Kotaro poznajmy po raz pierwszy w prologu, obserwując wspomnienia bohaterki z ich wspólnych poranków czy jazdy metrem. Mężczyzna opowiada wtedy o swoich planach pracy poza Japonią – w celu zobaczenia różnych stylów architektonicznych na całym świecie np. kamiennych miast w Europie czy afrykańskich lepianek. Jak sam zauważa: czasami trzeba robić coś spontanicznie i żyć chwilą, bo nigdy nie wiadomo, ile pozostało nam czasu, aby zrealizować swoje marzenia. (Twórcy albo chcieli być tutaj łopatologiczni, albo ironiczni, wciskając takie słowa w usta kogoś, o kim wiemy, że już jest martwy…). Przed wyjazdem powstrzymuje go w zasadzie tylko jedna rzecz… i nie jest to bynajmniej nasza bohaterka, ale obawa, że za granicą mangi będą znacznie trudniej dostępne. (…i w sumie ma rację, chłopina!).
Na dodatek bohaterka nie jest wcale przekonana, że Kotaro zamierza się z nią ustatkować. Owszem, są razem, ale nie chce mu stawać na drodze do jego wielkich planów i osiągnięć… Co, w mojej opinii, jest bardzo przykre. Musimy jednak pamiętać, że kultura japońska jest pod tym względem specyficzna. Można więc mówić chyba o jakimś postępie, skoro nawet współpracownicy krytykują postawę MC, zarzucając jej, że jest dla partnera zbyt wyrozumiała.
Szybko zresztą okazuje się, że Kotaro poczynił w tajemnicy kroki w kwestii swojej przeprowadzki. Nie poinformował MC, że rzuca pracę. Zapytany wprost nie prosi bohaterkę, aby mu towarzyszyła, ani nie odpowiada, jak wyobraża sobie ich dalszy związek. Zamiast tego Kotaro opuszcza gniewnie mieszkanie, a kiedy MC podąża za nim, okazuje się, że miał poważny wypadek i potrącił go samochód. Mężczyzny, niestety, nie udaje się odratować. „Bogowie są okrutni” – stwierdza MC i tak zaczyna się jej żałoba (teoretycznie).
Nim bowiem zdołamy na dobre poświęcić przemijalności odpowiednią chwilę refleksji, pogrzeb dobiega końca i prawie natychmiast stajemy znowu twarzą w twarz z byłym ukochanym – w towarzystwie wesołej muzyczki. (Co akurat było dla mnie mało smaczne i sprawiło, że poczułam lekkie rozczarowanie tym tytułem). Kotaru (czy też ‘Koh’ jak nazywa go bohaterka) wyjaśnia, że jest duchem, więc nie może dotknąć czy pocieszyć MC, ale nie chce, aby płakała. Przepraszają się też wzajemnie za kłótnie, która doprowadziła do wypadku (w sumie to ledwo zaczęli się sprzeczać, więc MC znowu przesadza…), a potem wracają do „normalności”. To znaczy… na tyle, na ile to możliwe. Koh towarzyszy odtąd ukochanej w swojej nowej, niematerialnej postaci i jedynie ona oraz pewna kobieta – Yumiko (wyglądająca jak postać z „Dynastii”), mogą go dostrzegać. Chłopina zaś uśmiecha się, jakby wygrał główną nagrodę na loterii i nie wydaje zbyt przejęty swym losem.
Wspólne życie szybko zresztą przeradza się w komedie. Duch jest pyskaty, przenika przez ściany, by podglądać MC w kąpieli, wspomina czego to oni razem nie robili… I nawet w pracy odejście kolegi nie wywołuje specjalnej sensacji. Współpracownicy praktycznie bez chwili zwłoki zaczynają z MC żartować. To się nazywa pozytywne środowisko cooworkingowe! A inni (jak Saku) od razu wiedzą od Yumiko, że facet powrócił po prostu jako duch.
Zaczęłam się wtedy zastanawiać: jak naiwna może być ta opowiastka…? I w jak płytki sposób scenarzyści zamierzają przedstawić tak potworną tragedię, jak śmierć bliskiej osoby?
Ba! Saku nawet stwierdza, że w sumie cieszy się szczęściem MC („good for you!” O_o). Jedyne, co go martwi, to że nie wiedzą, jaki niezałatwiony interes Kotaro mógł zostawić za sobą. (A co, boisz się, że wisiał komuś kasę i będzie chciał od ciebie pożyczyć na długi?). O mało zresztą nie oplułam się kawą, gdy scenę później Kotaro-duch gawędził z gościem w czarnym kostiumie windykatora… Ale obcy, na „szczęście”, okazał się tylko Śmiercią, która pofatygowała się przedstawić Kotaro parę zasad…
Niezrażeni swoją dziwną sytuacją, bohaterowie zaczynają chadzać na randki (logiczne). Naturalnie, brak fizycznego kontaktu jest nieco przytłaczający, ale nie na tyle, by popsuć im dobre humory. MC obiecuje Kotaro, że pomoże mu załatwić wszystkie niedokończone sprawy, aby mógł „ruszyć dalej”. Ma w końcu w pamięci słowa medium, że w przeciwnym razie stanie się „coś złego” (*mroczna muzyka w tle*).
Dziewczyna zaczyna od zaopiekowania się dokończonymi przez chłopaka projektami z pracy. W czym Kotaro początkowo bardziej przeszkadza, niż pomaga, flirtując z ukochaną, aż pewnego razu sugeruje, że sama powinna zostać architektem. Ta jednak woli się trzymać swojej bezpiecznej roboty (w dziale sprzedaży). Niby kiedyś tam jakieś marzenia w tym kierunku miała, ale potem rzeczywistość zweryfikowała plany. (Aha… No wiadomo, rola „wsparcia” jest zawsze lepsza, niż samemu coś osiągnąć).
MC nie daje się jednak łatwo przekonać, a potem dochodzi między nimi do kolejnej kłótni – tym razem o relację Kotaro z matką, która nieco wcześniej oddała bohaterce stare pamiątki po zmarłym synu („bo nie miały dla niej żadnego znaczenia” i „już ich nie potrzebowała”). Kotaro nakazuje MC w to nie mieszać, a MC jest zła, że ten nie chce rozwiązać sprawy z mamusią i tym razem to ona z trzaskiem drzwi opuszcza mieszkanie. W końcu – wbrew temu, co powiedziałby psycholog – bohaterki otome zawsze zachęcają, by wracać do patologicznych rodziców, a na dodatek poprzednia sytuacja chyba niczego ich nie nauczyła.
Czego jednak nie może rozwiązać siła miłości?
Kotaro ustępuje i idzie na spotkanie, matka przeprasza i przyznaje, że nie zawsze była dobrym rodzicem, a MC podsumowuje całość morałem: „nigdy nie jest za późno, by otrzymać wybaczenie” i „musimy bardzo uważać, by nasze gniewne słowa nie były do kogoś tymi ostatnimi”. (A jako że był to już rozdział 9 – przykrością stwierdzam, że to studio powinno trzymać się lekkich, prostych opowiastek fantasy i romansów biurowych, niż dojrzałych tematów… Bo wychodzi im straszna filozoficzna wydmuszka).
Kolejną niedokończoną sprawą jest zagraniczna wyprawa. Po wspólnym wypadzie do Hiszpanii, Kotaro wyznaje, że tak naprawdę jego karierą kierowała potrzeba dorównania ojcu, który był słynnym architektem. MC po raz kolejny pociesza go, wyjaśniając, że nawet jeśli nie może już niczego osiągnąć (bo nie żyje), to projekty, które po sobie pozostawił, będą długowieczne i dadzą ludziom szczęście.
By nie było jednak za różowo, po powrocie bohaterów do Japonii, dowiadujemy się, że Saku również zamierzał konkurować o serce MC. Mężczyzna od zawsze się w niej podkochiwał i gdyby Kotaro go nie ubiegł, chciał prosić ją o danie mu szansy. Najwidoczniej jednak chłopina jest ogromnym pechowcem, bo MC ponownie daje mu kosza i woli swojego zmarłego chłopaka. Z którym wolno jej jednakże spędzić jedynie – jak się okazuje – 30 dni. W przeciwnym razie Kotaro nie będzie mógł się reinkarnować, zostanie aniołem śmierci i już zawsze będzie prowadził dusze zmarłych do odrodzenia. Zupełnie jak pewien poznany wcześniej „windykator” (spoiler: ukochany Yumiko, który nie odrodził się w porę)…
MC nie chce jednak dla ukochanego tak okrutnego losu. Pragnie, by się odrodził i znowu gonił za marzeniami. Przyjmuje również jego oświadczyny… za co ten w nagrodę, na ostatni dzień, dostaje fizyczną formę. Pojęcie nie mam jaka siła wyższa ustalała te zasady… Bo Kotaro wspomniał o nich dosłownie w ostatniej chwili: „btw. jak pozamykam wszystkie niezakończone sprawy, to w umowie małym druczkiem dodali, że będę miał znowu ciało i możemy się trochę zabawić”. W każdym razie, w ramach finału, bohaterowie idą na ostatnią randkę. Kotaro ma okazje pożegnać się z kolegami z pracy, a potem każdy idzie w swoją stronę – on do odrodzenia, a MC do roboty, aby skupić się na karierze…
Ufff! Jakoś dotrwałam do ostatniego rozdziału. Miałam wobec tej aplikacji spore oczekiwania. Uwierzyłam chyba zbytnio kampanii reklamowej, że ten tytuł to będzie fajny wyciskacz łez.
Tymczasem wszystkie wątki i problemy zostały przedstawione tak płytko, że bardziej mnie irytowały, niż wzruszały. Jak wspominałam wcześniej, największa z ludzkich tragedii oraz ogromny ból po stracie zostały sprowadzone do pogaduszek i randkowania z duchem. Bez żadnych większych przemyśleń na temat żałoby czy przemijalności. Miejscami miałam wręcz wrażenie, że oni faktycznie, po przyjacielsku, zerwali ze sobą, by każdy mógł się skupić na karierze.
I to naprawdę nie tak, że nie rozumiem, iż odbiorcom nie serwuje się zbyt przykrych tematów. Uważam tylko, że jeśli już scenarzysta sięga po trudne wątki, to powinien zrobić z nimi coś przyzwoitego… (I tak chwała za to, że nie było sceny ze wskrzeszeniem, bo tego obawiałam się najbardziej! Coś w stylu: skoro tak się kochacie, to szefostwo w Niebiosach zdecydowało, że możesz wrócić do życia…
Dlatego cała ścieżka Kotaro, to niestety ogromne rozczarowanie, które zupełnie zarżnęło dla mnie innowacyjny pomysł „drugiej szansy”. I chyba jedyna pozytywna rzecz w fabule to fakt, że w finale zmotywowano bohaterkę, aby zawalczyła o swoją przyszłość…