Po przeskoczeniu wątku doktora Frankensteina na rzecz hrabiego, miałam obawy czy nie zepsuje mi to przyjemności z przechodzenia innych rozdziałów. Teraz jednak podejrzewam, że gdybym tego nie zrobiła mogłabym zniechęcić się do gry, bo ścieżka Victora była niestety mało przyjemna. A wszystko za sprawą wielu dziur logicznych i bardzo słabego antagonisty. Ale, ale! Nie uprzedzajmy faktów.
Viktor Frankenstein to postać, którą poznajemy jako trzecią w kolejności, gdy Cardia gubi się swojego pierwszego dnia w Londynie i zaczepia ją bandą oprychów. Naturalnie, ponieważ panowie mają lepkie łapy, to nie unikają kontaktu z trucizną bohaterki. Z opresji wybawia ją wtedy Victor, który pomaga dziewczynie w ucieczce. Przy okazji okazuje się, że jest znanym przestępcą, poszukiwanym za ataki terrorystyczne. Victor prosi Cardię, czy nie mógłby na jakiś czas schować się w kryjówce Lupina, a ponieważ ta jest wdzięczna za ratunek i wierzy w jego niewinność, pomaga nowopoznanemu przyjacielowi w dołączeniu do grupy.
Za jego obecnością przemawia zresztą dodatkowy argument: jako utalentowany alchemik, który pracował nawet na królewskim dworze, Victor Frankenstein deklaruje chęć pomocy w rozwiązaniu problemu z trucizną Cardii. Jak bowiem podejrzewa, nie wystarczy pomoc medyczna, ale potrzebne będą skomplikowane badania i testy. Te przypuszczenia zostaną zresztą później potwierdzone. Cardia nie musi jeść, a jej ciało nie wykazuje „symptomów życia”. Zupełnie jakby Horologium zastępowało jej serce, czy też było baterią, która zapewniała jej energię do istnienia.
Nim skupimy się na dalszej fabule, powiedźmy jednak jeszcze trochę o pierwowzorze Victora, który również ma literackie korzenie. Obecnie, gdy słyszymy nazwisko „Frankenstein” myślimy o potworze, a nie o jego twórcy. Tymczasem, wymyślony przez Merry Shelly, Victor Frankenstein był naukowcem z obsesją na punkcie życia i śmierci. Wykorzystując swoją wiedzę z zakresu medycyny, alchemii i fizyki, udało mu się stworzyć sztucznego człowieka, zszytego z fragmentów martwych ciał, obdarzonego dużą inteligencją, lecz potwornym wyglądem. Mimo że w powieści potwór nie ma imienia, w kulturze masowej przyjęło się nazywać go Frankensteinem. Można więc powiedzieć, że dzieło przejęło nazwisko twórcy, jak prawdziwy syn.
Tymczasem, gdy w rozdziale trzecim chłopaki uczą Cardię przydatnych umiejętności, nasz poczciwy Victor Frankenstein nie ma bynajmniej w planach nekromancji! Zamiast tego najpierw pokazuje Cardii bojowe i lecznice zastosowanie alchemii, a potem udziela wykładów z historii, prosząc by ta zachowała w tajemnicy przed resztą gangu, że nie mieli prawdziwych lekcji. Co z ciebie za doktor?! A miłość i poszanowanie do wiedzy?! O_o
Po raz kolejny o Victorze Frankenstein zrobi się głośno dopiero w rozdziale szóstym, w którym Victor będzie chciał rozwiązać kwestię nagrody za swoją głowę. Przypomnijmy, że doktorek był oskarżony o przeprowadzenie ataków terrorystycznych przy pomocy stworzonego przez siebie gazu. Twierdzi jednak, że jest niewinny, a paczka postanawia pomóc mu rozmówić się z Królową.
Szczerze mówiąc, cała ta scena miała niewiele sensu. Trudno uwierzyć dlaczego władczyni Brytanii pozwala w ogóle się szantażować, a na koniec, z radością szaleńca przystaje, by cofnąć ciążące na Victorze Frankenstein oskarżenia. Ba! Bez specjalnej zachęty godzi się, ułaskawić całą paczkę. Mniejsza o to, że praktycznie włamali się do zamku i rzucali groźby w obliczu Królewskiego Majestatu… Takie tam żarciki starych znajomych! Z kolei argumenty Victora Frankenstein, że wiedza której pragnie królowa, a którą on posiada może trafić w ręce innych państw, były na poziomie szantażu dziecka, które na kanapce chce masło czekoladowe albo nie zje śniadania… Jakoś jednak to przecierpiałam, bo nie widziałam jeszcze w życiu scenariusza, który nie miał słabszych momentów. Gorzej, gdy takie sceny się nawarstwiają.
Fabuła jednak mknie dalej i Cardia poznaje prawdę o sobie w laboratorium doktora Isaaca. Dziewczyna okazuje się konstruktem, czymś w rodzaju ożywionej lalki, która zawdzięcza swoje istnienie Horologium. Kiedy przygnębiona tym faktem chce opuścić posiadłość, to Victor przyłapuje ją na nocnej ucieczce i przekonuje, by została. Doktor mówi wtedy, iż nie zna drugiej tak dobrej i szczerej osoby. Dlatego Cardia nie powinna pozwolić, by prawda ją przerosła. Jest to zarazem moment, gdy dziewczyna dochodzi do wniosku, że mężczyzna ma ładny uśmiech i w sumie, to chyba darzy go jakimiś uczuciami. Ot, szybko poszło!
Niestety, Victor na następny dzień znika, a osamotniona dziewczyna postanawia przeszukać jego rzeczy, by znaleźć jakieś wskazówki dlaczego nie wraca do posiadłości. A wtedy w dzienniku doktora odnajduje zapis, który wskazuje, że to on właśnie stworzył Cardię. Zaskoczeni? Chyba nieszczególnie, bo potrzebowaliśmy przecież jakiegoś stwora. Inaczej po co w ogóle wprowadzać Frankensteina! Szkoda tylko, że rozumowanie bohaterki i w tym wypadku miało niewiele sensu. A nawet, gdy mogła zweryfikować prawdę, to uparcie milczała, dumając sobie w myślach, czy Victor może być Isaaciem.
Problemy się nawarstwiają, bo chwilę później Van Helsing informuje grupę („z dobrego źródła”), że królowa cofnęła im protekcje i znowu są poszukiwani. Co więcej, krąży plotka, że Fran znowu dopuścił się jakiegoś ataku terrorystycznego na Buckingham. Wtedy też po raz pierwszy Cardia odczuwa przeszywający ból w klatce piersiowej. I nie jest to wynik strzały amora, ale transformacji Horologium. (spoiler) Nim bowiem Finis został zabity przez Saint-Germaina w laboratorium, użył on jakiegoś dziwnego naszyjnika-klucza na siostrze, co miało podobno uwolnić pełen potencjał dziewczyny i przemienić ją w prawdziwego potwora. (/spoiler).
Zwabiona obietnicą spotkania z doktorem na Tower Bridge, Cardia wpada w pułapkę Twilightu. Z opresji ratuje ją jednak Fran i tym razem działają już wspólnie. Dziewczyna opowiada mu o swoim pogarszającym się stanie, a facet o swoich planach ponownych negocjacji z królową. Jeśli więc liczyliście, że w końcu, poza pustymi obietnicami, będziecie świadkami jak doktorek faktycznie pomaga swoimi umiejętnościami Cardii, to musicie poczekać aż do jego rozdziałów. Prawdziwego leczenia/badania w innych ścieżkach było bowiem tyle, co kot napłakał. Dobrze, że chociaż tutaj doktorek ma wreszcie szanse zabłysnąć.
Przy okazji Frankenstein wyznaje ukochanej (tak, wiem, szybko poszło), że to wymyślony przez niego gaz został użyty stworzenia Horologium. Pośrednio pomógł więc dr Isaacowi w powołaniu dziewczyny do życia, choć to nigdy nie było jego zamiarem. Pragnął jednie pokoju i pomagać ludziom przy pomocy swojej alchemii. Był jednak wielokrotnie oszukiwany, a jego badań użyto do wielu niecnych celów. To dlatego doktor musiał się ukrywać. Gnębiły go też wyrzuty sumienia oraz pogarda wobec siebie za okazane tchórzostwo.
Niestety, rozmowa z królową, ujawnia bodaj najdurniejszy plan antagonisty w całej grze. Kiedy Victor i Cardia dostają się do zamku, Wiktoria przyznaje, że to ona sama stała za atakami terrorystycznymi. Co więcej, od początku wykorzystywała Frankensteina, by stworzył dla niej morderczy gaz = Zicterium. Ba! Świadomie wykorzystała substancje do eliminacji wampirów w poprzedniej wojnie – mimo że Victor prosił ją, by tego nie robiła, a co stało się początkiem jego konfliktu z dworem. A wszystko po to, by ochronić Brytanie poprzez pokazanie innym krajom, jak potężnymi środkami Królestwo dysponuje. Innymi słowy, aby utrzymać pokój i ocalić swój naród planowała… zniszczyć swój naród. Nie wiem jak trzeba być powalonym, by chcieć rozwalić stolicę i wszystkich jej mieszkańców: ośrodek kultury, gospodarki oraz nauki i wciąż uważać, że to dobry pomysł, a kraj szybko zregeneruje straty.
Dalej następuje kolejna ucieczka. Cardia dostaje w prezencie od królowej pożegnalny zegarek, który odlicza czas do przemiany dziewczyny w broń masowej zagłady. Niestety, klimat uciekającego czasu kompletnie psują rozmowy bohaterów, którzy zamiast brać się do pracy często biadolą o niczym. Frankenstein prosi Cardię, by mu zaufała. Że na 100% ją ocali i wymyśli, jak powstrzymać jej przemianę. Co było w sumie kolejnym, smutnym strzałem w fabularne kolano. Po następujących po sobie dramatycznych ucieczkach, wybuchach i walkach, zarówno przed Twilightem, jak i Królewska Strażą, Victor ma naukowe natchnienie. Aby powstrzymać przemianę Cardii trzeba użyć gazu, który kiedyś stworzył, bo trucizna powstrzyma truciznę – i to takie oczywiste, i genialne, że… Eeeeh…
No to bohaterowie biegną odnaleźć składziki z gazem. Tyle że Cardia znowu zostaje porwana. Potem jednak przypomina sobie, że Lupin nauczył ją złodziejskich sztuczek i ucieka. A Impey akurat był w pobliżu i dosłownie podwozi ją do miejsca, gdzie chłopaki tłuką się już z antagonistami. Czas dramatycznie ucieka. To nie przeszkadza wszystkim wydłużać kolejne negocjacje z królową do maksimum. Tak, Wiktora postanowiła też przyjść na plac boju, aby jeszcze pogadać o tym, jak na wielkie poświęcenie się zdobywa. Jak cięży jej korona. Jak wiele musiała przelać już krwi dla dobra Brytanii. Tra la la la… Zresztą motyw Wiktorii i Leonhardta to moim zdaniem największy problem tej ścieżki. Zabierają oni dla siebie tyle czasu antenowego, że okradają z niego Cardię i Frankensteina.
Poważnie, nie mamy kiedy polubić doktorka! Albo bowiem jest tchórzem, albo użala się nad sobą, albo znika bez śladu, co chwila ukrywa jakiś szczegół przed ukochaną, a jak już wreszcie parka ma szansę, aby pokazać jak fajnie się wspierają, to facet wyskakuje z „nie zbliżaj się, to moja walka!” jak z podrzędnego shonena. Nie, Victor. To nie tylko twoja walka. Cardia za sekundę przemieni się w potwora, więc ma prawo bawić się z antagonistami, tak samo jak ty!
Co więcej, zamiast dążyć do natychmiastowego zniszczenia zagrażającej miastu maszyny, Victor postanawia, że da pokaz swojej ideologii (właściwy czas i właściwa pora). Pozwala więc praktycznie pobić się Leonhardtowi. I znowu, strasznie to dziecinne i egoistyczne w obliczu zagrożenia, z którym się mierzyli. Nie chodzi nawet o to, że nie podobały mi sie wady Victora. Wręcz przeciwnie. Uważam, że dzięki nim jako postać był bardzo wiarygodny. Strasznie jednak męczyła mnie ilość następujących po sobie absurdów.
Naprawdę, mogłabym się na tą ścieżkę żalić jeszcze długo, ale trzeba gdzieś postawić kropkę. Strasznie zmarnowany potencjał postaci i bardzo słabiutkie rozdziały. Wszystko tutaj niestety nie zagrało, od planów antagonistów, relacji pary, prezentacji reszty grupy, po najzwyczajniejszą logikę. Chyba jedyne co było świeże w tej ścieżce to fakt, że Victor jako jedyny od początku podejrzewał prawdę o pochodzeniu Cardii i po prostu ją przed wszystkimi ukrywał. Co wyróżniało go od reszty panów. Uważał, że dzięki temu chroni przyjaciółkę/ukochaną. Jego egoistyczne postępowanie jest przynajmniej konsekwentnie pokazywane (naturalnie, że wiedział lepiej od dziewczyny, co dla niej dobre!) i stanowi ważny element jego kreacji. Bo chociaż Victor jest słodki, nawinny i opiekuńczy, to naprawdę ma wiele wad. Co może być akurat pozytywną zapowiedzią jakieś interesującej ewolucji dla jego postaci. Widac bowiem, że dopiero się godzi z demonami przeszłości.
Dlatego jeśli ktoś nie ma uczulenia na motyw królowej Wiktorii, to będzie w stanie czerpać przyjemność z tej opowieści. Zwłaszcza że Cardia ma wreszcie „happy ending”, bo doktor znajduje sposób, aby tymczasowo powstrzymywać działanie trucizny – dzięki czemu mogą zacząć żyć jak normalna para. Victor Frankenstein ma też nieco łagodniejszą naturę niż reszta grupy. Częściej używa mózgu niż siły, dlatego chętniej sięga po pokojowe rozwiązania. Lubi rośliny, czytanie książek, dyskutowanie o niczym… W zakończeniach innych panów zawsze otwiera klinikę dla najbiedniejszych. Ma więc serce we właściwym miejscu i trzymam kciuki, aby zrehabilitował się w kontynuacji.