Historia Cantarellii to kolejna próba pokazania, że w otoczeniu Cardii istnieją jednak jakieś kobiety. I nie mam tu na myśli królowej Victorii, która przez długi czas robiła za antagonistkę, ale osoby w zbliżonym do MC wieku. (Czyli wbrew temu, co pokazano nam wcześniej, bohaterka nie jest Ewą i na jej barkach nie leżą losy całego ludzkiego gatunku).
Dziewczyny spotykają się… powiedziałabym, że tradycyjne. Ot, gang jest sobie razem w operze (i zachwycają się występem), gdy po wyjściu, zza budynku, dochodzą ich odgłosy kłótni. Okazuje się, że główna śpiewaczka została zaczepiona przez jakiegoś nachalnego typa, który przedstawia się jako baron Aiguille. Cardia rusza zaś jej intuicyjnie na ratunek, zostawiając paczkę w tyle, bo jakby co wprowadzi w życie nauki Van Helsinga. Na szczęście nie ma takiej potrzeby, bo typ wycofuje się zaraz po tym, gdy odkrywa, że dziewczynom towarzyszy dość niebezpieczna zgraja. Stąd baron Aiguille, niczym kreskówkowy villain, odgraża się, że jeszcze powróci, po czym ucieka, machając zamaszyście płaszczem. (Btw. przypominał mi nieco nieślubne dziecko Erika z „Upiora w Operze” z Colinem Cravenem z „Tajemniczego ogrodu”, ale to pewnie celowy zamysł twórców).
Cantarella jest, oczywiście, wdzięczna za pomoc i tłumaczy gangowi, że nie ma pojęcia, kim był ten dziwaczny jegomość. Może jakiś zdesperowany fan. Nagle jednak dziewczyna traci przytomność i tutaj w fabule pojawił się dla mnie pierwszy zgrzyt. Nikt, absolutnie nikt, z gangu nie ruszył jej z pomocą poza Cardią. Tacy z nich dżentelmeni! Chociaż doskonale pamiętamy, jak skakali, niczym przy jajku, wokół MC. Czyli kompletne out of character. No, ale to już mój prywatny problem z japońskimi scenariuszami. W większości wypadków jest tam tak, że love interest kręcą się wokół głównej bohaterki, jak muchy przy gnoju, a wszystkie inne kobiety traktują, jakby nie istniały… lub najzwyczajniej podle. Tymczasem każda życzliwa – tak po ludzku – osoba, a już zwłaszcza non stop przywoływany w grze idealny „brytyjski dżentelmen”, powinien wykazać większe zainteresowanie czyimś złym stanem, a nie tylko usługiwać swojemu obiektowi westchnień. 😉 (Co ciekawe, Lupin nazwał się w tym dodatku w ten sposób 2 razy, ale jemu się systematycznie zapomina, że jest Francuzem, a nie Brytyjczykiem…).
W każdym razie paczka postanawia odprowadzić Cantarellę do domu, chociaż ta ostrzega, żeby nie spodziewali się wyjątkowej gościny. Jednak to, co zastają na miejscu, przerasta ich najgorsze oczekiwania. Jedna z najsłynniejszych śpiewaczek Londynu mieszka w baraku. I to takim, który przecieka. Widać więc, że nie śmierdzi groszem. Co Impey próbuje kulturalnie skomentować, stwierdzając, że miejsce ma ciekawy, rustykalny klimat. XD Aaaah… Uwielbiam te twoje komentarzyki! Szybko jednak odkrywamy przyczynę takiego stanu rzeczy, gdy na miejsce przybywa w sumie przystojny, wygadany typ, przypominający nieco Lupina = ojciec Cantarelli, o imieniu Miles Strand. Chociaż patrząc po wieku, to on co najwyżej mógł być jej starszym bratem. Nawet Van Helsing wygląda dojrzalej. I Impey… Więc chyba cosik projektantowi nie wyszło. I nie pomaga nawet oczywiste potwierdzenie, że nie są prawdziwą rodziną, ale Cantarella została przez niego adoptowana.
Na ekipie facet robi jednak potworne wrażenie. Zwłaszcza gdy nie pozwala Victorowii przebadać córki, bo przecież „jest tylko alchemikiem, a nie prawdziwym doktorem”. Od początku więc scenarzyści, mało dyskretnie, dają nam do zrozumienia, że typowi nie można zbytnio ufać, bo nie dość, że wydaje całą kasę Cantarelii na hazard, to jeszcze niezbyt troszczy się o jej zdrowie.
Nim jednak poznamy całą mroczną przeszłość nowych bohaterów, dziewczyny najpierw się zaprzyjaźniają. W sensie zaczynają się spotykać i spacerować razem po mieście, w towarzystwie jednego z LI. Co zawsze kończy się napatoczeniem na barona Aiguille. Facet, co prawda dalej odgraża się, że kiedyś uprowadzi śpiewaczkę, ale widać, że nie stanowi poważnego zagrożenia. Co więcej, policja doskonale zna jego przypadek. Okazuje się, że to nie pierwsza artystka, która nagle została przez niego zabrana do tajemniczego „Zamku”. W swojej bazie kazał następnie wykonać dla siebie jakąś piosenkę, a potem uwalniał ofiarę i jeszcze sowicie za wszystko płacił… Żadna z porwanych nigdy więc nie wniosła oskarżenia, bo traktowała to jako zwykłą pracę. Ot, taki z niego antagonista.
Podczas kolejnych spotkań Cantarella opowiada Cardii piosenkę-baśń, którą zna każde dziecko, a której ta nigdy wcześniej nie słyszała. Historia przedstawia losy księcia, który nie potrafił chodzić, księżniczki kochającej śpiewać, czarodzieja, który wpłynął na ich los oraz magicznej twierdzy, która niczym w „Ruchomym zamku Hauru” potrafiła się przemieszczać – dzięki czemu zakochani mogli zrealizować marzenie księcia, aby wspólnie zobaczyć świat. Cantarella wyznaje również koleżance, że nie ma wspomnień starszych niż 10 lat wstecz, ale nawiedzają ją dziwne koszmary… a gracze bez problemu rozpoznają w tym wszystkim laboratorium naszego ulubionego doktora Isaaca.
Podczas kolejnego występu, Cantarella ponownie traci przytomność. To sprawia, że zaniepokojony gang zabiera ją do domu, aby odkryć, że mikstura, którą podawał jej Miles była w rzeczywistości trucizną (= dostał ją od kochanego przez wszystkich profesorka Aleistera). Nie rozumiejąc jego motywacji, drużyna próbuje wymusić prawdę. A wtedy Miles ujawnia się jako były członek Twilight, który chce uprowadzić Cardię. Przy okazji wyznaje, że ma dość bawienia się w rodzinę, a cała ta szopka z udawaniem ojca Cantarelli, służyła mu tylko za przykrywkę. Bua ha ha ha! Oczywiście, dziewczyna budzi się akurat w odpowiednim momencie, aby to od niego usłyszeć. A kiedy znajduje się na pograniczu załamanie nerwowego, przez okno wparowuje nie kto inny jak baron Aiguille i tym razem dziewczyna ucieka z nim chętnie. Razem z Cardią, która przez przypadek uczepiła się parki w ostatniej chwili. Jak piąte koło u wozu…
Akcja przenosi więc nas do zamku, a tam poznajemy prawdziwą tożsamość barona. W rzeczywistości jest przykutym do elektronicznego krzesła młodzieńcem, który – niczym bohater baśni – wszedł w posiadanie magicznego zamku i steruje marionetkami. Nie jest jednak w stanie go uruchomić, bo potrzeba do tego śpiewaczki, której głos zostaje rozpoznany i zaakceptowany przez maszynę. Aiguille zrobił jednak wcześniej testy i jest przekonany, że dzięki Cantarelli spełni swoje marzenie i będzie mógł wreszcie wyruszyć w świat. Dziewczyna zgadza się mu pomóc, tylko dlatego, że śpiewanie to jedyne, w czym jest naprawdę dobra, ale czuje się przez niego tak samo wykorzystana, jak przez ojca. Zamiast więc nadziei na ratunek, spotyka ją kolejne rozczarowanie. Udaje się do sterowni, a tam rozpoczyna swą pieśń, pogrążając w coraz większej rozpaczy i próbując udowodnić, że jest „prawdziwą Cardią”.
I tym sposobem docieramy wreszcie do jej mrocznej przeszłości, która jest powiązana z doktorem Isaakiem i Twilightem. Okazuje się, że Cantarella to nic innego jak nieudany eksperyment. Wiele takich zdeformowanych homunkulusów poprzedzało Cardię, czyli „jedyną i prawdziwą córkę”, która nie została przez Isaaca tak jak reszta odrzucona. Sprzątaniem zwłok po kolejnych próbach zajmowali się z kolei w organizacji właśnie Miles oraz mistrz Lupina – Theophraste, a obu panów łączyła silna przyjaźń. Rozczarowani tym, jak zmieniła się organizacja, postanowili ją porzucić. Co więcej, w Milesie obudziło się sumienie, dlatego zabrał ze sobą Cantarellę, gdy odkrył, że dziewczynka żyje i prosi go o pomoc.
Niestety, dziwne urządzenie, zostało już wtedy zamontowane w jej głowie (podobne do dziadostwa, które doktor zainstalował Cardii na klatce piersiowej). Stąd te ciągłe omdlenia i obawa Milesa, że jeśli Fran przebadałby jego córkę, to odkryłby prawdę. Zamiast tego facet wolał targować się z Twilight i dostać od nich truciznę, która dla zwykłych ludzi byłaby zabójcza, ale mogłaby uratować Cantarellę. Jak zatem widać, tak naprawdę był dobrym tatusiem i gdyby nie drama w stylu „odtrącę cię, aby cię chronić”, to w ogóle w fabule nie mielibyśmy żadnego problemu. Stąd Lupin, Impey i Van Helsing postanawiają mu dać najpierw profilaktycznie w pysk, a potem obiecują pomoc. (Za lekko moim skromnym zdaniem).
Niestety piosenka Cantarelli sprawia, że marzenie jeszcze jednej osoby zostaje zniszczone = Aiguille’a. Jego ukochany zamek, po aktywacji, zamienia się w jakąś potworną broń, która rusza na Londyn. Ogólnie w „Code: Realize” stolica Anglii jest jak Tokio w filmach o Godzilli. Co chwila jakieś monstrualne coś, próbuje ją zdemolować… Drużyna jednoczy jednak siły (paczka dostaje się na miejsce maszyną latającą Impiego) i ruszają do sterowni, aby powstrzymać pogrążoną w śpiewaniu Cantarellę, nim zniszczy całe miasto. My zaś dostajemy okazje, by wybrać, czy chcemy towarzyszyć ekipie A: Lupin, Fran i Miles, czy B: Van Helsing, Impey, Saint-Germain oraz Aiguille. Choć warto zobaczyć oba rozwiązania, aby odblokować sobie wszystkie CG. Osobiście jednak bardziej przypadł mi do gustu drugi skład, głównie dlatego, że polubiłam młodego barona i jego rozpaczliwa próba, by zapobiec nieszczęściu, zrobiła na mnie bardziej pozytywne wrażenie.
W sterowni dochodzi do kolejnej dramatycznej walki, bo Cantarella nie rozpoznaje przyjaciół i dalej śpiewa, a drużyna jest przez to atakowana. W końcu jednak, pomimo ran, Milesowi udaje się do niej przedostać, uspokoić i nazwać oficjalnie swoją córką. Czyli dostajemy wreszcie swój happy ending, bo rodzinka jest wreszcie w komplecie. W towarzystwie łez, przeprosin i wzdychania Cardii…
Po tych dramatycznych wydarzeniach, czeka nas jeszcze uroczy finał, gdzie dziewczyny występują razem na scenie. Cantarella wie już, kim jest Cardia i modli się o jej bezpieczną przyszłość. Sama planuje jednak udać się w podróż z ojcem, bo chociaż Twilight go nie poszukuje, to tak będzie bezpiecznej, jeśli poszukają lekarzy we Francji. Baron Aiguille poświęca się z kolei rekonwalescencji, aby odzyskać sprawność w nogach. Skoro bowiem raz mu się udało poruszyć o własnych siłach, to odzyskuje nadzieje. (Przy okazji, Miles odczuwa niepokój, że jego córka wydaje się zainteresowana tak bezużytecznym chłopakiem… ale cóż, typowe rodzicielskie troski!).
Suma summarum ten wątek podobał mi się dużo bardziej niż opowieść z poprzedniego fandiscu. Może dlatego, że bohaterowie z mafijnej rodziny byli kompletnie nietrafieni, a tutaj znalazło się sporo interesujących postaci. Zwłaszcza Miles (który jest starszym bratem jednego ze znanych bohaterów, ale nigdy nie zostało powiedziane wprost kogo. Stawiam na Mycrofta Holmesa – bo po coś ten profesor Moriarty się koło niego kręcił) oraz baron Aiguille (bo był po prostu słodki! Ja chce jego ścieżkę!). I chociaż poprzedzająca baśń dużo zdradziła nam z plotu, to wciąż w tym wątku trafiło się sporo smaczków. Na przykład mieliśmy szansę dowiedzieć się czegoś więcej o nauczycielu Lupina, dzięki wspomnieniom obu agentów Twilight. Przybliżono nam również działalność organizacji, gdy ta bliżej współpracowała z doktorem.
Nie jestem jednak przekonana, czy nie wolałabym, aby problem Cantarelli był jednak oderwany od Cardii – bo tak znowu wszystko kręci się wokół szaleństwa Isaaca i jego wynalazków. A ona sama przestała być przez to niezależną bohaterką i funkcjonuje jedynie jako klon — z innym kolorem włosów. Również panowie z gangu, tutaj bez wyjątków, zostali całkowicie zepchnięci na trzeci plan, a miejscami – jak zaznaczyłam wcześniej – byli nawet nieco ofc.
Na plus zaliczam z kolei regrywalność, bo w zależności od kilku wyborów, jakie dokonamy w trakcie gry, dostaniemy dostęp do bonusowej scenki z konkretnym LI. Jeśli więc komuś bardzo by zależało na odblokowaniu wszystkiego, to ma przynajmniej po co do tej opowieści kiedyś wracać.