Co to dużo mówić, nie spodziewałam się wiele po wątku Ishikawa Goemona, bo japoński Robin Hood jakoś tak średnio pasował mi do koncepcji gry o bezwzględnych shinobi. „Nightshade” pokazał jednak, że potrafi absolutnie zaskakiwać, dlatego wciągnęłam się w historię do tego stopnia, że pochłonęłam ją bez przerwy jednego dnia.
Zacznijmy od tego, że Ishikawa Goemon wzorowany jest na postaci historycznej. Ten na wpół legendarny przestępca sprzeciwiał się władzy shogunatu, a wcześniej wiódł życie podobne do wagabundy, który często wdawał się w romansę, miał wielu wrogów, a nawet trenował ninjutsu pod okiem mistrza z klanu Iga. W innej wersji legendy nosił imię Gorokizu i był zbiegłym nukeninem. Najbardziej znany jest jednak chyba ze swojej egzekucji, jako że został wraz z synem ugotowany żywcem, choć dokładny powód dlaczego tak się stało postaje z braku źródeł nieznany.
W „Nightshade” poznajemy Goemona, gdy Enju wyrusza na swoją pierwszą misję. Jej zadaniem jest zlokalizowanie i pochwycenie słynnego złodzieja, który okrada samurajskie rezydencje w stolicy. Los chce, że już pierwszego dnia poszukiwań, Enju spotyka uprzejmego tubylca. Ma to miejsce, gdy dziewczyna niepotrzebnie angażuje się w konflikt z kieszonkowcem. Będąc świadkiem jak jakiś złodziej okrada bezbronną służącą, Enju wykorzystuje umiejętności shinobi i odzyskuje pieniądze. Ten bezinteresowny akt uprzejmości przyciąga uwagę Goemona, który chce się dowiedzieć więcej o interesującej nieznajomej.
Naturalnie, Goemon domyśla się, że Enju nie jest zwykła dziewczyną, ale nie ciągnie jej zbytnio za język, kiedy ta zaczyna się motać w wymówkach. Zamiast tego chętnie oprowadza ją po mieście, ratuje z opresji (gdy narzuca się jej banda oprychów), a nawet zabiera na wspólne próbowanie lokalnych słodyczy. Choć mężczyzna jest bardzo uprzejmy, nie potrafi odmówić sobie lekkich, flirtujących komentarzy, zachwalając urodę protagonistki oraz kpiąc trochę z jej braku doświadczenia. Nie zachowuje się jednak nachalnie, ani nie sprawia Enju przykrości. Zresztą, dziewczyna nie traktuje ich wymiany zdań zbyt poważnie i jest raczej wdzięczna za okazaną pomoc, a nie onieśmielona czy przestraszona. I to do tego stopnia, że nie ma oporów by poszukać Goemona i osobiście podziękować mu za wszystko jeszcze przed opuszczeniem stolicy.
Sytuacja między bohaterami komplikuje się nieco później, gdy drużynie shinobi udaje się już zlokalizować dom, który ma w najbliższym czasie zostać napadnięty. Pomimo przygotowań i znania dnia oraz celu ataku, złodziej i tak wymyka się strażnikom z pułapki, a klan Kōga musi posłużyć samurajom za wsparcie. Enju rusza zatem w pościg i ku swojemu zdziwieniu spotyka nocą Goemona. Nie od razu podejrzewa, że coś jest nie tak, ale jej niepokój budzą zapach dymu oraz krwi. Jak się bowiem dowiedziała wcześniej, w trakcie przygotowania do misji, uciekający złodziej został ranny w nogę. Dziewczyna szybko łączy fakty i odkrywa, że jej niedawnu przyjaciel, który tak życzliwie oprowadzał ją po mieście, to właśnie poszukiwany przestępca. Nie pozostaje jej więc nic innego, niż zapomnieć o przeszłości i skupić się na misji.
Między parą dochodzi do pojedynku. I muszę przyznać, że Goemon właśnie wtedy zaczął skradać moje serce. Nie zachowywał się jak ci wszyscy ponurzy, zdeterminowani shinobi. Z miejsca uprzedził, że nie zamierza Enju skrzywdzić i że jego umiejętności trochę „zardzewiały” przez lata. Zamiast tego próbuje ją po prostu ogłuszyć, ale nie udaje mu się to, bo zostaje zaskoczony przez popisową technikę Enju – Hyakka Shofuren – której ta nauczyła się od matki z klanu Iga.
Choć wydawało się, że od tego momentu wszystko potoczy się już dla dziewczyny szczęśliwie, to los chce, że jej walce z Goemonem na dachach przyglądał się sam daimyō Hideyoshi. Co skłoniło go do zaproszenia do siebie Enju i wręczenia jej specjalnej nagrody. Niestety, tego samego wieczora mężczyzna zostaje zamordowany, a Enju oskarżona o dokonanie zbrodni. Klan Kōga odcina się od kunoichi, aby nie narażać wielkim panom, którzy mogliby być żądni zemsty, zaś wrobioną w zabójstwo Enju czeka niechybna egzekucja.
To właśnie, gdy czekają w celach, Goemon postanawia ponownie do niej zagadać. Nie żywi najmniejszego żalu za to, że został przez nią wtrącony do lochu. Zamiast tego wydaje się szczerze zafascynowany umiejętnościami młodej kunoichi. Jak się okazuje, Goemon także pochodził niegdyś z klanu shinobi i tak jak Momochi Chōjirō był trenowany przez przywódcę Iga. Właśnie dlatego tak banalne wyzwanie jak uwolnienie z więzów (dla kogoś kto potrafi wyjmować kości ze stawów), nie stanowi najmniejszego problemu. Goemon proponuje, że pomoże Enju w ucieczce. Dzięki temu uniknie egzekucji, a może nawet zdoła udowodnić swoją niewinność. Aby zaś ukryć fakt, że Enju zbiegła dobrowolnie (oraz by nie narażać reputacji Kōga) całość pozorują na porwanie. Goemon zostawia jeden ze swoich typowych liścików, z których wynika, że sam wydostał się z więzienia i „ukradł” przy okazji Enju.
Tym sposobem zaczyna się ich wspólna podróż, która jest bardzo pogodna w porównaniu ze ścieżkami pozostałych panów. Nie da się ukryć, że Goemon jest bardzo troskliwy, jeśli chodzi o Enju, nawet jeśli dalej sobie z niej nieco kpi np. gdy proponuje, aby udawali małżeństwo. Nigdy jednak nie przekracza jej granic komfortu (nawet, gdy potem dołącza do nich Gekkamaru, bo przyzwoitka nie jest im tak naprawdę potrzebna 😉), co szalenie mi się podobało, że nie jest to kolejny typ o ciągle lepkich łapach.
Relacje między bohaterami zacieśniają się jeszcze bardziej, gdy zostają zaatakowani przez kolejne zastępy shinobi. Daimyō postanawiają bowiem wykorzystać ucieczkę Enju do swojej prywatnej gry. Ktokolwiek zabije dziewczynę i pomści tym samym Hideyoshiego, zostanie prawnym opiekunem jego małoletniego syna, co naturalnie zapewni zwycięzcy władze na ziemiami i wpływy. Aby jednak konflikt nie przerodził się w wojnę, uczestnikom wolno wykorzystywać do tego zadania jedynie zatrudnionych shinobi. Tym sposobem również Kōga zostają wynajęci, aby ruszyć w pościg za Enju, kiedy Hattori i shinobi Tokugawy pilnują uczciwego przebiegu zakładu.
W pewnym momencie bohaterowie natrafiają na rannego chłopca i postanawiają go przygarnąć. Enju na wyrzuty sumienia, że dzieciaka spotkała krzywda w wyniku walk shinobi. Co zabawniejsze, parka zaczyna wtedy zachowywać się jak rodzice – Enju tuli i pociesza Mokichiego, kiedy Goemon zaczyna go uczyć, a nawet się z nim bawić (= dodatkowy scenariusz nr 1). Oboje dochodzą do wniosku, że całkiem podoba się im koncepcja rodziny, a także zaczynają zastanawiać się nad tym, jak widzieliby się w podobnej roli XD. Naturalnie, nic w „Nighshade” nie może być za różowe, więc koniec końców Mokichi okazuje się zdrajcą. Był jedynie „dzieckiem-przynęta”, które czekało na odpowiedni moment, aby zabić Enju. Goemon nie jest zresztą tym faktem zbyt zaskoczony, bo sam za szczeniaka wykonywał identyczne misję.
Największy plot twist następuje jednak niedługo po tym wydarzeniu. Okazuje się, że Goemon skrywał jeszcze jedną tajemnicę ze swojej przeszłości. Nie tylko przez jakiś czas szkolił się na shinobi w klanie Iga, ale tak naprawdę nazywa się Fūma Kotarō i był słynnym przywódcą klanu Fūma, którego bali się nawet najsłynniejsi wojownicy cienia (sam Hattori stwierdza, że Kotarō prawdopodobnie potrafiłby go przechytrzyć, bo nie ma na świecie wielu ludzi o równie dobrym zmyśle strategicznym).
Bohaterka wpada więc w pułapkę i zostaje zakładnikiem klanu Fūma, który chce na morderstwie Hideyoshiego ugrać jak najwięcej dla siebie. Serce Enju zostaje zdruzgotane. Na tym etapie nie ma już wątpliwości, że zaczęła darzyć Goemona uczuciami. Nie potrafi więc uwierzyć, że została zdradzona, choć zachowanie mężczyzny względem niej zmienia się o 180 stopni. Zamiast życzliwego, opiekuńczego Goemona poznajemy bezwzględnego przywódcę Fūma, którego specjalizacją są trucizny oraz przebiegłość.
W pozytywnym zakończeniu zdrada Goemona okazuje się podstępem. Według słynnej zasady: „by oszukać wrogów, musisz zwieść najpierw przyjaciół”, mężczyzna udawał przed shinobi z Fūma, że zamierza do nich powrócić. Goemon nie ma jednak najmniejszej ochoty żyć znowu jako shinobi. Zbyt pokochał swoją wolność, a także brzydzi się zabijaniem. Ułożył zatem plan, który pozwolił mu zrobić w konia biorących udział w okrutnej grze daimyō. Podobało mi się również, że w oszukaniu panów brali udział wszyscy shinobi Kōga, co przywróciło wrażenie silnych więzi między Enju, a jej klanem z samego początku gry. Parka ucieka zatem szczęśliwa, w świetle wybuchów, fajerwerków, wozów obładowanych skarbami i z masą biegających klonów Goemona… Prawdziwy happy ending, w pokazowym stylu, który doskonale pasował do obu bohaterów! Nareszcie 100% pozytywna historia. A Goemon był znowu tak słodki, że nie sposób mu nie wybaczyć ukrywania przed Enju paru szczegołów.
W nieszczęśliwym zakończeniu: …intryga wymyka się spod kontroli. Chociaż wydaje się, że negocjacje z daimyō przebiegają tak jak Goemon planował, to nagłe pojawienie się pani Yodo wprowadza absolutny chaos. Konkubina zabija Enju, by uniemożliwić komukolwiek zostanie strażnikiem jej syna. A to wywołuje kolejną lawinę zemsty. Zdruzgotany i opętany gniewem Goemon porzuca maskę lekkoducha i pacyfistyczną filozofię, a następnie używa na zebranych swojej najstraszliwszej techniki hipnozy i sprawie, że zgromadzeni mordują się wzajemnie. Sam w tym czasie wynosi ukochana w ramionach, przepraszając ją ze łzami w oczach za wszystkie błędy oraz swoją naiwność, po czym para rozpływa się w ciemnościach…
Miejsce w rankingu: Numer 2. Uwielbiam relacje Enju i Goemona. Dla mnie to wręcz match zaplanowany przez niebiosa (z czym zgadza się sprzedawca ozdób do włosów z DLC). Żadna inna para nie zbliżała się do siebie w skutek podziwu, jaki wzbudzały w nich swoje bezinteresowne akty dobroci. Goemon zaczął śledzić Enju odkąd ta pomogła mieszkance stolicy ze złodziejem, potem zaś wzruszyło go jej przejęcie losem Mokichiego. Enju podzielała zaś awersje do zbijania oraz pogodną naturę mężczyzny. Dlatego razem byli jak dwa ostatnie życzliwe promyczki, wybijające się na tle okrutnego i tragicznego świata shinobi. I nawet plot twist z klanem Fūma nie przeszkadzał mi za bardzo, bo miałam okazję zobaczyć Goemona jako utalentowanego aktora. (Choć już sama intryga była grubymi nićmi szyta). Tak czy inaczej wszyscy w tym wątku żyją, Enju jest szczęśliwa, a wiara w to, że dobro zwycięża została przywrócona. Czego więcej można chcieć od opowieści? 😉