Ścieżkę Gekkamaru przechodziłam jako ostatnią. Przeczytałam gdzieś na necie, że pod wieloma względami jest ona kanoniczna i zdradza wiele z fabuły – dlatego powinna być wisienką na torcie. Miałam jednak swoje obawy, bo do tego momentu „Nightshade” pozostawało dla mnie praktycznie bezbłędne, aż tu nagle pojawił się bohater, który w rozdziałach wszystkich pozostałych panów prezentował się bardzo blado.
Gekkamaru – tak jak jego młodszy brat: Kuroyuki – pochodził pierwotnie z klanu Iga, ale po rzezi dokonanej przez Odę Nobunagę musiał wraz z rodziną szukać pomocy u Kōga. To wtedy też stracił rodziców i został adoptowany przez panią Kagari (matkę Enju). Początkowo nie było wiadomo, który z braci zostanie wybrany na ochroniarza córki kashira Kōga Kandō. Kuroyuki zdecydował się jednak odejść w wieku 8 lat na tajemniczy trening do klanu Kaga, a Gekkamaru był już wtedy obiecującym wojownikiem, szanowanym za umiejętności kenjutsu. Ostatecznie więc rola opiekuna i osobistego ochroniarza Enju przypadła właśnie jemu. Był zresztą z tego zadania niezwykle zadowolony i odrzucał wszystkie inne misje (często narażając się na gniew Kandō), byle tylko nie opuszczać swojej młodej pani.
Dość szybko Gekkamaru udowodnia, że jego przywiązanie do Enju jest dość niezdrowe. Nawet, gdy ta prosi go, aby tego nie robił, to chłopak i tak śledzi ją z ukrycia. Nieważne, że jest wtedy całkowicie bezpieczna, bo np. trenuje z kuzynem. Czasami miał przez to brzydką tendencję, aby narzucać Enju, co jest dla niej „dobre”, nie licząc się zbytnio z niczyim zdaniem.
Widać to zwłaszcza po obietnicy, którą składa, gdy Enju dostaje szansę wzięcia udziału w pierwszej misji. Gekkamaru wcale nie jest z takiego obrotu spraw zadowolony. Dopiero Momochi Chōjirō przywołuje go do porządku i tłumaczy, że Enju musi kiedyś się usamodzielnić, a odmawiając jej bycia shinobi, Gekkamaru tak naprawdę podcina jej skrzydła. Naturalnie, chłopak zgadza się ze starszym mężczyzną. I chociaż obiecuje Enju, że odtąd będzie wspierał ją jako partner na misji (= towarzysz shinobi, a nie relacja: „pani + sługa”), to poza gadaniem niewiele się w jego zachowaniu zmienia. Dalej za nią łazi (bez względu na to, czy Enju sobie życzy), trzyma pod kloszem i pilnuje by się zbytnio nie przepracowała…
Może właśnie dlatego tak mnie irytował? Miałam wrażenie, że Gekkamaru najzwyczajniej nie szanuje jej ambicji. To nie było nawet uzależnienie podobne do tego, jakie Kuroyuki próbował zbudować w swojej własnej ścieżce. Bardziej miałam wrażenie, że Gekkamaru najchętniej trzymałby Enju za szybą i podziwiał niczym niemożliwą do zbrukania dotykiem świętość…
Oczywiście, również w tym wątku sprawy bardzo się komplikują po tym jak Enju wypełnia główne zadanie. Miała pochwycić w stolicy słynnego złodzieja – Ishikawa Goemona. Nie udaje się jej jednak osiągnąć tego bez walki, a pokazowy pojedynek na dachach przyciąga uwagę daimyō Hideyoshiego. Pan zaprasza kunoichi na zamek, aby osobiście wręczyć jej nagrodę. Niestety, tego samego wieczora zostaje zamordowany, zaś wszystkie podejrzenia padają na dziewczynę. Zrozpaczona Enju nie może się nawet bronić. Nikt nie chce jej wysłuchać, a klan oraz ojciec zrywają z nią wszelkie więzi, aby nie narażać się na zemstę pozostałych daimyō.
I właśnie w tym momencie na scenę ponownie wkracza Gekkamaru, aby udowodnić, że jego oddanie nie zna granic. Pomaga Enju uciec z więzienia, a potem wyruszają razem w podróż na poszukiwanie pokojowej, tajemniczej osady nukeninów. Tylko tam będą bezpieczni – pod warunkiem, że uda się im wymknąć pościgom. Ani panowie, ani inne klany shinobi nie pozostają bowiem na całą sytuację obojętni. Jak się później okazuje, Kōga osobiście zdecydowali się ukarać Enju – podobno dlatego, by ich wioska nie podzieliła losu klanu Iga – dlatego dość szybko tropem pary ruszają ich dawni przyjaciele.
Fabuła każdego z rozdziałów zbudowana jest przez to w podobny sposób. Enju i Gekkamaru spotykają kolejnych shinobi Kōga. Czasami dochodzi do walki, czasami problem rozwiązywany jest podstępem. Suma summarum ucieczka przeobraża się w bratobójcze walki. Już w pierwszym z pojedynków Gekkamaru jest zmuszony zabić swojego najlepszego przyjaciela: Ennosuke. Czemu naturalnie towarzyszy wiele łez i wyrzutów sumienia. Dlatego Gekkamaru i Enju pewnie niedaleko, by w ogóle razem dotarli, gdyby nie przyłączył się do nich Kuroyuki. Młodszy brat nie ma najmniejszych oporów, aby walczyć z Kōga, bo również chce chronić Enju za wszelką cenę.
Dziewczyna nie podziela jednak ich poglądu i gdy tylko nadarza się okazja planuje popełnić samobójstwo. O dziwno, zostaje wtedy powtrzymana przez Hattoriego Hanzō, który przyglądał się wszystkiemu z daleka. Legendarny shinobi przekonuje Enju, by spróbowała pozostać żywa przez 3 miesiące, a cały ten koszmar się skończy. Skąd to wie? Nie może zdradzić. Wytyka jednak Enju, że zabijając się teraz postąpiłaby bardzo egoistycznie. W końcu Gekkamaru zostałby sam, a poświęcił dla niej wszystko. Bla… bla… W każdym razie, po wspomnieniu samobójstwa matki, Enju dochodzi do wniosku, że nie może chłopaka teraz porzucić. (Co tam ewentualna rzeź całej wioski Kōga!).
Drużyna znajduje potem schronienie wśród wędrownych artystów. Udają przed obcymi rodzeństwo, z czym nie do końca komfortowo czuje się sama Enju. Zwłaszcza, gdy wokół Gekkamaru zaczyna się kręcić inna dziewczyna. Z kolei Gekkamaru zaczyna unikać dotyku swojej pani. Po tym jak pocieszała go, tuląc w ramionach po śmierci Ennosuke, młodego mężczyznę zaczęły dręczyć „niegodne” myśli. Z jednej strony chce pozostać jej lojalnym sługą, z drugiej coraz częściej nie radzi sobie z kontrolowaniem własnych emocji i zaczyna przez to obawiać, gdzie takie przekroczenie granicy może go zaprowadzić.
Spokój drużyny ponownie zostaje przerwany, gdy jako druga atakuje ich Kyara. Dziewczyna również umiera, choć tym razem nie z rąk Enju czy Gekkamaru, ale przez inny klan shinobi, który wtrącił się w pojedynek. Podobny los spotyka zresztą wkrótce Chōjirō, który mimo iż, przedstawiany był jako kompetentny ma w sumie bardzo randomową śmierć. I chociaż z założenia wydarzenia te miały uchodzić za dramatyczne, to drażniła mnie absolutna bierność bohaterki oraz fakt, że wiele z postaci ginęło jakoś tak… bezsensu. Prawie offscreenowo. Za najlepszy przykład niech posłuży Kasumi, która niby także chciała wykończyć Enju (aby ocalić rodzinę), ale w efekcie zabiła samą siebie, bo „wiedziała, że dręczyły by ją wyrzuty sumienia”. O_o. Kolejni shinobi znikają zatem z fabuły, po części wyręczając protagonistów, aby ci nie musieli rozwiązywać problemu samodzielnie i tylko ta początkowa śmierć Ennosuke jest tak naprawdę z parką bezpośrednio powiązana. (Może dlatego była najsmutniejsza? Reszta jakoś kompletnie mnie nie ruszyła…).
Tym sposobem dochodzimy do głównej intrygi oraz plot twistu omawianej ścieżki. Jak się okazuje pan Hideyoshi wcale nie umarł, ale sfingował swoją śmierć przy pomocy kagemusha. Wszystko po to, aby rozpocząć grę, w której stawką była potencjalna opieka nad jego młodziutkim synem. Hideyoshi doskonale zdawał sobie sprawę, że będąc tak starym nie zdoła ochraniać potomka do osiągnięcia przez niego pełnoletności. Musiał mu więc znaleźć wśród innych daimyō strażnika, który jednocześnie sprawowałby przy okazji pieczę nad jego ziemiami. Była to zatem bardzo kusząca posadka, która mogła uczynić któregoś z panów niewyobrażalnie potężnym. Aby jednak unikać konfliktów zbrojnych, kwestię opiekuna miano rozstrzygnąć przy pomocy shinobi. Każdy wojownik z Kōga reprezentował innego daimyō. Celem, naturalnie, było zabicie Enju = rzekome pomszczenie Hideyoshiego. W całą sprawę był przy tym zamieszany kashira Kōga, który nie miał najmniejszych oporów, aby użyć swoich shinobi jako pionki w okrutnym zakładzie. Byle tylko podtrzymać konflikt i dostać w finale godziwą zapłatę.
W smutnym zakończeniu: ostatnim z shinobi wysłanym do pozbycia się Enju okazuje się Gekkamaru. (A w zasadzie prawdę na ten temat odkrywa Kuroyuki, który przez całą ścieżkę jest dla pary nieopisanym wsparciem). Jeszcze gdy był małym dzieckiem na Gekkamaru zostało nałożone potężne zaklęcie. Ponieważ jego rodzice zginęli z ręki kashira Kōga, wymusili na pierworodnym, aby w ramach zemsty zabił córkę Kandō. Treść rozkazu została następnie zmodyfikowana przez panią Kagari, by zamiast tego chłopak bezwolnie strzegł jej dziecka. Poddany temu idiotycznemu warunkowaniu Gekkamaru atakuje Enju zaraz po tym, gdy dziewczyna pod wpływem intrygi ojca uaktywnia zaklęcie. Ostatkiem siły Gekkamaru udaje się powstrzymać samego siebie, nadziać na miecz i popełnić samobójstwo, zaś zrozpaczona dziewczyna podąża w objęcia śmierci chwilę po nim.
W pozytywnym zakończeniu: Gekkamaru udaje się wyrwać spod wpływu zaklęcia nim dochodzi do tragedii. Przekonuje przy okazji Enju, że jego uczucia nie były tylko wynikiem hipnozy. Widzi w niej nie panią, ale ukochaną kobietę i chce z nią spędzić resztę życia. Bohaterowie wymykają się zatem Hideyoshiemu (po wysłuchaniu poetyckiego przemówienia jak to shinobi są kwiatami nocy, które żyją tylko chwilkę i są pięknę jedynie w mroku, więc w sumie powinni być mu wdzięczni, że dał im cel istnienia), chowają zmarłych przyjaciół, a potem porzucają ścieżkę wojowników cienia, by odtąd cieszyć się spokojnym życiem u swego boku.
Dlatego powiem szczerze, że mam cholerny problem z tą ścieżką. Bodaj poza jednym momentem, gdy Gekkamaru jest chory, a Enju się nim opiekuje… jest po prostu nudno. Chłopak ciągle powtarza, jak zacięta płyta, że musi chronić swoją panią itd. w skutek czego nie nadano mu żadnej ciekawszej osobowości. Przykład? Jego wady: tylko 1. Nadopiekuńczość (co przecież w sumie też jest zaletą!). Poza tym jest: uczciwy, lojalny, oddany, odważny, silny… bleeeh… Jakby fabułę pisał jakiś dzieciak. On faktycznie istnieje tylko po to, by być idealnym ochroniarzem Enju. Zabrakło więc jakiejkolwiek wielowymiarowości czy ciekawego problemu. A dałoby się przecież pociągnąć wątek „niegodnego sługi”, aby zrobić jakiś dramatyzm (= jak to kapitalnie pokazano w „Ryksiarzu” z Toshirō Mifune). Zamiast tego przed długi czas w relacjach pary nie zmienia się kompletnie nic, shinobi Kōga padają gdzieś jak muchy w tle, a potem nagle następuje dziwaczny finał i niespodzianka z praniem mózgu.
Miejusce w rakingu: Numer 5. Naprawdę wielka szkoda, ale to jedyna ścieżka w „Nightshade”, do której z pewnością nie powrócę. Już samo wyznanie miłosne zalatywało straszliwą tandetą i zostało wstawione w kompletnie psującym nastrój miejscu („Ja jestem Księżycem, którego choć nie widać…” – jakbym cofnęła się kilkanaście lat wstecz i znowu słuchała poezji na spotkaniach szczeniackiego klubu pisarskiego). Dlatego, niestety, wraz z rozdziałami Gekkamaru w przecudownym „Nigthshade” pojawiła się wreszcie skaza. Na szczęście w żaden sposób nie popsuła mi odbioru całości. Ciężko jednak mi tą ścieżkę polecić, bo jest w najlepszym wypadku przeciętna. Ale tak to już jest, gdy rywalizują shinobi, ktoś musi przecież na końcu polec. Na plus zaliczam całkiem ładne i zgrabne wytłumaczenie tytułu gry, jeśli zastanawiało Was skąd się w ogóle wzięło „Nightshade”.