Po przejściu wątku Macieja wydawało mi się, że nie może być już gorzej. W sensie – nie spodziewałam się, że tak szybko trafię na kolejną, nijaką postać. Niestety, jak już wspominałam przy okazji innych recenzji, „Beast and princess” to jedna ze słabszych produkcji od Otomate, stąd moje nadzieje szybko zostały pogrzebane. A wielka szkoda, bo pomysł na świat był, projekt postaci też bardzo ładny i zabrakło tylko ducha opowieści, aby to wszystko jakoś ze sobą sensownie pożenić i podźwignąć.
A muszę przy tym zaznaczyć, że Henryk był jednym z bohaterów, na którego czekałam najbardziej. W końcu był synem antagonisty – człowieka, który zamordował rodziców MC i próbował ją w zabójstwo wrobić. Spodziewałam się więc sporo emocji, przelewania łez, niełatwych wyborów itd. Zwłaszcza że wcześniejsze losy Julii (domyślne imię MC) również wyglądały nie za ciekawie. Ot, siedziała uwięziona w wieży przez 16-lat z jakiegoś tajemniczego powodu i gadała głównie do zwierząt (kanarka, konia, misia i psa). Tylko raz w miesiącu wolno jej było wyjść na spacer, w czym towarzyszył jej kuzyn – Henryk. I w sumie nic nie wskazywało na to, że jej rzeczywistość tak gwałtownie się odmieni. Nagle jednak stryj Hubert zawarł sojusz z okrutną Czarodziejką, dokonali przewrotu i jeszcze próbowali zrzucić winę na dziewczynę. (Aż mi się zarymowało XD). Stąd Henrykowi dosłownie w ostatniej chwili udało się ją ostrzec o ataku i pomóc w ucieczce… by potem długo, długo, długo nie spotkali się w fabule.
Henryk przypominał mi bowiem Silvio czy Klausa z „Beastmaster and prince” – w sensie, niby był dostępnym love interest i jego historia trwała pełne 20 rozdziałów, ale w praktyce wydawała się ekspresowa i poucinana. Co więcej, nie pasował zbytnio do głównego składu. Chociaż w przypadku tej konkretnej gry w ogóle nie czułam żadnej przyjacielskiej więzi między bohaterami. (To nie „Code:Realize” gdzie cała ekipa się lubi czy „Hakouki” – gdzie śledzimy losy towarzyszy broni). Tutaj ich wzajemne dobro nikogo nie obchodziło i jedyne, o czym panowie potrafili w miarę myśleć i być zgodni to bezpieczeństwo Julii. Wyraźnie jednak dało się odczuć, że są rywalami o jej względy.
Tak czy inaczej Henryk z fabuły znika i spotykamy go dopiero ponownie, gdy Julii i jej towarzyszom udaje się już zadomowić w wolnym mieście Piscis. Przy okazji spotkały ich wszystkie mniej lub bardziej przykre niespodzianki wspólne dla całego common route: czyli zwierzaki zamieniły się przy pomocy magicznego proszku w ludzkich młodzieńców, potem zaatakował ich Lalkarz na usługach Czarodziejki, lord Barthold (tak jakby władca Piscis) zaoferował im schronienie itd. Aż pewnego dnia uwagę chłopaków przyciągnęło zamieszanie w pobliżu bram miasta. Okazało się, że to Henryk próbował się przedostać do środka, ale strażnicy nie chcieli go przepuścić. Co więcej, panowie zdołali przekonać Julię, żeby zignorowała kuzyna. W końcu jako syn Huberta mógł ją zdradzić i ogólnie wydawał się niegodny zaufania. Co było o tyle śmieszne, że przecież to dzięki niemu zdołali uciec w pierwszej kolejności… Ryszard dobitnie jednak stawia sprawę, że jeśli Henryk chce im wszystkim oszczędzić kłopotu, to lepiej, aby trzymał się z dala.
Potem książątku udaje się wreszcie dostać do miasta, a nawet uzyskać zgodę na pozostanie – wszystko za sprawą swojej pozycji i pieniędzy. Wypadek sprawia jednak, że przez przypadek na Henryka zostaje wysypany magiczny proszek, który przemienia go potem… w wyjątkowo zabawnego łabędzie w królewskiej koronce. Nie muszę mówić, że chłopaki bardzo się z niego nabijali, a biedny Henryk długo nie wiedział, co jest grane i dlaczego Julia zrobiła się nagle tak bardzo wysoka. Btw. on ogólnie nie był zbyt bystrą osobą. Miejscami więc rozumiałam, dlaczego irytował pozostałą część ekipy. Zwłaszcza ze swoim paskudnym charakterem. Jedyne o czym potrafił nawijać, to jaka Julia jest wspaniała, jak nikomu nie wolno się do niej zbliżać oraz dawać kolejne dowody na to, że nie ogarnia rzeczywistości.
Tak czy inaczej, nie mając zbytnio wyjścia, drużyna zabrała łabędzie za sobą, aby odtąd mieszkali pod jednym dachem i podzielił ich smutny los. Czyli harował na płacenie podatków w Piscis, a jednocześnie na składniki do wytwarzania przemieniającego proszku. I chociaż Henryk był trochę smutny z powodu tego, że znalazł się pod wpływem klątwy, to bardziej cieszył go po prostu fakt, że mógł zostać razem z Julią. Nawet jeśli martwiło go, że w zwierzęcej postaci nie będzie potrafił jej obronić. W sumie to nie był w stanie, choćby wejść na kanapę bez pomocy. Nie potrafił bowiem używać skrzydeł aż do momentu wspólnych lekcji z Maciejem, gdy kanarek nauczył go jak żyć jako ptak.
Tymczasem głównym motywem opowieści Henryka nie jest jego zła relacja z ojcem, ale powolne zdobywanie niezależności. Początkowo chłopak dosłownie wszystko próbował rozwiązać w ten sam sposób: chciał wykorzystywać swoje urodzenie i bogactwo. Szybko okazało się jednak, że pomimo wieloletniego szkolenia, Henryk nie potrafi gadaniem zażegnać nawet przypadkowej kłótni na targowisku. Stąd dopiero po interwencji lorda Bartholda i w wyniku zobaczenia jego dyplomatycznych zdolności oraz zaradności, w Henryku zrodziło się pragnienie, aby stać się w przyszłości podobnym człowiekiem. Kimś, kto jako władca może być dla prostych ludzi oparciem. I właśnie dlatego Henryk postanawia uczyć się jeszcze więcej, przy okazji odkrywając jeden ze swoich niecodziennych talentów. Jak zauważyła reszta ekipy, jedyne w czym Henryk jest naprawdę dobry i niezmordowany, to wychwalanie umiejętności/zalet/piękna/wstaw dowolne Julii. Stąd zrobienie z niego sprzedawcy było strategicznym strzałem w dziesiątkę, dzięki czemu sprzedaż projektowanych przez dziewczynę ubrań znacznie podskoczyła. Wyszło więc na to, że byłby znacznie lepszym obwoźnym akwizytorem niż królem…
Co jest o tyle ciekawe, że jak się potem dowiadujemy, Henryk jedynie połowicznie miał „niebieską krew”. Zarówno Hubert, jak i ojciec Julii mieli takie same prawa do tronu. Pech chciał jednak, że Hubert zakochał się w prostej dziewczynie, a ten mezalians pozbawił go szansy na zastanie władcą. I chociaż nigdy nie żałował swojej decyzji i tego, że wybrał miłość, to koniec końców dał się namówić Czarodziejce, by sięgnąć po koronę innymi sposobami. Co zrobił, po części, dla swojego syna. Chciał bowiem, aby Henryk został po nim prawowitym władcą Weg i jedyne czego w swoich planach nie uwzględnił to, że pierworodny będzie bardziej lojalny wobec pięknej kuzynki niż ojca. (Niedaleko w końcu pada jabłko od jabłoni).
Na przeszkodzie pary stoi również ich niezręczność w wyrażaniu uczuć. Od samego początku dla wszystkich naokoło jest jasne, że chłopak mocno durzy się w swojej kuzynce. Nie próbuje jednak niczego w ich relacjach zmienić, bo boi się, że zostanie odrzucony, a Julia uzna jego zaloty za obrzydliwe. Mimo to dzielą kilka romantycznych scen, jak gdy np. idą razem zbadać sprawę nawiedzonego teatru i przypadkiem potykają się, przez co lądują na sobie. Czyli tradycyjny wachlarz klasycznych zagrywek kochany przez scenarzystów gier otome. (Oczywiście, duchem okazuje się osoba z krwi i kości, a dokładniej zbieg z terroryzowanego przez Huberta i Czarodziejkę królestwa Weg. Spotkanie z rodakiem mobilizuje zaś Henryka i Julię, by coś z sytuacją swojego dawnego domu zrobić. Dlatego, gdy w mieście zaczynają się pojawiać kolejni uchodźcy i zbuntowani żołnierze, to protagoniści szybko rekrutują ich na swoją stronę, tworząc tak jakby mini armię).
I chociaż miałam nadzieję, że walka z Hubertem czy Czarodziejką będzie w tym wątku bardziej pokazowa niż w innych – w końcu nie chodziło tylko o pokonanie antagonistów, ale też zmierzenie z własną rodziną – to szybko przyszło ogromne rozczarowanie. Ot, Henryk oznajmił ojcu (już na miejscu), że ten musi się poddać albo w przeciwnym razie spotka z konsekwencjami, ale nie zdołał nawet wprowadzić swojej groźby w życie, bo został wyręczony przez Czarodziejkę. Antagonistka raniła Huberta, tłumacząc, że po prostu ją rozczarował, okazał się bezużyteczny, bla bla, przez co musiał zginąć… (niczym rozliczający pracowników Darth Vader) …na co Hubert ostatkiem sił dźgnął znienacka Czarodziejkę, przeprosił syna za popełnione błędy i skonał. Innymi słowy: antagoniści wykończyli się sami, aby nasi bohaterowie nie musieli brudzić rąk. Było więc to bardzo naiwne, ekspresowe i ogólnie nieciekawe rozwiązanie, rodem jak z najtańszego fantasy.
Potem Julia i Henryk stają wreszcie przed problemem wyznania sobie uczuć i za namową Ryszarda, dziewczyna postanawia, że musi wreszcie kuzynowi wyznać prawdę. Tyle że ten ją ubiega, zaznacza, że zaczął widzieć w niej kobietę i ogólnie chciałby razem budować przyszłość. Przy okazji, z jakiegoś tajemniczego dla mnie powodu, wszyscy chcą, by to Henryk został królem Weg. Politycznie miałoby zatem sens, aby Julia i Henryk po prostu wzięli ślub, co rozwiązałoby kłopot ewentualnych pretendentów, ale nikt z taką inicjatywą nie wybija się przed szereg, póki parka sama nie dochodzi do podobnych wniosków. Znaczy… oni nie myślą o dyplomacji. Z ich dialogów jasno wynika, że kierowali się tylko uczuciami. Stąd happy ending w tym wypadku to wspólne panowanie Henryka i Julii, z czego reszta ekipy po prostu ich opuszcza. Ryszard ma bowiem do załatwienia własne sprawy, a zwierzakom spodobało się życie w Piscis. Jak zatem wspominałam, więzi przyjaciół są w tej ścieżce praktycznie zerowe. I jedynie Ludwik mnie znowu nie rozczarował, gdy po dotarciu do Weg był zły, że cała walka skończyła się bez jego udziału. Ah, ten uroczy psiak!
W „Beast and princess” możemy też zobaczyć bad ending. Wtedy w rozdziale 17 Henryk zostaje przeklęty przed Czarodziejkę Adele, przez co wszyscy w jego oczach wyglądają jak Julia i nie potrafi już tej rozpoznać prawdziwej. Porażony żalem i na wpół obłąkany przez działanie zaklęcia, Henryk popełnia samobójstwo, aby uwolnić się od cierpienia – a zarazem, by nie pozwolić Adele na dalsze szantażowanie Julii. Co było może dramatyczne i efektowne, jak na finał gry otome, ale wciąż brakowało w tym wszystkim emocji (i logiki?), abyśmy mogli naprawdę wczuć się w scenę.
Stąd jedyne, co mogę powiedzieć na obronę Henryka, to że podobało mi się jego początkowe… hm hm… bycie przygłupem? On naprawdę zachowywał się jak rozpuszczone, kapryśne książątko, które nie ogarniało, co się do niego mówi i dlaczego Ziemia kreci się wokół Słońca, a nie cała galaktyka wokół niego samego – skoro był wysoko urodzony = epicentrum wszechświata. I, szczerze, kompletnie mnie nie dziwiło, dlaczego chłopaki mieli go serdecznie dość czy uważali za utrapienie. A chociaż ich komentarze bywały miłym dodatkiem humorystyczny, to odnosiło się wrażenie, że oni Henryka najzwyczajniej nie lubili i gdy tylko uświadomili sobie, że nie dostaną dziewczyny, to mieli dwójkę „przyjaciół” i przyszłość Weg w serdecznym poważaniu.
(Bohaterowi przyszło podzielić los całej reszty zmarnowanych postaci, bo „Beast and princess” zostało napisane w sposób, przez który, tylko wątki Ryszarda i Czarodzieja mają jakiekolwiek znaczenie, a cała reszta to takie fillero-zapchaj dziury, by nikt się nie przyczepił, że zabrakło postaci do romansowania. Kolejna wielka szkoda, że nie chciało im się dopracować tego tytułu jak należy. Przekreślono bowiem ciężką pracę character designerów i seiyuu).