Matheus to Pierwszy Książe Fasan, a zarazem przyszły następca tronu. Jest najstarszy z piątki żyjących braci, więc rola lidera przychodzi mu naturalnie. Nie znaczy to jednak, że jest najbardziej odpowiedzialny. Matheus kilkakrotnie podkreśla, że rozumie obowiązki jakie na nim ciążą: król nie powinien być zbyt ufny, zdradzać swoich myśli, otaczać pochlebcami… Z drugiej strony młodego mężczyznę ciągnie do „prostego świata”. Lubi prawić komplementy kobietom, grać w karty, czy nawet występować w sztukach teatralnych, by „dzielić się z innymi swoim doskonałym wyglądem”.
Klątwa Gerdy i Silvio przemienia go w wielkiego, fioletowookiego lwa z królewską peleryną na plecach. Bez problemu może w tej postaci przywołać swoje bardziej nierozgarnięte rodzeństwo do porządku. Zwłaszcza, gdy ci odmawiają współpracy z Tianą w trakcie pokazu. Książęta rozumieją, że muszą pracować, aby zarobić kasę na przemieniający proszek, z drugiej strony mają obiekcje w kwestii skakania przez płonącą obręcz. (Poważnie, Tiana, nie mogłaś wymyślić czegoś normalniejszego?). Matheus mobilizuje wtedy braci, a nawet organizuje im treningi. Oczywiście, Lucia i tak musiał przypalić sobie kaczy kuper, ale już taka jego rola, aby być w tej serii comedy relief.
Dzięki groźnej formie i uprzejmości Matheusa, Tiana może również w spokoju ćwiczyć moc magicznego gwizdka i oswajanie niebezpiecznych zwierząt. Mężczyzna godzi się pomóc jej w zostaniu lepszym beast masterem, pomimo iż w trakcie treningów ciągle traci przytomność. Chociaż trzeba przyznać, że jego przypadkowe ataki, w postaci wielkiego drapieżnika, wyglądały ciut strasznie.
Matheus posiada jeszcze jedną nietypową umiejętność, poza dobrym zmysłem strategicznym (choć tutaj bardziej autorzy próbują nas o tym przekonać – bo w grze podejmuje same idiotyczne decyzje). Coś w rodzaju pamięci absolutnej. Wystarczy mu tylko raz przejrzeć skrypt, a już zna wszystkie kwestię, co bardzo pomogło mu w trakcie występu teatralnego. Był również w stanie zapamiętać kolejne karty w grze, dzięki czemu ujawnił przekręt nieuczciwego szulera i odzyskał skradzione wieśniakom pieniądze. Dlatego trudno dziwić się dziewczynie, że zaczęła powoli zadurzać się w przystojnym, idealnym następcy tronu. Zawsze uśmiechnięty, miły dla ludzi, pomocny, mądry, opiekuńczy wobec braci… wydawałoby się facet bez wad.
Ano Matheus ma jedną wadę. I to całkiem cudaczną. Jest uczulony na mężczyzn, a ich dotyk wywołuje u niego reakcje alergiczne. Chociaż brzmi to zabawnie i wydaje się nie być problemem dla kogoś, kto słynie z łamania kobiecych serc, to poważnie utrudnia mu sprawowanie roli przyszłego władcy. Po pierwsze, Matheus jest zmuszony ukrywać przypadłość przed wrogami, nie może normalnie ćwiczyć walkę z żołnierzami, czy choćby po bratersku objąć przyjaciół czy rodzeństwo. W efekcie zdobył sobie reputacje człowieka, patrzącego na innych z dystansu i unikającego ludzi poniżej jego stanu. A że przy okazji wygląda jak młodsza wersja swojego budzącego strach, okrutnego ojca… Resztę sami możecie sobie dopowiedzieć.
Może właśnie dlatego Matheus jest taki „dotykalski”, jeśli chodzi o Tianę? W zasadzie nie przepuszcza żadnej okazji, by dziewczynę trochę poobłapiać. Miała ochotę zjeść ser? Tylko, jeśli on ją nakarmi. Zaatakował ją jakiś gbur? Książę obroni ją, ale trzymając blisko siebie, z ręką na kobiecej talii. Czuje się zmęczony? Już ląduje w jej ramionach… Nawet w formie zwierzęcej bawi się z nią wędką dla kotów, a przyłapany przez braci kłamie nieudolnie, że ćwiczył swoje „lwie ataki”. Choć akurat Książe nie lubi, gdy Tiana obejmuje go tylko, kiedy jest lwem i wolałby, aby wykazywała więcej inicjatywy, kiedy przebywa w ludzkiej formie. Motyw ten powraca zresztą w opowieści wielokrotnie – w formie gagu.
Podobało mi się również, że Tiana wykazuje się w tej ścieżce sporą niezależnością. Nie prosząc Matheusa o zgodę, konsultuje jego problem z Klausem. Przyjaciel z dzieciństwa szczerze nie cierpi Pierwszego Księcia i jego komentarze w trakcie całej gry bywają bezcenne. W zasadzie nie podejrzewałam, że ten maruda zdobędzie kiedykolwiek moją sympatię, ale miło że chociaż jedna osoba podważała idiotyczne plany Matheusa. (Zupełnie jakby wraz ze mną szydził sobie z fabuły!). Tak czy inaczej, kluczem do zwalczenia uczulenia Księcia są jakieś niezwykle rzadkie kwiaty. Bohaterowie nie mają jednak czasu na poszukiwania, bo wkrótce historia toczy się znanym nam torem…
…Gerda i Silvio atakują Tianę. W efekcie dziewczyna też jest pod wpływem klątwy, a szantażowani Książęta muszą podjąć decyzję. Albo Matheus zabije swoich braci i podda się dobrowolnie, albo Tiana zginie. Chłopaki wpadają wtedy na słabiutki plan, by udać się na miejsce spotkania i udawać martwych. Szczęka jednak im opada, kiedy Silvio sugeruje, by dla pewności dźgnąć jeszcze każde zwłoki mieczem i dopiero wtedy zdjąć klątwę z Tiany. (Koteczku, zyskałeś w moich oczach. Gdzie jest twoja ścieżka? Już pędzę!). Matheus coś tam nieudolnie próbuje kłamać, ale cały podstęp sypie się jak zamek z piasku. Dochodzi do ponownych negocjacji, a Gerda wyznaje, że dostała polecenie zabić następców tronu, bo inaczej jej mistrzyni zostanie zgładzona. Chłopaki godzą się pomóc w odbiciu zakładniczki, ale w tym czasie dochodzi do inwazji nieprzyjacielskich wojsk. Młodsze rodzeństwo wyrusza z Gerdą i Silvio uratować czarodziejkę, a Alfred, Matheus i Tiana zostają, aby bronić miasto.
Od tego momentu narracja opowieści zmienia się o 180 stopni. Zapomnijcie o baśni ze zwierzątkami, nastał czas krwawej wojny o tron. Alfred wyrusza na pierwszą linię frontu, a Matheus i Tiana pozostają na tyłach, by planować obronę. Klaus próbuje przekonać przyjaciółkę, aby wraz z reszta kobiet i dzieci ewakuowała się do bezpiecznego miejsca, ale ta woli pozostać przy boku Księcia. Ponieważ nie może mu zbytnio pomóc w opracowaniu strategii, robi to, co każda dobra, japońska żona… przynosi herbatę, wspiera mową motywacyjną i pozwala przysnąć na swoim ramieniu.
Przy okazji Matheus otwiera się przed Tianą na tyle, by opowiedzieć jej nieco o swojej samotnej przeszłości. Jeszcze raz dowiadujemy się, jak uczulenie wpływało na jego życie, ale mężczyzna zawsze mógł wtedy liczyć na jedną osobę – lorda Bernda (prawą ręka króla, który zastępował księciu ojca). To od niego Matheus nauczył się strategii (widać – zachowanie antagonistów jest zwyczajnie durne), walczyć, prowadzić negocjacje (też widać – patrz przykład z Silvio), oraz wszystkich niezbędnych umiejętności. Książe wyraża nadzieje, że jego ukochana (na tym etapie uczucia bohaterów są w zasadzie jasne), niedługo poza najważniejszego człowieka w jego życiu…
…i tak się niestety staje. Ale kiedy siły Fasan przybywają do obleganego królestwa, by wspomóc ich w walce z Imperium, to właśnie lord Bernd próbuje zgładzić Matheusa. Motyw? Zawsze go nienawidził, bo był zbyt podobny do swojego ojca, który uwięził żonę lorda i szantażował podwładnych. Przy okazji dowiadujemy się, że Imperator, Król Fasan i Król Cattlei zostali zgładzeni, a o skrytobójstwo oskarżono 4 książąt. Gdzie…? Kto ich oskarżył…? Jakie mieli dowody…? Niestety fabuła nie jest najmocniejszą stroną „Beastmaster and prince”.
Ranny Matheus zostaje uratowany przez Klausa i Tianę. A w zasadzie głównie przez dziewczynę, która ma kozacką scenę i szczuje lorda tygrysem. A potem dochodzi do szeregu bardzo dziwacznych zdarzeń. Matheus chce gonić za lordem za wszelką cenę, Klaus go powstrzymuje, Matheus się buntuje i próbuje uciec jako lew, to Tiana usypia go gwizdkiem. Przez ptaka posłańca przybywa Alfred. Postanawiają jednak udać się za Berndem. W trakcie spotkania wojska Fasan są przeciwko Książętom, bo… nie mam pojęcia. Bernd zamyka paczkę w lochu – bo czemu nie? Wcześniej niszczy gwizdek Tiany, aby nie stała mu już nigdy więcej na drodze. (Mogłeś ją zgładzić, wiesz? To pewniejsza metoda). Klaus uwalnia ich z lochu… bo też czemu nie? Tłumaczy, że ma wtyki u wszystkich strażników na zamku. O_o
Potem razem idą schować się w tłumie i posłuchać przemówienia Bernda i Dirka. Naturalnie, nikt ich nie rozpoznaje, mimo że są poszukiwani. Później odchodzą, aby się naradzić, ale wcześniej zakulisowo, Dirk uwalnia Alfreda, bo to przecież dalej jego the best bro nr 1 XD.
Im dalej w las, tym bardziej przecierałam oczy ze zdumienia, jaka ta historia robi się durna… Ale jedziemy dalej!
Dirk i Bernd mają w planach budowę jednego wielkiego Imperium ze wszystkich podbitych terenów. (Jestem więcej niż pewna, że nie wystarczy zabić króla danego państwa, a potem krzyknąć „zaklepane!” i tym sposobem przejąć władzę w tym miejscu). Naturalnie, władcą miał być Alfred, bo jest bratem nr 1, ale ten odmawia i Dirk wpada w znany nam już z innych ścieżek szał. Wykorzystuje moc przejęta od Czarodziejki i zmienia się w niszczycielskiego smoka. Aby pokazać, że sprawa jest poważna, gówniarz w pierwszej kolejności chce zaatakować miejsce, gdzie chroniły się kobiety i dzieci. Więc nie wiem jak wy, ale ja mam swój typ, który z rodzeństwa jest najbardziej podobny do tatusia…
Na szczęście, w samą porę, ze swojej misji powraca Lucia i Erik, aby przekazać Tianie gwizdek. Ten należał wcześniej do matki Tiany, która nie ma czasu, aby wrócić na miejsce i pomóc z tym drobnym problemem, ale wierzy, że córeczka poradzi sobie świetnie! W istocie, Tiana daje radę pokonać smoka, a Matheus w tym czasie rozlicza się z Berndem. Dwójka antagonistów ląduje w lochu, a świat świętuje zakończenie wojny.
Koniec? Prawie. Matheus musi przecież zostać jeszcze koronowany na króla, a po przejęciu tego brzemienia prosi ukochaną o rękę. W trakcie ceremonii zostają obsypani płatkami nietypowych kwiatów. Jak się okazuje – to prezent od Klausa, który w międzyczasie znalazł roślinę potrzebną do wyleczenia uczulenia Matheusa. W końcu głupio, jakby nie mógł zajmować się własnym synem, prawda? Nowy król Fasan zostawił sobie jednak klątwę, bo uznał, że Tiana zbyt lubi go w tej postaci, aby z niej całkowicie zrezygnować.
I teraz pewnie się zastanawiacie, co o tym wszystkim myślę? Szczerze, mam wrażenie, że o ile w ścieżce Alfreda odrobina powagi wyszła fabule na dobre, to tutaj mieliśmy wprost odwrotny efekt. A wszystko za sprawą dziwacznej przyczynowo-skutkowości. Autorzy ewidentnie nie mieli pomysłu na główny konflikt i co właściwie zrobić z antagonistami. Zupełnie jakby ktoś powiedział „ej, stwórzmy baśniową grę o książętach zamienionych w zwierzęta!” „o, brzmi zarąbiście, Tanaka-san, i co będzie dalej?!” „…nie wiem”.
Nie zrozumcie mnie źle. Matheus to bardzo sympatyczna postać. Wszystkie jego sceny z Tianą były urocze, że aż motylki i serduszka latały w powietrzu. Miał ciekawy problem, ładny design, super CG… I właśnie dlatego staram się patrzeć na ten tytuł z ogromnym przymrużeniem oka. „Beastmaster and the prince” to jednak bardzo dziwna gra, gdzie większy nacisk położono na fan service niż opowieść. Jeśli jednak uważacie, że inne tytuły Otomate cierpiały na brak romansu, to teraz dla odmiany możecie zatęsknić za czymś więcej… Podsumowując: bardzo ładne opakowanie, fajny pomysł, wiele zabawnych gagów, ale ciągle czegoś mi brak.
Miałam wiele zastrzeżeń do historii Matheusa. Bez znajomości wątków pozostałych braci, może wydawać się miejscami pozbawiona sensu. Dlatego nie zalecam przechodzić jej w pierwszej kolejności. Ostatecznie, paradoksalnie, przekonały mnie wady tej postaci. Owszem, następca tronu nie jest idealny. Ma głupie pomysły. Bywa próżny. I jeszcze to irracjonalne uczulenie… ale właśnie dlatego wydawał mi się bohaterem dużo bardziej złożonym od np. Alfreda.