Osobiście nie lubię, gdy w popkulturze twórcy skupiają się na postaciach morderców, bo często dochodzi do „uromantyczniania” przestępców, w których działalności nie było bynajmniej niczego wartego wspomnienia, wytłumaczenia czy analizy. Niekiedy nawet celowo pomija się aspekt, że za ich poczynania odpowiadała po części jakaś choroba albo zaburzenie, bo nie pasowałoby nam to do archetypu czarującego bad boya w stylu „Hannibala Lectera”. Często dzieje się to również kosztem ofiary np. prawie każdy potrafi wymienić nazwiska znanych morderców, ale niewielu z nas pamięta imiona tych zwykłych, niczemu niewinnych ludzi, na których tragedii sprawcy budowali swoją legendę.
Oczywiście, nieco inaczej sytuacja ma się z bohaterami, którzy są zmuszone do walki w wyniku jakiś tam zawirowań historycznych i konkretnych settingów np. trudno oczekiwać od średniowiecznego rycerza, by nie miał na sumieniu czegoś, co w XXI w. uznalibyśmy za niehumanitarne. Dlatego jeszcze raz podkreślę, że chodzi mi tylko i konkretnie o bazowanie na popularności „psychopatycznych” morderców. Szaleńców, dla których same zabijanie jest frajdą i nie kryje się za ich aktami przemocy nic więcej – poza zwykłym okrucieństwem.
I może z tego powodu nie podchodziłam entuzjastycznie do wątku „Kuby Rozpruwacza”. Poważnie? – myślałam sobie, patrząc na projekt Jacka. W jaki sposób chcecie mnie przekonać, że „siła miłości MC” przezwycięży nawet TO? No way, dude! Nie wmówicie mi, że da się zbudować relacje z mordercą. Jednak metoda twórców, jak się z tego wyplątać, okazała się dość prosta. Nawet jeśli w „London Detective Mysteria” pojawiły się do jakieś tam nawiązania do potwornych wydarzeń z Whitechapel, to na szczęście scenarzyści podeszli do tego zagadnienia z pomysłem. I jeszcze zdołali w to wszystko wpleść elementy tradycyjnego kryminału.
Przypomnijmy bowiem, że „London Detective Mysteria” opowiada o losach młodej szlachcianki – Emily, która za pomoc królowej Wiktorii dostaje pozwolenie, by uczęszczać do szkoły dla detektywów. Dziewczyna jest typową bohaterką otome: naiwną, dobroduszną, o wielkim sercu i sile wybaczania. Ot, po prostu chciałaby się przyjaźnić z wszystkimi, bez względu na ich status i nastawienie. Stąd nic dziwnego, że jej uwagę przyciągnął pewnego razu dość ponury i samotny chłopak o imieniu Jack Millers.
W odróżnieniu od reszty uczniów Jack był sierotą i pochodził z biednej dzielnicy Londynu. Zaadoptowany przez wojskowego, trafił wreszcie do dobrej szkoły, ale to nie sprawiło, że otworzył się na innych. W końcu ludzie patrzyli na niego przez pryzmat jego klasy, a on sam nie czuł potrzeby, by szukać czyjejkolwiek akceptacji. Był zatem mocno zdziwiony i początkowo wrogo nastawiony do Emily, która zaczęła narzucać mu się ze swoją obecnością. A gdyby wiedział jak uparte są bohaterki gier otome, to szybciej by zrozumiał, że wszelki opór jest daremny.
Emily postanowiła bowiem, że zaprzyjaźni się z Jackiem, a żeby ułatwić mu społeczne interakcje, zaproponowała początkowo formę listów. Dzięki temu młodzi zaczynają regularnie spotykać się na dziedzińcu, pod wielkim drzewem, wymieniać kopertami i poznawać nieco lepiej. A wraz z upływem czasu widać, że chłopak powoli otwiera się przed swoją – de facto – jedyną przyjaciółką. I to do tego stopnia, że pozwala się nawet zaciągnąć na piknik, gdzie razem z pozostałymi uczniami spędza wreszcie czas, jak powinna każda zwykła osoba w jego wieku.
Niestety, sielanka nastolatków nie mogła trwać długo. Wszystkie nagłówki w gazetach krzyczały o pojawieniu się seryjnego mordercy, który szczególnie upodobał sobie na ofiary prostytutki z Whitechapel. Stąd Scotland Yard został zmuszony zwrócić się o pomoc do samego Sherlocka Holmesa, a wraz z ojcem do badania sprawy wkrótce dołączyli Herlock Jr., Watson Jr. i Emily. Ta ostatnia, niczym skończona sierota, dała się zresztą zaraz potem porwać, gdy ledwo detektywi dotarli do biednej części Londynu. (Brawo, panowie dżentelmeni, że znowu daliście radę ją przypilnować…). A my przy okazji dowiedzieliśmy się, że dziewczyna żyła w świecie kompletnie oderwanym od rzeczywistości. Nie miała pojęcia jak wielka bieda panuje w stolicy, że kobiety muszą sprzedawać swoje ciała za jedzenie, że dzieci nie chodzą do szkół… Innymi słowy, wyszła wreszcie ze swojej magicznej bańki i ujrzała szarą rzeczywistość. (A paradoksalnie, jedną z osób, która opowiadała jej o tych różnicach i niesprawiedliwościach jest Lupin, który skądinąd znał trochę lepiej przestępczy światek od synalków detektywów 😉).
Tak czy inaczej, o dziwo, Emily udało się oswobodzić samej. Uciekła od napastnika tylko po to, by wpaść na jeszcze większe zagrożenie. Oto stała się bowiem świadkiem morderstwa. Jakiś dziwny człowiek, którego w pierwszym momencie nie rozpoznała, zabił żelazną rękawicą innego mężczyznę. Dziewczyna szybko jednak została pochwycona, a wtedy po chusteczce, która zakryła jej oczy, domyśliła się tożsamości przestępcy. Taką samą dała bowiem Jackowi, aby opatrzył swoje rany, gdy martwiło ją w szkole, że chłopak zupełnie o siebie nie dba. Zdezorientowany Jack każe jej zaraz potem uciekać i nie oglądać się więcej za siebie. Emily zaś nie pozostaje nic innego, jak posłuchać, bo mogłaby zostać zlikwidowana jako świadek.
I nim przejdę do dalszej części recenzji, zaznaczę tylko, że w tym wątku będzie naprawdę dużo akcji i co chwila ktoś będzie z kimś walczył, niczym w jakimś shonenie. Może dlatego motyw Jacka tak bardzo przypominał mi historie Saint-Germain z „Code:Realize”? Chłopak okazuje się zwykłym skrytobójcą na usługach tajemniczej organizacji kierowanej przez Professor Moriartiy’ego. Z kolei przybrany ojciec Jacka, oficer Moran, to prawa ręka antagonisty, który przygarnął dzieciaka tylko po to, by zrobić z niego narzędzie. Zadaniem Jacka było likwidowanie zdrajców organizacji. A zatem chociaż jest zabójcą, to nie psychopatycznym mordercą, bo tylko z jego moralnością, a nie ze zdrowiem było coś nie tak. Nope, prawdziwy „The Ripper” to tym razem inny bohater. A scenarzyści całkiem perfidnie próbowali wpuścić nas w maliny fałszywymi tropami… Spryciarze!
Powróćmy jednak do streszczenia. Po tej oczywistej porażce Jack dostaje polecenie od tatusia, aby naprawić błąd i pozbyć się Emily. Jest jednak już wtedy zbyt rozdarty i zamiast tego udaje się nocą do szkoły, by odnaleźć kolejny list. Dziewczyna obiecuje w korespondencji, że nie będzie zadawać żadnych pytań, że dalej w niego wierzy i ma nadzieje, że jeszcze się spotkają. To wzrusza go do tego stopnia, że postanawia ją ostrzec: Emily musi opuścić miasto, bo na pewno stanie się celem kolejnych zabójców. Jack włamuje się zatem do jej posiadłości i parka odbywa dłuższą rozmowę, dzięki czemu dziewczyna wreszcie poznaje prawdę. Co uspokaja jej zszargane nerwy, bo do tej pory prawie dała się wszystkim przekonać (włączenie z lokajem), że jej Jack = Kuba Rozpruwacz.
W efekcie parka dzieli całkiem uroczą scenkę. Emily ponownie opatruje jego rany i prosi, by nie oddawał jej jeszcze chusteczki, bo zrobi to w innych okolicznościach, gdy znowu się spotkają. Oooh…! Jack odcina również pukiel jej włosów, aby mieć dowód, że rzekomo wykonał zadanie = a tak naprawdę by kupić szlachciance trochę czasu na ucieczkę z miasta. Tak jakby wierzył jeszcze, że uparta MC go kiedykolwiek posłucha. Ale co tam!
Po tym wydarzeniu – i po uniknięciu zostanie zastrzelonym przez Pendeltona – Jack powraca do oficera Morana i… cóż, zabija go „w samoobronie”. W międzyczasie na scenę wkracza prawdziwy sprawca morderstw na Whitechapel. Niejaki Bradley, z którym Jack wychowywał się za dzieciaka, a potem oboje trenowali na zabójców. Aby pokazać Profesorowi, że jest lepszy od swojego kumpla (i znowu motyw: zauważ mnie senpai!), który stracił serce dla jakiejś laski, Bradley będzie próbował zabić Emily. Ah, i przy okazji jeszcze z jakieś 1500 innych kobiet. Dlaczego? Wszystko po to, by zemścić się na nieżywej matce, która go porzuciła i także handlowała swoim ciałem.
Następna część gry to w zasadzie same pościgi i walki. Co zabawne, w niektórych etapach Jackowi pomagają też inni bohaterowie np. Holmes czy Watson. Ma też swój mały sparing z Pendeltonem, gdyż obaj panowie inaczej interpretują ochronę Emily. W smutnym zakończeniu Jack może zginąć na kilka sposobów np. zostać zastrzelony przez lokaja dużo wcześniej. W szczęśliwej wersji finału: trafia najpierw do więzienia, gdzie ukochana ma kolejną szansę go ponownie odwiedzić. W zasadzie tuż przed egzekucją. Potem jednak stamtąd ucieka, wykorzystując metodę „na ninja” = miał coś ukryte w zębie. A wszystko dlatego, że dowiaduje się, iż Emily jest w niebezpieczeństwie.
Bradley faktycznie na nią poluje i niczym skończony wariat zażywa jakieś uber hiper narkotyki, które sprawiają, że koniec końców zabija samego siebie. Nasz bohater nie ma więc na sumieniu przynajmniej śmierci byłego kolegi, ale to nie poprawia jego sytuacji. Dalej musi odpowiedzieć za morderstwa, których dokonał w imieniu organizacji. A przynajmniej tak początkowo się wydaje, dlatego w noc pożegnalną dzieli z Emily „pierwszy i ostatni” pocałunek, wyznając jej przy okazji swoje uczucia.
Cały ten dramat był jednak niepotrzebny, bo okazuje się, że Jack… został uniewinniony. Co więcej, znalazł u Whiteley’ów prace, bo odtąd będzie drugim lokajem. I czy tylko mnie się wydaje, czy w ten sposób scenarzyści chcieli zrekompensować nam brak opcji romansowania z Pendeltonem? Dostajemy jego młodszą wersję! Nieco bardziej nieporadną, ale także ze zdolnościami jakiegoś hiper zabójcy, który będzie bronił Emily do ostatniej kropli krwi. Do pełni szczęścia brakuje im w zasadzie tylko jednego. Oficjalnego ogłoszenia związku, co jednak okazuje się niemożliwe. Pendelton dość brutalnie przypomina Jackowi, że jego i szlachciankę dzieli ogromna przepaść społeczna, stąd nie ma co marzyć o przyszłości u boku ukochanej. Jedyne co otrzyma, to szansa bycia blisko – jak opiekuńczy cień, ale bez nadziei na spełnienie swoich marzeń.
I o tym w zasadzie traktuje kontynuacja – czyli epilog. Emily nie rozumie, dlaczego Jack nie okazuje jej żadnych uczuć. Wydaje się całkowicie skupiony na pracy lokaja i nawet gdy dziewczyna otrzymuje korzystną ofertę małżeńską, to nie jest tą sytuacją specjalnie poruszony. Co ciekawe, dowiadujemy się, iż Emily ma problemy z odnalezieniem odpowiedniej partii. Potrzebuje bowiem kogoś, kto zrzecze się swojego nazwiska, aby kontynuować ród Whiteley’ów. A mnie trudno było uwierzyć, że w całym Londynie nie roiło się od wysoko urodzonych drugich, trzecich, nawet czwartych synów, którzy nie stanęliby na głowie, byleby dostać taki kąsek jak szlachecka fortuna. Ale co ja tam wiem o XIX w. małżeństwach?
W każdym razie, gdyby młodym poszło za łatwo, to nie byłoby dramatu. Dlatego koniec końców, Emily udaje się na spotkanie z kandydatem i robi on na niej bardzo pozytywne wrażenie. A warto wspomnieć, że dziewczyna jest już w tym czasie mocno zaangażowana w działalność społeczną w biedniejszych dzielnicach Londynu – dla przykładu otworzyła tam dla dzieciaków szkołę. Szuka więc kogoś, kto chciałby wesprzeć jej wysiłki, a młody kawaler wydaje się zainteresowany. No, ale serce nie sługa, więc MC posyła mu mimo wszystko grzeczną odmowę. A to ostatecznie upewnia Jacka, że jest w stanie dłużej udawać. Wprost rzuca się na Emily i wyznaje, że próbował o niej zapomnieć, zdaje sobie sprawę, że nigdy nie będzie jej wart, ale to wszystko zbyt go przerasta.
Dziewczyna z pełnym zrozumieniem decyduje się na krok, że nigdy nie wyjdzie za mąż – dzięki czemu może utrzymywać swój mały, skandaliczny romansik bez szargania reputacji. A żeby ocalić nazwisko Whiteley’ów może zawsze kogoś adoptować, jeśli czasy się nie zmienią i podział stanowy dalej uniemożliwi jej poślubienie ukochanego. Mamy więc nieoczekiwanie problem mezaliansu. Co wyszło w sumie dość fajnie i było dla mnie ciekawsze od całego back story Jacka. Nasz LI wypadł również bardzo słodko, gdy za pierwsze, zarobione pieniążki kupił na Covent Garden pierścionek. Ale zawsze zabawnie patrzy się na bohaterów, którzy są tak profesjonalni w swoim fachu, a zarazem niezręczni w wyrażaniu uczuć.
Niemniej gdybym miała podsumować tę ścieżkę, to mimo kilku niedociągnięć, bawiłam się dobrze. Pojawiło się w niej całkiem sporo interesujących wątków. Podobało mi się, że faktycznie dano szansę wykazać się całej drużynie i pokazano, że Emily nie brakuje przyjaciół. Mam tu na myśli udział w śledztwie, a potem w walce Watsona i Holmesa, podobnie jak rozmowy z Lupinem czy Sarą. Również Jack, który finalnie poszedł w ślady Pendeltona (btw. lokaj okazał się jakiś super ekstra członkiem wywiadu O_o), zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie w swojej nowej roli. I gdybym już koniecznie miała na coś ponarzekać, to powiedziałabym, że brakowało mi tylko między zakochanymi częstszych interakcji. Nie spotkali się bowiem często w całej ścieżce (przez jakieś 70% ggry), a w epilogu byli w zasadzie pokłóceni. Niemniej była to jedna z lepszych opowieści, jakie „London Detective Mysteria” ma do zaoferowania. I całkiem możliwe, że kanoniczna, bo postaci Jacka Millersa poświęcono całkiem sporo czasu, a żaden z pozostałych LI nie dostał takiego developmentu.
Podsumowując: byłam pozytywnie zaskoczona, bo nie spodziewałam się wiele. Jack zachowywał się dziwnie, wyglądał nieciekawie i początkowo wydawał się faktycznie kimś, od kogo lepiej trzymać się z daleka. Im dalej w las, tym bardziej przemieniał się jednak w chibi-Pendeltona! Długo więc się zastanawiałam, czy nie dać mu złota, ale ostatecznie, jak na mój gust, za dużo w tym wątku było pojedynków, a za mało interakcji między bohaterami, stąd spadł odrobinkę niżej i musiał obejść się bez głównej nagrody.