Zabierałam się za tą recenzję w wielkim pośpiechu. Wiedziałam, że jak wkrótce jej nie ukończę, to zacznę zapominać, o czym był ten wątek – co jest już oceną samą w sobie. Ale, wiecie, to dopiero połowa drogi tudzież mojej przygody z „My Secret Pets!”, więc może jeszcze zdarzy się jakiś cud. Zobaczymy.
Bohaterką wspomnianej produkcji jest dziewucha o domyślnym imieniu Jane, która przez swojego ukochanego znajduje się w bardzo nieciekawym położeniu. Otóż facet zrywa z nią nagle, nie podając szczególnego powodu, przez co łamie jej łagodne serce. Jane powraca do swojego mieszkania, aby się wypłakać w spokoju. Nie udaje się to jej jednak, bo na miejscu odkrywa, że 4 z jej zaadoptowanych zwierząt zamieniły się w ludzi. Z czego Lufna, którego będzie dotyczył ten wątek, był wcześniej zwykłym domowym kotem. A jeśli zastanawia Was, skąd dziewczyna ma zwierzaki, z którymi założyła swój mini ogród zoologiczny, to pędzę z wyjaśnieniami, że jej rodzice prowadzą sklep.
Jeśli wydawało Wam się, że po tym odkryciu ostatnie, o czym Jane będzie myślała to nieudany związek… to jesteście w dużym błędzie. MC przyjmuje do wiadomości fakt, że jest świadkiem cudu, po czym idzie sobie pochlipać do sypialni. Wiecie, przecież to nie tak, że zwierzo-ludzie jej uciekną. Trzeba mieć priorytety. A ponieważ koty z natury są niecierpliwie i uparte, Lufna postania wkrótce sprowokować swoją ex-właścicielkę do małej gry. Jeśli naprawdę nie zależy jej na Reito (swoim byłym), jak dziewczyna twierdzi, to musi mu to udowodnić, całując się z nim. (To był mniej więcej moment, gdy zrozumiałam, że czoło rozboli mnie od facepalmów, a nie minęła nawet 5 minuta gry). Czemu w zasadzie „musi” i dlaczego się na to godzi – pojęcia nie mam. Tak czy inaczej, Jane idzie z kiciusiem w ślinę, no bo jak bez tego miałaby się pozbierać i ruszyć dalej? Ktoś jej musi przecież wcześniej porządnie przebadać migdałki. No, ale jej profil osobowościowy nie był zbyt skomplikowany. Poza tym miała ciekawy tok rozumowania. Skoro całowała Lufne cały czas jako zwierzaczka, to czemu teraz, gdy jest facetem, miałoby to stanowić problem? A i głupio tak nie wygrać zakładu, choć taka prowokacja powinna podziałać co najwyżej na 5-latka, ale co ja tam wiem…
Potem twórcy postanowili nam jeszcze przypomnieć, że Lufna jest nieudolnym klonem Jisoo z „Dandelion: Wishes brought to you”, stąd jesteśmy świadkami jego kilku napadów zazdrości. Choć i tak chwała mu za to, że jest tylko agresywny w stosunku do pozostałych chłopaków, a nie stosuje przemocy na bohaterce (jak oryginał). Tamten czarny kocur miał doskonałe zadatki na 100% yandere (co zresztą wydarzyło się w jednym z bad endingów. Zainteresowanych odsyłam do recenzji). Ale Lufna ma z Jisoo w sumie tyle wspólnego, co spleśniała rodzynka z winogronem, a jego utarczki słowne z innymi zwierzo-ludźmi stają się potem czymś na porządku dziennym.
Zresztą na początku historii Jane dalej jest w stanie przeżywać jedynie swoje zerwanie i nie martwić się o nic poza tym. Dlatego Lufna próbuje ją pocieszyć i zabiera do miejsca, które odwiedzał jeszcze jako kot. Kiedy jednak i to nie działa, a przetestował już przecież plan z całowaniem, postanawia zaaranżować dziewczynie spotkanie z Reito. MC pragnie bowiem dowiedzieć się chociaż, jaki naprawdę był powód rozpadu jej związku. Zwłaszcza że do tej pory nic nie wskazywało, że powinna szykować się na rozstanie, a ex nie udzielił jej nawet sensownych wyjaśnień.
W całą sprawę wkrótce wplątuje się w jeszcze jedna persona, zgodnie z zasadą „the more the merrier”, czyli koleżaneczka Reito i Jane o imieniu Yuika, aby poinformować ją o niewygodnym fakcie z przeszłości. Poprzednia dziewczyna Reito – Hitomi – zginęła w wypadku samochodowych, dlatego Yuika twierdzi, że Jane prześladuje zazdrosny duch. No bo czemu nie? Z kolei June wmawia dziewczynie, że towarzyszący jej faceci to tylko dalecy kuzyni. Nie ma jednak pomysłu na wymyślenie lepszego kłamstwa, bo zbyt przejmuje się zasłyszaną plotką. Szczególnie po odkryciu, że w sumie niewiele wiedziała o rozterkach swojego ex.
Potem sprawy komplikują się nieco bardziej, bo skoro już skopiowano wątek Jisoo to przyszła jeszcze pora na Tomę z „Amnesii”. Zwierzo-chłopaki próbują ukryć przed MC fakt, że ktoś popisał po jej drzwiach czy przewrócił śmietnik. Innymi słowy: że jest prześladowana. Jane napotyka niedługo potem Reito, któremu postanawia się zwierzyć, że swoich problemów. Niby jest na niego dalej zła, ale mimo wszystko jakoś tam się uzewnętrznia. Nie wiem w sumie po co. W każdym razie rozmowa kończy się minikłótnią, bo MC postanowiła wspomnieć o Hitomi, co tylko rozwścieczyło chłopaka.
W międzyczasie bohaterka spotyka jeszcze dziwnego, creepnego nieznajomego w parku, który każe jej się trzymać z dala od Reito. Z innych ścieżek możemy już w nim rozpoznać Czarodzieja i sprawcę całego tego zamieszania. Ale jego pierwsze pojawienie jest bardzo krótkie i niewiele do fabuły wnosi. Tymczasem prześladowania trwają, chłopaki po nich sprzątają, a MC zaczyna czuć, że powolutku zapomina o złamanym sercu i może ruszyć przed siebie. A wszystko to dzięki czułej opiece zwierzątek. Zwłaszcza jednego kocurka.
Wreszcie jednak plan Lufny zadziałał i w odwiedziny ponownie wpada Reito, który postanawia potwierdzić niektóre plotki o swojej przeszłości. Oczywiście, nie fragment o upiorze, ale info, że faktycznie był niegdyś w związku, który skończył się tragicznie, stąd facet jest przekonany, że ciąży na nim jakieś fatum i zrywając z Jane, zrobił to dla jej bezpieczeństwa. A-ha… Nie wiem jak wysoko na liście najdurniejszych powodów do skończenia związku umieścilibyście ten argument, ale ja spokojnie widzę kandydata do pierwszej dziesiątki. A chociaż Lufna dotrzymał słowa i zorganizował im to nieszczęsne spotkanie, dzięki czemu potwierdziliśmy przynajmniej tyle, że Reito potrzebuje terapii, to Jane bynajmniej nie miała powodu do radości. Przede wszystkim zaczęła podejrzewać, że nigdy nie była kochana za bycie „sobą”, ale jedynie za fakt, że w jakimś stopniu przypominała zmarłą.
Przy okazji wychodzi na jaw, że sprawcą prześladowania była koleżaneczka, który odkryła prawdę o prawdziwym pochodzeniu „kuzynów”, a nawet dogadała się z Czarodziejem, bo chciała zdobyć Reito dla siebie. Co te wszystkie laski w nim widzą? Jeszcze rozumiałabym, gdyby miał charyzmę Ikkiego z „Amnesii”, skoro już bawimy się w motyw chorobliwej zazdrości, ale ten nudny do szpiku kości random?
Ostatecznie więc koteczek pogania całe to straumatyzowane i emocjonalnie niestabilne towarzystwo w cholerę, a MC uświadamia sobie, że w sumie żadna strata, bo skoro Lufna jest teraz przystojniakiem, to równie dobrze mogłaby zacząć nowy romans z nim. Wracając więc do domu już razem, trzymają się za rączki (co Lufna usprawiedliwia wytartą do niemożliwości gadką, że to nic nie znaczy i chodzi tylko o to, by Jane się nie zgubiła *ziew*). Ale oficjalnie są już potem w związku, bo przypieczętowują nową relację kolejnymi pocałunkami. A w zasadzie nawet więcej, bo w Lufnie budzi się wreszcie jego zwierzęca natura. Chociaż wciąż bawi mnie fakt, że w scenie seksu znowu miał kocie uszy i ogon. Na miejscu bohaterki byłabym chyba tym widokiem nieco skołowana. Ale jak się okazuje to tylko efekt burzliwych uczuć, słabnącego efektu zaklęcia i braku leku – czyli mieszanka wybuchowa.
Potem opowieść toczy się już wspólnym dla innych panów torem. Na jaw wychodzi, że brali udział w zakładzie o zainteresowanie MC. Zwycięzca miał w zamian za to otrzymać na stałe ludzką formę, a przegrani… cóż, po więcej info odsyłam do wątku Assama, ale powiem tylko, że byłoby to dla nich bardzo nieprzyjemne. Na osiągnięcie tego celu mieli tylko tydzień, a w utrzymaniu ludzkiej formy pomagały im tajemnicze leki. (Choć jak na tak mało czasu, to moim zdaniem średnio się przykładali). Ostatecznie jednak większość rzeczy rozwiązuje się tutaj offscreenowo, a Fumiya, czyli Czarodziej, przeprasza za całe zamieszanie i spowodowane przykrości.
Jane i Lufna zostają więc już na zawsze razem i mogą przejmować się innymi rzeczami np. w jednym z późniejszych dodatków, dziewczyna prawie się głodzi, byle tylko znaleźć jakiś sposób na zrzucenie wagi, bo „wygląd jest dumą każdej kobiety” i inne stereotypowe bzdury. Lufna niby tam ją jakoś pociesza, że i tak wygląda cudownie i kocha jej krągłości, ale to znowu rozterki jak z dziecięcego fanfiku. Nie pokazano tu bowiem nic nowego ponad wytarte „nie musisz się dla mnie starać – już jesteś idealna”. A szkoda, bo skoro już poruszają podobne tematy, to mogli chociaż pokazać je porządnie i z jakąś wiarygodniejszą warstwą psychologiczną. Wtedy miałoby to jakąś minimalną wartość dodatnią dla odbiorczyń… Ale pewnie zbyt wiele oczekuje od romansiku o zwierzątkach.
Nie wiem, czy w zasadzie potrzebny jest komentarz, że nie podobał mi się ten wątek? Zamiast zadziornego kocura, którego mi po części obiecano, otrzymałam jakiegoś copy-cata, bo próbowano tu podratować opowieść, zgapiając z tak wielu innych gier i cudzych wątków, że w sumie dostaliśmy ścieżkę, w której nie było niczego oryginalnego. A skoro znam pierwowzory i wiem, że są dużo lepsze, to na cóż tracić czas na średnią podróbkę? Dla CG? W żadnym razie. Nie są ani ładne, ani ciekawe. Dla seiyuu? Wersja na Steama pozbawiona jest dźwięku. Dla MC? Zdecydowanie nie, bo nawet moja tapeta na przedpokoju ma więcej osobowości. Innymi słowy: to naprawdę nie jest warta Waszego czasu ścieżka. I chociaż nie trwa długo, bo całość ukończycie w jakąś godzinkę do dwóch, to jest masa lepszych opowieści z tego rodzaju.