Nawiązywanie do postaci takich, jak Sherlock Holmes wydaje się wręcz skazane na sukces. Zwłaszcza gdy mówimy o grze otome. W końcu, czy charyzmatycznemu, nadinteligentnemu detektywowi można było odmówić atrakcyjności? Jasne, miał tam niby jakieś wady, ale nadrabiał to ilością zalet! Jak trzeba, to przywalił pięścią, a i na skrzypcach zagrać potrafił… Tymczasem kreacja Herlocka Holmesa z „London Detective Mysteria” udowadnia, że czasami kopiowanie sprawdzonych schematów nie wystarcza, by otrzymać interesującą historię.
Dlaczego? Cóż, w tym wypadku przychodzi mi na myśl przynajmniej kilka przyczyn, ale pominę banały jak „brak oryginalności” i skupię się na tej, która wydaje mi się najważniejsza. Nie chodzi bowiem o to, by jedynie naśladować, ale aby zrobić to umiejętnie! W zamyśle twórców Herlock Holmes miał być archetypem tsundere, czego nawet nie uważałam za nietrafiony pomysł. Cechą charakterystyczną tego typu postaci jest jednak to, że w pewnym momencie ewoluują. W końcu to najbardziej dynamiczny z wszystkich szablonów osobowościowych. Tymczasem problem z Herlockiem polegał na tym, że został nam przedstawiony jako arogancki, kłótliwy i egoistyczny dupek… a potem dokładnie takim samym pozostał aż do samiutkiej końcówki epilogu, gdzie zmienił się po prostu w napalonego nastolatka.
Ale będę miała jeszcze czas się pożalić, więc na razie skupię się na krótkim wprowadzeniu. „London Detective Mysteria” to historia, która łączy w sobie typowy, japoński szkolny romans (tak, nie przewidziało Wam się) z czymś w rodzaju XIX-wiecznej powieści kryminalnej. Emily Whiteley (domyślne imię MC) trafia do prestiżowej szkoły dla detektywów – Harrington Academy, po tym jak udaje się jej odnaleźć królewskiego kota. A czemu było to tak ważne? Bo zwierzak stanowił prezent i jego zaginięcie mogłoby zostać potraktowane jako polityczna obraza.
To właśnie w trakcie swojego towarzyskie debiutu na królewskim dworze, dziewczyna po raz pierwszy poznaje duet Holmesa i Watsona. (Emily jest bowiem szlachcianką – ale czemu debiutuje od razu u królowej, nie mając u boku męskiego opiekuna i na dodatek odprowadzona przez lokaja, pojęcia nie mam! Ogólnie twórcy nie mogli się zdecydować, czy chcą iść w setting historyczny, czy szkolny, a nieznajomość europejskiej kultury im sprawy nie ułatwiała. Ot, wystarczy wspomnieć, że nasza heroina jakimś cudem przeskoczyła z pół wieku i miała na sobie szpilki. Ktoś więc wyraźnie nie odrobił pracy domowej…).
Tak czy inaczej, zainteresowana obecnością dwóch młodzieńców „z ludu”, Emily podsłuchuje pod drzwiami i dowiaduje się wtedy o całej aferze z kotem. (Jak widać tak właśnie wygląda system ochrony królowej – nawet 16-latka może się do niej zakraść). Wkrótce jednak ktoś ją tam jednak w końcu zauważa. Emily musi przeprosić, ale Wiktoria stwierdza, że nic się nie stało, bo dziewczyna przypomina jej swoją matkę i ogólnie luz… A, nawet prosi Holmesa i Watsona, by pozwolili dziewczynie sobie towarzyszyć w śledztwie, co w sumie było dobrym pomysłem, bo znaleźli zwierzaka tylko dzięki trikowi z kocimiętką (?) – co było w zasadzie planem Emily.
Herlock Holmes, naturalnie, jak to tsunadere, od początku dawał MC do zrozumienia, że jej nie potrzebuje i że nie dorównuje mu inteligencją. (Brytyjski dżentelmen! XD). Szybko też ujawnił inne cechy rozpieszczonego bachora, którego największym dramatem życiowym pozostawał fakt, że żył w cieniu swojego sławnego tatusia. Tak, właściwego Sherlocka Holmesa, bo LI, których spotykamy w grze to „Juniorzy”. Innymi słowy: progenitura słynnych bohaterów literackich itd. I tak jak oryginalny detektyw miał swojego asystenta, tak samo Watson Jr. ugania się za tym aspołecznym typem i z cierpliwością świętego znosi jego wszystkie humory. W sumie pojęcia nie mam dlaczego. Może tatko mu kazał? W każdym razie on też nie raz nasłucha się, jakim jest bezwartościowym idiotą, który marnuje powietrze każdym swoim słowem.
Po wydarzeniu z kotem, Emily dostaje od królowej pierścionek i pozwolenie, by oficjalnie dołączyć do akademii. Gdzie spotyka poznanych wcześniej młodzieńców, bo okazuje się, że „chodzą do tej samej szkoły”. A-ha. Watson Jr. jest oczywiście życzliwy, a Holmes Jr. ponownie bitchczuje i wyraźnie potrzebuje snikersa… Zaraz potem następuje dłuuugie „common route”, podzielone na kilka rozdziałów, każdy z osobną minisprawą do rozwiązania, dzięki czemu poznajemy przy okazji innych bohaterów. Nie ma sensu opisywać każdego z nich, bo w zasadzie tylko kilka wydarzeń ma znaczenie dla ścieżki Herlocka i daje nam więcej info na temat jego postaci.
Po pierwsze dowiadujemy się, że chłopak kolekcjonuje szczegółowe fotografie z ofiarami spożycia różnych rodzajów trucizn. Nie widzi też nic w tym dziwnego, że dzieli się referencjami z kolegami i koleżankami z klasy, a Emily jedynie z życzliwości słucha jego monologów i stara się coś zapamiętać, bo liczy, że może przyda się jej to w detektywistycznej pracy w przyszłości. Mniejsza o to, że fotografie umarlaków też ją brzydzą. Kiedy indziej Herlock wdaje się w bójkę ze złodziejem pieniędzy, byśmy po raz kolejny usłyszeli, iż umiejętności walki na pięści odziedziczył po tatusiu. Wreszcie, nieco później, jakiś nieznany sprawca ogłusza i zamyka Emily wraz z Herlockiem w piwnicy. Parka nie wie, ile czasu tam zostanie, bo jest weekend i wątpią, by ktokolwiek kręcił się po Akademii. Emily jest zatem skazana na słuchanie jego warczenia, poleceń i krytyki, aż dla świętego spokoju, używa podstępu, i zapycha usta młodego detektywa ciastkiem. Co było nawet zabawne…
Tym sposobem rok szkolny trwa sobie w najlepsze z mniejszymi i bardziej dynamiczny zwrotami akcji, aż wreszcie docieramy do ostatnich czterech rozdziałów i epilogu, które stanowią indywidualną ścieżkę Herlocka. W tej historii chłopakowi przychodzi się zmierzyć ze wszystkimi swoimi słabościami. Kierowany dumą Herlock odrzuca bowiem pomoc zarówno swojego ojca (tak, tatuś pojawia się na pogawędkę z synem, ale ten nie chce od niego żadnych informacji), jak również przyjaciół (= Watsona i Emily). Zamiast tego jęczy cały czas, jak nie chce żyć w cieniu rodzica. Nieważne, że przez swoje durne zachowanie naraził dziewczynę, bo zostawił ją z przestępcami (i to tatuś ją uratował), aby samemu pognać za tropem, a potem jeszcze dał się wrobić w oskarżenie o morderstwo. I to podwójnie.
W efekcie Holmes Senior wylądował w więzieniu, a jego synalek uparł się, że sam rozwiąże sprawę i odkryje, kto próbuje zszargać jego dobre imię. Tyle że dalej idzie mu beznadziejnie, bo wciąż odmawia przyznania się, że potrzebuje wsparcia. Ten jego dziecinny upór zostaje zresztą wkrótce wykorzystywany przez złodzieja-dżentelmena Lupina Jr. Aby zabawić się kosztem detektywa, Lupin podrzuca mu wskazówki, co prowadzi wkrótce potem do konfrontacji całej drużyny. A ponieważ, jak wiadomo, każda bohaterka gier otome rodzi się absolutną sierotą, to i Emily musiała się potknąć i spaść z wysokości. Jeśli jednak myślicie, że to Herlock pognał jej na ratunek, to muszę Was rozczarować. W swojej własnej historii Holmes zostaje ośmieszony przez Lupina, który bierze dziewczynę w ramiona i uprowadza sprzed nosa detektywa. Wszystko po to, by zachęcić go później do gry w szachy, która ma stanowić „pojedynek ich intelektów”. (Co miało nawet sens, bo szachy to faktycznie jedna z nielicznych gier na świecie, w której na nic zdaje się człowiekowi szczęście…).
Uwięziona Emily, nawet jeśli w zasadzie nic jej nie groziło, postanawia jednak wreszcie nie czekać na kolejny ratunek (w tej historii MC stawała się zakładnikiem albo o coś potykała z miliardy razy…) i ucieka z więzienia przy pomocy sznura z prześcieradeł (cholera wie, jak to zrobiła przy swojej zręczności. Już ja widzę, te XIX-wieczne szlachcianki z bicepsami po wspinaczce jak komandosi.).
I teraz, w smutnym zakończeniu: dziewczyna nie udziela Herlockowi podpowiedzi, w efekcie czego nie może on wygrać z Lupinem i cała sprawa „rozchodzi się po kościach”. Dzieciaki wracają do szkoły, Holmes Senior zostaje uwolnionym z braku dowodów, a Emily przyznaje lokajowi racje, że ze względu na dobre imię swojej rodziny, powinna ograniczyć kontakty resztą uczniów. Szczególnie z Holmesem Jr., choć trochę ją tam serduszko z tego powodu boli.
Dla odmiany w happy endingu: Emily przybywa idealnie w porę, by sprzedać Herlockowi podpowiedź, iż Lupin nigdy nie naraziłby „królowej”. Detektyw wygrywa zatem partię (w sumie, to jakby nie patrzeć, oszustwem), a złodziej obiecuje przed ucieczką, że następnym razem zawalczą o serce MC. (Czy tylko ja w tym momencie zastanawiałam się, co z tą dziewczyną było nie tak? Lupin przez kilka krótkich scen pokazał więcej pasji, niż Herlock zdołał z siebie wykrzesać przez całą historię!). Mimo to młodzi padają sobie w objęcia, ale nie liczcie, że to początek romansu. Nie, nasza kapryśna tsundere księżniczka (księciunio?) musiała znowu odwalić niedostępną, więc Herlock na następny dzień wysyła MC liścik, by dała mu spokój. (Po tym, jak w ramionach, zaniósł ją wcześniej do domu i gracz miał nadzieję, że w końcu coś zacznie się dziać O_o).
Niedługo potem dochodzi do kolejnego porwania: najpierw Watsona Jr., a potem Emily. W międzyczasie okazuje się, że za morderstwa odpowiedzialny był niejaki Moran i organizacja Spellbound, a każdy z nich jest w jakimś stopniu powiązany z arcywrogiem Holmesa Seniora = Profesorem Moriarty. Mnie tam w sumie jedyne co w tych scenach ucieszyło, to moment, w którym lokaj dał w końcu Holmesowi Jr. z liścia, za to jak wielokrotnie naraził Emily i aby przywołać go do porządku za bycie rozpieszczonym bachorem. Nie była to jednak najwyraźniej dostateczna motywacja, bo dziewczyna musiała jeszcze, w walce finałowej, podzielić się wyznaniem miłosnym, aby Herlock wreszcie wziął się w garść.
A nawet po rozwiązaniu całego konfliktu, musimy poczekać na kolejne scenki w szkole, nim parka wreszcie spotka się na stronie i postanowi pogadać o swoich uczuciach. W sumie bardziej nawet dzięki podstępowi Watsona niż z inicjatywy Holmesa. Ogólnie jednak uważałam, że to pójście w ślinę na dachu, znowu niepotrzebnie upodobniło fabułę do jakieś romantycznej dramy…
Na przemianę Herlocka z poczwary w pięknego motylka musiałam jednak czekać aż do epilogu, gdzie nie tylko staje się nieoczekiwanie bardzo przylepny, godzi z tatusiem, ale nawet próbuje rozdzielić czas spędzony na romansowaniu od tego, który poświęci pracy. Wyjątkowo odpowiedzialnie! Co więcej, obiecuje, że zamierza się stać wartościowym mężczyzną i nigdy więcej nie skrzywdzi ukochanej. Czy już dotrzymał słowa, to inna sprawa. Ważne, że w końcu zobaczyliśmy z jego strony jakiś postęp!
Nie będę ukrywała, iż potwornie wynudziłam się przy tej historii, a Holmesa Juniora postrzegałam jako postać bardzo antypatyczną. Nie pomagało również to, że w sumie wyglądał dobrze tylko na CG. Jego design w grze, to jakaś koszmarna pomyłka. Nawet jeśli założymy, że ten tytuł ma już swoje lata. Niestety, nie mogę również pochwalić seiyuu. Z przykrością stwierdzam, że Suzuki Chihiro nie dał tej postaci żadnego ducha. Nie wiem, czy to kwestia jakości dźwięku, czy faktu, że wszystkie jego kwestie były wypowiadane w ten sam nudny, monotonny sposób. Co jest o tyle zaskakujące, że skądinąd nie jest to przecież niedoświadczony aktor… I chociaż bardzo miałam nadzieję na dobrą opowieść, bo uwielbiam kryminały, a już zwłaszcza realia XIX wieku (byłam więc prawie, że odbiorcą idealnym!), to niestety, tutaj nie doczekałam się ścieżki, do której kiedykolwiek chciałabym powrócić.