Gdy widziałam projekt postaci Kansuke, a jeszcze w różnych opisach gry rzuciło mi się w oczy, że to taki „Kazama” tej serii, byłam pewna, że szykuje się fajna ścieżka. Z antagonistami jest tak, że prawie zawsze w ich wątkach dzieje się więcej niż w opowieściach protagonistów – głównie dlatego, że dramat, konflikt i napięcie wpisane są w narracje od samego początku. I przyznaję, początkowo tak nawet było, ale im dalej w las, tym więcej, dziwnych nielogicznych sytuacji zaczęło mi systematycznie odbierać przyjemność z przechodzenia gry.
Kansuke poznajemy w zasadzie już na samym początku, gdy dowiaduje się o przybyciu bohaterki do epoki Sengoku od swoich przydupasów. Dodajmy, że facet jest strategiem Takedy Shingena i głową własnego klanu ninja – czyli grupki paskudnych cudaków, z czego każdy wygląda, jakby uciekł z innego anime. No, ale Kansuke kilka razy będzie w fabule podkreślał, że często cierpi na nudę, więc może dlatego hoduje sobie takie mini zoo? W każdym razie plotka głosi, że do wrogiego im Uesugi Masatory (Kenshina) przybyła wysłanniczka Bishamonten (boga wojny w japońskim buddyzmie). Tak naprawdę 16-letnia Mana (domyślne imię MC), pochodzi jednak z przyszłości i została wciągnięta do innych czasów przez magiczne jezioro (tudzież zamieszkującego zbornik wody ducha), który ma prywatny interes, aby próbować ocalić Kenshina. Uff… Trochę to zamieszane, ale nie na tyle, by się szybko w fabule nie dało połapać.
W każdym razie plotka intryguje naszego antagonistę na tyle, że postanawia się osobiście pofatygować i sobie dziewczynę obejrzeć. Stąd w rozdziale drugim, z perspektywy Many, poznajemy jednookiego, zblazowanego typa, który zgaduje ją, gdy dziewczyna zbiera sobie poziomki czy inne owocki przy drodze. Początkowo nic nie zapowiada, że spotkanie jest jakoś szczególnie niebezpieczne. Nagle jednak Kansuke żąda, by pokazała mu swoją twarz, chwyta za brodę i pyta, czy była kiedyś w wiosce Nanatsukagi. Co więcej, wydaje się przekonany, że Mana powinna go z jakiegoś powodu pamiętać. I muszę przyznać, że komentarz MC na te zaczepki był przekomiczny. Uwalnia się i zarzuca Kansuke, że to jakiś słaby rodzaj gadki na podryw, dlatego ma jej dać spokój. XD Dalszą pogawędkę przerywa jednak przybycie ninja Nokizaru, Mana zarabia paraliżujące igłę, a potem traci przytomność…
…i pogrąża się w tajemniczym śnie. Stąd muszę zaznaczyć, że znaczna część tego „romansu” toczy się w wizjach. Od tej pory Manę będą bowiem prześladowały wizję ze swojego poprzedniego wcielenia, które najwyraźniej było zakochane w Kansuke. W tych wspomnieniach dziewczyna była jakimś najbardziej podrzędnym rodzajem sługi, który nie zasługiwał nawet na nadanie jej imienia. Kiedy jednak Kansuke przybył do wioski Nanatsukagi (będąc jeszcze początkującym adeptem sztuk ninja), zaprzyjaźnił się z nieszczęsną dziewoją i sam nadał jej miano „Kanade”. Potem – w bliżej nieokreślonym okolicznościach – Kansuke zostaje pojmany i torturowany, prawdopodobnie przez mieszkańców wioski, a wdzięczna i zakochana dziewczyna postanawia mu pomóc w ucieczce, co następnie przypłaca życiem. Można więc powiedzieć, że Kansuke czuł, iż ma wobec niej jakiś dług wdzięczności, ale wszystko działo się tak dawno temu, że sam powoli zaczął o wszystkim zapominać.
Tymczasem Mana jest swoim odkryciem bardzo zdezorientowana. Oczywiście, boi się zostać porwana, bo nie wie, co czeka ją z ręki wrogich ninja, a z drugiej strony sny wprawiają ją w bardzo sentymentalny nastrój. Nie ma wątpliwości, że Kanade kochała Kansuke – bo jako jedyny człowiek na świecie widział w niej coś więcej, niż narzędzie. Prawdziwą, żyjącą istotę. I chociaż opowiada o swoich troskach księżniczce Aya, to nie znajduje w jej słowach żadnego pocieszenia.
Stąd, gdy tradycyjnie, w rozdziale 3, dziewczyna przechodzi kryzys wiary i chce wrócić do domu – a właściwie błaga ducha wody, nad jeziorem w nocy, by zabrał ją z powrotem do jej własnych czasów, jest wpół przerażona, a wpół zaintrygowana ponownym spotkaniem z Kansuke. Btw. to dość zabawne, że Kenshin pozwalał wrogowi tak sobie spacerować po swoich ziemiach, ale co tam! Kansuke nie ma w zasadzie jej nawet wiele do powiedzenia w tej scenie. Uparcie nazywa ją „Kanade”, sprawdzając, ile sobie z poprzedniego wcielenia przypomniała, a także proponuje, aby udała się wraz z nim, jeśli chce poznać całą prawdę.
A czemu w zasadzie ma się na to zgodzić? Bo mężczyzna używa błyskotliwego argumentu w stylu „należysz do mnie”, co będzie wyjątkowo często powtarzał też przy innych okazjach. Dalsze nocne flirtowanie nad jeziorem przerywa im jednak sam Kenshin, który osobiście ruszył cztery litery z zamku, by poprosić wroga, aby spadał z jego domu… Btw. co się stało ze strażnikami i służbą? I czy wszyscy ninja Nokizaru byli wtedy na jakimś urlopie, czy co? Tak czy inaczej, Kansuke musi się wycofać, bo nie jest dłużej mile widziany.
Przez dłuuugi czas w common route nie dzieje się potem wiele aż do rozdziału 7, gdy ninja Nokizaru zostają zaatakowani przez Dokisaia. Kansuke szyderczo dziękuje wrogom, że pilnowali „jego kobiety”, a potem stosuje tę samą sztuczkę, co poprzednio (widać, że strateg!), używa igły, aby pozbawić Manę przytomności, przy czym tym razem skutecznie ją uprowadza. Co przy okazji, jest dość zabawne, bo wychodzi na to, że z wszystkich ninja, tylko Akatsuki w swojej własnej ścieżce był wystarczająco kompetentny, by nie dać porwać sobie ukochanej – wszyscy inni zawiedli na tym polu. Teraz jednak, solidarnie, spartaczył misję pilnowania MC wraz z resztą ekipy. Widać Nokizaru też nie przypuszczali, że Kansuke użyje dwukrotnie tego samego podstępu.
Po przebudzeniu w nieznanym sobie miejscu Mana nie zamierza panikować i płakać. Zamiast tego patrzy na Kansuke zimno, domaga się, aby ją wypuścił i nazywa dalej wrogiem… co skutkuje zamknięciem jej ust przez pocałunek, bo mężczyzna najwyraźniej uznał, że tylko tak zyska 100% jej uwagi. Zaraz potem zaczyna się znowu upierać, że „Kanade” musi sobie przypomnieć ich spotkanie. W efekcie pokonana dziewczyna wyznaje, że nawet jeśli sama nic z tej przeszłości nie pamięta, to zostały jej przynajmniej sny. Co najwyraźniej wystarczy, aby zdała jakiś test (na jakiś czas) i była zostawiona w spokoju.
Podczas następnych kilku dni spędzania czasu u wrogów, Mana rozmawia praktycznie z Kansuke codziennie – głównie opowiadając mu o przyszłości i czasach, jakie ich czekają. Z jakiegoś powodu facet wydaje się bardzo podekscytowany perspektywą zobaczenia tego wszystkiego na własne oczy, co dziewczynie wydaje się przecież niemożliwe. Niemniej opowiadanie o domu sprawia jej przyjemność i zaczyna się nawet swojego porywacza obawiać trochę mniej. Szczególnie gdy okazuje jej niewielkie akty dobroci, jak na przykład własnoręcznie przygotowuje dla niej posiłki – typu kulki ryżowe. Sam Kansuke wyznaje, że praktycznie nie musi jeść. Żyje więc głównie na jakiś owockach i sake. I znów Mana rozbija bank swoim komentarzem, zauważając, że skoro nie jest gruby, to najwidoczniej taka dieta mu sprzyja. A chociaż czas na dyskusjach mija im raczej przyjemnie, to dziewczyna nie przestaje przypominać o swojej misji: że chce wrócić do daimyou Kenshina, bo musi go uratować i prosi, aby Kansuke ją wypuścił.
Co ciekawe, już na tym etapie, mamy szansę odblokować bad ending. Kiedy bowiem do wieży Dokisaia przybędzie samuraj Danjo Kosaka, Mana ma możliwość posłuchania Kansuke i niemówienia niczego albo zdradzenia swojej tożsamości. Jeśli to zrobi i przedstawi się jako wysłanniczka boga wojny, samuraj zabierze ją do Takedy, a dziewczyna skończy jako jego konkubina i nigdy już nie wróci do przyszłości… Wow! To się dopiero nazywa przerąbane zakończenie.
Jeśli jednak Mana pozostanie grzeczna i pomocna przez cały etap swojego uwięzienia, Kansuke ostatecznie sam ją wypuści. Dojdzie bowiem do wniosku, że chce, by następnym razem przybyła do niego dobrowolnie. Przy okazji po raz pierwszy wspomina coś o tym, że nosił przez swoje bardzo długie życie wiele imion, stąd wiele rzeczy nie ma dla niego już żadnego znaczenia. Dla przykładu zwycięstwo Takedy. Służy mu tylko, dlatego że znajduje ambicje daimyou zabawnymi, a w przypadku honorowych ludzi – takich jak Kenshin — czekałaby go tylko nuda. Dlatego woli za panów mieć chciwych patałachów. Ostatecznie para żegna się kolejnych pocałunkiem, a Kansuke wypala coś w stylu „niech to będzie dowód, że należysz do mnie” (pozdrowienia ponownie dla Kazamy Chikage raz jeszcze!), a potem każdy odchodzi w swoją stronę.
Mana mówi przyjaciołom o wszystkim, co ją spotkało, a ci dzielą się z nią kilkoma niepokojącymi plotkami na temat człowieka, którego znają jako Dokisai – strateg Takedy. Podobno wieść głosi, że żyje on już ponad 600 lat (od epoki Heian), wciąż wygląda jak młodzieniec i zna różne, szarlatańskie sztuczki. (Co wydają się potwierdzać wcześniejsze opowieści Kansuke, gdy wyznał dziewczynie, że nie wie kim jest, skąd się wziął, kim byli jego rodzice, ani dlaczego znajduje się w tak dziwnym stanie). MC nie pozostaje zatem nic innego, jak uwierzyć, że to prawda, a kiedy ponownie spotyka „ukochanego”, ten potwierdza plotki na swój temat i ponownie prosi, aby z nim odeszła. Mana nie chce jednak tego zrobić, póki nie wypełni swojej misji. Musi ocalić najpierw daimyou Kenshina… a zniechęcony Kansuke wreszcie się poddaje i dochodzi do wniosku, że skoro tak bardzo jej zależy – to niech już jej będzie… Następnie idzie z dziewczyną do namiotu dowódczego Kenshina i zdradza mu całą strategie Takedy, pozostawiając wolną rękę, czy chcą mu uwierzyć, czy nie. Okeeej…
Przy takim rozwiązaniu wszystko kończy się szczęśliwie. W sensie, Kenshin nie ginie na polu bitwy, a Mana może wrócić do swoich czasów. Kiedy więc spotyka się z Kansuke nad jeziorem, ten jest mocno zdziwiony, gdy dziewczyna odtrąca go po raz trzeci, mówiąc, że nie może z nim zostać, nawet jeśli już podziela uczucia swojego poprzedniego wcielenia i również darzy go miłością. Uważa jednak, że Kansuke widzi w niej tylko Kanade, a ta osoba już nie istnieje. Póki więc nie zaakceptuje jej jako „Many”, ich wspólna przyszłość nie ma sensu. (To się chłopina dał wykiwać!).
Jakiś czas później, już we współczesności, MC spotyka białowłosego mężczyznę. Okazuje się, że żył przez cały ten czas i „dogonił” ją do jej czasów. Potem scena przeskakuje ze 3 lata później, gdy para jest już małżeństwem – więc chociaż to całe czekanie Kansuke nie poszło na marne. Na ręce mężczyzny pojawiły się również pierwsze zmarszczki, stąd prawdopodobnie – z jakiegoś powodu – utracił swoją moc długowieczności i wreszcie stał się „prawdziwym człowiekiem”.
Nota bene w grze znajduje się jeszcze jeden ukryty, dość podły bad ending. Jeśli w scenie nad jeziorem Mana uzna, że chce jednak zostać z Kansuke, bo go kocha, ten będzie tak szczęśliwy… że aż ją zabije. XD Podejmie bowiem decyzję, że dzięki temu mogą wreszcie odejść z tego świata razem, zjednoczeni i trafić prosto do piekła. No co za romantyczny, absolutny popapraniec! Gdzie są moje chusteczki? Wzruszyłam się. :/
A skoro już przechodzę do podsumowania, to o tym wątku należy powiedzieć dwie rzeczy: po pierwsze, ma ładne CG, ale bohaterowie prawie na żadnym z nich nie są ładnie widoczni razem (obrazek z pocałunkiem, wygląda jak atak zdesperowanego glonojada, a na pozostałych zawsze widzimy czyjeś plecy. Coś jak nieudane zdjęcia z wycieczek). Po drugie: motywacja LI nie miała dla mnie najmniejszego sensu. Muszę więc sobie sama tłumaczyć, że on był prawdopodobnie (?) przez to wszystko obłąkany, bo inaczej trudno mi z nim sympatyzować…
Niby cieszył się, że spotkał wcielenie ukochanej z przeszłości (w zemście, za której śmierć wybił całą wioskę O_o) – ale jak ją już odnalazł i porwał, to chrzanił w sumie o niczym. Btw. na pytanie, za co ją pokochał, też nie potrafił odpowiedzieć. Przecież oni ledwo posiedzieli na tej łączce razem kilka razy i nadał jej imię! Potem stwierdził, że pozwala Manie odejść, bo to ona ma przyjść do niego, ale i tak nachodził ją non stop. Mówił, że popiera Takedę, bo Kenshin jest nudny… lecz odpowiadał bezpośrednio za porażkę tego pierwszego. (Przy okazji dupa z niego, a nie strateg – bo w każdej innej ścieżce ten plan zawodzi tak samo). Wreszcie, jeśli Mana jakimś cudem też straciła resztki rozsądku i postanowiła z nim zostać w przeszłości – to ją zabił. Na szczęście jego stan umysłu „magicznie” poprawił się w przyszłości i został dobrym mężem. Bo czemu by w sumie nie? Ah, no i jeszcze twórcy absolutnie nie kłopotali się, aby wyjaśnić nam, dlaczego w zasadzie on w ogóle był długowieczny od samego początku?
No to może i dostałam Kazamę, tyle że jakiegoś takiego… niedorobionego. A może to mój uraz do zblazowanych postaci wywołuje tyle niechęci? Mam jednak problem z uwierzeniem, dlaczego Mana ostatecznie przekonała się do tego typa, wyliczając deus ex machina, działanie poprzedniego wcielenia. Choć nawet wtedy powinna mieć opory, by zaufać mu w 100%, wiedząc jak lekką ręką, morduje ludzi na lewo i prawo, a jej samej pozbywał się w sumie w każdej innej ścieżce, gdy tylko uznawał, że jest mu niepotrzebna. Tak głębokie było jego uczucie i długo wdzięczności wobec Kanade! W sumie, gdy została konkubiną Takedy – to też miał na nią wylane. XD Może jednak komuś ten wątek się spodoba? Zazwyczaj lubię motyw nawróconych antagonistów, ale tym razem, niestety, zbyt wiele rzeczy dla mnie nie zagrało.