Estel jest stereotypowym elfem – i na tym w zasadzie mogłabym zakończyć recenzję i zamykać temat. Postanowiłam jednak podejść do zagadnienia z recenzencką przyzwoitością. Dlatego, mimo niechęci, opowiem nieco o tym wątku.
Gdy Estel dołącza do drużyny sprawia wrażenie sfochowanego. Może nie jest niemiły dla bohaterki, ale widać, że coś go dręczy. Kiedy jednak dziewczyna zadaje pytania o powód jego niezadowolenia, otrzymuje tylko zbywające odpowiedzi. Co i tak jest dużo lepsze od sposobu, w jaki Estel traktuje pozostają dwójkę wybraną przez królową do odzyskania Excalibura – czyli wojownika Ethana i maga Roya. Ze względu na to, że są ludźmi, nasz spiczousty LI nie chce mieć z nimi nic wspólnego. I to do tego stopnia, że ostentacyjnie ich ignoruje. Mniejsza o to, że jako dorośli faceci powinni skupić się na misji. Zamiast tego obserwujemy drużynę nastolatków na pikniku. Na dodatku chłopców w okresie dojrzewania, bo sporo ich sprzeczek dotyczy np. tego jak Roy zwraca się do MC (= napastuje słownie), którą to Estel próbuje po części bronić.
Jak się potem okazuje Lily (domyślne imię MC) i Estel faktycznie znają się od dawna. Bawili się razem nad jeziorem, kiedy byli jeszcze dziećmi. Dziewczyna nie skojarzyła jednak tego faktu, bo Estel „był tak śliczny, że myślała, że jest dziewczynką”. Cóż… nie można mieć jej tego za złe. To czesty błąd w przypadku elfów. Dlatego Estel nie jest zbyt urażony. Zamiast tego powtarza, że Lily to jedyny człowiek, którego szanuje, bo ma „czyste serce”. (Gościu, znałeś ją jako kilkulatkę… co ty w zasadzie o niej wiesz?). Tak czy inaczej, od tego momentu, ich rozmowy stają się wreszcie przyjemniejsze. Lily uświadamia sobie bowiem, że odzyskała dawno utraconego przyjaciela, który wyrósł na atrakcyjnego, chociaż nadąsanego faceta. Na dodatek takiego, który nie chce współpracować z drużyną w wyniku jakiś rasistowskich uprzedzeń. Naturalnie, bohaterka może próbować zmieniać jego światopogląd albo utwierdzać go w jego buractwie (w zależności od zakończenia, na jakim nam zależy).
Ale, ale! Wróćmy do głównej fabuły. Drużyna podróżuje sobie wesoło, aż spotyka enta (tutaj dla niepoznaki nazywanego trentem). Ponieważ Roy nie wie, z czym ma do czynienia, to – jak przystało na maga – rzuca w nowo napotkaną istotę ognistą kulą. Estel go za to ruga i upewnia się w przeświadczeniu, że wszyscy ludzie to idioci, a Lily przeprasza trenta w imieniu drużyny. W zamian za to dostaje błogosławieństwo i wskazówkę, by iść w innym kierunku. (Swoją drogą, to ciekawe, że za pierwszy punkt podróży obrali miejsce opisywane jako „deadly forest”). Ale co ja tam wiem o życiu erpegowych bohaterów? Może liczyli na dużo expa, a Roy mylnie wziął drzewo za finałowego bossa?
Po uzyskaniu tych jakże cennych, przypadkowych informacji ekipa rusza w dalszą podróż, a Estel ujawnia przed nami kolejny talent. Potrafi rozmawiać ze zwierzętami. Dlatego ptaszki i wiewiórki chętnie przesiadują na jego ramionach. Naturalnie, rozpoznają również w MC prawdziwą księżniczkę (i to bez śpiewania dla nich piosenki!), dlatego zapraszają ją na ponowne spotkanie, bo – znowu – chwalą jej dobre serduszko…
By dokładnie chwile później drużyna dostrzegła dzika, zamordowała go z zimną krwią i wżarła się w jego mięso jak stado wygłodniałych ogarów. WTF…? I nie chodzi nawet o to, że jako wegetarianin mam jakąś awersję do scen ze wcinaniem udźca przy ognisku. Po prostu oplułam się ze śmiechu, jak idiotycznie te wydarzenia były po sobie zestawione. Zwłaszcza w kontekście tego, jak Estel prawi morały na temat złego traktowania zwierząt i tego, że potrafi z nimi gadać…
Widać narzecza dzików chyba nie znał, bo to on zastrzelił biedne zwierzę. Ale skoro potem je przeprosili i podziękowali, obgryzając jego kości, to już było w porządku! No nie wiem… na miejscu dzika byłoby to dla mnie marne pocieszenie i bynajmniej nie przekonałoby mnie, że elfy traktują przyrodę lepiej niż ludzie. Ciężko mi też wyobrazić sobie typową, disneyowską księżniczkę, która po tym, jak pozdrowiła wróbelki ma całe łapy i usta brudne od świńskiego tłuszczu XD
Ekipa dociera potem do elfickiej wioski – czyli miejsca, gdzie Estel się wychowywał. Tubylcy pozwalają im tam przenocować, ale tylko pod warunkiem, że obcy szybko ruszą w dalszą drogę. Nasz elfik uznaje wtedy, że to dobra okazja, aby zabrać Lily znowu nad jezioro. Tam parka pluska się wesoło wodą, żartuje i romans kwitnie w powietrzu, aż przyłapuje ich inna elfka i, niczym typowy party killer, pozbawia całej radości. Podglądaczka przypomina Estelowi, że jest pięknym, długowiecznym elfem więc romans z ludzką pokraką nie ma sensu. Na dodatek prawo spiczastouchych tego zabrania, więc powinien mieć się na baczności. Zmieszany swoich zachowaniem Estel przyznaje jej racje, przeprasza Lily i oddala się pospiesznie.
Następnego dnia pokazuje, że zrobił postęp w swoich relacjach z ludźmi i odtąd traktuje jak buc również Lily. Czyli jest sprawiedliwie dupkiem dla całej drużyny. Zawiedziona dziewczyna uświadamia sobie, że znowu straciła przyjaciela. Tym razem przez głupie uprzedzenia. Nie jest jednak w stanie nic z tym zrobić. Co gorsza, od momentu ich gorącego rendez-vous nad jeziorem, nie potrafi już patrzeć na Estela jak dawniej. Gdzieś po drodze, pomiędzy chlapaniem wodą, zwracaniem uwagi, by nie kłócił się z Royem i wspólnym mordowaniem dzików, zdążyła się w nim zakochać. Dlatego nie potrafi zrozumieć tej nagłej zmiany w zachowaniu.
Estela nie wzrusza ani atak goblinów, ani gdy Lily znajduje się w niebezpieczeństwie, ani rozmowy z resztą drużyny, ani nawet prośby MC… To, co ostatecznie zmieniło jego zdanie i przekonało, że chce jednak zawalczyć o Lily, to taniec erotyczny XD. Nie, nie żartuję.
Ekipa dociera do miasta i tam postanawia się „zabawić”. Chłopaki idą więc do jakiejś karczmy, gdzie poza wychlaniem piwa można też pogapić się na półnagie tancerki. Lily, oczywiście, im towarzyszy… No bo co miałaby w tym czasie robić? Czy ona ma jakies hobby, albo potrzeby, albo poglądy? Potem jak ostatnia niedojda przypadkiem daje się złapać ochronie, która myli ją z jedną z pracujących dziewczyn. Ponieważ księżniczka jest asertywna jak ameba, to pozwala się przebrać w kostium, który mógłby robić za bikini i wypchnąć na scenę. (Dobrze dla niej, że to był tylko klub z tańcem, a nie burdel! XD).
Na ten widok Estel nie potrafi zachować zimnej krwi. Zabiera dziewczynę ze sobą na jakieś wysokie drzewo… i tam robi jej wymówki. Lily po wysłuchaniu reprymendy przeprasza, a potem płynnie (bo z udziałem śliny) przechodzą do wyznania miłosnego. Skoro Estel zobaczył, co Lily ma do zaoferowania, to postanawia o nią powalczyć i obiecuje, że zmieni elfickie prawo. Mogła odrazu pokazać mu się w stroju kąpielowym. Widać, że facet jest roztropny i po prostu nie chciał kupować kota w worku. A mógł przecież poprosić dodatkowo o testy…
I teraz w pierwszym zakończeniu Estel zostaje królem po ożenieniu się z Lily. (Choć jestem pewna, że tak to nie działa – ale oh well!). Na dodatek zrzeka się nieśmiertelności, ale elfy nie mają mu jego zachowania za złe. (Pewnie się cieszą, że jeden z nich dorobił się korony). Parka zostaje razem, by pilnować pokoju, a Artur to odtąd ich dobry kumpel. Co ciekawe, Estel nawet trochę łagodnieje i z buraka staje się całkiem miłą osobą. Może uznał, że rasistowskie teksty utrudniałyby mu sprawowanie władzy w królestwie ludzi?
Wcześniej jednak parka odzyskuje jeszcze miecz. A w zasadzie odkrywa, że można przerobić go na strzałę, dzięki czemu pokonują Merlin… że co? Niby jest to jakoś powiązane z przepowiednią enta, znaczy trenta, ale cała scena była tak durna, że zabrakło mi słów. W każdym razie Lily dochodzi do wniosku, że Artur jest godny ostrza, jeśli pomoże jej utrzymać pokój z sąsiednimi królestwami. Facet mówi „ok” i pyta, czy dziewczyna nie chce za niego wyjść. (Chociaż chwile wcześniej strzelił Merlin z liścia za to, że go okłamała – co według twórców oznacza dobry materiał na męża). Wiecie, chodziło mu, aby mieli jakąś gwarancję tych politycznych ustaleń, ale Lily odpowiada, że jest wporzo i ma już faceta, po czym drogi drużyny (ku ich smutkowi i mojej radości) się rozchodzą. Bo podobno zdołali się zaprzyjaźnić. O_o Co więcej, skoro Artur zachował ten miecz, to nie wiem, po co od początku była cała ta wyprawa. Mogli mu wysłać gołębia pocztowego albo zdzwonić się przy pomocy magicznej kuli czy coś.
W drugim zakończeniu, Estel i Lily niestety dalej borykają się z elfickim prawem, które zabrania im bycia w związku. W ramach rozwiązania tymczasowego, Estel zostaje rycerzem księżniczki, czyli czymś w rodzaju jej osobistego ochroniarza i kochanka. Cała scena ogranicza się bowiem do opisu skonsumowania związku, z czego towarzyszące miłosnym uniesieniom teksty były jak żywcem skopiowane z filmu dla dorosłych. Pasowały do całości narracji jak pięść do nosa i mocno się przy tym uśmiałam, bo miałam wrażenie, że nagle ktoś mi po prostu zaserwował jakiegoś marnego fanficka z „Władcy Pierścieni”, którego napisał do szuflady. (Nie, Legolas, tym razem nie o tobie – ale takich pewnie istnieje od groma!).
Suma summarum to był naprawdę potwornie napisany wątek. Tyle rzeczy było w nim po prostu złych, że nawet całkiem spoko oprawa wizualna nie była w stanie uratować sytuacji. Dlatego nie mogę go polecić. No, chyba że już absolutnie skończyły się Wam inne visual novel i chcecie się pośmiać. W takim razie, bez spiny i na absolutnym luzie, pewnie pochichoczecie trochę i poprzewracacie oczami, ale przejdziecie przez „Magic Sword” bez niestrawności. Ale w takim razie sięgajcie po wersje free to play. Na pocieszenie, myślę sobie, że na płatnej wersji chociaż ilustrator skorzystał, bo scenarzysta powinien zacząć chodzić w papierowej torbie na głowie. Albo chociaż wysłuchać elfickiej reprymendy, napisanej wierszem, na 1000 zwrotek, z przerwami na podziwianie, spadających z drzewa liści klonu.