Gdyby Soushi był jedyną postacią dostępną w „The Charming Empire”, to gra niewiele by na tym straciła. Od początku kreowany był na kanonicznego LI: występował w wątku każdego z panów, to w wyniku jego decyzji rodziły się wszystkie dramaty, stał się przyczyną, przez którą bohaterka w ogóle porzuciła spokojne życie na wsi i zamieszkała w pałacu itd. Słowem: bez Soushiego nie byłoby „The Charming Empire”, a bez cudownego Tsuda Kenjiro, który podkładał mu głos, pewnie nie starczyłoby mi cierpliwości, aby zmusić się do ukończenia tej produkcji.
Jak już wspominałam, Soushi jest bratem bohaterki. A w zasadzie nie do końca, bo jak można zrozumieć z ich rozmowy, to nie łączą ich bliskie więzi krwi. Prawdopodobnie został zatem przyadoptowany (będąc jakimś dalszym „krewnym i przyjacielem Pana Zająca”), co w Japonii nie było niczym dziwnym. Jedynie nasza, patriarchalna Europa miała fiksacje na punkcie tego, że dziedziczyć po ojcu powinien tylko prawowity syn – i to najlepiej pierworodny. Stąd dziwiłam się recenzentom, którzy uważali, że umożliwienie romansu z bratem ich najzwyczajniej brzydzi. Ale może po prostu źle zinterpretowali sytuacje? Bohaterowie spędzili ze sobą nieco czasu w dzieciństwie – poza tym nie łączyło ich w sumie nic. Stąd przynajmniej ja nie potrafiłam się doszukać w przedstawionej relacji żadnych bulwersujących treści. Hmmm… Oh, well!
Tak czy inaczej, jako głowa rodziny, Soushi postanawia się swoją siostrą zaopiekować. A w zasadzie, to nauczyć ją etykiety, ogłady i wydać korzystnie za mąż w ramach politycznych układów – a przynajmniej tak nasza MC będzie podejrzewać, bo na początku łudzi się jeszcze, że chodzi o odbudowanie nadszarpniętych relacji rodzinnych. Soushi jednak już pierwszego dnia zaznacza Amane ( = domyślne imię), że nie ma co liczyć na to, że będą bawili się w stęsknionych krewnych. Skoro teraz jest władcą, a ona – jakby nie było – również reprezentuje rodzinę królewską, to ma być użyteczna i zachowywać się odpowiednio. Tak zimny prysznic na przywitanie mocno ostudza nadzieje Amane i szybko sprawia, że czuje się na zamku bardzo osamotniona. W końcu nie ma tam już nikogo z kim mogłaby, chociaż porozmawiać. Dziewczyna przypomina sobie również o ogromnej niechęci ciotki względem Soushiego = rodzona siostra jej biologicznej matki zawsze powtarzała, że to zimny i zły człowiek, a przygarnięcie go było błędem.
Mimo to Amane postanawia się nie poddawać i podejmuje kolejne próby zbliżenia się do brata. Naturalnie, widzi że na głównej przeszkodzie stoi jej jego zapracowanie. Soushi praktycznie cały czas spędza przy biurku, wypełniając jakieś dokumenty, przez co prawie nie sypia. Postanawia więc zaparzyć mu herbaty, a ten – ku jej ogromnej uldze – przyjmuje ofertę i mają w końcu kilka sekund, aby wreszcie spędzić razem czas. Potem ta sytuacja się powtarza, aż zmienia w coś w rodzaju ich prywatnego rytuału. Amane cieszy się, że może jakoś bratu pomóc. Jest również szczęśliwa, ilekroć mężczyzna przyjmuje zaproszenie na wspólny lunch lub gdy chociaż wymienią parę zdań w korytarzu.
Niestety, niepokojące plotki zaczynają burzyć tą z trudem zbudowaną harmonie. Amane odkrywa, że w zasadzie niewiele osób ma na temat jej brata do powiedzenia cokolwiek miłego. Wszyscy na zamku uważają, że jest nieprzystępny, despotyczny, a nawet okrutny. Służba jest przerażona już samą perspektywą, że mogliby wzbudzić jego gniew, choć Soushi zdaje się trzymać emocje zawsze na wodzy. Co więcej, obraz brata przedstawiany przez mieszkańców stolicy, gryzie się Amane z tym, jak sama zapamiętała go z dzieciństwa oraz z przypadkowymi aktami dobroci, jakie jej okazuje. Na przykład, gdy dziewczyna stłukła przez przypadek cenną wazę, pamiątkę od jakiegoś ambasadora, Soushi wziął winę za wypadek na siebie. Kiedy indziej brat jest tak zmęczony pracą, że praktycznie pada w wyczerpania. Amane organizuje mu wtedy odpoczynek na swoich kolanach i mają wreszcie okazje do normalnej, choć niezbyt długiej rozmowy… która jest jednak dla nich obu bardzo sympatyczna.
W efekcie dziewczyna szybko staje się całą sytuacją zdezorientowana i nie wie komu wierzyć. Czy faktycznie Soushi stał się tyranem, czy może jest po prostu niesłusznie oceniany? Nie rozumie również, dlaczego brat nie chce z nią rozmawiać, natychmiast ucina każdą dyskusję, a gdy MC staje się męcząca, to wręcz więzi ją w komnatach. Punktem zwrotnym w ich relacjach staje się jednak inne, bardzo nieoczekiwane wydarzenie. Coś, czego nie zobaczymy w żadnej ze ścieżek – zwłaszcza że nigdzie Amane nie jest tak odważna czy samodzielna. Dziewczyna dowiaduje się bowiem od swojej ciotki prawdy o śmierci rodziców. Pełna nienawiści krewna zwraca uwagę na dziwny zbieg okoliczności. Fakt, że perfekcyjnie zdrowy król zmarł w tajemniczych okolicznościach, a Soushi zaraz potem przejął władzę. Co więcej, odesłał swoją siostrę, z równie silnymi prawami do tronu, do życia w ukryciu, na wsi i nie interesował się jej losem aż do tego momentu. Zaskoczona i przestraszona MC postanawia zweryfikować, co na ten temat ma do powiedzenia sam oskarżony. Ale Soushi ani nie zaprzecza, ani nie potwierdza czy dokonał morderstwa. To w efekcie doprowadza Amane do wniosku, że musiał mieć z zamachem coś wspólnego… i próbuje użyć trucizny, aby pozbyć się swojego brata.
W tym miejscu muszę zaznaczyć, że chociaż samo wydarzenie było zaskakujące, to droga do niego, niczym polskie ulice, miała wiele dziur. W sensie ja rozumiem, że japońskie prawo do zemsty jest silnie zakorzenione w azjatyckiej kulturze i na krewnych zawsze leży obowiązek pomszczenia krzywd swoich bliskich. Mimo to Amane w roli wyrachowanej zabójczyni kompletnie mi nie pasowała. Przede wszystkim wydawała się w takim wydaniu mocno OFC. Nic zatem dziwnego, że Soushi błyskawicznie przejrzał jej plan, a potem już zawsze się pilnował, aby trzymać siostrę na odległość…
…a przynajmniej do momentu aż zaczęli razem ćwiczyć taniec. Co było znowu bardzo dziwne. Okazało się bowiem, że wielkimi krokami zbliża się bal, na którym Amane zyska okazje do towarzyskiego debiutu. Tyle że dziewczynie brakowało ciągle gracji, a ćwiczenie z powietrzem nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Stąd nasz zawsze zabiegany władca postanawia się poświęcić i pokazać swojej niedoszłej trucicielce, w jaki sposób należy wywijać na parkiecie. Co staje się dla MC pretekstem do rozmyślania o tym, jak blisko stoją, jak mocno ją trzyma i ogólnie, jaki jest męski i cudowny, czego wcześniej nie zauważała.
Oczywiście, koniec końców, wspomniany bal również nie okazuje się miłym doświadczeniem, bo wychodzi na jaw, że Soushi zaręczył już siostrę z jakimś nieznanym, zagranicznym księciem i wkrótce znowu będzie musiała opuścić stolicę. Tym razem na dobre. Stąd dziewczyna próbuje oponować, a wtedy brat staje się nieoczekiwanie agresywny. Przypomina jej, że jest tylko narzędziem i że może z jej życiem zrobić, co mu się żywnie podoba. Dostajemy też scenkę z rodzaju „przyszpilania do ściany”, a Soushi wyznaje wprost, że zawsze myślał o byłym królu czy Amane, jak o obcych, a nie swojej rodzinie.
Dlatego, kiedy już się wydawało, że nie może być gorzej, następuje moment Wielkiej improwizacji… Wróć! Wielkiego ujawnienia prawdy. Soushi wyznaje w końcu, że w rzeczywistości od początku zrobił z siebie celowo potwora, aby zmobilizować ludzi do przeciwstawienia się władzy. Rząd jest bowiem kompletnie skorumpowany, ministrowie traktowali go od dziecka jak marionetkę, dokonał w życiu wiele złych decyzji w wyniku ich poszeptów czy intryg, a na rękach ma krew poddanych. Dlatego kraj w takiej formie nie może dłużej istnieć, należy zmusić lud do rewolucji, pozbyć się przestępców i zacząć wszystko od nowa. Wcześniej jednak tyranii muszą zapłacić za swoje zbrodnie – na czele z nim. Naturalnie, scenarzyści przekonują nas, że największego poświęcenia dokonał sam Soushi, ale bawiło mnie to trochę w kontekście ogromnego pożaru na mieście i faktu, że celowo odmówił pomocy mieszkańcom. Jasne, że to będzie kompletnie bezkrwawa rewolucja! Przecież historia z takich słynie. A w ogniu na pewno nikt niewinny nie zginął. Ważne, by zainspirować chłopów do gilotynowania klasy rządzącej.
Tak czy inaczej, w smutnym zakończeniu, determinacja Soushiego jest absolutna. Nie pozwala sobie pomóc, organizuje dla Amane drogę ucieczki (cały pomysł ze ślubem był tylko farsą, aby odwrócić od dziewczyny uwagę), a sam zostaje w pałacu w trakcie ataku, by stać się – zgodnie z planem – kozłem ofiarnym. I chociaż MC wiedzie potem w miarę spokojne i bezpieczne życie w stolicy, to nie zmienia to faktu, że zostaje sama – jedynie ze wspomnieniami o bracie, którego tak niesłusznie oceniała, a nawet próbowała zamordować.
W szczęśliwym zakończeniu: Amane udaje się przekonać Soushiego, by dokonali zmian razem. Dlatego parka wyskakuje w ostatniej chwili z okna, aby nie zginąć w wybuchach, a potem były władca staje na czele rewolucji jako… przywódca buntowników. Okeeej… Niech tak będzie. A chociaż sam pomysł był nawet ciekawy – w sensie, fakt że Soushiu grał na dwa fronty, a tak naprawdę planował się poświęcić, to już sama realizacja i ścieżka przyczynowo-skutkowa mocno kulały. Przede wszystkim nigdzie nie zostało sensownie wyjaśnione, dlaczego w zasadzie facet nie mógł dokonać zmian od wewnątrz? Jakby nie było, gdy już przejrzał na oczy i zorientował się, że był wykorzystywany, dalej pozostawał władcą. Dlaczego zatem nie posłał całego tego towarzystwa w cholerę? Kompletnie nie uargumentowano jego bezsilności, a jedynie podkreślano, że „Minister jest zły i wpływowy”. Zaraz też przypomniało mi się, jak ten sam motyw został zobrazowany w „Cesarzowej”. Tam naprawdę dało się odczuć, że nawet klasa rządząca może znaleźć się w prawdziwej pułapce. Nie ważne czy mieszkasz w chacie, czy w pałacu. Jak cię pozbawią wpływów, to będziesz tańczyć do cudzej muzyki. W „The Charming Empire” zabrakło jednak tego dopowiedzenia czy tła dla świata przedstawionego, które by na to wskazywało.
Rodzeństwo musiało się również finalnie uporać z drugim problemem. Soushi obawiał się powiedzieć Amane, że widzi w niej kobietę i nie potrafiłby kontynuować ich relacji na dawnych zasadach. Na szczęście dziewczynie taki układ również by dłużej nie pasował, więc już po opuszczeniu pałacu, po dokonanej rewolucji, mogli się skupić na sprawach bardziej przyziemnych, jak planowanie wspólnej przyszłości.
Miejsce w rankingu: Numer 1. I co finalnie powiedzieć o tym wątku? Nie bez przyczyny przywołałam mickiewiczowskiego Konrada, bo Soushi to taki bohater nieco tragiczny – który spokojnie odnalazłby się w polskim romantyzmie. Zabrakło jednak zbyt wielu rzeczy, aby uznać ten scenariusz za dobry. Zwłaszcza że nawet genialny seiyuu nie udźwignie sam całej produkcji. Mimo to – jeśli już sięgacie po tę grę – ścieżkę Soushiego można przynajmniej polecić. (A całą resztą nawet się nie kłopotać albo o niej zapomnieć). Dlatego, mimo wszystkich moich zastrzeżeń, Soushi ląduje na podium i zgarnia złoto. Po części z braku konkurencji, a po części, bo wątek zasługuje na jakiś tam plusik za sam pomysł. Przynajmniej był LI o bardziej złożonej motywacji. No i pewnie jego łezka (jak na obrazku powyżej) kogoś wzruszy, jeśli macie bardziej wrażliwe serca… lub po prostu miłujecie się w kreacjach postaci rodem jak z XIX wieku. 😉