Z postaciami yandere jest tak, że zasadniczo dzielą się na dwa typy. Bohaterów, którzy są niebezpieczni tylko dla otoczenia MC (a jej samej nie uderzyliby nawet piórem) oraz takich, którzy dawno stracili jakiekolwiek granice i aby być blisko swojej ukochanej (czy raczej swojego wyobrażenia o niej) są gotowi taką niedoszłą lubą nawet zjeść, uwięzić, okaleczyć, wziąć ślub z jej odrąbaną stopą etc. O ile zafascynowanie typem pierwszym w sumie nie trudno wytłumaczyć (w końcu idea całkowitego poświęcenia nie jest w naszej kulturze obca i jakoś tam nam imponuje), o tyle typ drugi zazwyczaj cieszy się zainteresowaniem tylko ze względu na to jak wywraca historię do góry nogami
Natsume należy właśnie do tego niebezpiecznego rodzaju. W sensie, na każdym kroku będziemy się zastanawiali, co i kiedy sprawi, że facet pożegna się wreszcie całkowicie z poczytalnością. Podświadomie będziemy bowiem czuli, że nie jest z MC w żadnym razie szczery. I pewnie dlatego jego opowieść w sumie mi się podobała. Może nie jako przykład czegoś wyjątkowo romantycznego, ale wciąż ciekawie było gdybać, na czym naprawdę polegał jego problem…
Wróćmy jednak do samego początku! Bohaterką Ephemeral -Fantasy on Dark- jest dziewczyna zombie, której udaje się wreszcie opuścić rodzinne miasteczko i udać do podziwianej Akademii. To tam Cloe (domyślne imię) zetknie się po raz pierwszy z niesprawiedliwością i różnicami stanowymi. Zombie znajdują się bowiem na samym dole społecznej drabiny, kiedy syreny i wampiry zajmują najbardziej prestiżowe pozycje w Świecie Mroku. Cloe musi także borykać się z problemami typowymi dla jej rasy. Mimo iż teraz jest niezwykle piękna, to zombie żyją tylko 400 lat, a czego ich ciała dość szybko zaczynają się rozpadać, aż wreszcie przypominają nam doskonale znane z popkultury, chodzące truposzczaki, dlatego większość z nich woli popełnić samobójstwo niż tego doczekać.
Dziewczyna, już pierwszego dnia, musi sobie także wybrać opiekuna, który wprowadzi ją w życie szkolne. Jej uwagę przyciąga Natsume – mumia, która dość dobitnie daje do zrozumienia, że nie zamierza się z nikim przyjaźnić, a już w ogóle oprowadzać nowoprzybyłą po szkole. Mimo to Cloe się nie poddaje i pomimo wielu wyzwisk raz za razem podejmuje kolejne próby poznania Natsume. Aż w wyniku jednej z nich, dziewczyna nawet traci przytomność. Chłopak postanawia bowiem zaspokoić jej ciekawość i pokazać „co mumię mają pod bandażami” (tak – wiem, jak to brzmi…). W tym celu zabiera Cloe do szkolnego pielęgniarza, który robi dla MC prezentacje, aż nasza bohaterka… cóż, omdlewa z szoku i obrzydzenia. (Co jest o tyle ciekawe, że przecież jej babcia to praktycznie gadający szkielet – ale, oh well, co ja tam wiem o kanonach estetycznych potworów).
Niezniechęcona tym wydarzeniem Cloe nie zaprzestaje swoich starań zrozumienia Natsume. Dziewczyna podświadomie przeczuwa jakoś, że chłopak jest tak naprawdę bardzo samotny. Wkrótce zresztą, przez przypadek, odkrywa jego inny talent. Okazuje się, że Natsume jest bardzo uzdolniony wokalnie. Kiedy jednak bohaterka docieka, czy śpiewana przez niego piosenka opowiada o miłości, ten zaczyna się histerycznie śmiać, a potem staje się dla Cloe nawet podejrzanie miły. W innej ze scen broni jej dla przykładu przez aroganckim, okrutnym nauczycielem, który wykorzystywał swoją pozycję do szantażowania uczniów. Zachowanie Natsume jest jednak bardzo niestabilne. Niby zaczyna pozwalać MC przebywać blisko siebie, bo rzekomo „to tylko gra” i jego autorski sposób na nudę, a z drugiej staje się coraz bardziej zazdrosny i zaborczy. Zwłaszcza jeśli Cloe poświęca swoją uwagę innym przyjaciołom np. przyjmuje od nich prezenty czy chce się udać na koleżeńskie zakupy.
Prawdę dziewczyna odkrywa jednak zacznie później, po części naprowadzona przez słowa, które Natsume napisał w jej imieniu w wypracowaniu. Stwierdził tam, że syreny są okrutne i z zazdrości potrafią zabić nawet własne dzieci. Co przeraziło dość mocno nauczycieli, gdyż w Świecie Mroku to właśnie do pięknych, umiejących hipnotyzować głosem syren należą wszystkie najważniejsze fuchy, a także mają realny wpływ na politykę. (Nie mylmy ich z żyjącymi pod wodą pannami – w grze zdecydowano się na bardziej… hmm… bliże mitologicznemu niż baśniowemu ujęcie. Nie ma w nich zatem zbyt wiele pozytywnych cech). MC domyśla się wtedy, że jej przyjaciel nie był tym, za kogo się podawał. Z czegoś bowiem musiała wynikać jego nienawiść do klasy rządzącej. Na dodatek pod bandażami ukrywał urodę, zaprzeczał zdolnościom muzycznym i wykazywał brak strachu w obliczu innych potworów np. wampirów.
W istocie, już po poznaniu jego przeszłości, Natsume potwierdza, że tak naprawdę jest syreną (trytonem? strzelam, bo tak naprawdę nie istnieje przecież w języku polskim oficjalna, męska nazwa) i że ciąży na nim przekleństwo swojej rasy, czyli chorobliwa, niemożliwa do opanowania zazdrość. To z tego powodu syreny mordują własne dzieci, a nawet ukrywają prawdę o urodzie męskich przedstawicieli swoje gatunku. Zamiast tego rozpowszechniły kłamstwo, że każdy tryton jest potwornie brzydki i już sam jego widok mógłby zabić. Dlatego nigdy się ich nie spotyka, a Natsume jest przez to zmuszony ukrywać się przed światem i udawać mumię. Co jeszcze straszniejsze: ma na sumieniu śmierć własnej matki, bo pozbył się jej w samoobronie, zaś piosenka którą kiedyś nucił, to bardzo krwawa, potworna kołysanka jaką syrenie-matki śpiewają dzieciom do snu… najlepiej tego wiecznego. Nic zatem dziwnego, że nie był do końca stabilny psychicznie.
I chociaż początkowo wydaje się, że relacje pary będą układać się coraz lepiej, demony Natsume biorą nad nim górę. Aby nie narażać ukochanej na swoje napady zazdrości i nie próbować jej skrzywdzić (obsesja trytona wchodzi bowiem na level „odetnę ci nogi, abyś mi nie uciekła” czy „twoim oczom wolno odbijać tylko mój obraz”), używa swojej pozycji, aby nałożyć na Cloe magiczny rozkaz. Od tej pory nie wolno jej się do Natsume choćby zbliżyć, bo w przeciwnym razie ogarnia ją niewytłumaczalny strach. Tyle że dziewczyna jest wtedy już głęboko zakochana i nie chce rezygnować ze swojego uczucia. Nawet jeśli groźby Natsume mogłyby wejść w życie. Stąd, zamiast grzecznie trzymać się od niego z dala, MC udaje się do sklepu z ludzkimi gadżetami i kupuje tam płytę.
Z zależności od zakończenia neutralnego bądź dobrego, Cloe podaruje wybrankowi prezent albo sama spróbuje zaśpiewać miłośną piosenkę. (Wiecie: od koncertu do serca, droga prosta. Jak z jedzeniem). Nie chce bowiem by był dłużej samotny i wiecznie pogrążony w żalu. Oczywiście, jest w tym beznadziejna, ale jej wysiłki i tak zmiękczają serce Natsume. Tryton prosi, aby obiecała, że nigdy go nie zostawi ani zdradzi. Bez względu na wszystko i jak bardzo, bardzo, bardzo by mu potem nie odbiło, a MC godzi się na taki układ, bo… hej! Przynajmniej nie zamknął jej jeszcze w klatce dla psów! (Jeśli wiecie do jakiej gry nawiązuję 😉).
W drugiej części – lovers route – para będzie miała okazje ujawnić jeszcze jeden brudny sekret Świata Mroku. A jest nim spisek zazdrosnych syren, które opracowały dla urodziwych zombie lek skrócający życie, a którego jedynym celem miało być rzekomo niwelowanie ryzyka rozpowszechnienia infekcji zombie. Ale, cóż, niespodzianka!
Zamiast jednak pomóc ukochanej w walce z systemem, Natsume postanawia… wykorzystać odkrycie na swoją korzyść. Chce, by Cloe szybko stała się brzydka, bo wtedy nikt mu jej nie odbierze. A-ha… Okazuje się więc w swoim egoistycznym postępowaniu dokładnie taki sam jak znienawidzona przez niego rasa. Zwłaszcza że nie ma oporów posuwać się do kłamstwa i w rozwikłaniu zagadki, MC pomaga jej przyjaciółka – czarownica Rain, a nie chłopak, w którego chciała wierzyć. Nieważne, że w drugiej części jest dla swojej lubej niebywale miły (np. udaje jej czułego męża, gdy po zażyciu środka zamieniającego w dzieci, sprawdzają jak zachowywali się w przeszłości – ot, dla zabawy). Współczynnik „yanderowania” i tak mocno wykracza w jego przypadku poza skalę, przez co ciężko powiedzieć, czym by się to dla Cloe skończyło, gdyby bardziej wystawiała go na próbę np. przyjmowała zaproszenia Shiby czy zaprzyjaźniła się z nowoprzybyłą do szkoły syrenką Olivią.
W szczęśliwym zakończeniu parze udaje się jednak pogodzić, a nawet wygrać konkurs taneczny, w którym główną nagrodą było poproszenie znanej polityk o spełnienie dowolnego życzenia. Cloe postanawia skorzystać z okazji i poprosić o zaprzestanie modyfikacji leku, z kolei Natsume ujawnia swoje prawdziwe pochodzenie. (Choć nie było to wcale początkowo jego zamiarem). W trakcie rozmowy dowiadujemy się przy tym, że gość specjalny, to jedna z syren, która niegdyś zamordowała swoje dziecko, bo nie potrafiła poskromić chorobliwej zazdrości. Zaczęła jednak żałować „grzechu swojej rasy” i teraz, po latach, próbuje zmienić system, aby ochronić inne dzieci. Np. ich pomysłem jest odbieranie potomstwa rodzicom na ok. 100 lat. Zmiany wymagają, niestety, czasu. Mimo to naszej parze przypada w tym zakończeniu funkcja reformatorów Świata Mroku. Co było nawet ciekawe.
W smutnym zakończeniu parka nigdy nie wygrywa konkursu (zwycięstwo zwinęła im Olivia z Ray’em). Mamy więc możliwość zobaczenia ich po latach, gdy Cloe jest już szkieletem, ale Natsume wciąż ją bezgranicznie kocha – pomimo iż się ukrywają, żyją w niesprawiedliwym świecie, a fizyczne piękno dawno przeminęło. Dlatego małżeństwo obiecuje sobie, że odnajdą się w przyszłym wcieleniu i może wtedy będą szczęśliwi, zaś całą scenę kończy rozpacz Natsume i spokojna śmierć Cloe. Innymi słowy: to 100% bad ending, w którym twórcy nie zostawili nam nawet nutki nadziei.
A chociaż Natsume raz po raz okazywał się perfidnym kłamcą i manipulatorem, na dodatek osobą skrajnię niestabilną emocjonalnie, która w każdej sekundzie mogła stać się dla MC najzwyczajniej niebezpieczna, to nawet ciekawie przechodziło mi się jego wątek. Może dlatego, że było w nim wiele doskonale znanego nam ze świata realnego poczucia bezsilności wobec pewnych praw i zwyczajów? Muszę przyznać, że podobał mi się również sposób wprowadzenia do tego wszystkiego świata ludzi. Podobnie jak sama koncepcja „grzechu syren”, dzięki czemu lepiej rozumiałam obsesje Olivii także w innych ścieżkach. Stąd, jeśli lubicie yandere – zwłaszcza tych skrajnych – zapewne zapałacie sympatią do Natsume. Mnie osobiście przekonało wprowadzenie do bajkowego Świata Mroku tego jeszcze straszniejszego, drugiego dna. I nagle jakoś tak wyrywaliśmy się z konwencji głupiutkiego, szkolnego romansu. Nie znaczy to jednak, że uciekliśmy od niego aż tak znowu daleko, by całą grę ocenić jako odkrywczą. 😉