Po niezbyt udanej przygodzie ze ścieżką Herlocka Holmesa postanowiłam sprawdzić „co u konkurencji”. Lupine wydawał się bowiem kreacją znacznie ciekawszą od detektywa. I to w jego własnej ścieżce. Dlatego liczyłam, że ocali moje postrzeganie gry, które po pierwszym LI nie było zbyt pozytywne. Nadmienię jeszcze tylko, że jako osoba, która grała wcześniej w serie „Code: Realize ~Guardian of Rebirth~” miałam już w głowie zakorzenione pewne wyobrażenie tego słynnego złodzieja. Co w zasadzie na niewiele się tutaj przydało, bo o ile Arsène Lupin faktycznie był nieszkodliwym, szarmanckim dżentelmenem, o tyle Jean Lupine to zdradziecki i uwodzący typ, przez którego MC przeleje hektolitry łez… Ale może tego właśnie potrzebowała ta gra? Ożywienia trupa przy pomocy porażenia prądem = bardzo silnych emocji?
W każdym razie nasza urocza heroina Emily Whiteley (domyślne imię MC) poznaje Lupine’a w fabule nieco później od reszty chłopców, bo gdy dołącza do szkoły dla detektywów – Harrington Academy. Jest to wyróżnienie, jakie otrzymała od samej królowej, za pomoc przy odnalezieniu zagubionego kota. Tak, wiem. Nie brzmi zbyt poważnie, ale jego zniknięcie mogłoby zostać potraktowane jako polityczny afront. Zwierzę było bowiem ważnym podarunkiem od innego kraju. A to właśnie w trakcie pierwszego śledztwa Emily zaprzyjaźnia się z Herlockiem Holmesem i Williamem H. Watsonem, którzy są synami TEGO Holmesa i TEGO Watsona, których znamy z literatury. Dlatego nasi uroczy chłopcy noszą przydomki „juniorów”. (Podobnie jak Jean Lupine, który jest potomkiem Arsène’a).
Dziewczynę cieszy zatem, że już pierwszego dnia w szkole jest otoczona przez znajomych, a jej kolekcja przyjaciół szybko się powiększa. Emily – jak każda bohaterka gier otome – ma łagodną i serdeczną naturę. Stąd, nawet gdy spotyka niezbyt szanowanego przez innych łamagę Lupina – faceta, który ciągle gubi swój pierścień detektywa i nie rozwiązał ani jednej sprawy – to podchodzi do niego tylko z życzliwością. I teraz pewnie, tak jak ja, zastanawiacie się jakim cudem bohaterowie nie zauważyli, że ich kolega z klasy „Lupin” to ta sama osoba, którą Holmes poprzysiągł złapać, czyli słynny przestępca Lupine? (Celowo zwracam uwagę na pisownie, bo to nazwisko po angielsku i francusku brzmi trochę inaczej). Cóż… odpowiedź jest w sumie dość łatwa. Kiedy udaje detektywa Lupine nosi okulary. Ta ta da! XD
Innymi słowy, jako okularnik Lupine udaje uroczego, nieśmiałego chłopca, który potrafi potknąć się nawet o powietrze (hmmm… czyli jak ja ☹) i który wszystkim wydaje się nieszkodliwy. Jest również niekończącym się źródłem slapstickowego humoru: a to na przyjęciu poparzy się herbatą, spadnie ze schodów, tysiące razy coś zgubi… Zresztą, z bohaterką poznaje się w dokładnie takich samych okolicznościach. Po prostu o mało jej nie przewraca, więc Emily szybko widzi w nim tylko fajtłapowatego nerda, którego chętnie otacza opieką.
Kiedy jednak nadchodzi noc, a w zasadzie moment wykonywania misji, Lupine zrzuca „maskę dojikko”, a dokładniej okulary, i przemienia się w ultra zręcznego, charyzmatycznego playboya, który do tego stopnia potrafi wodzić detektywów za nos, że już przy pierwszej konfrontacji uprowadza Emily na oczach bezradnego Holmesa. Oczywiście, dziewczyna nieco się boi, ale w sumie strach szybko ustępuje miejsca zażenowaniu, bo złodziej prowokuje ją komplementami, obłapia i ogólnie nie zachowuje się zbyt po dżentelmeńsku, wprowadzając do życia 16-letniej, hodowanej pod kloszem szlachcianki, trochę chaosu.
Razem pokonują sobie nocą miasto, Emily wciąż w jego ramionach, aż docierają do parku i Lupine dzieli się z dziewczyną swoją filozofią na temat piękna. MC szybko zauważa jednak, że jest on w sumie bardzo aroganckim i chciwym człowiekiem. I nawet jeśli okrada tylko bogatych, to robi to dla własnej, estetycznej przyjemności, nie licząc się potem z konsekwencjami. Na dodatek nie ma również oporów, aby kpić sobie z jej braku doświadczenia. Choć nie sprawia jej w żaden sposób przykrości (w sensie, zapewnia kilkakrotnie, że nie zrobiłby nic wbrew jej woli), to wyraźnie bawi go wprowadzanie MC w coraz większe zakłopotanie.
Wreszcie Lupine oddaje Emily skradzione rzeczy, ale w zamian za to prosi ją, aby zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu. Dziewczyna godzi się, bo wciąż zależy jej na pomyślnym zakończeniu śledztwa. Ale chłopak ponownie wyprowadza biedaczkę w pole. Nie tylko skrada jej jeszcze jedną, cenną rzecz = pierwszy pocałunek, lecz również podrzuca w zamian fałszywki. Stąd celowo złamał słowo, aby postawić na swoim. Dlatego wściekła, upokorzona i wciąż zawstydzona Emily obiecuje po przybyciu Holmesa i Watsona, że kiedyś dopadnie Lupine’a, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu.
Potem, w common route, nie dzieje się długo nic, co miałoby istotne znaczenie dla wątku pary. No, może poza jedną sytuacją, w której Emily próbuje zdjąć śpiącemu Lupinowi okulary z czystej ciekawości. Co, naturalnie, się jej nie udaje. Później zaś parka ma w sumie niewiele interakcji, a złodziejowi dalej przypadają tylko poboczne scenki komediowe np. tatuś narysował imię syna w serduszku, przygotowując mu lunch.
Dopiero cztery indywidualne rozdziały Lupine’a wprowadzają opowieść na bardziej szalone tory. I tak jak w ścieżce Herlocka praktycznie od początku wiało głównie chłodem, tak tutaj zwolennicy fluffu mogą być tymi wszystkimi momentami słodkości aż przytłoczeni. Stąd ogólnie miałam wrażenie, że Lupine miał być main love interest całej gry, a ci wszyscy detektywi kręcili się tam tylko dla zmyły. (Może więc należałoby zmienić nazwę na „Paris Thief Mysteria”? Ha!).
Tymczasem wracając do recenzji, Emily ponownie trafia na trop tajemniczej organizacji Spellbound, ale nie jest to jej największe zmartwienie. W gazecie pojawia się bowiem informacja, że złodziej-dżentelmen zamierza obrabować posiadłość Whiteley’ów i zabrać jej pamiątkowy obraz. Dziewczyna prosi więc do pomocy kolegów ze szkoły, w tym – a jakże! – Lupina. Dlatego, mając tak doskonałą okazję zapoznania się z otoczeniem, chłopak bez trudu realizuje plan kradzieży, przez co unieszkodliwia policję ze Scotland Yardu, a nawet udaje mu się uśpić lokaja Pendletona. (Ogólnie pokazał w tym rozdziale, że jeśli chodzi o przebiegłość, to nawet zorganizowana cała paczka nie jest w stanie mu dorównać. Kolejny powód, dlaczego uważam, że to „główny chłopiec z plakatów” 😉).
Na szczęście dla Emily, dziewczyna zapomniała swojego lusterka (pamiątki po matce), kiedy więc przypadkowo cofnęła się do posiadłości i odkryła, co się dzieje, zdołała uniknąć uśpienia. Zamiast tego zaczekała na złodzieja i gdy tylko pojawił się w zasięgu, wyciągnęła rewolwer… aby wkrótce dać się nabrać na najprostszy numer z możliwych. „A odbezpieczyłaś broń?” / „Hę?” …i tyle po pistolecie.
Wciąż jednak podobała mi się waleczność MC w tym wątku. Naprawdę starała się nie oddawać pola. Lupine użył jednak zatrutej róży, aby ją uśpić, bo – jak wyznał w przeprosinach – potrzebował nie tyle obrazu, co będącego w jej posiadaniu zdjęcia.
Po co? Dla zemsty. Złodziej-dżentelmen próbuje bowiem pomścić swoją matkę, która zginęła z rąk zakochanego w niej Profesora Moriarty (WTF?). W każdym razie w tym celu Lupine udaje, że współpracuje ze Spellbound i wykonuje dla nich różne misje. Wszystko, byle tylko dostać się do głównego antagonisty, co martwi bardzo jego ojca, bo Arsène wciąż podkreśla, że drogą złodziei-dżentelmenów nie jest zabieranie życia. Co więcej, Seniorowi nie podoba się, w jaki sposób Junior traktuje Emily, zwłaszcza że widać, iż ma do niej słabość. Wciąż jednak zostawia ją, oszukuje, kłamie… i porzuca.
Dlatego w tym wątku wciąż będą powtarzać się sceny z flirtującym „liczeniem do dziesięciu”, a Emily będzie próbowała dopaść Lupine już nie tylko z powodu skradzionego zdjęcia, ale aby go też chociaż trochę zrozumieć.
Zwłaszcza że w końcu odkryje jego podwójną osobowość, gdy wraz ze swoim „niezdarnym kolegą z klasy” zostaną napadnięci przez gwałcicieli. (Brawo, Lupine, że wybrałeś właśnie taką drogę!). Początkowo Junior do ostatniej chwili planował tylko dać się pobić, w nadziei, że przestępcy im odpuszczą, ale kiedy zrozumiał, że nie ochroni tak Emily, po prostu przestał udawać i skopał napastnikom tyłki. Od tamtej pory już nawet okulary nie mogły dłużej zwodzić naszej uważnej pani detektyw :P. Lupine uparcie jednak odmawiał wyjaśnienia, dlaczego ukradł zdjęcie.
Co więcej, starał się dziewczyny po prostu unikać. I udawało mu się to całkiem nieźle, aż do pewnej bardzo romantycznej sceny. W jednym z kolejnych pościgów za złodziejem-dżentelmenem, Emily spadnie bowiem z klifu. Stając ponownie przed wyborem ucieczki czy skoczeniem za szaloną MC, chłopak zdecyduje się znów ruszyć jej na ratunek. W efekcie oboje wpadną do wody, Emily straci z szoku przytomność, a Lupine skręci kostkę. Aby ocalić dziewczynę, Lupine zrobi później ognisko, przepędzi wilki (? O_o), a potem jeszcze ogrzeje ukochaną własnym ciałem… Co dla Emily, po przebudzeniu, nie będzie niemiłym doświadczeniem. Wręcz przeciwnie, wyraźnie nie spieszyło się jej, aby opuszczać jaskinie, ale nie mogła przecież okłamywać się w nieskończoność i wreszcie przyznaje przed samą sobą, że chyba się zakochała.
Przez kolejne rozdziały nasza MC będzie więc na pograniczu depresji. Ciągle smutna, zalewająca się łzami, zmartwiona. Stracenie głowy dla kogoś, kto jest przestępcą, a na dodatek ciągle ją okłamywał i porzucał, kosztowało Emily wiele nerwów. Być może dlatego tatuś musiał przyjść młodym z pomocą, bo to on ostatecznie sprzedał dziewczynie info, gdzie ukrywa się Spellbound i MC zdołała powstrzymać Lupine’a Juniora przez zamordowaniem Profesora Moriatiego. Ale nawet po tym wszystkim, to nie tak, że parka zostaje błyskawicznie razem. Złodziej-dżentelmen jest zbyt arogancki, by oddać komuś serce. Stąd dalej jedynie kradnie pocałunki, porzuca bez słowa, okłamuje itd., a dziewczyna, od tego nadmiaru emocji, wręcz usycha za nim z tęsknoty.
Wreszcie jednak Junior zmienia zdanie, widząc jak jego luba pogrąża się w coraz większej rozpaczy i uświadamia sobie, że sam również zaczął za nią tęsknić. No to, co robi? Oczywiście, uprowadza Emily ze szkoły (ponownie na oczach Holmesa XD), aby zdecydować się na wyznanie miłosne. MC ma jednak w nosie skandal i jest potem cała w skowronkach, nawet ze świadomością, że „kochanie kogoś takiego, jak Lupine nie będzie łatwe”. Nie jest to bowiem serdeczny, pomocny „przyjaciel wszystkich” z „Code: Realize ~Guardian of Rebirth~”. Nie, Jean Lupine okłamuje i zwodzi ją do samego końca. Co więcej, mają zupełnie inne poglądy na prawo i styl życia, ale mimo wszystko próbują to jakoś ze sobą pogodzić, bo wprost nie mogą się od siebie odkleić.
No to, co myślę o tej ścieżce? Hmm… Były momenty, gdy chciałam, by się już skończyła, przez nadmierną powtarzalność: spotkanie, kłótnia, liczenie do 10., pocałunek… i tak raz za razem, do potęgi.
Podobało mi się jednak, że z Jeana Lupine’a był jednak kawał narcystycznego drania, bo czyniło to z niego oryginalnego LI, który najpierw musiał sobie w głowie poukładać, czy w ogóle chce tracić dla kogoś „swoją wolność”. Co wyszło bardzo naturalnie i sprawiło, że był w tym wszystkim aż nieprzyjemnie ludzki. I może dlatego tak często mnie szczerze drażnił? Zwłaszcza gdy nazywał się dżentelmenem, a zachowywał się jak zwykły dupek. XD Z drugiej strony, to przecież świadectwo dobrze skonstruowanej postaci i gdyby jeszcze ogólny plot był ciekawszy, to mogłabym powiedzieć o grze więcej dobrego. A tak?
Cóż, suma summarum, otrzymaliśmy sympatyczne rozdziały, jeśli ktoś lubi dużą dawkę „romansu” i wisi mu, czy fabuła ma przy tym wszystkim ręce i nogi. Zauważyłam przy okazji, że sporo recenzentów uważa, że Lupine miał kompleks Orfeusza. Myślę jednak, że to określenie na wyrost, bo facet był zaborczy w każdej sferze życia, a zazdrość o matkę nie była jakoś szczególnie istotna. Jeśli już, to powinniśmy go negatywnie oceniać za samouwielbienie, nad którym – na szczęście – w późniejszym etapie chłopak zaczął dla Emily pracować… Ale taka już jest cena uganiania się za bad boyami.
Co tu dużo mówić, to najbardziej romantyczna ze wszystkich ścieżek dostępnych w grze, a mnie ten emocjonalny roller coaster w takiej samej mierze urzekał, co drażnił. Nie mogę jednak zaprzeczać, że opowieść złodzieja dżentelmena jako jedyna na dłużej pozostanie w mojej pamięci. Stąd złoto na podium zawędrowało do jego kieszeni. I chyba tak będzie najlepiej, bo w przeciwnym wypadku sam po prostu by je sobie zabrał. 😛