Uwaga: jest to w większości recenzja zakończenia – stąd pełno w niej spoilerów!
Hugh to zdecydowanie… najdziwniejsza postać z całej paczki i chyba jedna z najbardziej enigmatycznych, jakie miałam okazje poznać we wszystkich grach otome. Poważnie, nawet po poznaniu jego zakończeń, dalej nie potrafię powiedzieć kim był, czego chciał i co w zasadzie czuł do bohaterki. Przypominał mi przez to trochę Czarodzieja od studia Cheritz. Czyli istotę zbyt skomplikowaną i odmienną od nas, abyśmy mieli, chociaż cień szansy na połapanie się, o co w tym wszystkim chodzi. (Nawet wizualnie chłopaki są do siebie dość podobne, chociaż Hugh chyba nie jest aż tak okrutny… Chyba. Bo tak po prawdzie to pojęcia nie mam, do czego jest zdolny!).
W każdym razie Hugha poznajemy w fabule stosunkowo późno. Pojawia się, ot tak, po prostu znikąd, gdy Jed/Eiar jest w trakcie poszukiwania kalejdoskopu. Ich krótka wymiana zdań również nie daje nam żadnych informacji. Facet jest mistrzem odpowiadania w taki sposób, że równie dobrze mógłby w ogóle nie otwierać gęby. Stąd dalej nie wiadomo kim jest, po co przylazł, skąd miał urządzenie, dlaczego teraz je oddał… i ogólnie nic. Zazwyczaj lubię zagadki, ale w tym wypadku miałam przykre wrażenie, że Hugh będzie tylko przykrywką dla niespójności fabularnych. Jeśli z czegoś scenarzyści nie będą potrafili wybrnąć – zasłonią się jakoś tą postacią i będą udawać, że miało być tak „tajemniczo”. I w sumie niewiele się w swojej ocenie pomyliłam. (Co widać zwłaszcza w scenie kulminacyjnym, gdzie Hugh niczym narrator w starej tragedii opisuje wszystkim uczestnikom, czego w zasadzie są świadkiem). Chyba że twórcy planują trzecią część, a wtedy jestem im winna przeprosiny. Niemniej z ich pierwszego spotkania dla samych późniejszych interakcji niewiele wynika, bo facet oddaje Jedowi/Eiar kalejdoskop i znowu znika.
Nie muszę chyba mówić, że jego obecność/pojawienie niepokoi przynajmniej kilka postaci, z którymi srebrnowłosy jest jakoś powiązany? Dla przykładu ksiądz Lawrence zastanawia się, czy nie napotkali przypadkiem władcę uniwersum/wieży. Czyli twórcę tej konkretnej Psychedelici, jak można wywnioskować, jeśli przechodziło się poprzednią część gry. Z kolei Ashen Hawk, którego przeszłość jest z Hughiem jeszcze bardziej powiązana, ma za to poważne powody, aby wpaść w coś w rodzaju paniki. Nie jest bowiem pewny, czy srebrnowłosy nie szuka zemsty. (A o ich koneksjach możemy dowiedzieć się z „notatek” – czyli dodatkowych scenariusz. Chociaż znowu jest to bardziej baśń, nad którą należy się głowić i interpretować, niż jasno podane odpowiedzi).
W każdym razie, w common route, Hugh na długi czas daje potem o sobie zapomnieć. Ot, pojawia się od czasu do czasu, rzuca komentarzem i znowu znika. Choć nam może się wydawać, że przepadł z fabuły na dobre, to liczne wskazówki zdradzają nam, że cały czas obserwuje bohaterkę… pod innymi postaciami. Kolejną z jego mocy musiała więc być zmiennokształtność. Bez problemu przez lata udawał bowiem zarówno sługę przywódcy klanu Jastrzębia – Haku, jak i tajemniczego dziada w tawernie, który handlował przedmiotami. Ciekawym tropem jest również znak na jego ręce – taki sam jak mieliśmy okazję zobaczyć w Psychedelica of the Black Butterfly. Nie liczcie jednak, że ten wątek zostanie jakoś pociągnięty. Niestety, dalej będziemy krążyć w obrębie fanowskich teorii…
Tak czy inaczej, drugim istotnym wystąpieniem Hugha jest moment, w którym przybywa bohaterce na ratunek. Warto zaznaczyć, że facet od początku wiedział o maskaradzie Jed/Eiar oraz o tym, że jest wiedźmą. Nie był więc tymi rewelacjami w najmniejszym wypadku zaskoczony. Co innego Lugus, który niedługo po zamordowaniu Franczeski chciał odzyskać dla Olgara kalejdoskop i był gotowy zasiekać osobę, którą wcześniej znał jako sojusznika Wilków i Jeda. Zanim mu się to jednak uda, zostaje powstrzymany właśnie przez srebrnowłosego, który nieoczekiwanie zdradza także talent w kierunku walki bronią białą. Chociaż tak po prawdzie, to szczerze wątpię, czy jest cokolwiek, czego on nie potrafił… Jed/Eiar jest oczywiście wdzięczna za ocalenie. Nie miała bowiem żadnych szans w starciu z Lugusem. Nawet gdy ten już wiedział, że pojedynkuje się z kobietą, swoją niedoszłą ukochaną, bo nie dawał jej żadnych forów. Mimo to dziewczyna po raz kolejny próbuje wymusić na swoim obrońcy odpowiedź, kim Hugh w zasadzie jest? Jedyne jednak co udaje się jej osiągnąć, to potwierdzenie, że Hugh jest przybyszem z zewnątrz – wędrowcem. Co jest o tyle ciekawe, że przecież nikt nie opuszcza i nie przybywa do ich miasteczka. (Tak jakbyśmy już na tym etapie nie podejrzewali, że ze światem przedstawionym jest coś nie tak 😉).
Przez następną część gry Hugh robi bardziej za cichego obserwatora wydarzeń. Wiemy, że jest pisarzem, sporządza jakieś notatki i twierdzi, że spisuje opowieści, których jest świadkiem. Być może jego głównym zadaniem jest więc skakanie pomiędzy Psychedelicami? Jak jakiś opiekun albo strażnik? (Jedna z fanowskich teorii głośni, że to od niego Hikage odkupił onegdaj własny kalejdoskop). Z czasem dowiadujemy się również, że Hugh znał się z obiema wcześniejszemu wiedźmami – w tym z matką Jed/Eiar – Arią, z którą chyba się przyjaźnił. Chociaż może w jego wypadku to za duże słowo? W każdym razie kobiety ocaliły mu życie, gdy był jeszcze… jastrzębiem? O_o I został zraniony przez… Aprusa (gdy ten miał „serce bestii”)… który potem przejął jego imię „Ashen Hawk”…? Whaaat? …Ale jeśli myślicie, że to porąbane, czekajcie tylko na zakończenia!
Gdy sojusz Wilczo-Jastrzębi przybywa do Olagara, aby zakończyć jego szaleństwo, to Hugh robi za człowieka ekspozycję, który wyjaśnia nam wszystkie wydarzenia z przeszłości i tłumaczy bieżącą fabułę. Dzięki niemu poznajemy przyczyny waśni dwóch potężnych klanów, okoliczności, w których zginął Aprus i żona Olgara, prawdę o motywacje Franczeski, no i chyba najważniejsze – fakt, że wszyscy mieszkańcy nie żyją i są tak naprawdę duchami uwięzionymi w Psychedelice stworzonej na spółkę przez Olgara i Aprusa po użyciu kalejdoskopu. (A o mocy wskrzeszania zmarłych również napomknął im w przeszłości nie kto inny jak Hugh, który odwiedzał wtedy miasto i zainspirował Olgara, by ten spróbował uratować w ten sposób żonę…).
W każdym razie dobrzy mieszkańcy mają, delikatnie mówiąc, wylane na to, że są tylko tworami. Bardziej obchodzi ich ukaranie wiedźmy, czyli zabicie Jeda/Eiar, gdy tylko przypadkowo poznają prawdę o jego/jej oku. I właśnie wtedy stajemy przed wyborem: przyjąć ofertę Hugha i opuścić z nim ukradkiem miasto przed linczem czy zostać i zgodzić się na egzekucję. Jest tylko jeden, tyci warunek. Bohaterka musi pokochać swojego obrońcę, aby odtąd „patrzeć tylko na niego”. Jedynie wtedy będzie mogła mu towarzyszyć w dalszych podróżach = odwiedzać inne Psychedelici jak zgaduję? Jeśli Jed/Eiar się zgodzi, to otrzyma przypieczętowujący umowę pocałunek, a Hugh zamieni ją… w motyla. Nie tego się spodziewałam po wspólnej wyprawie. Tak czy inaczej, facet przeprosi jeszcze zmarłą Arię, że „uprowadził jej córkę”. Zahaczy też o wieżę Ashena/Aprusa, by pochwalić się swoim dokonaniem (ku przerażeniu tamtego), a potem faktycznie odejdą… gdzieś. Nie wiadomo. Zakończenie jest bowiem cholernie zagmatwane. Wiadomo tylko, że to w sumie Jed/Eiar zachęciła Hugha, aby stał się „bohaterem swojej własnej historii”, a ten stwierdził, że jedyną metodą, aby to osiągnąć, to zabrać dziewczynę dla siebie, aby „go definiowała”.
Ale, ale! To jeszcze nic! Mamy też możliwość zobaczenia epilogu z Hughiem w innej wersji. Musimy jednak cofnąć się w fabule znacznie wcześniej i zacząć odwiedzać naszego tajemniczego wędrowca, gdy ten przesiaduje sobie w najlepsze w tawernie. Jed/Eiar traktuje go tam bardziej po przyjacielsku (= jak stwierdzają obserwatorzy, bardziej jak „interesującego, przystojnego młodego mężczyznę”, a nie tajemniczego ducha-dziwaka, który mógł ją teleportować na prośbę). W każdym razie, w tej alternatywnej ścieżce, dziewczyna po prostu wdaje się w nim w konwersacje. Oglądają notatki z wcześniejszych podróży, a Ash (w tej wersji Hugh używa swojego „prawdziwego” imienia) opowiada jej różne historie. Widać, że wzajemne towarzystwo sprawia im przyjemność. Ash napomina bowiem (tak samo, jak we wcześniejszym epilogu), że w gruncie rzeczy jest bardzo samotny. Niby przez masę czasu śledzi losy innych, ale sam w zasadzie nie istnieje.
Jed/Eiar podziela zaś jego uczucia, bo przez ukrywanie się jako wiedźma i kobieta, czuje, że nie jest naprawdę sobą… Co chyba doprowadza do jakiegoś spełnienia życzenia, bo Ash „przepisuje” jej historię, dzięki czemu już następnego dnia nikt nie jest w stanie zobaczyć przeklętego oka dziewczyny i może wieść życie jako pracownica tawerny, nie obawiając się więcej o swoje bezpieczeństwo. Ba! Udaje się nawet do Franczeski, aby potwierdzić, czy z jej wyglądem nie stało się nic dziwnego, ale przybrana matka nie ma pojęcia, o co chodzi. Przypadkiem odkryliśmy więc jeszcze jedną, potężną moc naszego tajemniczego wędrowca = może kontrolować przeznaczenie. Zupełnie jakby już nie przypominał wystarczająco boga… Teraz jeszcze przemienił się w dżina!
Eiar naprawdę angażuje się później w swoje nowe, babskie życie, do tego stopnia, że Ash znowu staje się samotny. (Czy wręcz zazdrosny – to jedyny raz, gdy widzimy na jego obliczu gniew). Po podsłuchaniu jej rady, udzielanej innej parze, że należy być szczerym ze swoimi uczuciami, srebrnowłosy zabiera dziewczynę na kwiatowe pole, a tam wyznaje jej swoje uczucia. Które nie pozostają nieodwzajemnione. Skoro bowiem Eiar nie musi być już ostrożna, to postanawia nie wahać się więcej i nie powstrzymywać swoich emocji. Gdzieś tam po drodze, od jednej rozmowy do drugiej, zakochała się w tajemniczym „młodzieńcu”. By jednak nie było za szczęśliwie (i normalnie), mając już ukochaną w objęciach, Ash przeprasza, że przez pozwolenie Eiar na czytanie jego opowieści, ukradł jej własną. A przynajmniej Jeda. Bo to koniec zarówno tamtej postaci, jak i jego historii. Dziewczyna po prostu opuści miasto, zostawiając Franczeskę, wilczych braci, Lugusa i swojego prawdziwego ojca daleko, daleko za sobą… Co zrobi ze łzami szczęścia w oczach.
…co zaprowadzi nas do trzeciego, ukrytego epilogu o tytule „Link End”. W którym to Hugh/Ash pokazuje swoją nową opowieść Arii, a ta naśmiewa się z niego, zauważając, że naprawdę pokochał tym razem bohaterkę swojej historii. Ten próbuje zręcznie odpowiedzieć, że to nieprawda i używał jej tylko jako substytut dla Arii, ale wiedźma mu nie wierzy, bo dzięki swoim mocom potrafi widzieć przyszłość/prawdę. Czyli wychodzi na to, że Hugh/Ash napisał coś, co się dopiero wydarzy, a Aria wie o tym, dzięki jasnowidzeniu… bo chwile potem idzie z Olgarem na łąkę, zdradza mężowi, że jest w ciąży i że planuje nazwać córkę „Eiar”. Ten jest nieco zaskoczony, skąd jego żona wie, że urodzi dziewczynkę, a Aria tłumaczy, że jest tego pewna, dzięki mocom wiedźmy. Co jak wiemy, zostanie podsłuchane przez młodego Lugusa, który powie o tym ojcu, co w przyszłości doprowadzi do śmierci Arii z rąk mieszkańców i… aaa! Stop! Aż głowa boli! Na tym etapie już nawet przestałam udawać, że nadążam.
Czas jednak przejść do podsumowania. Hugh/Ash był naprawdę ciekawą postacią, ale trudno mi go traktować jako pełnoprawnego LI. Jasne, dostał z główną bohaterką całą masę słodkich scen, ale co z tego – skoro wszystko było takie niedopowiedziane, urwane i dziwne? Nie mamy najmniejszej pewności, co się stało z MC. I czy była chociaż szczęśliwa. Nie dowiadujemy się też o Hughu/Ashu niczego więcej, stąd jeśli liczyliście, że „siła miłości” skłoni go do ujawniania jakichś prawd, to nie był kompletnie ten typ historii. Mimo to ciekawie się ich obserwowało. Ash jest na tyle skomplikowany, że przydałaby się jakiś epilog albo kontynuacja skoncentrowana tylko na nim. Inaczej to trochę zmarnowany potencjał, bo naprawdę ciężko cokolwiek powiedzieć o tej postaci. Mimo to wszystkie trzy zakończenia były kompletnie różne i podobały mi się na równi. A jak dodamy do tego kapitalną grę aktorską seiyuu i fakt, że życzenie MC zostało w końcu spełnione, to „Traveler’s End” można by chyba poza „Girl End” uznać za jedyne, faktycznie szczęśliwe zakończenia w całej grze.
Naprawdę ciężko jest oceniać Hugha. Z jednej strony, intrygował i ciekawił. Z drugiej jego historia w sumie donikąd nie prowadziła. Był bowiem zbyt enigmatyczny…