Mam wrażenie, że cały miesiąc już minął, a ja dalej czytam o tych ninja. No, ale zamiast w jakość, w „Eternal vows” poszli w ilość, stąd po raz kolejny przyszło mi recenzować kolejny wątek nowego wojownika cienia z klanu Nokizaru. Masato, bo tak się nasz następny LI zwie, nie zainteresował mnie początkowo ani projektem postaci, ani charakterem. Dziwny, mrukliwy typ o zielonych włosach, wydawał się z jakiegoś powodu… podirytowany (?) na widok bohaterki, ale miałam wrażenie, że on po prostu ma tak czarującą osobowość, a nie kryje się za tym żadna szczególna przyczyna. Nic bardziej mylnego! Okazuje się, że Masato miał całkiem niezły powód, aby być na Manę (domyślne imię MC) nieco sfochowany, ale też twórcy nie kryli zbytnio, o co w tym wszystkim chodzi, więc cała intryga została nam zdradzona na długo przed tym, nim ten temat poruszyli sami bohaterowie. Czego w fabule zwykle bardzo nie lubię. Dochodzi bowiem do sytuacji, gdy musimy cierpliwie czekać aż literackie/growe/filmowe twory, załapią wreszcie to, co dla nas, jako odbiorcy jest oczywiste jak płaskość Ziemi… czy tam kulistość, w cokolwiek, kto wierzy.
Tradycyjnie jednak w akapicie drugim, wstawiam coś w rodzaju streszczenia całej gry. Stąd pozwolę sobie nie przełamywać schematu i tym razem. „Eternal vows” opowiada o 16-letniej dziewczynie, która wbrew własnej woli zostaje przeniesiona w czasie. Wszystko dlatego, iż usłyszała, że chłopiec, z którym się przyjaźni – Masa, ma kłopoty i gdzieś zaginął. Mana domyśliła się więc, że mógł schować się w okolicy źródełka, gdzie często się bawili, bo pewnie uciekł przed swoją rodziną zastępczą. (Masa jest bowiem sierotą). Niestety, zamiast odnaleźć przyjaciela, Mana wpada na wodnego ducha/bóstwo, które postanawia odesłać ją do epoki Sengoku. Dlaczego? Bo to nadnaturalne stworzenie ma dług wdzięczności wobec daimyou Uesugi, więc postanawia wysłać mu dziewczynę jako ochronę. Wkrótce bowiem życie lorda ma zostać zagrożone. I wiecie co? Nie ma sensu się zbytnio głowić nad logicznością tej fabuły. Ja już dawno przestałam, bo intryga jest tu tak grubymi nićmi szyta, że w zasadzie można by ją nosić jako wełniany sweter, a jeszcze starczyłoby na parę rękawiczek i czapkę.
Niemniej Mana wpada w kłopoty – dosłownie z Niebios – bo gdy przenosi się w czasie, to wyskakuje z portalu i dzięki temu faktycznie przerywa atak wrogich ninja. Zaskoczony daimyou uznaje ją wtedy za wysłanniczkę boga wojny Bishamonten. Ha! Chciałbyś, koleś. To tylko jakaś smętna rusałka znalazła ci pomagiera. No, ale jak się nie ma, co się lubi… To się żałuje innym, czy jakoś tak.
Obowiązek pilnowania dziewoi spada ostatecznie na ninja Nokizaru i już przy pierwszym spotkaniu, Masato wydaje się MC podejrzanie znajomy. Również widok dziewczyny wprawia faceta w wyraźny szok, a kiedy Mana pyta, czy spotkali się gdzieś wcześniej, ten wypala coś w stylu, że to typowy tekst na podryw, aby zmienić temat, za swoją śmiałość zostaje zaś zrugany przez mistrza Kanehisę. Przy okazji dowiadujemy się, że Masato zajmuje się zbieraniem informacji, szczególnie od zainteresowanych nim kobiet, a jego przykrywką jest udawanie wędrownego artysty, bo potrafi świetne rysować.
Przy następnym, przypadkowym spotkaniu, Mana żali się Masato, że czuje się nieco niepotrzebna i chciałaby jakoś pomóc w codziennych obowiązkach np. gotowaniu. W nagrodę facet daje jej krótki wykład na temat tego, że nie powinna zapominać, iż w obecnych czasach status społeczny ma ogromne znaczenie, a jako gościowi daimyou nie wolno jej się zniżać do zajęć dla służby. To tak, jakby ktoś się jeszcze nie domyślił, że Masato zna mentalność ludzi z XXI w. Jak już mówiłam, scenarzyści są cholernie subtelni w dawaniu wskazówek. W każdym razie, niedługo potem, Mana odnajduje w swoim pokoju notatkę z wieloma przydatnymi wskazówkami dotyczącymi epoki Sengoku np. jaki jest przelicznik miar. I wiecie, co jest najlepsze? W żadnym wątku, nawet w tym, dziewczynie nie zapaliła się czerwona lampka, że „hej! Przecież to mógł być list, tylko od kogoś, kto zna moje czasy! Może go poszukam?”. A gdzie tam! Można, zamiast tego, zająć się fajniejszymi rzeczami. Postrzelać z Akatsukim z łuku, upiec ciasteczka dla domowników, albo pojeździć na koniku z Yataro.
Gdy w rozdziale 3, Manę ogarnia rozpacz, bo wystraszyła się próby porwania i idzie błagać ducha wody, aby odesłał ją do domu, Masato odnajduje ją i pociesza w bardzo nietypowy sposób. A mianowicie wszczyna z nią kłótnie, po części, aby odwrócić jej uwagę od zmartwień. Bardzo dojrzałe. Widać jednak, że w sumie leży mu na sercu los dziewczyny i nawet przeprasza, że powiedział bolesną prawdę, iż może nigdy nie wrócić do domu. Nie mniej to nie pierwszy raz, kiedy zauważymy, że facet – praktycznie bez powodu – często będzie się z MC sprzeczał. Zupełnie jakby przy niej dziecinniał, na co zwrócą uwagę nawet pozostali ninja, bo ich ostra wymiana zdań zawsze będzie przypominała kłótnie nastolatków. Nawet z przyjęciem zaproszenia i wspólnym siedzeniem na engawie będzie miał problem. Jakby coś takiego mogło zażenować faceta przed trzydziestką… Ciekawe dlaczego…? 😉
Prawdę poznamy jednak nieco później. Najpierw Mana przeniesie się z zamku, aby zamieszkać wraz z ninja i nie przeszkadzać w przygotowaniach do wojny. A skoro nie ma nic lepszego do roboty: postanowi, że skoro pogoda jest tak piękna, to zrobi sobie strój kąpielowy i uda radośnie popluskać nad rzeczkę. To w takim „nieprzyzwoitym” stroju zastanie ją właśnie Masato… na co zareaguje dość przekomicznie, a mianowicie zakryje swoim płaszczem, wpadnie w panikę i zacznie pytać, czy kompletnie oszalała. W końcu, jak lubi powtarzać, „to nie jest przyszłość!” i gdyby ktoś ją zobaczył, kto wie, co mogłoby się stać? Cóż… Oczywiście, Mana nie pyta, a skąd w zasadzie Masato wie, co kobiety noszą w XXI wieku, ale twórcy konsekwentnie będą z niej robić ciemnego ziemniaka, który nigdy nie opuścił worka w najbardziej zapomnianej piwnicy.
A skoro dostaliśmy już krótki wstęp do problemów takich, jak różnice stanowe… to czas jeszcze przypomnieć o okrucieństwie świata ninja! Pewnego dnia Masato wraca ranny z misji, a jedyne, co obchodzi jego klan, to żeby złożył im raport. Dziewczyna jest taką sytuacją wyjątkowo wstrząśnięta. W końcu Kanehisa praktycznie „adoptował” Masato, kiedy znalazł go błąkającego się po lesie. Ktoś mógłby się więc spodziewać bardziej ojcowskiej reakcji. No ale Nokizaru mają swoje surowe prawa. Zresztą, to dość zabawne, że o nędznym statusie ninja wspomina się tylko w tej ścieżce. Żaden z pozostałych LI nie miał z tym żadnego problemu, kiedy zielonowłosego wyraźnie martwi przepaść, jaka dzieli go od Many.
Ah, no i prawie zapomniałam o antagonistach! W każdej ścieżce musimy męczyć się z innym ninja od Dokisaia. Masato przypada wielki, szary typ, który wygląda jak ogr. Nic zatem dziwnego, że nie może go w bezpośrednim starciu pokonać i będzie przed nim musiał głównie uciekać, aby potem zacząć intensywny trening z Yataro, żeby poćwiczyć walkę z potężniejszym przeciwnikiem. Hmm… fakt, że samuraj robi sobie sparningi z ninja, już nikomu nie wydaje się problematyczny w kontekście różnić stanowych? Ale co ja się tam czepiam! Cieszmy się opowieścią!
W każdym razie czas upływa i Mana wreszcie poznaje prawdę. W zasadzie dzięki mistrzowi Kanehisa, który zostawia na widoku pewne, tajemnicze rysunki. Dziewczyna rozpoznaje na nich siebie, wraz z siostrą i chłopcem Masą. W końcu więc dodaje dwa do dwóch, wychodzi jej coś koło pięciu, ale z lekką pomocą sensei, ostatecznie dochodzi do wniosku, że chociaż brzmi to nieprawdopodobnie, to Masa musi być Masato, ale dodano mu tylko kanji „miecza” do imienia. Mhm. Takie to było skomplikowane. Nigdy byśmy nie odgadli. No to co się w zasadzie stało? Ano, gdy Mana poszła tamtego feralnego dnia szukać zagubionego chłopca nad stawik, ten się faktycznie ukrywał w okolicy i spostrzegł, że jego przyjaciółkę wciągnął duch wody. Masa skoczył wtedy za ukochaną (bo miał lekkiego crusha względem starszej koleżanki)… ale wylądował w czasie 15 lat przed nią. Zdążył więc dorosnąć i stać się pełnoprawnym ninja. A nawet uwierzył, że jego poświęcenie nic nie dało, bo nie było sposobu, żeby wrócić do domu.
To dlatego Masato był taki sceptyczny, a jakby tego było mało, od jego miłości dzieli go teraz status społeczny. Uważa bowiem, że nie ma szans, by Mana związała się z ninja, zwłaszcza że Nokizaru nie wolno mieć z nikim tak bliskich więzi. Stąd, w jego odczuciu, chłopiec „Masa” po prostu umarł, a on sam stał się inną osobą. Nie chce zatem, by dziewczyna dalej postrzegała go przez pryzmat przeszłości. Byłoby to dla nich obu zbyt bolesne.
Nim jednak parce będzie dane być razem i wyznać sobie uczucia, wcześniej – tradycyjnie – Mana zostanie porwana, a misje ratunkową Kanehisa będzie musiał przypłacić życiem. Ale czego się nie robi dla przybranego syna? Potem będą musieli jeszcze uratować daimyou Uesugi przed spełnieniem się przepowiedni o jego śmierci, a także pokonać szarego wielkoluda o imieniu Kugutsumaru. (Choć, obiektywnie rzecz biorąc, Masato trochę oszukiwał w pojedynku, bo skonstruował sobie broń palną. Nie to, żeby już jej nie znali w tych czasach, ale każdy wie, że porządny pojedynek w samurajskich filmach jest zawsze na miecze!).
Po tych wszystkich wydarzeniach Masato odprowadza Manę nad źródełko, aby wróciła do swoich czasów… tyle że dziewczyna odmawia. Zamiast tego ruszają razem w podróż, Masato pracując jako wędrowny artysta, i przemierzają wspólnie Japonie. Btw. bardzo ryzykowana decyzja. Jakby się tak zastanowić, to Masato był w tej sytuacji w zasadzie nikim, bez grosza przy duszy, a dziewczyna kompletnie od niego uzależniona… załóżmy jednak, że żyli długo i szczęśliwie. Trochę zaskakujące, że w sumie nie zdecydowali się na wspólny powrót do przyszłości. Ok, Masato mógłby znowu zmienić się w dzieciaka, ale kto z nas nie marzy czasem, by być młodszym, ale zachować zdobyty rozsądek?
W neutralnym zakończeniu: Mana co prawda wybiera powrót do XXI wieku, ale w podróż do domu musi udać się sama. Masa woli bowiem wieść dalej swój smętny żywot ninja w czasach Sengoku. Bogowie w sumie raczą wiedzieć dlaczego…? Skoro umarł jego mistrz, to nawet nie tak, że ktoś na niego za specjalnie czekał. A może tak fajnie pracowało mu się dla Kenshina? Na pocieszenie, dziewczyna zgarnia pożegnalnego całusa. Coś mi jednak mówi, że to było dla niej marne zastępstwo.
Oczywiście, gra oferuje nam jeszcze bad ending. Ale tu nie dzieje się nic specjalnego – ot, Masato umiera w pojedynku z wielkoludem. Nie udaje się mu więc go ani przechytrzyć, ani pomścić śmierci mistrza. A w takim razie Mana również wraca do przyszłości, tyle że z ciężkim sercem, bo jej przyjaciel poniósł największą ofiarę.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o jego ścieżkę. Mogę nie brzmieć zbyt optymistycznie w recenzji, ale nie uważam, by opowieść była zła. Po prostu zbyt łopatologicznie przedstawiono całą intrygę. Zbyt ją rozwlekając i bombardując nas wskazówkami na każdym kroku. Nie było więc dla odbiorcy żadnego zaskoczenia. Mimo to o przygodach Many i Masato całkiem miło się czytało. Fajnie, że w końcu ktoś sobie przypomniał, że ninja raczej nie pozwolono by romansować z gościem daimyou. Niestety, temu wątkowi też nie poświęcono dość uwagi, aby prowadził do czegoś ciekawego. Mimo to z Masato był sympatyczny LI. Szczególnie gdy dopadało go zdziecinnienie, bo nie potrafił sobie poradzić z bliskością swojego dawnego obiektu uczuć. Stąd uważam jego historię za jedną z bardziej udanych w grze. (Czemu tylko na CG tak kiepsko wygląda? Zupełnie jakby ktoś nie potrafił go konsekwentnie rysować…).