Uwaga: jest to w większości recenzja zakończenia – stąd pełno w niej spoilerów!
Levi to młodszy brat Lavana, a zarazem drugi z synów głowy klanu Wilka. Od rodzeństwa różni go jednak nie tylko wygląd, ale i podejście do życia. O ile Lavan jest zawsze skupiony na pracy, poważny i w pełni oddany klanowi, z Leviego jest prawdziwy lekkoduch, lubiący zawalać swoje obowiązki i preferujący spędzać czas na piciu alkoholu i żartach. W zasadzie bez problemu moglibyśmy wpisać go w archetyp osobowości zwany jako „genki”. Kogoś, kto na wszystkie niepowodzenia życiowe reaguje uśmiechem. Tak się jednak składa, że chłopak skrywa dość nieprzyjemny i mroczny sekret…
Co było o tyle dziwne, że przez większość fabuły Levi był kreowany jako osoba bardzo pogodna, ale zarazem… dziecinna. Widać to zwłaszcza w trakcie wszystkich dodatkowych scen z Elrickiem. Mężczyzna kłóci się z małym chłopcem, jakby byli w identycznym wieku. W zasadzie to wdają się w pyskówkę na każdym kroku i nawet MC dochodzi do wniosku, że trudno mieć pod opieką „aż dwójkę” dzieciaków. Kiedy jednak zostaje poproszony o to, aby poduczyć Elrica w walce na miecze, to godzi się tylko po to, aby zrobić przyjemność Jedowi/Eiar. I nawet wyjątkowo przykłada się do tego zadania. Udziela rad, poprawia postawę ucznia, no – może trochę przesadza z naśmiewaniem się z niego i prowokowaniem. Ale przynajmniej pierwszy raz widzimy, jak naprawdę się stara!
Złodziejaszek z kościoła nie jest przy tym jedyną osobą, z którą Levi wchodzi na wojenną ścieżkę. Równie często mężczyzna wdaje się w sprzeczki z siostrą Lugusa – Tee. Dla przykładu żartobliwie nazywa ją „pisklakiem” (oryg. Little chick), a także nie potrafi ugryźć się w język, nawet gdy klany oficjalnie ogłaszają zawieszenie broni z powodu festiwalu. Ich utarczki słowne są zresztą bardzo zabawne. Dziewczynka nie zostaje Leviemu dłużna, a do najciekawszych sytuacji dochodzi, gdy oboje czują się zazdrośni o uwagę Jeda/Eiar. Wtedy wprost nie potrafią się opanować, a w trakcie jeden ze scen organizują nawet coś w rodzaju konkursu na to, kto lepiej zna MC i potrafi wymienić więcej jego zalet. Główna bohaterka jest wtedy nieco skrępowana, ale wdzięczna. W końcu nigdy nie słyszała aż tylu miłych rzeczy na swój temat. Miałam jednak wrażenie, że ewidentnie nie robiła sobie wiele z ich miłosnych wyznań. Ot, najzwyczajniej nie była nimi zainteresowana… (i co się dziwić jak tylu znacznie ciekawszych kandydatów kręciło się w pobliżu?).
Dlatego warto przy okazji wspomnieć, że dla Leviego płeć protagonistki nie miała żadnego znaczenia, a jego zauroczenie zaczęło się dawno temu. Jeszcze w czasach gdy mieszkali razem i uważali się za przybranych braci. Kiedy bowiem dochodzi do „wielkiego ujawnienia sekretu MC”, Levi nie jest w najmniejszym stopniu zły z powodu ukrywania prawdy. Nie boli go to, że Jed/Eiar go oszukała. Ba! Uważa, że teraz jak wie, że ma do czynienia z kobietą może się wreszcie do niej bez skrępowania przystawiać. (Czym mocno zaskakuje brata). A jego jedyny problem z całym tym „ujawnieniem” wynika z rozczarowania rodziną, że po raz kolejny mu nie zaufali i nie podzielili się z nim prawdą, chociaż wszystkim poza nim była doskonale znana. (W sensie: Lavan odkrył, że MC jest kobietą jakoś przez przypadek za dzieciaka, a ich matka wiedziała od tym od samego początku i pomagała Jedowi/Eiar się ukrywać).
W efekcie, Levi nieco się fochuje, ale nie było to dużym zaskoczeniem. W końcu wcześniejsze relacje Leviego z bohaterką pełne były wskazówek, że jego uczucie wykracza poza braterskie przywiązanie. Chłopak przy każdej możliwej okazji gadał o swoim przybranym rodzeństwie. Na dodatek tak często, że stawał się obiektem żartów innych członków klanu Wilka. Ci są wręcz zszokowani, gdy jednego razu spotykają go w karczmie z kobietą… do momentu aż odkrywają, że jego wybranka również podejrzanie przypomina Jeda! (W zasadzie była to po prostu MC w swoim żeńskim kostiumie, ale nikt z zebranych o tym wtedy nie wiedział. Co było dość… dziwne ;)).
Innymi razy Jed pomaga Leviemu ukryć się przed Lavanem, gdy chłopak znowu się opierdala. Przyciska go wtedy do ściany i ucisza, po tym jak znajdują schronienie w bocznej alejce. Co prawda Levi czuje się wtedy nieco niezręcznie, ale nie oponuje jakoś szczególnie. Bardziej cieszy go fakt, że Jed w ogóle mu pomaga i jest po jego stronie. Nie próbuje się więc zbytnio rozwodzić nad tym, jak nietypowa była ich pozycja. Zwłaszcza że, jak sam często podkreśla, „są dwójką facetów”.
Bohaterowie z przyjemnością spędzają również wspólnie wolny czas po pracy. Levi może wtedy opowiadać o swojej innej pasji – czytaniu książek przygodowych, bo młody mężczyzna bardzo lubi tego rodzaju literaturę i nawet potrafi cytować fragmenty z historii na pamięć. Co ciekawe, dowiadujemy się wtedy przy okazji, że Franczeska nie była za kochającą i opiekuńczą matką. Niby chłopaki od czasu do czasu coś tam o tym napominają, ale Jed/Eiar ma w przeciwieństwie do nich zupełnie inne zdanie. Jest więc troszkę zaskoczona.
Niestety, to już praktycznie wszystkie romantyczne momenty, które z sobą dzielą (no, może za wyjątkiem krótkiej scenki na festiwalu, o której zapomniałam wspomnieć). Kiedy bowiem MC udaje się w końcu pogodzić braci i zaprowadzić ich do wieży, którą wcześniej zamieszkiwała, ci poznają Ashena Hawka i dochodzi do odkrycia kolejnej, znacznie mniej przyjemnej prawdy. Levi jest tak naprawdę Czarnym Cieniem (oryg. Black Shadow), seryjnym mordercą, który przy pomocy noża w kształcie jastrzębia zabijał przypadkowe osoby (choć głównie przeciwników klanu Wilka). Mężczyzna na widok Ashena ucieka z wieży, przekonany, że widzi ducha, a kiedy MC próbuje za nim podążyć, to sama zostaje zaatakowana. Levi rani bohaterkę i wrzuca do rzeki, kompletnie obojętny na jej dalszy los. Wpada bowiem na widok krwi w coś w rodzaju morderczego szału, który pozbawia go świadomości.
Oczywiście, Jed/Eiar zostaje jakoś tam ocalona. Nie przekreśla też od razu Leviego, ale będzie ponownie próbowała go na różne sposoby ocalić. Przede wszystkim dlatego, że odkryje ich mężczyzna (tak jak Lavan) jest pod wpływem działania kamienia, który pogłębia negatywne emocje. O ile jednak starszy brat potrafił jakoś trzymać swój obłęd na wodzy, o tyle Levi zatracił się w nim zupełnie. Jak sam potem przyznawał, to nie tak, że nie wiedział, że to, co robi, było złe. Po prostu zabijanie innych i ekscytacja wynikająca z polowania sprawiała mu przyjemność. Nie potrafił tego kontrolować, bo tak samo, jak jego ojciec miał „serce bestii”. Co więcej, czuł się dobrze z faktem, że pozbywa się przeciwników klanu Wilka, co pomaga jego rodzeństwu. Chociaż należy zaznaczyć, że mordował także przypadkowe osoby. Po pewnym czasie pochodzenie przestało mieć bowiem dla niego znaczenie, a dodatkową formą nagrody było zadowolenie Franceski. Kochającej mamusi udawało się nawet wtedy do niego uśmiechnąć, czego podobno nie robiła za często. (Jak się tak zastanowić, to Jed/Eiar faktycznie nic o niej naprawdę nie wiedziała…).
I tutaj muszę zaznaczyć, że chociaż CG gdy Jed/ Eiar walczy o Leviego, aby uwolnić go spod wpływu zabójczego szału, były bardzo ładne, to sam pomysł spotkał się z moim ogromnym niezadowoleniem. Ja rozumiem, że taki zwrot akcji miał odbiorcę szokować. W końcu Levi do tej pory był kreowany na serdeczną, łagodną duszyczkę. Ale po co wprowadzać LI mordercę? Niby bliżej końca opowieści coś tam wspominał, że teraz musi się jakoś odkupić. Zaskakuje mnie jednak lekkie podejście do zbrodni, jakimi jesteśmy świadkami w niektórych scenariuszach. Wystarczy, że wyobrazimy sobie, że każda osoba, którą zamordował miała rodzinę… z którą nie wiemy, co się stało, więc ofiar jego czynów było znacznie, znacznie więcej. Tymczasem bohaterowie dość szybko przechodzą nad tym do porządku dziennego. I choć naprawdę pojmuję, że Jed/Eiar jako bohaterka gry otome ma niewyczerpane moce wybaczania i zrozumienia, to jednak przydałaby się nad tym wszystkim, chociaż jakaś krótka refleksja.
W efekcie moment, w którym Levi staje się w moich oczach zwykłym psychopatą sprawił, że nie byłam w stanie dłużej podchodzić z sympatią do tej postaci. A szkoda, bo nawet lubiłam wesołego Leviego. Tego, który nie wahał się pomagać dzieciom, rywalizował z Tei i przysparzał kłopoty swojemu aniki. Zupełnie jakby jego kompleks niższości wobec brata nie wystarczał, aby nadać tej postaci jakiejś głębi… (Niby jego zbrodnie stanowiły jakieś tam podwaliny pod ich wątek romantyczny, ale słabe to pocieszenie. Levi zakochał się bowiem w Jedzie/Eiar za młodu, gdy ta kiedyś pocieszała go po zbrodni jakiej dokonał i gdy próbował umyć swoje zakrwawione dłonie – co dziewczyna odkryła w trakcie niwelowania wpływu kamienia, badając umysł mężczyzny, dzięki „mocom wiedźmy”).
Stąd koniec końców zakończenie Leviego jest dość słodko gorzkie. Gdy dochodzi do procesu Jeda/Eiar jako czarownicy, ta wypiera się kolejnych oskarżeń aż do momentu, gdy zostaje wypytywana o działalność Czarnego Cienia. Dziewczyna waha się wtedy, czy nie ocalić przyjaciela i wziąć całą winę na siebie. Mężczyzna nie pozwala jej jednak na to i sam przyznaje się do zbrodni. To z jakiegoś powodu sprawia, że wściekłość tłumu koncentruje się już tylko na nim. (Podobnie jak w wątku Lavana cały świat ma wylane na to, że odkryli, iż są tylko duchami w Psychedelicę). Levi zostaje zamknięty w celi, gdzie ma czekać na wyrok, a MC przenosi się do posiadłości Wilków, aby znajdować się pod protekcją Lavana. Ten zresztą od razu uczciwie wspomina, że raczej nie uda mu się ocalić brata. W końcu musi ponieść jakąś karę…
I tak w zasadzie zaczyna się dziwny romans oparty na pisaniu listów. Bohaterowie przez większość epilogu będą bowiem dzięki życzliwości Lavana wymieniać ze sobą korespondencje. MC odkryje wtedy nieoczekiwanie, że Levi ma zaskakująco ładny charakter pisma. Sama zaś okaże się w tym całym wymyślaniu tematów do pisania beznadziejna. Stąd każda jej wiadomość będzie bardzo niezręczna, a dla odbiorcy śmieszna. Wreszcie Lavanowi uda się zorganizować pracę regularne spotkania w lochach w ramach przygotowywania więziennych posiłków Leviemu. Oczywiście, Jeda/Eiar i Leviego wciąż oddzielają kraty. Udaje się im jednak wyznać sobie uczucia i spędzić kilka w miarę przyjemnych chwil, np. planując przyszłość, o której doskonale oboje wiedzą, że nigdy nie nadejdzie.
Ich szczęście nie trwa zresztą długo. Levi zostaje ostatecznie skazany na wygnanie… czyli w zasadzie podążenie donikąd, a każdy kto mu pomoże podzieli jego los. Nie będzie żadnym zaskoczeniem, jeśli powiem, że tak właśnie zdecydowała się postąpić MC – dlatego odnajduje ukochanego na odludnej polanie kwiatów i tam padają sobie w końcu w objęcia, aby czekać na nadejście śmierci. Możemy się domyślić, że po prostu zamarzli. Nie było bowiem szans, aby przetrwali zimowe zamiecie, bez jedzenia i wody. A jak wiemy śmierć w Psychedelice jest tym potworniejsza, bo duszę czeka już tylko otchłań. Stąd śmiało można powiedzieć, że dziewczyna zdobyła się dla niego na najwyższe poświęcenie.
Tyle że co z tego, skoro jej motywacja była bardzo niespójna? Fabuła kuleje tutaj mocno za skutek ograniczeń mechaniki. Przez cały common route MC jest bowiem zupełnie niezainteresowana młodszym bratem. Niby mają te kilka scen, ale ona pozostaje emocjonalnie obojętna na jego próby… by zupełnie nagle, w epilogu zmienić zdanie i deklarować sobie miłość aż po grób. Wyszło to w sumie bardzo nienaturalnie. Ot, bezczelnie widzieliśmy, że to dodana na siłę opcja romansowa, aby nie było, że w historii brakuje różnorodnych LI. Skoro zaś już się zdecydowano wprowadzać do fabuły elementy takie jak „serce bestii”, to ten wątek też mogli jakoś sensownie pociągnąć. Śmieszna opowiastka z ojcem braci w roli głównej to zdecydowanie za mało, aby odpowiedzieć na wszystkie wątpliwości odbiorców. Na dodatek fakt jak mieszkańcy szybko zapomnieli o obecności czarownicy, był po prostu śmieszny. Dziewczyna całe życie spędziła na ukrywaniu… co w sumie nie miało żadnego znaczenia, bo wszystkich bardziej interesował los jakiegoś tam mordercy. Do tego stopnia, że MC mogła sobie wesoło spacerować po okolicy i przynosić ukochanemu obiadki bez obawy o swoje zdrowie.
Duuuże rozczarowanie. Chyba największe w całej grze. Levi miał naprawdę interesujący projekt postaci i początkowo zapowiadał się na znacznie ciekawszego bohatera. Może i udało się scenarzystom zszokować graczy, ale nie jestem pewna czy w finale takie zagranie było tego wartę. Może i komuś tam spodoba się wątek Leviego, bo jest dość tragiczny, ale fabuła strasznie tutaj zaczęła kuleć i po raz kolejny przekonałam się, że nie najlepiej wychodzi im to całe pisanie zindywidualizowanych endingów.
Podsumowanie: jedyny bohater, który z LI wylądował pod podium. Przede wszystkim dlatego, że jego mały sekrecik może i szokował, ale mocno mi zaburzył pozytywny odbiór tej postaci. Uwielbiam osobowości typu „genki”, ale Levi do nich niestety się nie zalicza… Mimo że początkowo wydawało się, że będzie na takiego kreowany. A szkoda, bo grom otome poważnie przydałoby się więcej serdecznych bohaterów. Zamiast tego dostaliśmy kolejnego, mrocznego zabójcę, w którym nasz heroina cholera w sumie wie, co finalnie widziała.