Miałam okazje przetestować sporo tytułów od Voltage i wspominam o tym tylko z jednego powodu – w całym ich portfolio nie znajdziemy wielu tak niekonsekwentnie pisanych postaci, jak Shinra, którego wątek chciałam dzisiaj zrecenzować. Być może to właśnie przyczyna, dlaczego ostatecznie nie trafił do wersji gry na Switcha, która niedawno miała premierę? (Przypomnijmy, że z 7 dostępnych LI, jedynie 6 znalazło się w tej edycji). Nie cieszył się też popularnością w Japonii, dlatego jego opowieść urywa się w połowie drugiego sezonu… Zupełnie jakby ktoś doszedł do wniosku, że nie ma sensu w ogóle do tego tematu wracać. A ja chcę tylko podkreślić, że rozbieżność dostrzegam właśnie po sezonie 1, bo początkowo, Shinra jest nawet spoko postacią, w sensie: sympatycznym chłopakiem, choć trochę mało zadziornym na tle reszty paczki. Potem jednak dzieje się z jego historią coś dziwnego… zupełnie jakby zaczęła ją pisać inna osoba, a cechy, za które polubiliśmy wcześniej Shinrę gdzieś znikają. Ponieważ jednak zawsze piszę recenzję wątków gier od Voltage po poznaniu wszystkich sezonów – również tutaj będę musiała o kilku nieścisłościach napomknięć, pomimo streszczania akcji głównie z początkowych wydarzeń.
Ale wróćmy na moment do podstawowej fabuły. Bohaterką „Enchanted in the Moonlight” jest spokojna, ułożona i dobroduszna pracownica biblioteki, która pewnego dnia odkrywa, że jest jakąś reinkarnacją książczynki obdarzonej specjalną mocą. Kontakt fizyczny z jej ciałem daje ayakashi moc, a jakby tego było mało, to ma według przepowiedni urodzić jakiegoś uber-hiper-super dziedzica, który w przyszłości zostanie władcą wszystkich demonów. Nic więc dziwnego, że klany ayakashi wysyłają do niej swoich liderów, aby chronili dziewczynę przed innymi potworami, a przy okazji zawarli z nią kontrakt. W zamian za body guarda 24 na dobę, MC pozwoli wybrankowi korzystać ze swojej zdolności do woli i jeszcze da się zapłodnić. Czyli – jakby nie patrzeć – interes życia… :/
W wątku Shinry, postawiona przed wyborem „śmierć czy pakt, bo nie będziemy cię chronić!” (tak, takie to właśnie sympatyczne okoliczności i chłopaki), MC ostatecznie prosi o pomoc czerwonego oni. Głównie dlatego, że jej aż tak nie przerażał, był całkiem przystojny i wydawał się miły. Zresztą później też poznajemy Shinrę z raczej sympatycznej strony. W sensie żartuje sobie czasem z MC w ramach nieszkodliwego flirtowania, ale nie jest tak nachalny, jak Kyoga czy Miyabi. Ale już tutaj dało się zobaczyć wspomnianą przeze mnie wcześniej niekonsekwencje. Jako najmłodszy z całej paczki, Shinra był przedstawiany również jako bardziej dziecinny. Często więc rumienił się i wydawał zakłopotany bliskością MC… albo nagle stawał się bardzo agresywny i zalotny np. kpił sobie, że powinna nosić seksowniejszą bieliznę. O_o Stąd moje pierwsze zdziwienie… on jest w końcu nieśmiały czy nie? Zdecydujcie się twórcy!
No, ale będzie jeszcze czas narzekać! Idziemy dalej: zaraz po zawarciu paktu, MC zaczyna mieć dziwny sen z przeszłości. Przypomina sobie, że jako mała dziewczynka bała się burzy. Pewnego dnia spotkała jednak chłopca, który próbował ją uspokoić i narysował na jej dłoni specjalny znak chroniący przed piorunami. Od tej pory tajemniczy nieznajomy był jej pierwszą, niespełnioną miłością – o czym zwierza się swojej przyjaciółce w pracy. Co, na nieszczęście dla MC, zostaje podsłuchane przez jakiegoś typa…
…który chwile potem wprost staje na głowie, by przekonać dziewczynę, że dziwnym trafem pamięta coś bardzo podobnego. A ogólnie nazywa się Taira, niedawno wprowadził się do okolicy, kocha książki i też tęskni za swoją młodocianą miłością, którą ochronił przed błyskawicami. Jaaasne… No to już spodziewałam się zaskakującego plot twistu. 😉 W każdym razie, w tym samym czasie Shinra również przesiaduje z naszą bohaterką w bibliotece, bo przecież musi jej bronić. Całą swoją uwagę poświęca jednak na bawieniu się z dziećmi, dlatego jakoś umknął mu fakt, że jego wybranka gaworzy sobie z jakimś facetem, którego — jak się potem okazuje — doskonale znał. Taki właśnie z niego czujny body guard. Ale nie uprzedzajmy faktów!
W międzyczasie bohaterce udaje się poznać Shinrę z nieco lepszej strony. Widzi, że w sumie jest to troskliwy facet, który bardzo dba o swój klan i wioskę. Jest tam naprawdę uwielbiany, zwłaszcza przez najmłodszych. I chociaż pozostali liderzy (Yuki & Spółka) traktują go nieco protekcjonalnie, to są wobec niego zawsze życzliwi. Szczególnie Miyabi prowokuje z nim non stop utarczki, jakby zaczepiał młodszego brata.
Shinra ma jednak powody, aby czuć się niepewnie o swoją pozycję. Po pierwsze: wie, że musi jak najszybciej zabezpieczyć sytuację swojego klanu poprzez skonsumowanie związku z MC – ale nie potrafi być tak okrutny, by zmusić ją do czegokolwiek przemocą, po drugie: ilekroć dziewczynie faktycznie coś grozi, zaraz po pokonaniu wrogów, Shinra pozwala im uciec wolno – bo ma opory przed odbieraniem komukolwiek życia (o czym później scenarzyści zapomną), więc w oczach wielu uchodzi za słabego, po trzecie: dręczą go wyrzuty sumienia, bo zgarnął pozycje lidera klanu oni od swojego starszego brata, który — aby go kiedyś ochronić — poświęcił w tym celu swoje zdolności ayakashi.
Kiedy więc parka udaje się razem do wioski oni, a MC przypadkiem podsłuchuje, że przyszłość klanu jest bardzo niepewna (nie brakuje bowiem zwolenników oddania pozycji przywódcy wspomnianemu wcześniej bratu), zaczyna rozumieć, że nie doceniała wcześniej życzliwości Shinry. W końcu już dawno mógł jej zrobić krzywdę. Oni są znacznie silniejsi od ludzi. Zresztą, początkowo, facet nawet rozważa, czy nie skorzystać z okazji, że dzielą razem futon i jednak „zrobić, co do niego należy”, ale gdy MC wypomina mu, że zwarła pakt, bo nie miała wyjścia i że w jej odczuciu sytuacja, w jakiej postawili ją przywódcy ayakashi jest najzwyczajniej niesprawiedliwa – zaraz się wycofuje. (Choć w tej opowieści będzie jeszcze inna, bardziej niemrawa próba gwałtu, która mnie wręcz rozbawiła… I nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi o to, że nie traktuje tego tematu poważnie, ale przeszkadza mi zwłaszcza nierealistyczność tudzież absurdalność całej sceny).
Nie będzie bowiem żadną niespodzianką, gdy powiem, że ostatecznie to Taira okazuje się bratem Shinry – niebieskim oni. Stąd zabiera MC na randkę (po jej powrocie do świata ludzi), gdzie dalej jej wkręca, że to on pomógł jej w dzieciństwie — co jest, oczywiście, kłamstwem – i że chce z nią być, bo kocha ją od tamtej pory. Bohaterka jest więc tym wszystkim nieco skołowana, w sensie wyznaniem, sytuacją, swoimi uczuciami względem Shinry i niepasującymi do siebie wspomnieniami. Kiedy jednak Shinra dołącza do nich, by przekazać książkę, którą rzekomo czytali razem w dzieciństwie, to postanawia cały ten sercowy dramat rozwiązać sam. Mówi po prostu, że spoko, rozumie, iż MC kocha jego starszego brata i życzy im wszystkiego dobrego, po czym ucieka. Ha! To miło, że pozwoliliście bohaterce o czymkolwiek zadecydować. Niestety, na potrzeby fabuły, zmieniła się w bezmyślnego manekina. W efekcie Taira zawiera z nią nowy pakt, a dzięki mocy dziewczyny znowu staje się ayakashi, więc postanawia…
…natychmiastowo ujawnić, że jest antagonistą i ma scenę w rodzaju: „Ty głupi człowieku! Gardzę tobą i od początku cię okłamywałem! Buahaha! A teraz, pójdź za mną do wioski, luba, gdzie będę terroryzować prostaczków i urodzisz mi zajebiste dzieci!”. A jak obiecał, tak też czyni. Dlatego zabiera MC ze sobą z powrotem do zamku klanu oni i zaczyna swoje rządy strachu. W międzyczasie Taira podejmuje kilka wspomnianych przeze mnie wcześniej zabawnych prób gwałtu, które zawsze wyglądają mniej więcej tak: MC: „Nie, nie ulegnę ci, ty brutalu!”, Taira: „Ha ha ha! Nie jestem taki jak Shinra, nie możesz mi się oprzeć!” – po czym zawsze z jakiegoś powodu coś mu nie wychodzi. Wiecie, a to wypada mu pilne spotkanie z ojcem, a to nastrój nieodpowiedni, telefon z pracy zadzwonił, może go sprzęt zawiódł… nie wiem. W każdym razie po groźbach i masie śmiechu w stylu złego villaina, nasza MC pozostaje bezpieczna, a pakt nieskonsumowany.
Na szczęście poddani Shinry biorą sprawy w swoje ręce i informują go, jak się sprawy mają, więc ten dochodzi do wniosku, że jednak nie może oddać MC bratu i musi go powstrzymać. Chłopaki toczą więc zażarty pojedynek, w którym zwycięstwo da im pozycje lidera klanu oni i dostęp do wdzięków bohaterki. A czerwony oni ostatecznie wygrywa, bo ma po swojej stronie moc kontrolowania błyskawic. Przy okazji wychodzi na jaw, że – o dziwo! – to on był chłopcem z przeszłości i gdy MC przestraszyła się kiedyś burzy, to przypadkiem nakryła go po prostu, jak ćwiczył swoje umiejętności. To dlatego czuł się potem za nią odpowiedzialny i wymyślił ściemę o ochronnym znaku. Tym sposobem Taira trafia do więzienia, parka wyznaje sobie gorące uczucia, a wioska oni ma święty spokój, bo konflikt między braćmi dobiega końca.
A mój brak entuzjazmu przy pisaniu tej recenzji nie jest przypadkowy. Po pierwsze, muszę wyznać, że chociaż Taira miał mocno nierówno pod sufitem, to znacznie bardziej podobał mi się jego design i żałowałam, że to on nie jest main love interest… a jak ktoś nie wie, o co chodzi, to można sobie porównać projekty obu panów (obrazek na górze).
Po drugie, kompletnie nie kumałam, z czego wynikało podejście Shinry na zasadzie, „no dobra, dobra… to ja się po prostu wycofam” oraz sercowe rozterki MC. Przecież ona z niebieskim oni wymieniła raptem dwa zdania! Czemu więc pozwoliła zrobić z siebie jakąś nagrodę w sztucznej rywalizacji rodzeństwa? Czy ona nie miała własnego zdania? I poważnie, tak wyglądało reunion braci, gdzie jeden dla drugiego poświęcił dosłownie wszystko? Bez jakichkolwiek emocji?
Niestety potem jest tylko gorzej, bo jak pisałam we wstępie zaczynają się dziać z developmentem Shinry bardzo dziwne rzeczy. Z nieco niewinnego, w sumie słodkiego przekomarzania między kochankami robi się zwykły szantaż emocjonalny. Czerwony oni często będzie wymuszał na MC jakieś zachowania czy słowa, udając sfochowanego. Zupełnie jak nastolatek.
W kontynuacji dopadnie go również chorobliwa zazdrość. W zasadzie będzie chodził cały czas wkurzony i nabuzowany przez hormony, przez co nawet proste żarty będą sprawiać, że wybucha. I to do tego stopnia, że zrobi się agresywny względem MC, obrażony na cały świat, bezlitosny dla wrogów, a na koniec wpadnie w szał bojowy i rozwali całą wioskę. Co, oczywiście, zostanie mu wybaczone, bo obudziła go z berserku „siła miłości”. …no to ja się pytam, a jaką gwarancję mieli, że to się nie powtórzy? Co takiego zrobili w kierunku, aby się przed kolejnym wypadkiem zabezpieczyć? Ano nic!
MC się tylko żali, że Shinra coraz bardziej przypomina jej Tairę. A skoro tak, to znowu pojęczę, że mogli mi chociaż dać przystojniejszego bohatera, skoro finalnie charakter mają taki sam… I tyle, jeśli chodzi o słodkiego, nieco nieśmiałego LI, którego poznaliśmy w pierwszym sezonie. Strasznie nie lubiłam tego typa, którego pokazali mi w kontynuacjach: był małostkowy, infantylny, okrutny, pełen zazdrości, kompleksów i arogancki… wymieniać dalej?
Ba! Gdy MC zagrażają potem onmyoji Shinra jest wręcz zły, że muszą uciekać, zamiast walczyć, bo wolałby się zmierzyć z wrogiem. A w czasie finalnej konfrontacji, z tak trudnym przeciwnikiem, oczywiście, nie szuka niczyjej pomocy, ale idzie tłuc się sam, bo ma wylane na przyjaciół, swojego mistrza (zabawnego królisa – jedyny fajny motyw w kontynuacji + kappa w przebraniu) i ukochaną. Miałam więc wrażenie, że on zrobił jeden krok w przód i trzy skoki w tył, w swoim rozwoju. Im bowiem fabuła pędziła dalej, tym zmieniał się tylko najgorsze. Ale może to był jakiś celowy zamysł twórców? Nie sądzę… I już się nie dowiemy, bo to kolejna porzucona opowieść. Dlatego mnie ścieżka Shinry zostawiła tylko rozczarowaną. Fajnie więc, że chociaż inny oni od Voltage – Koga z „Ayakashi: Romance Reborn” ratuje dobre imię tej rasy. Bardzo dziwna rzecz się tutaj stała. A intencja scenarzysty pozostaje dla mnie absolutną zagadką. Sezon pierwszy też nie był wybitny. Tyle że przynajmniej pozostawał spójny…