Jeśli lubicie gry z zagadkami w tle, to pewnie zetknęliście się już z nazwiskiem „Akechi”, bo tak jak my mieliśmy swojego geniusza „Holmesa”, tak w Kraju Kwitnącej Wiśni musiał pojawić się jego odpowiednik. Tymczasem bohater „London Detective Mysteria”, poza nazwiskiem, nie ma z literackim pierwowzorem wiele wspólnego. (O dziwo nie jest jego synem – chociaż to właśnie romansowanie z potomkami sławnych powieściowych detektywów i przestępców, jest głównym tematem omawianej gry). Co nie znaczy, że obu panów nie będą wyróżniać pewne cechy, które z pewnością przydają się w tak wymagającym zawodzie.
Tymczasem ścieżka, którą dzisiaj zrecenzuję, tak naprawdę należy do dwójki postaci: Akechiego Kenichirou (głównego love interest) i Kobayashiego Seiji (jego asystenta, który wprowadza jakby trzecie, neutralne zakończenie). Ze względu jednak na to, jak niewiele contentu ma w rzeczywistości Kobayshi, postanowiła wrzucić go do tego samego wątku, bo nie dałoby się z tego stworzyć osobnego tekstu.
Podobnie jak nasza MC, Akechi uczęszcza do szkoły detektywów (= Harrington Academy), ale pojawia się w fabule dość późno. Główna bohaterka – Emily Whiteley, nastoletnia szlachcianka, wykonała już przypadkowo zadanie dla królowej Wiktorii (z pomocą Holmesa Jr. i Watsona Jr. odnalazła ważnego dla sytuacji politycznej kotka), dzięki czemu także stała się uczennicą wspomnianej palcówki, a nawet zawarła pierwsze przyjaźnie. Pewnego dnia jej uwagę przyciąga jednak zamieszanie w porcie. Okazuje się, że do Londynu przybyła dwójka Azjatów, która bynajmniej nie spotkała się z ciepłym przyjęciem ze strony gaijinów.
Zresztą, to nie tak, że panowie nie byli również zaskoczeni widokiem naszej blondwłosej panieneczki. W końcu kobiety w ich kraju noszą się skromniej, nie odzywają się niepytane, nie nawiązują tak beztrosko kontaktu fizycznego itd… Tymczasem dziewczyna jest w ich mniemaniu „zbyt asertywna” (co odstrasza zakłopotanego Akechiego, ale podoba się Kobayashiemu), a Emily imponuje dla odmiany fakt, że obcokrajowcy posługują się tak płynnym angielskim i szybko budzą jej zaciekawienie. (Przez żart Kobayashiego jest nawet święcie przekonana, że prawdziwe imię Akechiego to „Ken-chan”).
Cóż, trafił nam się wstydliwy LI. Nie jakoś szczególnie ze względu na kobiety, ale bardziej z powodu odmienności Emily. Kiedy bowiem trzeba, potrafił podejmować odważne decyzje i to nie tak, że jak już się otworzył, to nie okazywał uczuć. Raczej robił wszystko w japońskim stylu, czyli z większym dystansem, bez publiki, często zasłaniając się jakimiś przenośniami przy komplementowaniu… itd. Co akurat stanowiło część jego uroku i po miałkim Watsonie i napastliwym Lupinie, było miłą odmianą.
W każdym razie początkowo w fabule niewiele się dzieje, bo Emily nie ma z parką przybyszów wielu wspólnych scen. Zaraz po dołączeniu do szkoły Akechi zostaje przewodniczącym klasy, co bardzo zaskakuje wszystkich wokół, ale jego zdyscyplinowanie i zorganizowanie sprawiają, że idealnie nadaje się do tej roli. Niestety, podobnie jak w przypadku Holmesa, wiąże się to jednak z obrażaniem naszej bohaterki, ilekroć odstaje od reszty grupy. Nasłuchamy się więc trochę na temat jej braku ambicji, naiwności, łatwowierności itd. Nie zawsze Akechi jest w swoim krytykowaniu celowo nieprzyjemny. Wiele z takich scen wynika bowiem ze zwykłego, kulturowego nieporozumienia np. gdy wyrzuca Emily brak skromności, bo przecież japońskie kobiety nigdy by czegoś tam nie zrobiły. Stąd musicie się nastawić w jego wątku na słuchanie sporej dawki zrzędzenia.
Może dlatego w scenariuszu tak potrzeba była postać Kobayashiego? W końcu, ilekroć Akechi powiedział coś niemiłego, to jego asystent pędził z przeprosinami i usprawiedliwieniami. I to do tego stopnia, że to w sumie tylko za jego sprawą poznajemy przeszłość głównego LI. A ta – co za niespodzianka! – jest dość ponura. Akechi został porzucony przez swoją rodzinę i oddany pod opiekę mistrza kenjutsu. Ten poświęcił się trenowaniu chłopca i zastąpił mu ojca, jednak ich dobre relacje przerwało pewne nieporozumienie. Grupa wysoko urodzonych buców chciała zmusić jakiegoś dzieciaka do samobójstwa. Akechi sprzeciwił się temu, obronił malca, a potem odmówił za swój czyn przeprosin. W efekcie sensei także się od niego odwrócił, bo Japonia to nie jest kraj dla buntowników czy indywidualistów, a osamotniony Akechi musiał szukać szczęścia za granicą.
Po poznaniu tego smutnego back story, Emily zaczyna patrzeć na swojego kolegę nieco przychylniej. Szczególnie że wkrótce potem zostaje przez niego również uratowana, gdy przypadkowo prawie wsiada do pojazdu z nieznajomymi – uprowadzającymi szlachtę dla okupu. Taaa… Nie ma to, jak „przyszła pani detektyw”, która w każdym możliwym wątku robi za dziewicę w opałach. Akechi w ostatniej chwili wyciąga ją jednak z powozu i pozwala się wywieść w jej miejsce. Co, oczywiście, kończy się konfrontacją z szajką porywaczy, ale przynajmniej jeden problem dla mieszkańców Londynu z głowy. 😉
A choć „London Detective Mysteria” mnie do tej pory nie powaliło, to podobało mi się, że nie unikano tutaj trudnego tematu, jakim jest motyw rasizmu. Zarówno Brytyjczycy, jak i w późniejszej fabule — Japończycy, są do siebie bardzo wrogo nastawieni. Widać całą masę niepotrzebnych uprzedzeń, stereotypowego myślenia i najzwyczajniejszej ksenofobii. Dla przykładu Akechi i Kobayashi mają problem ze znalezieniem zleceń, bo mało kto chce zatrudniać Azjatów. Są też niesłusznie oskarżeni o kradzież, tylko dlatego, że komuś nie spodobało się ich pochodzenie itd.
Dla kontrastu nie brak osób, które potrafią spojrzeć ponad podobne uprzedzenia. Jedną z nich jest obroniony przez Akechiego już w Londynie chłopiec – Rick, który bywa dręczony przez bandę oprychów. Kiedy jednak widzi siłę i zdolności szermiercze Akechiego, pragnie zostać jego uczniem, co prowadzi do szeregu nieporozumień. Początkowo młodzieniec odtrąca na wszelkie sposoby Ricka, bo nie chce brać sobie na głowę podobnego problemu. Uważa się również za niegodnego nauczania kogokolwiek, więc swoim chłodnym zachowaniem próbuje malca zniechęcić i oszczędzić mu rozczarowań. Kiedy jednak ten udawania, że zrobi wszystko, byleby tylko zostać przez swojego potencjalnego senpai zauważony (= daje się praktycznie znowu pobić), Akechi w końcu zmienia zdanie i bierze dzieciaka pod opiekę.
Niemniej podobną technikę „zimnego prysznica”, Akechi stosuje także względem MC. Jakby nie wystarczyło, że dziewczyna nabawiła się kompleksów, iż nie wpisuje się we wzór japońskich niewiast znanych jako „yamato nadeshiko”, to jeszcze dowiaduje się, że Akechi i Kobayashi wrócą wkrótce do Japonii. I nawet nie będzie mogła ich odwiedzić, bo młody detektyw otwarcie zaznacza, że nie ma tam dla niej miejsca. Za co Kobayashi próbuje go opierniczać, bo wielokrotnie nie podoba mu się takie wredne traktowanie Emily, którą osobiście uważał za silną i piękną kobietę. (A Akechi, w tajemnicy, podzielał jego zdanie, ale wolał trzymać dziewczynę na dystans, podobnie jak małego Ricka).
Zresztą w tym wątku co rusz pojawiają się jakieś dzieciaki, bo nawet sprawa „przewodniej zbrodni” jest z nimi powiązana. Emily i Akechi wpadają na trop szajki, która zajmuje się uprowadzaniem najmłodszych i wysyłaniem ich do Hongkongu, gdzie są wcielani do wojska… Hmm… no dobra… Oczywiście, zabierają się do tej całej zagadki od dupy strony, więc w efekcie Emily znowu zostaje porwana. (Szok!). I to nawet bardziej pokazowo niż zwykle, bo trafia na statek do Indii… Ha! W międzyczasie okazuje się, że za porwaniami stoi niejaki Polock, któremu tak imponują zdolności Akechiego, że oferuje mu pracę. (…ale, że o co chodzi?). Ten jednak odmawia, bo jest przecież honorowym prawie-że-samurajem, co prowadzi co pojedynku i przegranej villiana. Gdzieś po drodze dziewczyna aportuje jeszcze Akechiemu miecz, który stracił, ale potem odzyskał, bo lokaj Pendleton to jakiś cholerny ninja, teleportuje się na statek i pomaga dzieciakom w miarę możliwości. (A do tych Indii to chyba przybiegł pieszo… btw. czemu on nie ma swojego wątku? Wszyscy LI wypadają przy nim blado XD. Pendelton-kun, jaka rozsądna kobieta wybrałaby tych nastoletnich leszczy, mając ciebie u boku każdego dnia?!).
Uff… nie będę kłamać, tutaj naprawdę wiele się działo, a jeszcze zwiedziliśmy z bohaterami połowę świata! W epilogu nawet dosłownie, bo MC trafi wreszcie do wymarzonej Japonii, gdzie odkryje, że faktycznie rasizm jest wszędzie taki sam, ponosi piękne kimono, nauczy się w miesiąc mówić w Nihongo, zje sashimi, a jeszcze pozna byłego Shinsengumi – Fujita Gorō (= Saito Hajime). No po prostu wow… widać, że próbowano spakować tu tyle, ile tylko wlezie. Choćby mieli skakać na walizce i dociskać kolanem. (Jak ja, gdy firma wykupi mi na lot tylko bagaż podręczny…).
I z jednej strony miało to swoje zalety, bo nie mogę narzekać na brak akcji. Również romantyczne scenki pojawiały się często i były – powiedziałabym – bardziej „japońskie”. A to bowiem MC przygotowała Akechiemu posiłek, przytrzymała jego miecze, gdy rozprawiał się z jakimiś oprychami, niegodnymi użycia ostrza, opatrzyła rany po innym starciu… Niczym dobra, wychowana żona samuraja, która starała się być odpowiednio pomocna, ale przy okazji nie wchodzić zbytnio w drogę.
W szczęśliwym zakończeniu – parka ostatecznie pokonuje wszystkie trudności, a Akechi wraca do Londynu, bo tylko tam mogą być z Emily razem i w miarę woli. (Witamy w naszej poczciwej, starej Europie!). Przy okazji godzi się jeszcze ze swoim mistrzem, który odtrącił go w przeszłości tylko po to, aby go chronić. Skąd my to znamy? 😛 Co, oczywiście, młodzieniec uświadamia sobie dzięki MC. Zakochani, powolutku, ćwiczą także przejście na nowy stopień zażyłości i mówienie sobie po imieniu. Ale taka otwartość źle wpływa na serce młodego detektywa.
W smutnym zakończeniu, Akechi i Kobayashi wracają do Japonii, a ich znajomość z Emily po prostu się urywa. Podobnie jest zresztą w wątku Kobayashiego z tą różnicą, że przed pożegnaniem pokazuje on jeszcze MC zimne ognie, aby ją trochę pocieszyć, bo domyśla się, iż dziewczyna ma złamane serce. Wcześniej zaś z raz ochronił ją przed upadkiem – więc dostaliśmy bonusowe CG.
Finalnie mam jednak bardzo mieszane uczucia względem tej historii. Podobały mi się wszystkie interakcje Akechiego i Emily (a przynajmniej te, które nie były wyzwiskami), bo zostały przedstawione bardzo słodko. Zwłaszcza na początku, kiedy chłopaczka dezorientowała jej otwartość i cały czas się rumienił np. że fakt, że dziewczę potrafi beztrosko chwycić kogoś za dłoń, czy nie przejmuje się, że odwiedza mężczyzn o tak później porze. Z drugiej, bądźmy szczerzy, cały motyw z kultem, statkiem i biegnącym przez pół świata lokajem, był tak absurdalny, że ze zniecierpliwieniem wypatrywałam jego końca, bo z Polocka była jakaś karykatura, a nie antagonista. Dlatego wątek Akechiego to znacznie lepsza miłosna drama o różnicach rasowych niż historia detektywistyczna. I może gdyby faktycznie zdecydowano się na jedną konwencję, to wszystko wyszłoby dużo lepiej. A tak? Cóż… Naprawdę ciężko mi ocenić jego ścieżkę inaczej niż jako przeciętną. Plusy zbytnio równoważyły się z minusami.
Akechiego wciąż jednak wyróżnia jeden z fajniejszych epilogów, bo mogliśmy zobaczyć kawałek Orientu. Wiecie, wszystkie postacie prezentują się w nowych strojach (Kobayashi nawet udaje kobietę!), a przy tym w wiarygodny sposób pokazano napiętą sytuację Japonii z ówczesnego okresu. I może dlatego powinnam moją ocenę trochę zawyżyć? Nie wiem. Bawiłam się z pewnością lepiej niż przy opowieści Watsona Jr., a z naszego niedoszłego samuraja jest również mniejszy burak niż z Holmesa Jr. Ostatecznie więc wybił się, przynajmniej na ich tle, na jakieś tam prowadzenie. Nie na tyle jednak, bym kiedykolwiek wróciła do tej historii.