Trochę się zabierałam do napisania tej recenzji, głównie dlatego, iż nie mamy do czynienia z pełnoprawną ścieżką, ale z czymś w rodzaju rozbudowanego epilogu do historii jednego z wcześniejszych love interest. Bohaterowie „7’Scarlet” po raz kolejny zbierają się na ostatnim spotkaniu klubu odkrywców tajemnic miasteczka Okuzenato, aby zastanowić się nad jeszcze jedną zagadką…
…skoro fotograf Tsukuyomi zabijał tylko kobiety, to kto odpowiadał za śmierć ojca Sousuke? (Przypominam, że aby zobaczyć true ending musimy mieć już ukończone pozostałe opowieści, dlatego nic z tego, o czym będę tutaj wspominała, nie powinno stanowić dla Was spoilerów). A historia z true endingu zaczyna się zaraz po scenie, gdy wariat w kociej masce zostaje powstrzymany w ścieżce Toi, a my poznajemy dzięki policjantowi Yasu jego tożsamość.
Paczka szybko dochodzi do wniosku, że w takim razie w sprawę morderstwa musiał być wmieszany jeszcze jeden revenent. Co więcej, musi być nim jeden z hotelowych gości, a to bardzo zawęża grupę podejrzanych. (A przynajmniej tak twierdził Tsukuyomi, więc czemu, by nie uwierzyć na słowo psychopatycznemu mordercy?). I muszę przyznać, że mógłby to być nawet ciekawy zwrot akcji, gdyby wałkowanie wciąż tych samych pytań i faktów nie trwało tak niemiłosiernie długo.
Bohaterowie próbują nawet czegoś w rodzaju testów. Najpierw proponują dokładne oględziny (na ciałach revenents miały w końcu pojawiać się znaki – jeśli wierzyć vigilance committee, ale ze względu na obecność kobiet rezygnują z tego pomysłu. …Litości. Naprawdę ktoś wolałby siedzieć z potencjalnym mordercą niż pokazać trochę bielizny? Zwłaszcza że dziewczyny mogłyby po prostu obejrzeć się wzajemnie w drugim pokoju? Ale co tam! Logika bohaterek otome. Nie ma co się nad tym zastanawiać.
Potem wpadają na plan numer dwa: ożywieńcy podobno boją się ognia, więc nie pozwolą sobie np. podpalić ręki, co automatycznie wyklucza z kręgu podejrzanych kucharza Isorę, który ma na co dzień do czynienia z palnikami. Niestety, z tego zamiaru też się wycofują. Chociaż tutaj potrafię ich zrozumieć, bo pomysł ze smażeniem swojej własnej dłoni wydaje mi się dość brutalny. Nic zatem dziwnego, że nie rwali się do tego zadania z entuzjazmem.
Dlatego rozmowa dłuży się i dłuży… Co więcej, scenarzyści chyba nieco się poplątali w swoich własnych zeznaniach. Dla przykładu wydarzenie ze ścieżki Hino (czyli pomylenie kobiecej łaźni z męską), nagle ma miejsce również w True Endingu, chociaż teoretycznie jest to kontynuacja opowieści Toi, itd. W ogóle ze wszystkich bohaterów chyba tylko Yuzuki prezentował się jakoś tak najsensowniej, bo nie bawił się w polowanie na czarownice, ale zupełnie szczerze, i używając dobrych argumentów, chciał po prostu znaleźć winnego, ocenić zagrożenie i potem zdecydować, co należy uczynić. (W końcu z jego własnej ścieżki wiemy, że właściciel hotelu chce pomagać zmarłym wypełniać ich zadania w pokojowy sposób, a nie mordować przy pomocy soli i płomieni). Cała reszta bohaterów stanowi tylko gapiące się ze zdziwieniem tło, a już zwłaszcza Ichiko, która nie potrafi nawet dla siebie przedstawić jakiejś racjonalnej linii obrony, co robiła konkretnego dnia.
Wreszcie (i ku mojej radości, że to koniec tej sceny!) do winy przyznaje się Yua (pod wpływem presji Yukiego). Jakby nie było, jest jedyną postacią bez sensownego alibi z nocy festiwalu, czyli dnia, w którym zginął Shinryu. (Co nie jest żadną niespodzianką, bo już we wcześniejszych ścieżkach jej powrót z imprezy był zawsze… dziwny). Jak się okazuje, dziewczyna faktycznie zepchnęła staruszka Souske ze skarpy (czego syn zmarłego nie będzie miał jej nawet szczególnie za złe), a wszystko po to, aby chronić swojego bliźniaczego brata. No to pamiętacie teraz jak ten egocentryczny palant Toa, który ciągle gadał tylko o sobie, wspominał przelotnie, że swoją karierę muzyczną zawdzięcza starszej siostrze? Ta ta da! Toa dostaje jeszcze więcej czasu antenowego, bo cała akcja znowu będzie kręcić się wokół niego. Oto nasz zaginiony kawałek w tej układance.
Toa okazuje się revenantem, którego Yua jedynie kryła. Powodem dlaczego wrócił z martwych, jest chęć odbycia koncertu. A co? Myśleliście, że miłość do Ichiko? Celebryta umarł bowiem na chwile po swoim przyjeździe do miasteczka. Szybko też zwierzył się starszej siostrze ze swojego problemu, a ta postanowiła, że pomoże mu ukrywać prawdę. Bo mimo iż byli rozdzieleni w dzieciństwie, to zawsze trzymali się ze sobą blisko. Stąd nawet zacofana społeczność Okuzenato nie zdołała osłabić ich więzi. Btw. to akurat fajne, że nawiązano do starego zwyczaju. W Japonii dominował bowiem niegdyś przesąd, że bliźnięta to zły omen. Uważano, że tak naprawdę to jedna dusza, która podzieliła się na dwa ciała, pierwiastek dobra i zła, yin i yang. Dlatego na wszelki wypadek mordowano jedno z bliźniąt, aby tym samym „naprawić” daną osobę.
Niestety, jak każdy ożywieniec, Toa był zmuszony walczyć z głodem. I tutaj pomocna okazała się Ichiko (czyli MC), której „siła miłości” potrafiła powstrzymać mroczne pragnienie. A jeśli wierzyć zeznaniom chłopaka, to MC działała jak bateria. Ilekroć na moment szli w ślinę, to jemu się odechciewało zabijania na jakiś czas. Mimo to pragnienie stawało się coraz silniejsze i Toa wątpił, czy bez Ichiko dotrwałby do dnia koncertu.
Poważnie, jakby się nad tym zastanowić, to ten pajac wykorzystał i okłamał ją na tyle sposobów, że byłam już poważnie podirytowana. Od początku wiedział, że jest zombiakiem, ale nie przeszkadzało mu to składać dziewczynie pustych obietnic i przywiązywać do siebie. W jednym z bad endingów jest na tyle bezczelnym tchórzem, że prawdę wyznaje jej dopiero… za pomocą liściku! Czyli nawet nie wysilił się, aby powiedzieć jej o wszystkim prosto w twarz.
Co więcej, wszyscy bohaterowie podzielają nagle jego idiotyczne nastawienie, że co by się nie działo, choćby się waliło i paliło, to trzeba pomóc facetowi zorganizować ten koncert. Nieważne, że oszukiwał Ichiko, że pewne będzie trzeba walczyć z całą wiochą, że Hanate się nie odnalazł, że wszyscy się narażają… Szczytem tego dziwactwa jest scena już w przymierzalni, na chwile przed koncertem, gdy Yua zostaje dźgnięta nożem przez policjanta Yasu i odmawia wezwania karetki, bo nie chce przerywać przedstawienia. Myślicie, że ktokolwiek się jej stanem przejmuje? A gdzie tam! Brat nie ma dla niej nawet „dziękuję” i idzie spełnić swoje pragnienie. A reszta tylko powtarza jakie to piękne i wzruszające. No, jak cholera… Cudowny pokaz więzi rodzeństwa, gdzie jedno cały czas poświęca się dla drugiego. A wszystko dlatego, bo Toa jest celebrytą i daje ludziom „nadzieję”. Wolisz posłuchać cholernej piosenki czy dożyć starości, Yua? A Toa? Co jest dla niego ważniejsze? Naprawdę koncert od zdrowia siostry? Co tam się wyprawiało?!
Na osłodę, po odśpiewaniu piosenki, dostaliśmy całkiem ładne CG, gdy Toa już się rozpada, jak każdy ożywieniec, który spełnił swój cel. No to pewnie zastanawiacie się, co z Ichiko? Cóż, wraca do dawnego życia, bo o Hanate nie usłyszymy już ani słowa. Z założenia mieliśmy się chyba wzruszyć, że „kochanków” spotkał tak tragiczny finał, bo chociaż odnaleźli się po latach, to przez okrutny los nie mogli być ze sobą. Ale szczerze? I couldn’t care less na tym etapie! Cały True Ending był dla mnie jedną, wielką mordęgą. Stąd zgaduję, że mógłby się podobać jedynie jako fan servis dla kogoś, kto był zauroczony postacią Toi. (A ja zdecydowanie do tej grupy nie należę). Dlatego ucieszyłam się w sumie, że to już koniec i poważnie zaczęłam zastanawiać, po co w ogóle scenarzyści kłopotali się innymi ścieżkami, skoro całe „7’Scarlet” to jeden wielki pokaz uwielbienia dla Toi? Z całym szacunkiem, ale tak się pisze fanfiki, a nie scenariusze do gier. Robi się bowiem bardzo niezręcznie, gdy autor ma crusha na swojego własnego bohatera. A tutaj ta granica dobrego smaku została przekroczona.
Ale nie myślcie, że to był już ostatni gwóźdź do trumny, bo True Ending odblokowuje nam jeszcze jedno zakończenie. Tym razem to, na co czekaliśmy chyba wszyscy najdłużej, czyli prawdę o losie Hanate. A skoro zabrnęłam tak daleko, to nie mogłam rzucić gry w cholerę, mimo kilku poważnych prób wiary, i postanowiłam przeczytać finalną historię. O swoich przemyśleniach opowiem jednak w odrębnej recenzji.