Po niewielkiej tendencji zwyżkowej „The Charming Empire” postanowiło powrócić do swojego standardowego, rozczarowującego poziomu. A trzeba się nieco postarać, abym zasypiała przy fabule, więc scenarzyści się tym razem naprawdę popisali. Przechodząc wątek Tanby, kilkakrotnie zerkałam ze zniecierpliwieniem na zegarek i zastanawiałam się, czy w ogóle jest sens kończyć tę produkcję. Ale jak wiadomo, mania natręctw cieszy się własnymi prawami. A moja polega na tym, że nie potrafię wyłączyć raz zaczętego tytułu. Dlatego cierpiałam. I grałam dalej. Stąd spodziewajcie się wiele goryczy w tej recenzji.
Zaczynając tradycyjnie od ministreszczenia: bohaterką „The Charming Empire” jest młoda, szesnastoletnia dziewoja (o domyślnym imieniu Kosaka Amane), która całe życie spędzała ze swoimi opiekunami na wsi. Pewnego dnia jej braciszek przypomniał sobie jednak o niej i postanowił sprowadzić do stolicy. Po co? Bo jest władcą, a korzystne wydanie siostry za obiecującego kandydata wydawało mu się nagle mądrym, politycznym posunięciem. Cały problem polega na tym, że Amane nic nie wie o życiu w pałacu – a nauka wymaga czasu. Dlatego dziewczynie przydzielona zostaje surowa nauczycielka, a ona sama spędza odtąd każdą wolną chwilę na szkoleniu. Co szybko skutkuje jej poczuciem osamotnienia i zwykłej nudy. Soushi (= brat bohaterki) nie ma czasu na odwiedziny i budowanie rodzinnych relacji. Służba też nie wykazuje najmniejszej ochoty na bratanie, a 99% rzeczy najzwyczajniej nie przystoi księżniczce.
Amane postanawia się więc pobłąkać po okolicy i – uwaga, uwaga! – znajduje sekretne przejście, z którego postanawia skorzystać. Co pozwala jej opuścić pałac i udać się wprost do miasta, a tam zagubione dziewczę praktycznie od razu pada ofiarą kieszonkowca. Na szczęście dla heroiny, w pobliżu kręcił się aktualnie jeszcze jeden typ – nasz wyczekiwany love interest tego wątku – Tanba Touki. Facet przybywa więc z odsieczą, odnajduje zgubę i zwraca pięknej dziewczynie w opałach, nie szczędząc jej przy tym zalotnych komplementów. Mnie zaś zastanawiało, skąd księżniczka w ogóle miała przy sobie portmonetkę z pieniędzmi… Przecież wyszła na spacer wprost ze swojej komnaty. Niby co ona kupowała na dworze i kto dawał jej kieszonkowe? Soushi? Postaram się jednak ograniczyć poziom czepiania do minimum, chociaż moja ręka często lądowała w trakcie tej opowieści na czole z głośnym plaśnięciem.
Tanba Touki postanawia zabrać swoją nową koleżankę na przechadzkę. Wkrótce jednak okazuje się, że jej kondycja nie jest za dobra na długie spacery i dziewczyna najchętniej zatrzymałaby się gdzieś, aby odsapnąć i spróbować słynnych baumkuchen (po naszemu: sękaczy). Tak się szczęśliwie dla nich obojga składa, że facet nie tylko wie, gdzie można je zamówić, ale i posiada własną restaurację. Jest też rozpoznawany na mieście i ogólnie szanowany, chociaż plotki głoszą, że czasami zadaje się z dziwnymi typami i straszny z niego kobieciarz. Naszej MC to jednak w najmniejszym stopniu nie zraża. W zasadzie to zakochanie się zajmuje jej jakieś 5 minut, bo już po tym pierwszym spotkaniu nie przestaje mówić i myśleć o niczym innym jak o Tanbie.
Amane zaczyna wymykać się z pałacu na tajemne spotkania. Ilekroć zaś ląduje w restauracji Tanby, to pomaga mu w kuchni albo jako kelnerka. Przez następne kilka scen jesteśmy więc świadkami, jak dziewczyna przyucza się do roli idealnej żony. Co nie umyka nawet uwadze klientów, bo ci dość szybko zaczynają sobie żartować, że parka powinna się pobrać. Tak idealnie rzekomo do siebie pasują. Dziewczyna zaś może zaprzeczać albo przyłączać się do wygłupów, ale nie zmienia to faktu, że strzała Amora ugodziła ją już solidnie w serducho, zaczyna więc poważnie głowić się nad swoją przyszłością…
…podobnie jak jej brat. Ten nie wydaje się jednak przejęty, gdy odkrywa, że księżniczka na całe dnie spierniczała z pałacu, a wręcz daje jej swoje błogosławieństwo, by odtąd cieszyła się czasem wolnym O_o. Oczywiście Tanba robi się trochę podejrzliwy, dlaczego dziewczyna nigdy nie pozwala się potem odprowadzić do domu, ale na naciska naprawdę, bo i tak podejrzewa, że Amane pochodzi po prostu z bardzo bogatego domu. Ich sielanka trwa więc sobie dalej w najlepsze. Udają się razem na pokazy japońskich sztuczek magicznych – wazuma, a nawet na festiwal, gdzie Tanba zdobywa dla dziewczyny nagrodę w postaci ozdoby do włosów na konkursie strzeleckim. Jasne, Amane dziwi trochę, skąd właściciel restauracji potrafi posługiwać się tak sprawnie bronią, ale nie głowi się nad tym zbytnio. Ona ogólnie nie grzeszyła raczej przesadnym rozmyślaniem nad problemami świata…
Idylla pary zostaje jednak przerwana niedługo potem. Okazuje się, że spora część miasta spłonęła i mieszkańcy cierpią wskutek strasznej biedy i braku leków. Soushi nie zamierza z tym faktem zrobić nic, a Amane zostaje dość mocno skrytykowana przez swoich niedoszłych przyjaciół z restauracji. Czemu? Bo jest z bogatego domu, więc pewnie przyszła napawać się ich niedolą. A-ha… Tanba zachowuje się zresztą w tych scenach jak straszny gbur. Wyraźnie próbował odreagować na niej swój stres. Jasne, wszyscy byli wkurzeni na władze, ale robienie wypominek szesnastolatce, że chce pomóc, a nie ma prawa, bo nie rozumie ich sytuacji i uczuć było co najmniej komiczne XD.
Ale to nie tak, że potem robi się dużo lepiej. Ten wątek nie tylko cierpiał na brak jakiegokolwiek sensownego developmentu relacji pary (Amane po prostu jest zakochana od początku), ale też na ogromne dziury logiczne. Np. kiedy dziewczyna dostaje zakaz opuszczania pałacu, to w magiczny sposób znajduje inne, tajemne przejście. Zupełnie jakby twórcy chcieli nam powiedzieć, że mają wylane na wymyślanie jakiś oryginalnych elementów przyczynowo-skutkowych, skoro równie dobrze można pisać fabułę po linii najmniejszego oporu. I to właśnie jedna z nich.
Nie będzie żadnym zaskoczeniem, jeśli powiem, że Tanba Touki okazuje się tak naprawdę przywódcą rewolucjonistów, którzy knują obalenie władzy Soushiego? Z założenia to miał być chyba największy plot twist, a dramat pary niedoszłych kochanków koncentrować się na tym, że reprezentują odmienne strony konfliktu. (Ah, ten okrutny podział klasowy!). Niestety nawet ten motyw został kompletnie skopany. Gdy Tanba odkrywa wreszcie prawdę o pochodzeniu Amane i bierze ją niby na zakładnika, to nie potrafi poprowadzić negocjacji i chyba nawet ślepy oraz przygłuchy kurczak, by mu nie uwierzył, że te wszystkie groźby są rzucane na poważne – a co dopiero znudzony polityką Shoushi. Jasne, Amane coś tam płacze, że jak to Tanba mógł ją zdradzić (ona jest mniej domyślna niż ten kurczak…) i czy od początku chciał ją tylko wykorzystać, kiedy ona tak go kochała… A ten jak ostatni buc potwierdza, że owszem, bo dla niego reprezentuje tylko symbol znienawidzonej władzy. Dzięki niej rebelianci poznali sekretne przejście i teraz zacznie się rewolucja bua ha ha! I niech się cieszy, że w ogóle ją chroni, bo reszta chłopaków nie byłaby tak miła. Stąd jedynym celem istnienia tej koszmarnej sceny było powstanie CG z kabedon.
A ponieważ z Tanby jest tak zdolny lider, jak z główki kapusty, to brat bohaterki praktycznie sam załatwia dla nich całą sprawę. Pozwala rewolucjonistom wleźć do pałacu, grozić sobie, odwołuje całą straż i pomaga w swoim własnym, bezkrwawym uprowadzeniu… No, prawie. Bo jakiś idiota go postrzelił, ale nawet tego Soushi nie miał im za złe. Znowu więc zachowuje się kompletnie irracjonalnie i gracze zachodzą w głowę, o co chodzi temu typowi? I czemu w wątku Tanby prezentowany jest lepiej niż główny LI? Wątpię bowiem, by ktokolwiek po tym wydarzeniu nie pomyślał sobie: dobra, kończmy szybko z tą szopką i przejdźmy do rozdziałów Soushiego, to chociaż się wyjaśni, co knuł…
Niestety, po raz kolejny okazuje się, że akcja nie może przebiegać sprawnie, bo tajemne przejście płonie. Jak, dlaczego, po co? Nikt nie wie… Soushi nie może dalej z nimi uciekać, Amane łka, że go nie zostawi, a Tanba zabiera ją z pałacu siłą. A to prowadzi nas wreszcie do wyczekiwanego „the endu”, w którym, w zależności od decyzji może wydarzyć się jedna z dwóch rzeczy. Opcja pierwsza: Amane zostaje z ukochanym Tanbą, aby pomóc mu i rewolucjonistom w budowaniu nowej przyszłości. Oczywiście, ślubują sobie wieczną miłość itd. Brat MC nigdy zaś nie zostaje odnaleziony, bo rozpłynął się w powietrzu w tajemniczy sposób. Jasne, jeszcze nie wszyscy mają zaufanie do buntowników, ale z pomocą pięknego pisma dziewczyny w materiałach propagandowych powoli udaje im się zdobywać zwolenników. Opcja druga: Tanba dochodzi do wniosku, że stolica to jednak zbyt niebezpieczne miejsce dla siostry byłego władcy. Stąd pakuje dziewczynę do samochodu, aby wróciła na wieś. Mniejsza o to, że Amane liczyła na wspólne prowadzenie restauracji. Teraz jednak – w ogniu przemian i rewolucji – nie ma dla niej miejsca u boku faceta, który dźwiga na swoich barkach przyszłość miasta. W nagrodę dostaje jednak masę sękacza na drogę, co by nie zapomniała o swoim nudnym, pozbawiony charakteru ukochanym.
Nawet jak na poziom, do którego powoli przyzwyczaja mnie Dogenzaka Lab, to był potworny wątek. Zero jakiegokolwiek rozwoju postaci, ich relacji, powodu dlaczego się w sobie zakochali, czy ogólnie głębszego i racjonalnego motywu przewodniego tego wątku. To już nawet rewolucja w wykonaniu Sera Kouichirou bolała mnie mniej, bo ten po prostu planował ukoronować swoją przyszłą kochankę. Miał więc w tym wszystkim jakimś polityczny interes. Przez większość fabuły był również kreowany na strasznego milczka i kogoś, kto nie potrafi łatwo budować przyjaźni. A Tanba? Ten został w zasadzie przedstawiony jako koleś bez wad: młody, przystojny, idealny we wszystkim, czego się tylko dotknął, ulubieniec kobiet i lider rewolucji… Bleeeh! I choć ukończenie jego wątku zajęło mi jakieś 1,5 h, to mogłam przeznaczyć ten czas na coś innego.
Miejsce w rankingu: Numer 4. Jakbyście mnie zapytali po tygodniu o czym była ta opowieść, to jedyne, co potrafiłabym powiedzieć, że była jakaś rebelia i MC zapieprzała na zmywaku w restauracji. Czy naprawdę trzeba dodawać coś więcej?