Reito to ostatni z bohaterów gry otome „My Secret Pets!”, bez którego nie byłoby całej historii. To właśnie on zrywa z naszą MC na początku opowieści, nie dając jej żadnego wyjaśnienia. Stąd Jane (= domyślne imię) przez długi czas będzie się głowiła: co zrobiła nie tak? Czy czymś uraziła swojego chłopaka? Czy coś przed nią ukrywał? W końcu wydawało się, że stanowili szczęśliwą parę. Na domiar złego, zaraz po zerwaniu, gdy dziewczyna wraca do domu, odkrywa przy tym jeszcze jedną, dziwną niespodziankę. Jej zwierzaki zamieniły się w ludzi! (A trzyba przyznać, że miała tam małe zoo, bo trzymała razem: papugę, kota, świnkę i królika + psa, ale ten się nie przemienił). I to nie byle jakich, bo przystojnych młodzieńców, którzy próbują wszelkimi środkami odwrócić jej uwagę od exa i oczarować własnymi umiejętnościami.
Tymczasem, jak głosi przysłowie, „serce nie sługa” i Jane nie potrafi tak po prostu zapomnieć, nawet wtedy, gdy wie, że ma w czym przebierać. Grupa bishów czeka bowiem na jej każde wezwanie. W końcu więc zwierzęta dochodzą do wniosku, że należy się poddać i dla dobra Jane pomóc jej przynajmniej odkryć prawdę, dlaczego została porzucona. Może wtedy przestanie wzdychać do byłego i ruszy dalej, z jednym z nich u boku, bo wszyscy sa tak samo chętni do zostania jej nowym partnerem. Jakkolwiek miało by to być niezręczne.
Kolejna rozmowa z Reito nie przynosi jednak rezultatu, bo ten zbywa ją mętnymi wyjaśnieniami. Że coś go do tego zmusiło, że w sumie dalej kocha MC, ale nie mogą być razem itd. Ale to wciąż za mało, by nasza protagonistka się poddała. Stąd omawia ze zwierzakami dalszą strategię. Ramin – najstarszy z paczki – sugeruje, by wzbudziła w byłym zazdrość (czyli dokładnie ten sam motyw ze szczeniackim zagraniem, który pojawił się w jego własnej ścieżce), Lufna próbuje ją nakłonić, aby sobie odpuściła i ruszyła dalej (brawo, kocie! wreszcie jakiś głos rozsądku!), Assam nie podpowiada nic, bo przecież i tak nie miał osobowości, a Lize wpada w jealous raaage!!! (A jak wiemy z filmu „Monty Python i Święty Graal” – wściekły królik to nie przelewki. Jane ma się więc czego obawiać).
Stąd zaczyna się utyskiwanie ex gryzonia, że gdyby to zależało od niego, to już dawno powiedziałby Jane prawdę, bo tak bardzo ją kocha. Najbardziej na świecie. Znacznie mocniej niż Reito kiedykolwiek, więc niech wreszcie – do cholery jasnej – Jane zapomni o tych niewdzięcznym byłym! A skoro Reito nie jest w stanie tego zrobić, w sensie: nawet podać jej przyczyny, to najwidoczniej nigdy nie zależało mu na bohaterce. (Co w sumie, o dziwo, ma nawet sens… W końcu skoro nie ufał partnerce na tyle, by razem z nią rozwiązywać problemy, to po co właściwie zaczynali związek? Ah, doprawdy czarna godzina wybiła, zgodziłam się z tym zdradzieckim królikiem!).
Wcześniej jednak plan Ramina zostaje wcielony w życie i faktycznie ex-kakadu udaje przed znajomymi Jane i Reito jej nowego chłopaka. Co, oczywiście, budzi gniew exa-człowieka. I to do tego stopnia, że w szale zaciąga MC do swojego domu. No i cóż powiedzieć? Parka decyduje się na kolejny, genialny ruch, który na 100% rozwiąże wszystkie ich kłopoty = seks na zgodę. Nie było zatem dla mnie żadną niespodzianką, że następnego dnia, zadowolony ze swoich osiągnięć chłopina, dalej bynajmniej nie zamierzał niczego wyjaśniać, bo wciąż zasłaniał się nudnym do znudzenia „robię to dla twojego dobra!”. W końcu jednak udaje się nam dowiedzieć przynajmniej tyle, że poza kopiowaniem od koreańskiego studia Cheritz, twórcy „My Secret Pets!” sięgnęli też po motywy rodem z „Amnesia: Memories”. (I to nie po raz pierwszy).
Ta ta ta dam! Reito padał ofiarą prześladowców. Od jakiegoś czasu otrzymywał listy z pogróżkami, w których ktoś domagał się od niego zerwania z Jane. Co więcej przewracał mu śmietnik, pisał po drzwiach, obrzucał skrzynkę na listy jajkami… O ile jednak Toma ze wspomnianej gry potrzebował czasu na zebranie materiałów dowodowych i rozprawienie się ze sprawcami, o tyle Reito to typ wyjątkowo bierny. W sensie grzecznie spełnia postawione żądania – mniejsza o uczucia Jane. I chociaż wie, kto stoi za wysyłaniem listów, to nie zamierza ujawniać tożsamości prześladowcy. A przynajmniej do czasu, aż zostaje do tego zmuszony. Wkurzony Lize dowiaduje się bowiem prawdy na własną rękę (od Czarodzieja), a potem pomaga Jane przyprzeć chłopaka do muru i wydusić z niego odpowiedzi.
Co w sumie prowadzi do kolejnego, dziwnego plot twistu, bo za pogróżkami stoi nie kto inny jak była dziewczyna Reito – Hitomi, która nie żyje od dłuższego czasu, bo potrącił ją samochód. I tak po nitce, aż do kłębka docieramy wreszcie do prawdziwego sprawcy, innej dziewczyny – Yuiki, która też kochała się w boskim Reito. (Zebrał mu się niezły harem… gdy w tym czasie nasze spersonifikowane zwierzaczki są takie zapomniane i samotne!). Plan Yuiki nie udał się, bo nie wiedziała, że w wiadomościach Hitomi używała skrótu „Rei”, zamiast pełnego imienia, gdy zwracała się do swojego love boya. To dlatego została zdemaskowana, chociaż jakimś cudem perfekcyjnie naśladowała styl pisania byłej przyjaciółki. A co nią motywowało? Wierzyła, że dzięki swojej małej intrydze zniechęci Jane i zdobędzie faceta dla siebie – a poza tym współpracowała z jeszcze jedną osobą, czarodziejem Fumiyą.
Btw. Czy tylko mnie Yuika przypominała Rikę? Chociaż i tak nie nazwałabym jej głównym antagonistą tego wątku, bo jest paru lepszych kandydatów. Czadu daje zwłaszcza królik, który jest tak wściekły, że podstępem daje Reito do zjedzenia lekarstwo (to samo, którego pety zażywają, aby przybierać ludzką formę)… co na człowieka zadziałało wprost odwrotnie! Biednemu chłopakowi wyrastają kły i pazury, więc nie ma gwarancji, że nie zamieni się całkowicie w potwora. Jane obiecuje jednak, że co by się z nim w przyszłości nie stało, to niczym Belle z bajki Disneya „pokocha bestię” i zostanie u jego boku już na zawsze. (Strach myśleć, co Lize planował jako następne… nafaszerować Reito marchewkami i pożreć, by zatrzeć wszystkie ślady?).
Co nie zmienia faktu, że drużynie i tak są potrzebne odpowiedzi i dlatego udają się na spotkanie z głównym master mindem. (Jak w dobrym RPG, po pokonaniu dwóch leszczy, idziemy na bossa!). Tym sposobem wszystkie wątki się zazębiają i jeśli przechodziliście ścieżkę Reito jako ostatnią, tak jak ja, to w sumie nie ma dla Was już żadnych niespodzianek, bo gdy bohaterowie udają się wysłuchać „spowiedzi” Czarodzieja, to większości rzeczy zdołaliśmy się już domyślić. W końcu epilogi Lufny, Assama, Lize’a i Ramina były naszpikowane podpowiedziami. W skrócie: tak jak nasze obecne zwierzaczki Fumiya był kiedyś petem, zakochanym po uszy w swojej właścicielce – Hitomi. Przy okazji był też bratem Georgiego – golden retrievera należącego Jane (ale akurat ten wątek nie ma żadnego znaczenia w ścieżce Reito, bo został całkowicie zignorowany).
Niestety dla niego, mimo tak ogromnego poświęcenia, Hitomi nie potrafiła odwzajemnić jego uczuć. W końcu miała już chłopaka – „cudownego” Reito. No i potrafię ją zrozumieć, bo jakby nie było dalej mówimy o jej… no… psie? Los bywa jednak przewrotny i następnego dnia Hitomi ginie w wypadku samochodowym, gdy próbowała ocalić właśnie swojego pupila. O ile jednak dziewczyna zmieniła się w aniołka i odeszła, o tyle Charme (prawdziwe imię Fumiyi) został na Ziemi, by niczym demon, kusić inne stworzenia do przemiany, a historia się powtarzała… A że jest przy tym bardzo żądnym zemsty suczysynem (celowy suchar 😉), to postanawia odegrać się też na Reito i nie pozwolić mu zaznać szczęścia. A co tam! To dlatego zmanipulował Yuikę, wkręcił Lize’a i zmusił Reito do zerwania.
Szaleńczy śmiech i zwycięstwo Fumiyi przerywa jednak boska interwencja – czyli przybycie samej Hitomi (bad dog, bad!), która bierze swojego psiaczka w ramiona (jakieś 30-35 kilo) i zabiera ze sobą w zaświaty, dzięki czemu wszystkie winy zostają mu przebaczone, a my dostajemy deus ex machina happy ending. Chociaż nie do końca, bo w grze dostępne są dwa finały:
W pierwszym z nich zwierzęta wracają do swojej ludzkiej postaci, czyli w zasadzie cholera wie, po co w ogóle kłopotały się przemianą i co robiły w fabule? Jasne, pomogły Jane, ale to zakończenie w stylu „Alicji w Krainie Czarów”, czyli w sumie nieważne, co naszej bohaterce się przytrafiło, bo wraca do stanu wyjściowego = jest z Reito w związku i tyle. Jakby wyciąć cały epizod z Czarodziejem z jej życia, to nie zauważylibyśmy większej różnicy.
W zakończeniu drugim, na pocieszenie, zwierzęta mogą co jakiś czas zmieniać się w ludzi, a wtedy wszyscy udają jedną, wielką, szczęśliwą rodzinkę. Co z założenia jest chyba tym lepszym endingiem, ale nie wiem, czy na miejscu Jane chciałabym oglądać królika… Seriously, on w każdej chwili znowu mógł mieć znowu jakieś niebezpieczne zagrywki.
Niemniej cieszę się, że to koniec mojej przygody z „My secret pets!”. Nie będę mogła wspominać jej miło, bo gra cierpiała na bardzo niedopracowany scenariusz. Niby jakiś tam plot twist na koniec się pojawił, ale co z tego skoro został błyskawicznie rozwiązany poprzez zmarłą Hitomi? Szkoda w sumie, że nie pofatygowała się szybciej. Wtedy Jane miałaby mniej problemów w życiu. Dalej też nie wiemy, czym było to dziwne drzewo, z którego robiono lekarstwo, co z Yuiką, ile jeszcze zwierząt adoptowała Jane itd. Ale to nie tak, że zależy mi na kontynuacji.