Amnezja to ulubiony motyw, po który sięgają telenowele brazylijskie i gry otome. Zazwyczaj jednak ofiarami utraty pamięci padają główne heroiny, a nie potencjalni LI. W przypadku „Era of Samurai: Code and love” stało się o dziwo inaczej i w wyniku tej popularnej przypadłości o swoim prawdziwym pochodzeniu nie potrafi sobie przypomnieć Saitō Hajime — słynny, leworęczny ex-samurai, który był jednym z historycznym kapitanów Shinsengumi.
A dodam, że jego ścieżka była tą, którą postanowiłam rozegrać jako pierwszą, bo już od czasów „Hakuoki” miałam słabość do tego tajemniczego bohatera. Chociaż akurat w „Era of Samurai: Code and love” wpleciono do jego biografii znacznie więcej faktycznych odniesień do prawdziwej postaci, a nie jakiś motywów fantastycznych, co było miłą niespodzianką! Bo wiecie, dzieciaki, że nie ma to jak gra, która „uczy i bawi”.
Przypomnijmy, że MC trafiła do organizacji po tym, jak straciła w wyniku pożaru swoją klinikę. Mężczyźni w błękitnych haori pozwolili jej pozostać w kwaterze oddziału, bo dziewczyna nie miała się gdzie podziać, a na dodatek uznali jej zdolności medyczne za użyteczne. Bohaterka (podobnie jak Chizuru ze wspomnianej powyżej, innej opowieści o Shinsengumi) jest tutaj córką lekarza. Utraciła jednak niedawno ojca w wyniku – jak się potem okazuje – nie do końca jasnych okoliczności. Z kolei Saitō, chociaż bardzo małomówny i zdystansowany, jest zarazem pierwszą osobą, która oferuje jej pocieszenie. Przede wszystkim zdobywa dla niej bezcenny dziennik medyczny, jeszcze z płonącego budynku, aby ocaliła chociaż jedną rzecz z dawnego domu. Facet doskonale bowiem wie, jak bardzo boli utrata wspomnień i jak istotne jest mieć jakąkolwiek pamiątkę (w jego wypadku jest to miecz).
Tym sposobem między kapitanem trzeciej jednostki a MC zaczyna rodzić się przyjaźń. Chociaż Saitō bardzo trudno zrozumieć i jeszcze trudniej czytać, gdyż jego twarz niewiele wyraża, a słowa są bardzo oszczędne. Z czasem dziewczynie udaje się jednak poznać go z łagodniejszej strony, a nie tylko jako śmiertelnie niebezpiecznego mistrza iaidou, któremu może dorównać jedynie kapitan Okita. Saitō kocha robić pranie. I to do tego stopnia, że jest nieszczęśliwy, jeśli odmawia mu się tej przyjemności. Poza tym dużą frajdę sprawia mu przygotowanie dla organizacji posiłków… tylko że jest w tym fatalny i jedynie stalowy żołądek Harady, jego najbliższego kumpla, jest sobie w stanie poradzić z efektami kulinarnych eksperymentów byłego samuraja. Cała reszta ucieka w popłochu, gdy tylko usłyszy, że Saitō grzebał coś w kuchni.
Mimo to, dzięki swoim umiejętnościom i charakterowi, zyskał szacunek pozostałych panów oraz szczerą sympatię MC. Kiedy bowiem potrzebowała, aby ktoś pomógł jej pokonać żałobę, Saitō był pierwszym do wysłuchania i pocieszania, nawet jeśli nie bardzo wiedział, jak się za to zabrać. Mężczyźnie nieobce jest surowe, wojskowe życie, ale już o emocjach młodych kobiet wiedział bardzo niewiele… Zawsze mógł jednak służyć ramieniem do wypłakania.
Wdzięczna MC szybko postanowiła, że chce się dowiedzieć o nim czegoś więcej, świadoma swoich narastających, cieplejszych uczuć do młodego kapitana. Zwłaszcza że przeszłość Saitō mogłaby pomóc rozwiązać zagadkę jego przypadłości. Ilekroć bowiem zbliżały się deszcze, mężczyzna cierpiał wskutek silnych bólów migrenowych, połączonych później z powrotami wspomnień. Jak się dowiadujemy w trakcie opowieści, Saitō był jednym z najświeższych nabytków organizacji, który został zrekrutowany dość nietypowo. Pewnego dnia przybył po prostu do bazy Shinsengumi, brudny od krwi i dzierżąc miecz. Nie pamiętał wtedy niczego poza swoim imieniem „Hajime”, ale nie stanowiło to przeszkody dla generała Kondo, który dał mu schronienie, nazwisko i jakiś cel. To właśnie dlatego, Saitō postanowił służyć im odtąd bezgranicznie. A ponieważ miecz, to jedyne co posiadał, poświęcił ostrze ideałom Shinsengumi i bez oporów zabijał w ich imieniu.
To, co podobało mi się w tej ścieżce najbardziej, to zestawienie dwóch odrębnych filozofii. O ile bowiem Saitō wciąż podąża surową, czasami okrutną ścieżką bushi, o tyle MC reprezentuje afirmowanie życie i pacyfizm. Jako córka lekarza, która kontynuuje nauki i praktyki ojca, dziewczyna nie pozostaje obojętna wobec bezsensowności zabijania. Stara się również przekonać Shinsengumi do zmiany myślenia, chociaż na tle toczących się wydarzeń, jej postawa może się jawić jako przesadnie idealistyczna, by nie powiedzieć naiwna. Ale pomimo tej słabości, MC jest w wątku Saitō najbardziej realistyczna ze wszystkich swoich wersji w ścieżkach pozostałych panów. Dalej chce pozostać dobrym lekarzem i rozwijać swoje umiejętności – nie odebrano więc jej celu i ambicji. Przechodzi też faktyczną żałobę, więc to nie tak, że otrząsa się po stracie w 3 minuty i jest gotowa do romansowania…
…z którym i tak trzeba poczekać, bo naturalnie, jak w każdej grze otome, musiał się pojawić jakiś dodatkowy tragizm. W tym wypadku na przeszkodzie parze stoi nic innego jak mroczna przeszłość Saitō, o której ten powoli zaczyna sobie przypominać po spotkaniu z zabójcą: Okadą. To on wyjawia, że Hajime tak naprawdę ma na nazwisko Yamaguchi. Pochodził z samurajskiej rodziny, ale został pozbawiony pozycji po tym, jak dopuścił się morderstwa na hatamoto (co było kolejnym, historycznym faktem). Później Saitō żył głównie z zabijania, w wyniku czego poznał się z Okadą, jako kolegą po fachu. Los chciał jednak, by pewnej pechowej nocy, poważnie ranny Saitō trafił na ojca MC, a ten, będąc wzorowym lekarzem, nie odmówił pomocy nawet przestępcy.
To wydarzenie, jak i późniejsze dni spędzone w klinice, sprawiły, że Saitō zapragnął zmienić swój sposób życia. Doktor wiele nauczył go o wartości każdego istnienia – na przykładzie opowieści o świetlikach. Chciał również przedstawić młodzieńcowi swoją córkę (ale tej, pechowo, nie było wtedy w mieście). I kiedy wydawało się, że odtąd wszystko będzie układało się już tylko lepiej, Saitō znalazł doktora pewnego dnia śmiertelnie rannego… Ojciec MC poprosił go następnie o akt łaski, a jego ostatnimi słowami było życzenie „żyj!”. Wkrótce potem młodzieńca zaczęła prześladować amnezja w wyniku traumy po tym wypadku.
Dlatego, kiedy Saitō odzyskuje ostatnie wspomnienia, rozumie, że musi odpłacić dziewczynie za stratę, do której się przyczynił. Prawo zemsty jest dla samuraja święte, a chociaż Saitō utracił swój status, to wciąż starał się myśleć i postępować jak bushi. Dlatego mężczyzna chciał najpierw rozliczyć się z Okadą (faktycznym mordercą), a potem umożliwić MC otrzymanie pełnej sprawiedliwości i skończyć również ze sobą. Ponieważ jednak zaczął żywić do dziewczyny uczucia, Saitō żegna się z ukochaną przy stawie ze świetlikami, które przypominają im obu o naukach doktora. To wtedy wymieniają też pierwszy i ostatni pocałunek.
„Era of Samurai: Code and love” posiada po dwa zakończenia dla każdej postaci. W Written by Fate endingu Saitō próbuje przekonać MC, by go zabiła i dokonała zemsty. Tylko w ten sposób wierzy, że mogłaby odczuć ulgę i uwolnić się wreszcie od żałoby. Naturalnie, dziewczyna odmawia, bo historia Saitō opowiada o wybaczaniu, odkupieniu oraz szacunku dla wszelakiego życia. Z kolei w Written by Love endingu para powraca na pole ze świetlikami, aby się przeprosić i odnowić wcześniej składane miłosne obietnice. Dlatego oba z tych finałów były równie dopracowane oraz godne polecenia.
W dalszych przygodach pary pojawi się wątek zazdrości o dawnego przyjaciela MC oraz jej nauczyciela – doktora Yamazaki, który bardzo sceptycznie podchodzi do jej związku z kapitanem Shinsengumi. Saitō utraci również swój pamiątkowy miecz, po tym, jak będzie próbował ochronić MC przed bandytami. Będzie musiał też twardo negocjować z Haradą, aby mieć jakiś własny pokój na nocne schadzki, co sprawi, że MC będzie podejrzewała ich o romans. Wreszcie podejmie się trudnej misji w szeregach wroga, gdzie będzie musiał pełnić funkcję szpiega… ale w zamian za to, po zakończeniu zadania, poprosi ukochaną o spędzenie pierwszej, wspólnej nocy – co doprowadzi do kolejnych nieporozumień oraz zabawnych sytuacji. Saitō będzie cierpiał na nadmiar energii w trakcie szkolenia oddziału, a MC będzie przy okazji szukała sposobów, aby zmusić ukochanego do częstszego uśmiechania się… m.in. dając mu do zjedzenia żółwia poprawiającego potencję.
Stąd muszę przyznać, że naprawdę podobał mi się ten wątek i to jedna z lepszych opowieści od Voltage. Wielokrotnie szczerze się uśmiałam czy wzruszyłam. Sam motyw z tragiczną przeszłością również był poprowadzony ze smakiem i te rzadkie momenty, gdy Saitō pokazywał swoją mroczniejszą stronę i podstępny uśmiech były miłym zaskoczeniem. Przypominał mi przy tym cholernie innego mistrza miecza: bohatera serii Rurōuni Kenshin. Nie tylko z wyglądu, ale i z późniejszej filozofii, przeszłości oraz zabójczych umiejętności.
Co było o tyle zabawne, że postać Saitō Hajime pojawia się również w tamtej mandze/anime/filmie, choć częściej w roli antagonisty. Chociaż wersji Saitō z Kenshina, akurat nigdy nie lubiłam, ale jeśli jesteście fanami okresu Bakumatsu oraz pokazowych pojedynków, to powinniście szybko załapać klimat. A romansu w tle też jest aż nadto, bo zarówno Saitō z Era of Samurai: Code and love, jak i Kenshin z Rurōuni Kenshin, to wrażliwe chłopaki, które potrzebuja jakiś 5 sekund, aby transformować się w niepowstrzymanego zabójcę!
Stąd jedyne, na co mogłabym narzekać, to że historia znowu się urywa przed poznaniem finału… Dame you, Voltage! To studio wprost uwielbia porzucać swoje tytuły. A na dodatek CG nie stoją na bardzo wysokim poziomie (niektóre są bardzo nienaturalne – stąd wybrałam już chyba wszystkie najładniejsze i apce niewiele więcej do zaoferowania zostało). Co jest o tyle przykre, że to naprawdę scenariuszowo jedna z najlepszych gier tego studia. Dlatego, jeśli jeszcze nie znudzili Wam się Shinsengumi i zastanawiacie się, czy dać temu wcieleniu Saitō szansę, to zdecydowanie polecam! Nie będziecie rozczarowani, choć w przypadku tak milczącego bohatera, warto też poznać jego PoV, aby wreszcie dowiedzieć się, co myślał o całej tej sytuacji.
Wpadam już tutaj nie raz, ale postanowiłam zostawić komentarz 🙂 Miałam podejście do Hakuoki: Kyoto Winds. Wydawało mi się, że to będzie tytuł, do którego zapłonę wielka miłością. Był na niego wielki hype. Lubię gdy otome obfitują nie tylko w romanse, ale przede wszystkim przygodę, a realia historyczne są u mnie mile widziane. Ale prawda była inna – nudziłam się na Kyoto Winds przeokropnie i wątpię, żebym miała do niego wracać. Jestem poniekąd ciekawa jak to wygląda w przypadku Era of Samurai: Code and love.
Pozdrawiam serdecznie!
=^_^=
Hej, hej! Serdecznie dziękuję za komentarz i odwiedziny. 🙂 Ja mam z „Hakuoki” ten problem, że grałam w nie strasznie dawno temu. I to jeszcze nie w pełną wersje a okrojoną. Stąd sentyment wpływa trochę na moją ocenę. Do „Era of Samurai: Code and love” podchodziłam przez to ostrożnie, jak kot do ogórka. Wydawało mi się, że to będzie taka „tania podróba”, ale skończyło się na tym, że to chyba jedyna apka, gdzie odblokowałam/zakupiłam każdy dodatek, bonus czy inny zdzieracz kasy, bo po prostu strasznie urzekły mnie realia. Mam nadzieję, że będziesz miała podobne odczucia i historia Ci się spodoba. I jestem ciekawa czy tak samo ocenimy wątki XD Pozdrawiam ciepło!