak bezsilna, za jaką ją uważa. W sumie musi po prostu wytrzymać trzy jego ataki, z czego każdy jest silniejszy od poprzedniego. Shiki udaje się jednak zaimponować Kodo no Mae swoją determinacją i sprytem. Ostatecznie więc wszyscy razem udają się na pole bitwy, a Shiki asystuje nawet bogu, dzięki czemu może zobaczyć działanie jego mocy na własne oczy. W tym jego unikalną magie kontrolowania ziemi i wody.
Niestety, nawet zmobilizowanie sił bogów i ludzi na niewiele się zdaje, bo Oni okazuje się przeciwnikiem potężniejszym, niż podejrzewali. Szybko szala zwycięstwa przechyla się na niekorzyść obrońców Kifu i gdyby nie nagła pomoc innego onmyoji ze stolicy – Domana, bohaterów prawdopodobnie czekałaby porażka. Co nie znaczy, że odczuwają wobec nowo przybyłego wdzięczność. Jego „wygodne” pojawienie się i armia ludzkich-marionetek, jaką steruje, bynajmniej nie sprawia, że chcą przyjąć jego zaproszenie i udać się wraz z nim do stolicy.
Zamiast tego Shiki woli posłuchać sugestii Kruka (czyli Kuuso, którego Kodo no Mae w ten sposób nazywa) i udać się, poszukać pomocy u Kamimusuhi, jednej z trójki najstarszych bogów, która stworzyła życie na ziemi. W końcu, jeśli ktokolwiek wiedziałby, jak powstrzymać demona i co zrobić z mieczem, to właśnie ona. Wspólne podróżowanie zbliża z kolei do siebie drużynę, chociaż nie wszyscy od razu darzą się taką samą sympatią. Dla przykładu Akifusa wprost zaczyna prześladować Kodo no Mae, prosząc starszego wojownika, by ten został jego mistrzem, ale kami nie chce brać sobie żadnego wychowanka na głowę, bo „miał już kiedyś jednego”. Mimo to godzi się na okazjonalne sparingi, które zwykle nie kończą się dla biednego chłopaka za dobrze np. głową wbitą w piach.
Na miejscu, w zaświecie stworzonym przez Kamimusuhi, bohaterom nie udaje się za wiele zyskać. Bogini, u której szukali pomocy, wyraża postawę „what ever” i wymijająco bredzi coś o tym, że taka jest kolej rzeczy i wszystko, co się kiedyś narodziło, musi też umrzeć. A-ha. Dlatego by nie tracić czasu Kodo no Mae postanawia udać się na zwiad i zobaczyć, jak wygląda sytuacja z demonem, w czym Shiki postanawia mu towarzyszyć. Podczas tej wspólnej wyprawy, kobieta poznaje nieoczekiwanie wojownika z zupełnie innej strony. Kodo no Mae próbuje bowiem ją przekonać, że jest najlepszym graczem Go wśród kami… tyle że nigdy nie udaje mu się zwyciężyć, a co więcej oszukuje. Ilekroć tylko nie ma już szans na wygraną, używa swoich wodnych mocy, aby „przypadkiem” przewrócić plansze, a potem udaje, że nie wie, jak to się stało. (Ah, zupełnie jak moja słodka siostra!). I to był chyba najsympatyczniejszy fragment całej tej ścieżki. Najbardziej dało się w nim odczuć, jak parka bardzo się różni, ale jednocześnie może uczyć od siebie. Np. Shiki przydały się lekcje, aby do pewnych spraw się bardziej dystansować.
Niestety, kondycja Shiki jest znacznie gorsza od kami, dlatego nie może wytrzymać szybkiego tempa marszu. To wtedy Kodo no Mae postanawia się przed nią trochę popisać. Bierzę dziewczynę w ramiona i – dosłownie – przebiega cały potrzebny dystans z szybkością wiatru. Co więcej, w pewnym momencie, zeskakuje nawet z klifu, bo uznał, że poprzedni wyczyn to jeszcze za mało, aby księżniczce zaimponować. Zupełnie niepotrzebnie! XD
Bohaterom udaje się potwierdzić, że sytuacja z demonem wygląda znacznie gorzej, niż podejrzewali. Co zresztą wkrótce prowadzi do ataku Oni na zaświaty bogów, bo jakimś sposobem potwór odnalazł miecz i jego powierniczkę. (Więcej na ten temat w ścieżce Kuuso). Boscy strażnicy Kamimusuhi oraz drużyna ponownie jednoczą siły, aby powstrzymać zagrożenie, ale wtedy dzieje się coś nieoczekiwanego. Kodo no Mae zdradza przyjaciół, nie zabija demona, ale czeka aż ten zmieni się w mniejszą, człekokształtną formę i go uprowadza.
Rozczarowana Shiki próbuje potem podążyć śladami kami, a nawet udaje się jej znaleźć go jako pierwszej ze wszystkich tropiących. Ponieważ Kodo no Mae nie chce wydać demona, a dziewczyna szuka zemsty za ofiarę, jaką ponieśli mieszkańcy Kifu, to dochodzi między nimi do starcia. W normalnych okolicznościach księżniczko-kapłanka nigdy nie miałaby szans z bogiem, ale ten był już osłabiony po licznych potyczkach. Shiki udaje się więc z nim wygrać, ale ostatecznie nie potrafi się zdobyć na zabicie przyjaciela, co ten wykorzystuje i ogłusza ją uderzeniem. Po odzyskaniu przytomności kobieta odkrywa, że nie tylko została uwięziona za magiczną barierą, ale jeszcze musi zostać w kryjówce z demonem, gdy w tym czasie Kodo no Mae planuje powrót do zaświatów, bo skoro ma już księżniczkę Tamayori i miecz, to teraz brakuje mu tylko Klejnotu i Kamimusuhi.
Po co? Tego dowiadujemy się z jego back story! Chociaż Kodo no Mae był legendą swojego klanu, to nie tak, że darzył pobratymców jakąś szczególną sympatią. Od dziecka był zmuszony walczyć w ich imieniu i brać udział w konfliktach, które nawet dla niego samego nie miały sensu, a ten LI bynajmniej do „myślicieli” nie należy. Pewnego razu natknął się jednak na chłopaka z klanu, który jako jedyny przeżył starcie pomiędzy bogami – Ayayomiego. Chcąc mu zrekompensować doznane krzywdy, Kodo no Mae zapytał młodzieńca czego pragnie, spodziewając się, że zostanie poproszony o zemstę. Dzieciak błagał jednak słynnego wojownika, by ten zamiast tego przyjął go na ucznia, bo chciał stać się silniejszy. I tak zaczęła się ich przyjaźń. Kodo no Mae zaczął krytyczniej patrzeć na swój klan, który podsycał konflikty i odrzucał każdego, kto nie nadawał się na wojownika – w tym Ayayomiego, a od bystrego dzieciaka nauczył się także gry w Go i odnalazł wreszcie cel w swoim nudnym i usłanym zabijaniem życiu.
Sielanka nie mogła jednak trwać wiecznie, bo przecież nie o to w tragicznych historiach opowiadanych przez love interest chodzi! I tutaj dostajemy dość mętne wyjaśnienia, które moim zdaniem nie miały zbytniego sensu, ale nie zepsuły mi odbioru całości. Ayayomi jakoś daje się omamić i jakoś użył artefaktu Lustra (kolejnego niebezpiecznego badziewia, należącego do trójki najstarszych bogów), wskutek czego zamienia się w demona i stracił nad sobą kontrolę. Przy okazji wybił cały klan Omi, a potem kolejne grupy bogów i ludzi, za co po części odpowiedzialny jest Kodo no Mae. W końcu zmarnował idealną szansę, aby dobić ucznia i go powstrzymać, gdy ten był jeszcze słabszą wersją potwora.
Stąd, początkowo, Shiki ani myśli pomagać Kodo no Mae w próbach uratowania Ayayomiego. Uważa, że ryzyko jest zbyt wielkie, bo stawką w przypadku przegranej są – jakby nie patrzeć – los całego świata. Co więcej, po tym jak została więźniem wężowego boga, dowiaduje się, iż Kodo no Mae karmi byłego ucznia swoją energią życiową. Jest więc tym wszystkich mocno obrzydzona i nie potrafi pozbyć się pragnienia zemsty. Z czasem zaczyna jednak postrzegać jego poświęcenie i zaangażowanie w próbę ocalenia chłopca jako coś wyjątkowego. Nawet jeśli rozumie i zgadza się, że kami dopuścił się „grzechu”, to wciąż podziwia sposób, w jaki mężczyzna próbuje walczyć z okrutnym przeznaczeniem. Czyli coś – do czego sama nigdy nie była zdolna.
Przy okazji biedny Kuuso no Mikoto piekli się w zaświatach, że Wąż nie tylko go wykiwał, ale także uprowadził narzeczoną. Nie mam pojęcia, w jaki sposób dowiedział się o reszcie (czyli o tym, jak Shiki i Kodo no Mae zbliżyli się do siebie), ale potem, po ponownym spotkaniu z przyjaciółmi, zdaje się świetnie poinformowany, że między nimi rozwinęło się uczucie. W końcu spędzili ze sobą masę czasu w jakiś magicznych chatkach, grając w Go, gadając o przeszłości i bawiąc z małym demonkiem w „niby rodzinę”. Ale wspominam o tym w recenzji tylko dlatego, że jedynie w tym wątku widzimy, iż kruczy bóg był naprawdę o Shiki zazdrosny, rozczarowany przegraną i – jak sam wyznaje – na swój sposób kochał księżniczkę. Ooooh… (づ ̄ ³ ̄)づ
Niestety ścieżka Kodo no Mae ma też słabszy fragment, a jest nim atak Domana na Kifu. Ot, Shiki dostaje nagle info, że ma nie mówić nikomu, zabrać artefakty i wrócić do domu, to może onmyoji daruje zakładnikom życie. Dziewczyna, z jakiegoś tajemniczego powodu, wypełnia polecenia szantażysty, ale na miejscu pojawia się Kodo no Mae, który wybacza jej zdradę, bo „nie mógł opuścić kobiety, którą kocha”. Potem jednak kami z jakiegoś powodu udaje, że tylko się nią bawił i uważa za nic… by oszukać Domana…? Hę…? Ale jednak zmienia zdanie i całuje Shiki na oczach onmyoji… aby oszukać Domana…? …Że co? Co tam się kurde odwalało? Nieważne! Całość kończy się pojedynkiem oraz, naturalnie, przypomnieniem onmyoji, że jest tym razem tylko pobocznym antagonistą, więc ma się nie wychylać. Shiki obrywa nożem, ale w sumie nie dzieje się jej nic poważnego. A po całym wydarzeniu Kodo no Mae dziękuję MC, że cały czas w niego wierzyła, wyznaje swoje uczucia i obiecuje, że kiedyś również ją ocali przed przeznaczeniem – choćby miał porwać ją z Kifu wbrew jej woli.
Tymczasem Kamimusuhi daje się przekonać, by spróbować rozdzielić Ayayomiego od Oni, ale plan bierze w łeb. Chłopak zostaje kompletnie opętany przez swoją demoniczną naturę, więc bohaterowie muszą z nim walczyć, a my jesteśmy świadkami tysiąca scen w stylu „odniosłem śmiertelną ranę, ale powstaje na jeszcze jedną rundę”. Kuuso wybacza nawet Kodo no Mae, bo postanawiają zjednoczyć sił. Z kolei wężowy bóg ujawnia, że ma jakąś Uber-hiper-tajemniczą formę, która daje mu niesamowitego powera, więc może spróbować dzięki niej skopać tyłek byłemu uczniowi. (A mnie rozbawił fakt, że skoro wszyscy kami mieli tak naprawdę takie asy w rękawie, to czemu ich nie użyli jednocześnie, by powstrzymać zagładę świata? Kuuso, Gentouka, nawet Akifusa… Who knows and who cares! Kodo no Mae wygląda w tym nowym wydaniu za dobrze, abym się takimi szczegółami przejmowała! Ma nawet brokacik na włosach – jak jednorożec! (´♡‿♡’)
Niemniej, ujawnienie dodatkowej mocy, wcale nie oznacza dla ekipy automatycznego zwycięstwa, stąd możemy zobaczyć kilka interesujących endingów:
W pierwszym z nich Shiki nie słucha polecenia, aby nie mieszać się do walki i zostaje zabita. Trochę zdziwił mnie bezemocjonalny sposób, w jaki seiyuu czytał w trakcie tej sceny swoje kwestie – gdy wężowy bóg trzyma martwą ukochaną w ramionach – ale może chcieli pokazać, że on jest doskonale oswojony ze śmiercią, ze względu na swoją burzliwą przeszłość?
W drugim, nazwijmy go „neutralnym”, zakończeniu, Shiki zdejmuje pieczęć z miecza, dzięki czemu udaje się jej powstrzymać Oni i ocalić Wężusia przed przyjęciem śmiertelnego ciosu… ale tysiące lat poświęcenia księżniczek Tamayori idzie się kochać, bo odpalenie mocy artefaktu włącza odliczanie do zagłady świata. Tym sposobem wszędzie zaczynają się pojawiać kataklizmy, a choć początkowo przyjaciele próbują się skryć w zaświecie stworzonym przez Kamimusuhi, to ostatecznie przeżywają jedynie Kodo no Mae i Shiki. Zrozpaczona dziewczyna, przytłuczona poczuciem winy, próbuje popełnić wielokrotnie samobójstwo. Wkrótce więc wężowy bóg dochodzi do wniosku, że nie może dłużej patrzeć na jej cierpienie. Prosi by Kamimusuhi wymazała Shiki wszystkie wspomnienia, również te o nim samym, i pozwoliła jej zacząć z czystą kartą w nowym świecie, który powstanie na zgliszczach starego. Ah, i przy okazji, jeśli to możliwe, to by w wersji Ziemi 2.0. było mniej wojen. Na co Kamimusuhi odpowiada tradycyjnie „spoko”, szkoda więc, że nie mogli wprowadzić takich usprawnień do swojego dzieła wcześniej – skoro to możliwe. Wiecie, jakiś pacyfistyczny patch. 😛
Wreszcie, w happy endingu, bohaterom udaje się pokonać Oni, ale Kodo no Mae opuszcza ukochaną i udaje się w długą, samotną podróż na 2 lata. Shiki powraca więc do Kifu, aby pełnić swoje poprzednie obowiązki księżniczko-kapłanki, słuchając od czasu narzekać Kuuso na temat tego, ile jeszcze zamierza czekać. W końcu o wiele lepsza partia – jego zdaniem (i moim) – jest tuż obok. Oh, uwielbiam go! Poważnie, przy tych wszystkich bad assowych scenach, jakie miał nawet w wątku Kodo no Mae, podczas walki z demonem, nie mam pojęcia, jak Shiki mogła zgodzić się na zerwanie zaręczyn. (Twórcy gry aż nadto podkreślili, że bez jego pomocy wężowy bóg byłby już dawno martwy). Niestety dla Kruka, Kodo no Mae wreszcie się odnajduje, aby „uprowadzić”, jak kiedyś obiecał, kobietę, ale ta prosi by uprowadził ją następnego dnia, o konkretnej godzinie, przed bramami świątyni. Innymi słowy: by nie gadał głupot, bo musi się z wszystkimi pożegnać, a potem razem ruszają w podróż, podobno do krainy bogów, by znaleźć sposób na uwolnienie Shiki od przeklętego miecza.
I czego by nie mówić o pewnych dziurach logicznych, to była bardzo przyjemna ścieżka. Może nie tak romantyczna jak innych panów, bo Kodo no Mae był bardziej skupiony na swoim zadaniu, niż na Shiki, ale to nie znaczy, że zabrakło pomiędzy nimi ładniejszych scen, jak np. gdy Shiki przesadziła z alkoholem i odpoczywała na jego ramieniu czy gdy wspólnie ukrywali się razem w chatce. Wężowy bóg zdecydowanie wzbudził moją sympatię za poświęcenie oraz wyluzowany sposób bycia. Jedyne więc czego mogę żałować, to że fabułą w końcówce gry zrobiła się mocno rozlazła, jakby twórcom zabrakło pomysłu, czym wypełnić sceny od ukrywania się aż do finalnej bitwy. Ale to naprawdę drobny mankament.